Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 22 września 2022

„Żeby być ratownikiem, trzeba mieć ego i być twardym”. Jerzy Porębski i Wojciech Fusek, autorzy książki „GOPR. Na każde wezwanie” [Wywiad]

  • „GOPR. Na każde wezwanie” to trzecia książka duetu Jerzy Porębski i Wojciech Fusek po „Polskich Himalajach” i „Lekarzach w górach”.
  • W wywiadzie dla bloga autorzy zdradzają, dlaczego prace nad tym tytułem trwały rok dłużej, niż zakładali.
  • Autorski duet opowiada również o swoich książkowych planach na najbliższe lata, zapowiadając biografię Janusza Kurczaba.
  • W rozmowie nie zabrakło aktualnych tematów: wrażeń po obejrzeniu filmu „Broad Peak” i refleksji na temat rynku książek górskich w Polsce.

Wojciech Fusek (z lewej) i Jerzy Porębski, autorzy książki "GOPR. Na każde wezwanie"

- Zacznę tę rozmowę nietypowo, bo nie od pytania o książkę, a o film, którym żyje ostatnio górskie środowisko: projekcja zaliczona?

Jerzy Porębski: „Broad Peak” widziałem dwa razy w kinach w Warszawie i Zakopanem. Za pierwszym razem byłem skołowany, za drugim razem było lepiej.

Wojciech Fusek: Ja kilka dni temu obejrzałem go z żoną. Pierwszy raz oglądałem film o kimś, kogo dobrze znałem.

- Jakie były panów wrażenia? Opinie środowiska są różne, ale przeważają głosy krytyczne.

JP: Według mnie to dobry i ważny film. Nie wystrzałowy i nie rewelacyjny, ale trzeba go obejrzeć. Większość komentarzy jest taka, że „Broad Peak” się nie podoba. Być może środowisko oczekiwało czegoś innego, ale ja zdaję sobie sprawę, że film musi być skrótem, bo twórcy nie mają zbyt wiele czasu na przedstawienie całej historii, to nie serial. Tak odbieram to, że wszystko skoncentrowało się na pierwszej wyprawie, która zdeterminowała późniejsze życie Maćka.

- Obaj znaliście Macieja Berbekę, pan Jerzy jest współautorem jego biografii.

WF: Właśnie dlatego ja podszedłem do oglądania bardzo emocjonalnie. Chodziłem po górach z Maćkiem jako przewodnikiem, więc trudno jest mi na chłodno i obiektywnie ocenić ten film. W „Broad Peak” pokazane zostały sytuacje, w których sam praktycznie brałem udział. Jest tam taka scena wejścia do Komitetu Olimpijskiego – byłem tam wtedy i spotkałem Maćka w drzwiach, szykowaliśmy się wówczas do wejścia na Aconcaguę. To było nasze ostatnie spotkanie...

- Z wielu opinii recenzentów bije spory niedosyt, wydaje się, że widzowie liczyli na więcej.

niedziela, 12 czerwca 2022

Szpieg olimpijski Jerzy Pawłowski. Recenzja książki

Jerzy Pawłowski, pięciokrotny medalista olimpijski, siedmiokrotny mistrz świata, wielokrotny triumfator zawodów szermierczych na planszach europejskich i światowych. Oprócz tego agent na usługach Amerykanów. Po odkryciu jego działalności szpiegowskiej, dla komunistów stał się wrogiem numer jeden, a w III RP jest często przedstawiany jako bohater narodowy. Kim naprawdę był Jerzy Pawłowski? Tego dowiemy się ze znakomitej książki wypuszczonej niedawno na rynek przez Wydawnictwo Fronda.

Donosy ku chwale Polski Ludowej

Kilkanaście lat po śmierci tego legendarnego szablisty, Wiktor Bołba, autor m.in. fenomenalnej biografii poświęconej Kazimierzowi Deynie, postanowił, że wykona mrówczą pracę i przekopie się przez tysiące archiwalnych dokumentów zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej. Wszystko po to, aby odkryć mało znane wydarzenia z życia tego znakomitego zawodnika, kojarzonego głównie z występów w barwach Legii Warszawa. Autor bardzo mocno starał się, aby publikacja była oparta na samych dokumentach. Dlatego czytelnik niemal od samego początku natyka się na całe mnóstwo różnego rodzaju donosów, notatek agentów, poleceń służbowych, itp. Na początku taka forma sprawia trochę kłopotów, ale jest na tyle ciekawie, że bardzo szybko wciągamy się w losy Jerzego Pawłowskiego i przestają nam przeszkadzać nawet błędy ortograficzne i gramatyczne nagminnie popełniane, zwłaszcza w donosach, ale także w notatkach służbowych.

„Papuga”

Wiktor Bołba od samego początku docieka prawdy i dementuje liczne plotki, które do dziś krążą na temat rodziny Jerzego Pawłowskiego. Jedną z nich był przekazywany z pokolenia na pokolenie mit, że ojciec Jerzego służył w Armii Krajowej. Tymczasem autor „Szpiega olimpijskiego” przeprowadził prywatne dochodzenie, z którego wyniknęło, że to wszystko jest nieprawdą. Na żadnej z list żołnierzy AK nie było nazwiska ojca szermierza. Im głębiej wchodzimy w historię rodziny Pawłowskich, tym w coraz gorszym świetle rysowana jest postać głównego bohatera książki. Jak czytamy w "Szpiegu olimpijskim", już we wczesnej fazie kariery, będąc młodym chłopakiem, został donosicielem na rzecz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego pod pseudonimem „Papuga”. Donosy, jakie w tym czasie tworzył Pawłowski, były raczej delikatne i - jak wynika z archiwalnych dokumentów - niezbyt mocno szkodził innym ludziom. To właśnie mniej więcej w tym okresie wziął pierwszy ślub, który jednak nie przetrwał próby czasu, mimo że sportowiec doczekał się dwóch córek z tego małżeństwa. Wiktor Bołba pisze, że całkowicie się ich wyrzekł, nigdy nie utrzymując z nimi kontaktu. Prawdę mówiąc, kibice w tamtym czasie nie mieli nawet pojęcia, że Pawłowski ma córki. Kompletnie mu na nich nie zależało i wymazał je szybko ze swojej pamięci. Tak przynajmniej sugeruje autor książki.

czwartek, 6 września 2018

Bernadette McDonald: „Elizabeth Hawley miała ogromny szacunek do polskich himalaistów” [Wywiad]

Jest cenioną autorką wielu górskich książek. Na początku roku ukazała się w Polsce biografia Wojciecha Kurtyki jej autorstwa. Teraz Bernadette McDonald doczekała się polskiego wydania swojej książki „Elizabeth Hawley. Strażniczka gór” poświęconej słynnej amerykańskiej dokumentalistce, która stworzyła w Katmandu pokaźne archiwum himalajskich osiągnięć. Przeczytajcie, co o swojej najnowszej publikacji mówi jej twórczyni.

