Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki górskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki górskie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 października 2023

Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice. Recenzja książki

Po dłuższej przerwie Wydawnictwo Agora powróciło z kolejną górską pozycją. Tym razem duet Wojciech Fusek & Jerzy Porębski wziął na warsztat życiorys Janusza Kurczaba, opisując historie wspinacza w blisko 500-stronicowej biografii. „Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice” nie powiela wielu opowieści znanych z poprzednich górskich pozycji, ale nie jest też najbardziej pasjonującą lekturą, jakie ukazały się w tej serii.

Czego zabrakło Januszowi Kurczabowi?

Nie da się ukryć, że rynek literatury górskiej swój „prime time” ma już za sobą. Czasy, gdy miesięcznie ukazywało się kilka pozycji o tematyce górskiej, minęły, choć trudno określić, czy bezpowrotnie. Widać jednak wyraźnie, że po modzie na czytanie o wspinaczce nastał okres stagnacji, a nowości poświęcone alpinistom czy himalaistom nie okupują już czołowych miejsc list sprzedaży książek. Wynika to po części z faktu, że brak górskich wydarzeń, którymi żyłaby cała Polska, jak próby zimowego zdobycia K2 czy akcja ratunkowa na Nanga Parbat, a po części z wyczerpania najciekawszych tematów. „Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice” jest na to najlepszym dowodem, bo choć główny bohater to postać legendarna i zasłużona dla środowiska górskiego, nie przebił się do powszechnej świadomości tak jak Jerzy Kukuczka, Wojciech Kurtyka, Krzysztof Wielicki, Denis Urubko czy Adam Bielecki. Janusz Kurczab nie zdobył żadnego ośmiotysięcznika, nie był kierownikiem wypraw, które obrosły legendami (choć to akurat wypada poczytywać mu za ogromną zaletę – nigdy nie był typem ryzykanta). Czy warto więc sięgnąć po jego biografię? Tak, bo rzadko się zdarza, żeby komuś udało się łączyć na wysokim poziomie karierę sportową z wyczynową wspinaczką. A Kurczab to nie tylko alpinista, ale też szpadzista, olimpijczyk z Rzymu z 1960 r., choć tak w górach, jak i na planszy, zabrakło mu czegoś, co uczyniłoby z niego postać wybitną w swoim fachu. Na pytanie, dlaczego tak się nie stało, również odpowiada ta książka.

Niebanalna historia Kurczaba

czwartek, 22 września 2022

„Żeby być ratownikiem, trzeba mieć ego i być twardym”. Jerzy Porębski i Wojciech Fusek, autorzy książki „GOPR. Na każde wezwanie” [Wywiad]

  • „GOPR. Na każde wezwanie” to trzecia książka duetu Jerzy Porębski i Wojciech Fusek po „Polskich Himalajach” i „Lekarzach w górach”.
  • W wywiadzie dla bloga autorzy zdradzają, dlaczego prace nad tym tytułem trwały rok dłużej, niż zakładali.
  • Autorski duet opowiada również o swoich książkowych planach na najbliższe lata, zapowiadając biografię Janusza Kurczaba.
  • W rozmowie nie zabrakło aktualnych tematów: wrażeń po obejrzeniu filmu „Broad Peak” i refleksji na temat rynku książek górskich w Polsce.

Wojciech Fusek (z lewej) i Jerzy Porębski, autorzy książki "GOPR. Na każde wezwanie"

- Zacznę tę rozmowę nietypowo, bo nie od pytania o książkę, a o film, którym żyje ostatnio górskie środowisko: projekcja zaliczona?

Jerzy Porębski: „Broad Peak” widziałem dwa razy w kinach w Warszawie i Zakopanem. Za pierwszym razem byłem skołowany, za drugim razem było lepiej.

Wojciech Fusek: Ja kilka dni temu obejrzałem go z żoną. Pierwszy raz oglądałem film o kimś, kogo dobrze znałem.

- Jakie były panów wrażenia? Opinie środowiska są różne, ale przeważają głosy krytyczne.

JP: Według mnie to dobry i ważny film. Nie wystrzałowy i nie rewelacyjny, ale trzeba go obejrzeć. Większość komentarzy jest taka, że „Broad Peak” się nie podoba. Być może środowisko oczekiwało czegoś innego, ale ja zdaję sobie sprawę, że film musi być skrótem, bo twórcy nie mają zbyt wiele czasu na przedstawienie całej historii, to nie serial. Tak odbieram to, że wszystko skoncentrowało się na pierwszej wyprawie, która zdeterminowała późniejsze życie Maćka.

- Obaj znaliście Macieja Berbekę, pan Jerzy jest współautorem jego biografii.