- Gdy zabierała się Pani za prace nad biografię Elizabeth Hawley, było ona już po osiemdziesiątce. Jak to się stało, że dopiero w takim wieku ktoś wpadł na pomysł napisania książki na jej temat?

To wszystko zaczęło się dosyć ciekawie, ponieważ znałam Elizabeth wcześniej. Nie była to jednak osobista znajomość – gdy pracowałam nad Banff Mountain Film Festival [Bernadette McDonald była jego dyrektorem – przyp. red.] i potrzebowałam jakichś informacji, dzwoniłam do niej, by je uzyskać. Miałam świadomość, czym się zajmuje i jak ważną rolę pełni w himalajskim środowisku, ale nie wiedziałam niczego o jej życiu osobistym. Byłam przekonana, że musi być niezwykle ciekawą osobowością, chociażby ze względu na długie lata spędzone w Katmandu i ogrom spraw, którymi się tam zajmowała. Pewnego razu poruszyłam ten temat w rozmowie z moim wydawcą i tak zrodziła się idea tej książki.

- Pozornie może się wydawać, że biografia Elizabeth Hawley to po prostu książka skupiająca się w stu procentach na jej życiorysie. Czytając tę pozycję odniosłem jednak wrażenie, ze poprzez przybliżenie postaci Amerykanki starała się Pani również oddać świat himalaistów. Czy taka idea przyświecała powstaniu tej publikacji?

Ta książka to opowieść o życiu Elizabeth: o tym, jak trafiła do Katmandu, później o tym, co tam robiła, ale z czasem, kiedy dochodzimy do momentu, w którym jej znaczenie w himalajskim świecie stało się bardzo duże, publikacja przemienia się w mini-historię wypraw na ośmiotysięczniki. Można więc powiedzieć, że jest to pokazanie świata himalaistów z perspektywy osoby, która była jego znaczącą częścią.

- Pisząc tę biografię, spędziła Pani z Elizabeth Hawley 10 dni. Nie obawiała się Pani, że zbliżając się do głównej bohaterki i dobrze ją poznając, trudno będzie zachować pełny obiektywizm, przedstawiając ją w książce?

W ogóle się tego nie obawiałam, bo Elizabeth była kobietą, która dbała o to, by nikt nie poznał jej zbyt blisko.

środa, 22 marca 2017

Khalidov vs. Twardoch. O wierze, prawdziwej męskości i MMA

Trudno było przewidzieć, jak powiedzie się ten eksperyment. Najsłynniejszy obecnie polski pisarz w wywiadzie-rzece z gwiazdą mieszanych sztuk walki. Pogodzenie tych dwóch światów – literatury oraz brutalnego sportu – wydawało się niemożliwe. „Lepiej, byś tam umarł” okazała się jednak zaskakująco mądrą lekturą. Mamed Khalidov i Szczepan Twardoch wyszli z tego pojedynku obronną ręką. Obaj.

Polscy kibice zdążyli się już przyzwyczaić, że niemal każdy biało-czerwony sportowiec, który odnosi sukcesy, prędzej czy później wydaje książkę. Biorąc pod uwagę ogromną popularność MMA w ostatnich latach, oczywistym stało się, że Mamed Khalidov również zdecyduje się na taki ruch. „Lepiej, byś tam umarł” nie jest jednak w żadnym wypadku klasyczną autobiografią. Owszem, można dzięki niej poznać życiową historię Czeczena z polskim paszportem, ale publikacja napisana wspólnie ze Szczepanem Twardochem jest długimi fragmentami filozoficzną wręcz rozprawą na bardzo poważne tematy. Historia, Bóg, wiara, egzorcyzmy, ksenofobia, męskość, depresja, rodzina, ojcostwo mieszają się tutaj z wątkami czysto sportowymi. Pisarz przepytuje fightera i obaj prowadzą ciekawy dialog, który nie opiera się na banalnych pytaniach o to, co, gdzie, kiedy, z kim i jak. Twardoch prowadzi dyskusję znacznie głębiej, poznając tajemnice skrywane przez Mameda, choć to wcale nie one zaskakują najbardziej. Największą niespodzianką jest fakt, że obaj rozmawiają jak partnerzy, co pokazuje, iż Khalidov jest nie tylko wielkim sportowcem, ale i wyjątkowo inteligentnym człowiekiem.

Tacy sami
To ciekawe, jak bardzo obaj rozmówcy są do siebie podobni. Z pozoru nic ich nie łączy – wykonują zupełnie inne zawody, mają inne pochodzenie, różni ich wiara, rodzaj wykształcenia. Im dalej brnie się jednak w lekturę, tym więcej można znaleźć między nimi podobieństw: są w niemal takim samym wieku, każdy z nich ma dwóch synów i dopiero w ostatnich latach, po wielu trudach i przeszkodach, osiągnęli w swoim fachu wielkie sukcesy. Łączą ich jednak nie tylko metryka czy przebieg kariery zawodowej, ale przede wszystkim światopogląd. Jak się również okazuje, Twardoch trenuje amatorsko boks i choć nic nie wiadomo na temat pisarskich zapędów Mameda, wszystkie wymienione powyżej podobieństwa składają się na fakt, że „Lepiej, byś tam umarł” czyta się jak życiową pogawędkę dwóch kumpli. To zdecydowany atut, bo czytelnik nie ma wrażenia, że relacja autorów opiera się na układzie dziennikarz-rozmówca. Dyskusja jest dużo bardziej swobodna, żywa, a role od czasu do czasu się odwracają – Khalidov pyta Twardocha, a ten opowiada o swoim pradziadku Josefie Dradze, wychowaniu synów czy cenzurowaniu samego siebie przy wypowiadaniu się na polityczne tematy.

środa, 29 lipca 2015

Pofilozofujmy o futbolu

Są takie książki, przez które brnie się z przyjemnością, są też takie, których czytanie chce się jak najszybciej zakończyć. Ku własnemu zdziwieniu „Porozmawiajmy o futbolu”, czyli wywiad-rzekę z Michelem Platinim, muszę niestety zaliczyć do tej drugiej kategorii. Mimo kilku ciekawych fragmentów, publikacja nie rzuciła mnie na kolana. Nie jest to zdecydowanie lektura, która każdemu kibicowi przypadnie do gustu.

Nie do końca potrafię znaleźć odpowiedź na pytanie, z czego to wynikało, ale już dawno nie było książki, przy której tak się męczyłem. Mówiąc szczerze, kilkukrotnie nosiłem się z zamiarem odłożenia jej na bok. Jedynie chęć napisania rzetelnej recenzji zmusiła mnie do tego, żebym dobrnął do ostatniej kartki liczącego 296 stron dzieła. Lekturę zaczynałem z dużymi nadziejami, bo też książka zapowiadała się niezwykle interesująco. Oto Gerard Ernault, dziennikarz związany z tak szanowanymi tytułami jak „L’Equipe” i „France Football”, a także wieloletni przewodniczący międzynarodowego jury Złotej Piłki FIFA, prowadzi rozmowę z prezydentem UEFA, Michelem Platinim. Pomyślałem, że może wyjść z tego całkiem interesujący wywiad, po części poświęcony karierze francuskiego piłkarza, a po części jego spojrzeniu na futbol. Okazało się jednak, że książka w całości dotyczy piłkarskiej wizji Platiniego, co niestety, przynajmniej w mojej ocenie, ją zabiło. Zabrakło równowagi, zróżnicowania, było natomiast bardzo monotonnie, co na dłuższą metę stało trudne do przełknięcia.

Miłe złego początki
Zaczyna się całkiem obiecująco. Najpierw Ernault we wstępie wyjaśnia motywy stworzenia książki (która początkowo książką być nie miała), okrasza to kilkoma wątkami autobiograficznymi i wyjaśnia, jak doszło do jego pierwszego spotkania z Platinim. Po kilkunastu stronach rozpoczyna się wywiad (wiele mówiącym tytułem pierwszej części: „Witajcie w Platinilandzie”) i na kolejnych stronach, już do ostatnich kartek, prezydent UEFA przedstawia swój ogląd piłkarskiej rzeczywistości. W zasadzie nie czyni tego tylko on, bo też, co jest charakterystyczną cechą wywiadów-rzek, sporo dodaje od siebie rozmawiający dziennikarz. On także przedstawia swój punkt widzenia na tematy rozmów, często prowokuje pytaniami Platiniego czy umyślnie się z nim sprzecza, aby ten musiał dobrze uargumentować swoje stanowisko. Sposób rozmowy jest bez zarzutu, jednak treść sprawia, że z każdą kolejną stroną można odnieść wrażenie, że to nie wymiana zdań dwóch panów mających dużą futbolową wiedzę i doświadczenie, a zwykłe piłkarskie filozofowanie.

środa, 18 marca 2015

Jerzy Dudek zapowiada nową książkę

Dobra informacja dla wszystkich fanów piłki nożnej! Za kilka tygodni na rynku pojawi się kolejna biografia Jerzego Dudka. – Koledzy, którzy mieli okazję posłuchać różnych moich wspomnień, już od dawna powtarzali mi, że muszę usiąść nad drugą książką – mówi były bramkarz reprezentacji Polski w wywiadzie dla magazynu „Four Four Two”.

Informacje o tym, że Dudek pracuje nad następną częścią wspomnień, krążyły w piłkarskim środowisku od jakiegoś czasu. Były golkiper m.in. Feyenoordu Rotterdam i Realu Madryt oficjalnie potwierdził pogłoski w rozmowie z „Four Four Two”. – Nowa książka jest już w 95 procentach gotowa, została tylko do opracowania jakaś kosmetyka. Od 2005 roku, kiedy zaczynałem pracę nad pierwszą książką, w moim życiu wydarzyło się jeszcze więcej niż do tamtego momentu. Aż ciężko mi nawet czasem w to uwierzyć, że przez te dziesięć lat przeżyłem tyle różnych historii, którymi mogę się teraz na spokojnie podzielić z kibicami i przyjaciółmi – mówi piłkarz, który zakończył karierę 4 czerwca 2013 roku. Wystąpił wtedy po raz ostatni w oficjalnym meczu, zaliczając 34 minuty podczas towarzyskiej potyczki Polski z Lichtensteinem.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Roman Kołtoń: „Boniek to postać, która mnie fascynuje. Napiszę kiedyś jego biografię” [Wywiad]

Roman Kołtoń to typ człowieka, który z książkami jest za pan brat. Zbiera je od dziecka, w swoim autorskim dorobku ma kilka pozycji dotyczących futbolu, ale lubi także spędzić wieczór z dobrą lekturą, niekoniecznie sportową, w ręku. Dość powiedzieć, że jego domowa kolekcja liczy obecnie kilkaset piłkarskich publikacji, wśród których znaleźć można prawdziwe perełki. W wywiadzie dla bloga dziennikarz stacji Polsat Sport opowiada o napisanych przez siebie książkach, zdradza swoje literackie plany i marzenia, a także poleca wartościowe pozycje.

- Pod koniec czerwca do księgarni trafiła najnowsza z pańskich książek – biografia „Deyna, czyli obcy”. Nie ukrywa Pan, że powstała ona nieco przypadkowo. Jak to dokładnie wyglądało?

Często zastanawia mnie, jak ludzie radzą sobie ze swoim życiem. Wpadłem więc na pomysł stworzenia książki zatytułowanej „Mundial życia”, w której chciałem połączyć cztery postaci: Ernesta Wilimowskiego, Kazimierza Deynę, Zbigniewa Bońka i Roberta Lewandowskiego. Szalony pomysł? Może. Natomiast wydaje mi się, że pewne rzeczy – ludzkie wybory, emocje, dramaty, kulisy karier – w przypadku tych piłkarzy się powtarzają. Na przykład takie finanse – były za Wilimowskiego, są za Lewandowskiego. Skala tych pieniędzy się zmieniła, ale one były i są obecne. Kolejny element – walka o przywództwo czy pozycję w drużynie. Wilimowski przeżywał to w Ruchu Hajduki Wielkie i w reprezentacji, doświadczał tego i Deyna, i Boniek, i doświadcza tego teraz Lewandowski. Dzisiaj już wiemy, że będzie kapitanem drużyny narodowej, ale jeszcze niedawno wszyscy debatowali, kto powinien nim zostać. Ktoś powie, że dyskusja jest zamknięta. Ok, jest zamknięta, ale była częścią publicznej wręcz debaty. Ile rzeczy można by napisać na ten temat!

- Zaczął więc Pan pisać, ale nagle okazało się, że życie Deyny godne jest osobnej publikacji.

Zacząłem prace nad Wilimowskim i gromadziłem materiały do Bońka, ale kiedy wszedłem w materię Deyny, zdałem sobie sprawę, że można z tego stworzyć coś więcej niż tylko część książki. Miałem napisanych 200 tysięcy znaków o Wilimowskim, a kiedy po krótkim czasie tyle samo udało mi się napisać o Deynie, miałem otwartych tyle wymiarów, że zadzwoniłem do mojego redaktora Janka Grzegorczyka i przedstawiłem mu ten pomysł. Był bardzo sceptyczny. Powiedział: „Sam Deyna? To już było, ktoś już o nim pisał”. Odparłem: „Ale ja mam inny materiał. Dokopałem się do tego!”. Kazał mi zadzwonić do Tadzia (Tadeusz Zysk, właściciel wydawnictwa Zysk i S-ka – przyp. red.). Zapytałem go więc: „Tadziu, a sam Deyna?”. Odpowiedział krótko: „Biorę”. No i zrobiliśmy to. To była ciężka praca, ale muszę przyznać, że bardzo ciekawa.

niedziela, 14 grudnia 2014

Dawid Piątkowski: „Wierzę, że moja książka zmieni oblicze sportu na całym świecie” [Wywiad]

Choć może się pochwalić ponad 20 medalami mistrzostw Polski, z różnych powodów nie został światowej sławy tenisistą. Zainspirowany pracą dra Jerzego Wielkoszyńskiego postanowił jednak pomagać innym sportowcom w osiągnięciu doskonałości, opracowując unikalną metodę osobistego rozwoju. Niedawno do księgarni trafiła jego druga książka zatytułowana „Obsesja doskonałości”, w której zdradza, jak zostać legendą sportu. Właśnie o niej Dawid Piątkowski opowiada w wywiadzie dla bloga.