WF: Właśnie dlatego ja podszedłem do oglądania bardzo emocjonalnie. Chodziłem po górach z Maćkiem jako przewodnikiem, więc trudno jest mi na chłodno i obiektywnie ocenić ten film. W „Broad Peak” pokazane zostały sytuacje, w których sam praktycznie brałem udział. Jest tam taka scena wejścia do Komitetu Olimpijskiego – byłem tam wtedy i spotkałem Maćka w drzwiach, szykowaliśmy się wówczas do wejścia na Aconcaguę. To było nasze ostatnie spotkanie...

- Z wielu opinii recenzentów bije spory niedosyt, wydaje się, że widzowie liczyli na więcej.

wtorek, 13 września 2022

GOPR. Na każde wezwanie. Recenzja książki

Najnowsza książka duetu Wojciech Fusek i Jerzy Porębski „GOPR. Na każde wezwanie” to hołd oddany Górskiemu Ochotniczemu Pogotowiu Ratunkowemu w 70. rocznicę powstania tej organizacji. Publikacja jest opowieścią o przełomowych momentach w jej historii, ojcach-założycielach i najważniejszych postaciach w dziejach. Całość dopełniają opisy siedmiu grup regionalnych GOPR, a także kronika wypadków w górach oraz – w ich następstwie – akcji ratowniczych przeprowadzonych przez bohaterów książki.

Alfred Hitchcock twierdził, że dobry film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, a później napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. Autorzy książki „GOPR. Na każde wezwanie” hołdują raczej odwrotnej zasadzie, bo swoją opowieść zaczynają snuć dość zachowawczo, przez co pierwsze strony mogą wydawać się nieco nużące. Po przedmowie autorstwa Pawła Koniecznego, obecnego Prezesa Zarządu Głównego GOPR, autorzy przybliżają sylwetkę Mieczysława Karłowicza – kompozytora i dyrygenta, a także jednego z pionierów taternictwa – który zginął w umiłowanych przez siebie górach w lutym 1909 roku. Następnie Fusek z Porębskim kreślą szerszy rys historyczny dotyczący gór jako takich, cofając się w swoich opowieściach nawet do epoki neolitu. Okoliczności śmierci Karłowicza nie pojawią się tutaj oczywiście przypadkowo – to zdarzenie przyczyniło się do dyskusji nad koniecznością wypracowania rozwiązań w zakresie ratownictwa w górach i odegrało ważną rolę w historii TOPR.

Symptomy utrzymujące uwagę

środa, 5 stycznia 2022

Solo. Moje samotne wspinaczki. Krzysztof Wielicki i jego najnowsza książka

Ta książka jest jak wejście Krzysztofa Wielickiego na Broad Peak w 1984 roku: błyskawiczna i konkretna. „Solo. Moje samotne wspinaczki” czyta się dobrze, choć wytrawni znawcy tematu, którzy dokładnie śledzili karierę polskiego himalaisty, raczej nie dowiedzą się wielu nowych rzeczy. To raczej lektura uzupełniająca do biografii „Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało” i wywiadu-rzeki „Mój wybór” przeprowadzonego przez Piotra Drożdża.

Książka wymykająca się wszelkim ramom

Trudno jednoznacznie skategoryzować tę książkę. Nie jest to zdecydowanie trzymająca w napięciu lektura, w której dominują emocje i ludzkie dramaty. Widać, że Krzysztof Wielicki nabrał już dużego dystansu do swoich wypraw i nawet o sytuacjach skrajnie ekstremalnych, takich jak noc w szczelinie na dużej wysokości czy śmierć partnera, pisze, nomen omen, na chłodno („Ci, którzy odeszli, też zapewne dalej by się wspinali, gdybym to ja nie wrócił z wyprawy”). Owszem, czytamy o odmrożeniach, nocnych omamach, bólu pleców czy ekstremalnie niskiej temperaturze, ale autor traktuje je jak coś normalnego, co jest wpisane w jego zawód. Nie jest to też lektura filozoficzna i pełna przemyśleń jak książka Reinholda Messnera „O życiu” czy publikacje Rafała Froni „Anatomia góry” i „Rozmowa z górą”. Poznajemy wprawdzie kilka ciekawych przemyśleń Wielickiego (mój ulubiony cytat: „wszystkim samotnikom najtrudniej decydować, gdy nie są sami. Wszyscy obok to magnesy zakłócające przestrzeń. Trzeba przywdziać grubą skórę, by odeprzeć siłę przyciągania”), ale nie są one dominujące, raczej stanowią dodatek. Czym jest więc „Solo. Moje samotne wspinaczki”? To, jak sam tytuł wskazuje, wspomnienie siedmiu solowych prób zdobycia szczytów: Broad Peak, Lhotse, Dhaulagiri, Makalu, Annapurna, Sziszapangma i Nanga Parbat. Ale nie tylko. Znalazło się tutaj miejsce na wspomnienie akcji ratunkowej, gdy ekipa spod K2 wyruszyła na pomoc Elisabeth Revol i Tomkowi Mackiewiczowi czy egzekucji w Dolinie Diamir, kiedy terroryści zamordowali jedenastu członków wyprawy na Nanga Parbat.