- "Metoda rozwoju osobistego dla sportowców, oparta na fundamencie rozwoju duchowego" - co takiego unikatowego jest w pańskiej metodzie, że uważa się Pan za jej twórcę i prekursora?

Jako pierwszy na świecie połączyłem w sporcie dwa obszary: logikę i mistykę. Dzięki temu połączeniu sportowcy mogą po raz pierwszy w historii dosłownie wybrać swoją osobowość. Domyślam się, że nie słyszał pan nigdy hasła: „Wybierz swoją osobowość”. Uczę sportowców, jak dosłownie zmienić poszczególne cechy charakteru, by mogli stać się wybitni. Wiadomo powszechnie, że aby stać się wybitnym sportowcem, a nie tylko przeciętnym, trzeba mieć odpowiednie cechy charakteru. Gdy już uda się pokonać Ego, czyli w dużym uproszczeniu stare i niechciane nawyki, i świadomie stworzyć w ich miejsce nowe, zmienimy się. Zmieniając siebie, zmieni się z kolei nasza przyszłość. To bardzo proste, ale nie jest łatwe, bo trzeba pokonać autodestrukcyjne nawyki. Mnie zajmuje to dwie godziny rozmowy.

- Nie wiem, czy dobrze to odebrałem, ale poprzez „wybieranie własnej osobowości” rozumie Pan dążenie do doskonałości, eliminowanie słabości i pracowanie nad cechami, które decydują o zwycięstwie?

Nie dążenie do doskonałości, tylko bycie doskonałym. Nie eliminowanie słabości, tylko ich brak. Nie praca nad cechami, tylko ich stworzenie. Są dwa rodzaje ludzi: jednym byłoby miło być bogatym, mistrzem świata, czy mieć kochającą rodzinę. Na tym „byłoby miło” się przeważnie kończy, bo nie jest to poparte działaniem. Inni zaś pragną, pożądają, wierzą i robią wszystko, żeby realizować swoje wizje. Każdy niby chcę być najlepszy, jednak mało kto w to faktycznie wierzy. Za wiarą w sukces lub jej brakiem idą działania. Możemy mieć ogromną pewność siebie i być bardzo pracowitymi tylko wtedy, gdy wierzymy, że osiągniemy sukces, gdy podążamy za marzeniem. Wiara daje pewność siebie, pracowitość, determinacje i serce do walki. Wola zrealizowania wizji czy marzeń, daje niezachwianą motywację. Dopóki sporowiec nie zrozumie, że faktycznie może stać się wybitny, dopóty nie będzie w pełni wykorzystywał swojego potencjału. Sprawiam, że sportowcy zaczynają wierzyć, że mogą stać się wybitni, że mogą realizować swoje marzenia sportowe. To jest klucz do sukcesu.

niedziela, 23 listopada 2014

Janusz Wójcik: „Moja książka to dopiero przygotowanie terenu do bombardowania” [Wywiad]

19 listopada, w dniu premiery swojej autobiografii „Wójt. Jedziemy z frajerami!”, Janusz Wójcik pojawił się w krakowskim Empiku na spotkaniu autorskim. W charakterystyczny dla siebie sposób opowiadał o książce, swoim życiu, korupcyjnych zarzutach oraz środowisku piłkarskim. Po spotkaniu udało mi się porozmawiać z byłym selekcjonerem reprezentacji Polski i zdać kilka pytań. Efektem tego wywiad, w którym szkoleniowiec zdradza kulisy pracy nad autobiografią oraz zapowiada… kolejną!


- Do księgarni w całej Polsce trafia właśnie pańska autobiografia. Jest Pan zadowolony z efektu końcowego?

Nieważne, czy ja jestem zadowolony, ważne, żeby zadowoleni byli czytelnicy. Gorąco zachęcam do przeczytania książki, ale nie dlatego, żeby nabijać statystki. Objętościowo pozycja nie jest zbyt szeroka, ale jest za to, mogę to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, bogata w wiele informacji, o których kibice nie mieli do tej pory pojęcia. W książce zdradzam, co działo się za kulisami naszego futbolu: i klubowego, i reprezentacyjnego.

- Jaki był główny cel napisania tej książki? Chciał się Pan przypomnieć kibicom? Wyprostować kilka spraw, o których mówiło się w mediach?

Nikomu nie musiałem się przypominać. W tych klubach, w których pracowałem, zarówno w Polsce, jak i za granicą, jestem rozpoznawalny, więc na brak popularności nie narzekam. Z mediami zawsze miałem do czynienia, jeśli dziennikarze nie byli nachalni, nigdy ich nie unikałem. W związku z tym nie musiałem się wcale przypominać. Chciałem po prostu w książce ujawnić wiele spraw, które do tej pory nie ujrzały światła dziennego. Nie mówię tu tylko o sprawach związanych ze sportem, ale również z polityką.

- Ta książka zapowiadana była przez Pana już od dłuższego czasu, właściwie od kilku lat. Dlaczego tak dużo czasu upłynęło do momentu jej wydania?

Szukałem wydawcy. Oprócz krakowskiego, które ostatecznie wydało książkę (SQN – przyp. red.), miałem też w zanadrzu jeszcze jedno wydawnictwo, z którym byłem po pewnej rozmowie. Wydawnictwo z Krakowa okazało się jednak być, tak jak w sporcie, najskuteczniejsze.

- Były wydawnictwa, które odmówiły współpracy, obawiając się na przykład procesu sądowego wytoczonego przez osoby opisane w książce?

Ja nie miałem takiej sytuacji. Jacek Kmiecik czy inni dziennikarze, z którymi współpracowałem, też nie. Wydawnictwa, z którymi rozmawialiśmy, wiedziały, że jeśli będę chciał ujawnić niektóre fakty, to dla pewnych osób będą bardzo nieprzyjemne, a ludziom otworzą oczy.

środa, 29 października 2014

Grzegorz Wagner, Krzysztof Mecner: „»Kat« to książka o gościu, który poświęcił kawałek życia, żeby coś osiągnąć” [Wywiad]

Grzegorz Wagner (z prawej)
i Krzysztof Mecner po spotkaniu autorskim
na 18. Targach Książki w Krakowie
„Kat”, czyli biografia Hubera Wagnera, to jedna z najbardziej wyczekiwanych sportowych premier tego roku. Z jej autorami – Grzegorzem Wagnerem i dziennikarzem Krzysztofem Mecnerem – udało mi się porozmawiać podczas 18. Targów Książki w Krakowie. Zapraszam na krótki wywiad.

- Od premiery książki „Kat” minęły już dobre dwa miesiące. Dotarło do Panów z pewnością sporo opinii na jej temat. Jakie recenzje zbiera biografia Huberta Wagnera?

Grzegorz Wagner: Dobre. Nie wiem, czy to zwykła kurtuazja, ale zdecydowana większość recenzji jest pozytywna. Otrzymaliśmy sygnały z różnych środowisk, nie tylko ze świata siatkarskiego i od znajomych, że książkę dobrze się czyta. Fajnie, że tak została odebrana.

- Wśród opinii przeważają wypowiedzi starszych kibiców, będących świadkami sukcesów drużyny Wagnera?

G.W.: Nie ma co ukrywać, że książka skierowana jest raczej do tych ludzi, którzy przeżywali mecze reprezentacji prowadzonej przez mojego ojca. Głównym odbiorcą jest kibic, który te kilkadziesiąt lat temu modlił się przed telewizorem, żeby dowalić Ruskim. To jest główna grupa czytelników, ale, z tego co wiem, młodzi też „Kata” czytali.
Krzysztof Mecner: Dostałem niedawno telefon od starszego pana, który jest wielkim fanem sportu. Powiedział, że kupił książkę, bo przekonała go do tego córka, która sportem w ogóle się nie interesuje. Przeczytała gdzieś fragment biografii, potem całą książkę i bardzo jej się spodobała. Myślę, że każdy słyszał kiedyś nazwisko Wagner i chciałby wiedzieć, kim był. Ta książka temu właśnie służy.

 - Po premierze pojawiły się jakieś głosy krytyki?

G.W.: Dotarły do mnie sygnały, że mój ojciec przez niektórych czytelników odebrany został jako straszny tyran. To były jednak sporadyczne przypadki. Być może cześć społeczeństwa, zwłaszcza młodszego, nie do końca rozumie to, co się wtedy działo. Stosowało się inne niż dziś metody treningowe. Takie były czasy.

wtorek, 21 października 2014

Dominik Wierski: „Moralność polskiej piłki długo kojarzona była z obrazem zawartym w »Piłkarskim pokarze«” [Wywiad]

Fot. zbiory prywatne Dominika Wierskiego
Na początku września nakładem Wydawnictwa Naukowego Katedra ukazała się książka „Sport w polskim kinie 1944-1989”. Dominik Wierski (na zdjęciu) postanowił zająć się tematem, który dotychczas nie doczekał się szerszego opracowania, czego efektem liczące ponad 500 stron dzieło. O pracach nad publikacją, a także polskiej kinematografii – zarówno tej dawnej, jak i najnowszej – autor opowiada w wywiadzie dla bloga.

- Z pańskiej notki biograficznej wynika, że interesuje się Pan "filmem polskim i amerykańskim oraz historią sportu". Można powiedzieć, że najnowsza z pańskich publikacji jest syntezą obu zainteresowań?

Zgadza się, choć przyznam, że zawsze nieco nieufnie podchodziłem do sportu w filmie fabularnym. Dotyczyło to zwłaszcza przedstawienia w kinie mojej ukochanej dyscypliny sportu – piłki nożnej. Sport widziany oczyma filmowców wydawał mi się często sztuczny i pozbawiony dramaturgii – nadawanej, na przykład w filmach amerykańskich, w sposób schematyczny i nachalny. Od dawna wszakże bardzo ceniłem wiele filmów dokumentalnych o sporcie, zagranicznych i polskich. Pomyślałem, że czas, by spróbować opisać zagadnienie i skoncentrować się na Polsce – wszak mamy zarówno fascynującą historię sportu, jak i kina.

- Końcowy efekt tego postanowienia mogliśmy poznać 8 września, kiedy ukazała się pańska książka. Jak długo pracował Pan nad tą pozycją?

Praca nad tekstem – najpierw rozprawy doktorskiej, później książki – nie trwała jakoś szczególnie długo, była jednak bardzo intensywna. Nie chodziło bowiem tylko o oglądanie filmów i pisanie na ich temat, ale też o docieranie do źródeł, łączenia treści filmów z rzeczywistością pozafilmową lat 1944-1989. Mogę chyba powiedzieć, że udało mi się narzucić sobie odpowiednią dyscyplinę w pracy, która w połączeniu z entuzjazmem i opieką promotora mojego doktoratu, prof. Piotra Zwierzchowskiego, przyniosła końcowy efekt w postaci wydanej przez WN Katedra książki.

piątek, 5 września 2014

Artur eR: „Kto jest z góry źle nastawiony do ruchu kibicowskiego, nigdy nie zmieni swego nastawienia” [Wywiad]

Kibice ŁKS-u na słynnej Galerze w 1994 roku.
Gdzieś w tłumie Artur eR, autor książki
Fot. prywatne archiwum Artura eR
Na początku sierpnia do sprzedaży trafiła książka „Z pamiętnika Galernika” opowiadająca o kibicowskiej rzeczywistości lat 90. Jej autorem jest Artur eR, który od ćwierć wieku jako wiernym fan ŁKS-u jeździ za ukochaną drużyną po całej Polsce. O początkach kibicowskiej przygody, wydanej właśnie publikacji, a także postrzeganiu piłkarskich fanatyków opowiada w wywiadzie dla bloga.

- Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, że powstaje książka "Z pamiętnika Galernika", która ma mówić o kibicach ŁKS-u, od razu do głowy przyszło mi nazwisko Jana Galernickiego. Pod takim pseudonimem pewien autor w 2006 roku wydał pozycję zatytułowaną "Nasza historia staje się legendą", która traktowała właśnie o ruchu kibicowskim łódzkiej drużyny. Okazuje się jednak, że chodzi tu o dwóch różnych autorów.

Przede wszystkim chciałbym przywitać wszystkich czytelników. Tak, autorzy książek wydanych w 2006 i 2014 roku są inni. Zbieżność „pseudonimów artystycznych” ma związek z trybuną, która jest bijącym sercem stadionu i od połowy lat 70. nazywana jest „Galerą”.

- Nie masz zbyt dobrego zdania o książce wydanej przed ośmioma laty. Dlaczego?