O(d)puszczone szczyty

środa, 14 lipca 2021

Adam Ondra „Ciało i dusza wspinacza”. Recenzja książki

Jest czterokrotnym mistrzem świata w prowadzeniu i boulderingu, mistrzem Europy oraz kandydatem do medalu podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio. W książce „Ciało i dusza wspinacza” Adam Ondra przedstawia swoją drogę do pierwszych sukcesów, największe osiągnięcia oraz wyjaśnia laikom, na czym polega wspinaczka sportowa. Jego książka to pierwsze w Polsce kompendium wiedzy na temat dyscypliny, która szybko zdobywa popularność i w której biało-czerwoni odnoszą coraz większe sukcesy.

Kacper Tekeli w recenzji książki „Ciało i dusza wspinacza” zamieszczonej na jej okładce porównuje Adama Ondrę do Muhammada Alego, Diego Maradony czy Michaela Jordana. To zestawienie wcale nie jest na wyrost, bowiem Czecha cechuje dokładnie to samo, co tych wielkich mistrzów: nieustępliwość, pasja (a nawet miłość) do tego, co robią lub robili, oraz tysiące godzin spędzonych na treningu. Ondra zdradza, że wspinać zaczął się już w wieku trzech lat, choć jego matka wspomina, że już dużo wcześniej podjął pierwsze wspinaczkowe wyzwanie, wychodząc samodzielnie z dziecięcej kołyski. Odtąd noce spędzał już wyłącznie w łóżku rodziców, gdyż ci obawiali się kolejnych śmiałych prób malca. Ojciec z matką odegrali w życiu i karierze Adama niezwykle ważną rolę, wspierając syna w jego dążeniach do bycia coraz lepszym. Zabierali go na weekendowe wypady m.in. do Chorwacji, skąd wracali niedzielną nocą. Jak pisze główny bohater, jego ojciec czasem nawet nie kładł się spać, idąc do pracy tuż po przyjeździe do domu. Sam również trenował wspinaczkę i już później wraz z synem wspiął się na „The Nose” w dolinie Yosemite, co było pierwszym znaczącym osiągnięciem nastolatka.

Rodzice wspierali go od początku

Ondra, jak wszyscy późniejsi wielcy mistrzowie, trenował swoje umiejętności praktycznie zawsze i wszędzie. Rodzie postawili w jego pokoju ściankę wspinaczkową. Początkowo niewielką, którą z wiekiem rozbudowali nie tylko na ściany, ale także sufit, dzięki czemu Adam mógł poruszać się po mieszkaniu wyłącznie po ścianach i suficie, szlifując swoje zdolności. Matka nie pozwalała mu zakładać butów, by nie pobrudzić powierzchni, czym również przysłużyła się synowi. Ondra wyjaśnia, że dzięki temu wyćwiczył doskonale mięśnie i ścięgna w stopach, co ułatwiło mu rywalizację z najlepszymi. Opis pierwszych lat życia wspinacza i tego, w jaki sposób wspierali go rodzice, to pierwsze ciekawe fragmenty książki. Czech jest potwierdzeniem zawartej w „Kopalniach talentów” Rasmusa Ankersena tezy, że aby być w czymś dobrym, trzeba trenować co najmniej 10 000 godzin. Im wcześniej osiągnie się ten pułap, tym większa szansa na późniejszy sukces. Ondra zrealizował też dobrze znany z innych biografii model kariery, w której ogromne znaczenie miał ktoś, kogo spotkał na swojej życiowej drodze. Takimi motywatorami bywają pierwsi trenerzy, dziadkowie, ale też rodzice, którzy zawsze byli wyrozumiali dla ryzykownej pasji swojego syna i wspierali go w tym, co robi. Początkowe fragmenty książki to świetny podręcznik dla wszystkich rodziców, którzy chcieliby wspierać swoje dziecko w dążeniu do realizacji marzeń.

środa, 10 lutego 2021

8000 zimą. Rozstrzygnięcie konkursu

Niedawno ogłosiłem na blogu konkurs, w którym do wygrania były cztery egzemplarze książki "8000 zimą" Bernadette McDonald. Uczestnicy mieli za zadanie wybrać i opisać jedną zabawną anegdotę z górskich pozycji Wydawnictwa Agora. Miło mi poinformować, że obrady komisji konkursowej zostały zakończone - oto zwycięskie odpowiedzi!