Bo została zrobiona zbytnio na siłę. Przed jej wydaniem dałem autorowi kilka propozycji, żeby wszystko było jak należy. Miałem do tego prawo, gdyż nieświadomie sam zrobiłem mu sporą robotę do tej książki. Nie skorzystał z pomocy. Poza tym dużo osób od nas czytających tę książkę stwierdziło, że jest zbyt propagandowa: myślenie pewnymi schematami, żeby nawet porażkę zamienić w sukces, a w życiu nie zawsze przecież bywa z górki. Kiedy po słynnej awanturze w Chorzowie mieliśmy sporo wewnętrznych problemów, autor trochę jeszcze pochodził na mecze, bo przecież trzeba było ukończyć książkę i sam zakończył swoją karierę kibicowską. Trąci mi to hipokryzją.

- Jan Galernicki nigdy nie należał więc do grona najwierniejszych kibiców ŁKS-u, którzy jeździli z drużyną na wszystkie wyjazdy?

Dokładnie. Znałem go dobrze, podkreślam – znałem, bo był i go nie ma, wcześniej miałem o nim dobre zdanie i uważałem go za dobrego kumpla. Miał z 3-4 sezony, kiedy w miarę regularnie jeździł na wyjazdy, ale zmieńmy temat. Nie mówmy o osobach nieobecnych.

środa, 18 czerwca 2014

Jacek Adamczyk: „Adamek porwał się z motyką na słońce. Nie porównujmy go do Witalija Kliczki” [Wywiad]

Na początku czerwca na rynku pojawiła się pozycja „Wódz. Witalij Kliczko. Ciosy i uniki boksera i polityka". Za spisanie historii ukraińskiego pięściarza wziął się Jacek Adamczyk, dziennikarz związany z Orange Sport i FightBox, właściciel portalu MMAnia.pl oraz Agencji Pressing. W wywiadzie dla bloga autor książki opowiada o pracach nad biografią, ocenia szanse Kliczki na wielką polityczną karierę, a także próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego start polskich sportowców w wyborach do europarlamentu zakończył się totalnym fiaskiem.

- "Wódz. Witalij Kliczko. Ciosy i uniki boksera i polityka" to bardziej książka o sportowcu czy polityku?

To książka o bardzo ambitnym sportowcu, który w pewnym momencie postanowił zająć się wielką polityką. Nawet jeśli Witalij zostanie prezydentem Ukrainy, a wiele wskazuje na to, że w przyszłości może mu się to udać, to i tak będzie rządził krajem jako były pięściarz, zawodowy mistrz świata wagi ciężkiej. Tak właśnie starałem się go przedstawić – jako kogoś, kto po raz pierwszy na świecie, po zrobieniu imponującej sportowej kariery, ma szansę zasiąść za sterami swojej ojczyzny. Aktorów-prezydentów już w historii mieliśmy, boksera-prezydenta nigdy.

- Co skłoniło Pana do tego, aby przedstawić sylwetkę tego człowieka? Mówiąc wprost - jak doszło od powstania książki?

Trochę przez przypadek. Nigdy nie myślałem o napisaniu jego biografii. Raz popełniłem tekst do nieistniejącego już magazynu „Science Fiction” i na tym moje „literackie” próby się skończyły. Aż do momentu, gdy skontaktowała się ze mną Katarzyna Kozłowska, współwłaścicielka wydawnictwa Kurhaus. Znaliśmy się wcześniej, współpracowaliśmy w zupełnie innych okolicznościach, przy okazji podejmowania dziennikarskich wyzwań. Katarzyna uznała, że biografia starszego z braci, gdy zbliżają się prezydenckie wybory na Ukrainie, może być strzałem w dziesiątkę. I tak wykluł się „Wódz”.

czwartek, 5 czerwca 2014

Piotr Żelazny: „Nie jesteśmy wydawnictwem hipstersko-niszowym. Chcemy być dla wszystkich” [Wywiad]

Kilka miesięcy temu na rynku książek sportowych pojawił się nowy gracz. Wydawnictwo Kopalnia, założone przez dwóch dziennikarzy sportowych – Marka Wawrzynowskiego i Piotra Żelaznego, a także grafika Tomasza Rosłona, działa i rozwija się bardzo prężnie. Do tej pory nakładem tej firmy ukazały się trzy piłkarskie pozycje, które wydawcy z dumą prezentowali na Warszawskich Targach Książki. Podczas tej imprezy udało mi się porozmawiać z jednym z właścicieli Kopalni, Piotrem Żelaznym (na zdjęciu).

- Rozmawiamy podczas trzeciego dnia Warszawskich Targów Książki. Jakie dotychczas były to targi dla Wydawnictwa Kopalnia?

Przede wszystkim liczyliśmy, że będzie to dobry moment na pokazanie się szerszej publiczności. Jesteśmy bardzo młodym wydawnictwem i zdajemy sobie sprawę, że jeszcze nie wszyscy o nas słyszeli. Dzięki tym targom na pewno więcej osób miało okazję nas poznać i zobaczyć, czym się zajmujemy. Oddźwięk jest na razie bardzo pozytywny – ludziom podoba się dobór tytułów oraz wygląd książek, co jest dla nas bardzo ważne, gdyż przykładamy dużą wagę do tego, jak prezentują się nasze publikacje. Wiadomo, że najistotniejsza jest dla nas treść i jakość książek, ale chcielibyśmy, żeby one także dobrze wyglądały. Cieszymy się, że ludzie to dostrzegają i są świadomi, że staramy się dać im coś ekstra, nie tylko kolejny bardzo podobny produkt.

- Większość osób, która odwiedziła Was podczas targów, przyszła po jakąś konkretną książkę czy przeważali przypadkowi klienci zachęceni ciekawą okładką lub plakatem?

Była duża grupa osób, które wiedziały, po co przychodzą i wybrały się na targi z zamiarem odwiedzenia naszego stoiska. To dla nas bardzo pozytywny sygnał, bo oznacza, że istniejemy już w ich świadomości i to, co robimy w sieci, trafia do takich ludzi. Dzięki temu wiedzą już, gdzie nas szukać i jakiego chcą produktu. Podczas tych trzech dni zdarzali się również odwiedzający, których udało się zainteresować okładką czy plakatem. Wczoraj miała miejsce bardzo fajna historia: W tłumie ludzi przechadzała się kobieta. Przechodząc obok naszego stoiska, zatrzymała się na chwilę i zaczęła przyglądać się jednej z wywieszonych ilustracji. Był to rysunek z projektu „Kopalnia” autorstwa Dominika Cymera z Cyber Kids on Real. Podszedłem i zapytałem, czy mogę w czymś pomóc, może poopowiadać o książkach. Odparła, że nie trzeba, chciała tylko wiedzieć, czy ta ilustracja to coś o Afryce. Zacząłem więc tłumaczyć, że to rysunek do tekstu o afrykańskiej piłce, który znajduje się w „Kopalni”, że jesteśmy wydawnictwem piłkarskim i takie właśnie książki wydajemy. Pokazałem jej naszą najnowszą publikację. Ona zaczęła ją wertować i bardzo jej się spodobały zdjęcia, ilustracje, layout, wyimki na całą stronę… Ostatecznie osoba, która w ogóle nie interesowała się futbolem, pamiętająca tylko jeden mundial w 1982 roku, który oglądała jako dziecko, kupiła tę książkę i to tylko dlatego, że spodobało jej się, w jaki sposób jest zrobiona. Rozmawialiśmy potem jeszcze dobre pół godziny i skończyło się na tym, że oprócz „Kopalni”, ta pani wzięła jeszcze „Futebol” dla, nie pamiętam już dokładnie, męża, zięcia albo teścia. To był dla mnie piękny przykład tego, jak futbol potrafi połączyć ludzi.

wtorek, 27 maja 2014

Mateusz Bystrzycki: "Serce dyktowało mi kolejne wersy" [Wywiad]

Mimo że jest młodym dziennikarzem sportowym, może pochwalić się kilkunastoletnim doświadczeniem w tej branży. Od 2010 roku komentuje mecze dla telewizji Sportklub Polska, ale miał okazję współpracować z wieloma innymi redakcjami. Niedawno napisał biografię Gerarda Pique "Urodzony na Camp Nou", która na rynku ukazała się 21 maja. O pracy nad książką, miłości do FC Barcelony, a także ulubionych lekturach Mateusz Bystrzycki opowiada w wywiadzie dla bloga. Zapraszam.

- Dlaczego właśnie Gerard Pique? To dla Ciebie piłkarz szczególny?

Pique to wychowanek FC Barcelony, ikona, niemal synonim złotych pokoleń La Masii, swoiste uosobienie boiskowej tożsamości Katalonii. W jego życiu znajduje się pewna metafora, coś nieokreślonego, budującego przesłanie dla tych, którzy właśnie wchodzą w zakręt, nie wiedząc, czy za chwilę znów wyjdą na prostą. Podoba mi się jego styl i sposób bycia, zarówno na boisku, jak i poza nim. Chcę wyraźnie podkreślić, że przygotowanie biografii jednego z najważniejszych piłkarzy w historii FC Barcelony to dla mnie zaszczyt, pokaźny medal od losu. Z całych sił starałem się wykorzystać daną mi szansę i właściwie wywiązać się z powierzonych obowiązków. 

- Jak doszło do powstania biografii tego zawodnika? Wydawnictwo Sine Qua Non zgłosiło się do Ciebie z propozycją napisania książki?

To była moja inicjatywa. Po krótkiej konsultacji z wydawnictwem sporządziłem odpowiedni konspekt, a następnie treść próbną. Po podpisaniu umowy przygotowałem pozostałą część biografii. Chciałbym w tym miejscu podziękować wydawnictwu SQN za daną mi szansę, zaufanie i wsparcie. Możliwość stworzenia biografii Pique pod banderą tej firmy to dla mnie olbrzymie wyróżnienie.

niedziela, 11 maja 2014

Krzysztof Szujecki: „Liczę, że moja książka przypomni byłym sportowcom piękne lata ich młodości” [Wywiad]

Pod koniec maja nakładem Wydawnictwa Bellona do księgarni trafi książka Krzysztofa Szujeckiego „Życie sportowe w PRL”. Tego autora czytelnicy bloga mogli bliżej poznać przed niespełna rokiem, kiedy na blogu pojawił się ten wywiad. Zbliżająca się premiera kolejnej publikacji to dobra okazja do tego, aby ponownie zadać młodemu twórcy kilka pytań dotyczących jego najnowszego dzieła i planów na przyszłość.

- Ostatnio rozmawialiśmy jakieś jedenaście miesięcy temu. Wtedy zabierałeś się dopiero za pisanie książki "Życie sportowe w PRL". Ile dokładnie trwały prace nad Twoją najnowszą pozycją?

Rzeczywiście, wtedy gotowy był jedynie konspekt książki. Zaawansowane prace rozpocząłem w lipcu 2013 roku i trwały one do końca listopada, kiedy wysłałem do wydawnictwa praktycznie gotowy materiał.

- Pisanie książki zajęło Ci więc pięć miesięcy. To chyba niezbyt dużo jak na taki temat, nie uważasz?

Tak, czas pisania był raczej krótki, szczególnie biorąc pod uwagę przekrojowy temat, ale muszę zaznaczyć, że zgromadziłem już wcześniej większość materiałów niezbędnych do powstania książki. Istotne było też uprzednie wybranie zagadnień, które zamierzałem poruszyć i jak najciekawiej zaprezentować czytelnikom.

- Twoja poprzednia książka, "Życie sportowe w II Rzeczypospolitej", liczyła 270 stron. Najnowsza będzie obszerniejsza? Opisujesz okres ponad dwukrotnie dłuższy.

W pierwotnej koncepcji książka miała być około półtora raza dłuższa od „Życia sportowego w II Rzeczypospolitej”, co podyktowane było okresem trwania PRL-u. Ostatecznie jednak - ze względu na sugestię wydawcy - musiałem napisać tekst, który nie będzie dłuższy od poprzedniego. Nie wiem dokładnie, ile miejsca zajął ostatecznie materiał ilustracyjny, gdyż ostatnie zdjęcia przesłałem tuż przed oddaniem książki do druku, ale na pewno „Życie sportowe w PRL” będzie miało podobną liczbę stron, co moja poprzednia publikacja. Mam jednak nadzieję, że udało mi się zamieścić większość godnych uwagi historii z lat 1944-1989.

sobota, 12 kwietnia 2014

„Nie ma sensu wmawiać światu, że Deyna był postacią krystaliczną” – wywiad z Wiktorem Bołbą

Za kilka dni do sprzedaży trafi trzecia już biografia legendy polskiej piłki nożnej, Kazimierza Deyny. Pozycja „Deyna. Geniusz futbolu, książe nocy” ma być pierwszą książką, z której czytelnicy dowiedzą się, jakim człowiekiem poza boiskiem był „Kaka”. Jej autor – Wiktor Bołba – współpracuje także przy powstawaniu publikacji o innej wybitnej postaci warszawskiej Legii, Lucjanie Brychczym. Kustosz muzeum stołecznego klubu w wywiadzie dla bloga opowiada o obu książkach, zapowiadając… kolejną.

- „Deyna. Geniusz futbolu, książe nocy” to już trzecia, po książkach "Deyna" Stefana Szczepłka i "Kaka. Chłopak ze Starogardu" Wiesława Wiki, pozycja o tym piłkarzu. Czym pańska biografia będzie różnić się od poprzednich?

Wszystkim. Dlaczego? By to wyjaśnić, posłużę się cytatem z Aleksandara Vukovića, który w słowie wstępnym napisał: „Ten obraz jest z pewnością bardziej prawdziwy niż to, co do tej pory o Deynie czytaliście”.

- Często powtarza się, że o zmarłych powinno mówić się tylko dobrze albo wcale. Co spowodowało, że zdecydował się Pan przedstawić Kazimierza Deynę takim, jakim rzeczywiście był – z wszystkimi słabościami i wadami?

Ponieważ bardzo poważnie i rzetelnie postanowiłem przedstawić i przybliżyć czytelnikowi postać człowieka, wielkiego sportowca, podziwianego i nienawidzonego przez tłumy. By to uściślić, moja książka jest czymś w rodzaju dokumentu, w dodatku o człowieku, którego kultu jestem wielkim propagatorem. Mogę śmiało powiedzieć, że mając ogromną wiedzę na temat jego życia, chciałem być przede wszystkim uczciwy. Mówienie o tym, że o zmarłych… To jest wbrew praktyce dziennikarskiej. Czy ktoś w takiej sytuacji kiedykolwiek napisałby słowo o Hitlerze czy Stalinie? Przecież o nich nie da się napisać dobrze, a jednak powstało wiele publikacji na ich temat.

wtorek, 14 stycznia 2014

"Brudne kulisy sportu to tło kryminalnej intrygi" - wywiad z Nikodemem Pałaszem, autorem książki "Brudna gra"

fot. Jacek Pióro, materiały prasowe wydawnictwa Muza SA
Większość dotychczasowych powieści, których akcja była przez autorów osadzana w świecie sportu, dotyczyła zazwyczaj piłki nożnej. Nikodem Pałasz postanowił zerwać z tą zasadą i przygotował kryminał, którego głównym bohaterem jest tenisista. "Brudna gra", czyli książka, która jutro trafi do księgarni w całej Polsce, to coś, czego na naszym rynku jeszcze nie było. W wywiadzie dla bloga autor tej pozycji postanawia przybliżyć nieco jej fabułę, a także zdradza swoją wizję współczesnego sportu.

- Kryminał osadzony w świecie profesjonalnego tenisa. Tego jeszcze w Polsce nie było. Skąd pomysł na taką właśnie książkę?

Lubię kryminały, a po latach pracy w branży sportowej, wyrobiłem sobie zdanie na temat współczesnego sportu. Moja wizja sportu XXI-wieku jest mroczna, daleka od ideałów barona de Coubertin. Postanowiłem to opisać, wykorzystując właśnie formę kryminału. Stworzyłem fikcyjnych bohaterów i wpędziłem ich w tarapaty, w które może wpaść każdy sportowiec, który traci kontrolę nad swoją karierą.

czwartek, 9 stycznia 2014

„Mało który sportowiec zdecydowałby się na taką spowiedź” – wywiad z Leszkiem Błażyńskim, autorem biografii Wojciecha Fortuny

"Skok do piekła" to druga książka o Wojciechu Fortunie.
Biografia Błażyńskiego zawiera jednak informacje, których
próżno szukać we wspomnieniach skoczka z 2008 roku.
Choć niektórzy odradzali mu pisanie książki, twierdząc, że o Wojciechu Fortunie powiedziano i napisano już wszystko, Leszek Błażyński nie zrażał się tymi opiniami. Dalej zbierał materiały prasowe, zdobywał wypowiedzi różnych skoczków, a także przekonywał do zwierzeń mistrza olimpijskiego z Sapporo. Efektem starań dziennikarza „Przeglądu Sportowego” jest biografia „Skok do piekła” – w zgodnej opinii recenzentów do bólu szczera i wciągająca książka, ujawniająca nieznane dotąd fakty z życia byłego skoczka.

- Dlaczego właśnie Wojciech Fortuna?

Z Wojtkiem znam się od kilku lat. Mimo różnicy wieku szybko znaleźliśmy wspólny język i opowiedział mi w tym okresie sporo ciekawych historii, które nigdzie nie były publikowane. Również jego znajomi wspominali o innych interesujących faktach związanych z życiem byłego skoczka. Czytałem wcześniej wspomnienia Fortuny „Szczęście w powietrzu” i zauważyłem, że w tej publikacji bardzo wiele rzeczy nie zostało opisanych, a jedyny polski mistrz olimpijski w skokach narciarskich wciąż nie ma biografii. W grudniu 2012 roku podczas jednej z telefonicznych rozmów zaczęliśmy dyskutować na ten temat. Wspomniałem o napisaniu książki, a Wojtek błyskawicznie na to przystał. Sam chciał ujawnić kilka rzeczy, które mu przez lata ciążyły. Poza tym, jako stały czytelnik „Przeglądu Sportowego”, już wcześniej twierdził, że podoba mu się mój styl pisania.

sobota, 4 stycznia 2014

"Książkę pisałem podczas podróży poślubnej" - wywiad z Damianem Juszczykiem, autorem pozycji "Wygrani"

Damian Juszczyk (w środku) wraz z bohaterami swojej
książki - José Ignacio Hernándezem (z prawej) i Jordim
Aragonésem podczas oficjalnej premiery "Wygranych".
Fot. Katarzyna Mielnik
Damian Juszczyk, oprócz tego, że w swoim bogatym dorobku ma książkę poświęconą trenerom Wisły Can-Pack Kraków, od niedawna może pochwalić się czymś absolutnie wyjątkowym. W grudniu został drugim polskim absolwentem międzynarodowych studiów Zarządzania i Marketingu w Sporcie, organizowanych przez koszykarską Euroligę i Uniwersytet Ca’Foscari w Wenecji. W wywiadzie dla bloga dziennikarz sportowy zdradza, jak udało mu się tego dokonać, wspomina o swoich planach na przyszłość, ale przede wszystkim mówi o pracach nad pozycją "Wygrani".

- W marcu ukazała się Twoja książka poświęcona szkoleniowcom Wisły Can-Pack Kraków - José Ignacio Hernándezowi i Jordiemu Aragonésowi. Skąd pomysł na wydanie takiej publikacji?

Dwóch hiszpańskich trenerów, wyjeżdżających do dość odległej, a z pewnością znacznie chłodniejszej od ich ojczyzny Polski, pracujących w Krakowie przez cztery lata i zamieniających ligowego średniaka w jedną z czołowych drużyny kontynentu - czy to nie brzmi ciekawie? Jeśli dodać do tego mocne osobowości niezwykle sympatycznych (wbrew wizerunkowi nerwowego José z ławki trenerskiej) i otwartych Hiszpanów, ich zderzenie z inną kulturą, a także przyjaźń ponad podziałami - kibica Realu Madryt z fanem FC Barcelony - wychodzi „samograj”. Jako dziennikarz sportowy miałem okazję dobrze poznać José i Jordiego, a dzięki mojej znajomości języka hiszpańskiego w ciągu tych niemal czterech lat zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Wiedziałem, że to barwne postaci, godne książki, które zasłużyły na takie podsumowanie swojej sportowej przygody ze zdecydowanie najlepszą za ich kadencji koszykarską drużyną w Polsce.