Bardzo mnie cieszy, że konkurs cieszył się sporym zainteresowaniem. Wybranie zwycięzców nie było łatwe, ale udało się to uczynić i - zgodnie z zapowiedzią - prezentuję podesłane anegdoty, które okazały się godne nagrody książkowej (pisownia oryginalna):

środa, 28 października 2020

Październikowe premiery (cz. 2)

Nieco później niż zwykle, ale drugiej części październikowych premier zabraknąć nie może! Nie jest to najbardziej gorący okres w ostatnich latach, ale dzieje się dużo ciekawego, zwłaszcza dla fanów piłki nożnej. Nie zabraknie też czegoś dla osób lubiących czytać o himalaizmie.

Zaczynamy od książki, która dziś, 28 października, ma swoją premierę. „Mecze mojego życia” to oficjalna publikacja prezesa PZPN, Zbigniewa Bońka, którą napisał z Januszem Basałajem, szefem departamentu mediów piłkarskiego związku. Mimo tego, że autorami są dwie najważniejsze postaci futbolowej centrali, ich książka nie dotyczy wcale zarządzania. „Mecze mojego życia” to wspomnienia Bońka dotyczące najważniejszych, przełomowych czy najsłynniejszych spotkań w jego karierze (oraz po jej zakończeniu, bo w książce został opisany chociażby mecz Polska – Niemcy z 2014 roku). Nie zabraknie więc tutaj opowieści o początkach w Bydgoszczy, przenosinach do Widzewa, pamiętnym meczu na Heysel w finale Pucharu Europy czy spotkaniach reprezentacji. Zibi wspomina nie tylko boiskowe wydarzenia, ale też opowiada, co działo się w szatni, jaki nastrój panował przed i po meczu, a to wszystko okrasza własnymi ocenami najważniejszych piłkarzy, którzy byli aktorami tego widowiska. Całość liczy 320 stron i choć rządy Zbigniewa Bońka w roli prezesa PZPN są oceniane przez kibiców bardzo różnie, nie da się zanegować, że Zibi w ścisłej czołówce najlepszych polskich piłkarzy w historii. Jego książka dotycząca futbolowej kariery powinna być więc pozycją obowiązkową każdego kibica. Ciekawe, czy zyska równie kultowy status co wydane wiele lat temu „Prosto z Juventusu”? Okładkowa cena nowej publikacji to 44,99 zł, ale na LaBotiga.pl można ją znaleźć już za 31,49 zł i z zakładką gratis (tylko dlaczego znalazł się na niej Frank Rijkaard? 😉). Za wydanie książki odpowiada Wydawnictwo SQN.

Krakowska firma, świętująca w tym roku dziesięciolecie, 19 października wydała również inny piłkarski tytuł. Chodzi tutaj o nową książkę Leszka Orłowskiego „Sevilla FC. Dzieci Monchiego. Opowieść o dwudziestu finałach: 2006–2020”. To już czwarta książka dziennikarza CANAL+Sport i „Piłki Nożnej”, po publikacjach na temat FC Barcelony, Realu Madryt i Atletico Madryt. Teraz przyszedł czas na opisanie drużyny, która szczególnie upodobała sobie seryjne wygrywanie w Lidze Europy, a wcześniej w Pucharze UEFA, w ciągu 15 lat wygrywając te rozgrywki aż sześciokrotnie. O tym, jak powstała, rozwijała się i zmieniała drużyna z Andaluzji, pisze w swojej książce Orłowski, jak zwykle serwując dogłębną analizę przyczyn zwycięstw i porażek, zdradzając kulisy transferów i opisując sezony pod wodzą kolejnych szkoleniowców. Całość liczy aż 448 stron i wydana została przez Wydawnictwo SQN w serii SQN Originals, co oznacza, że książkę można znaleźć wyłącznie w księgarni LaBotiga.pl. Cena publikacji z zakładką to 39,99 zł, ale dla tych, którzy nie czytali wcześniejszych dzieł Orłowskiego, LaBotiga.pl przygotowała atrakcyjną ofertę. Wszystkie cztery książki największego znawcy hiszpańskiego futbolu w Polsce można kupić już za 112 zł, co jest ceną nader atrakcyjną. W planach jest już kolejna publikacja pana Leszka, ale na razie wiadomo tylko tyle, że będzie dotyczyć już nie jednej, ale kilku hiszpańskich drużyn. Szczegóły wydawnictwo poda zapewne niedługo!

poniedziałek, 30 marca 2020

Lekarze w górach

Wbrew temu, co sugeruje tytuł, „Lekarze w górach” nie są reportażem przybliżającym sylwetki kilku lub kilkunastu lekarzy biorących udział w górskich wyprawach. Książka opisuje szerokie spektrum tematów związanych z pracą medyków w Himalajach, począwszy od głośnych i mniej znanych wypadków, przez najczęstsze dolegliwości i choroby na wysokościach, a na dopingu skończywszy. Dzieło Wojciech Fuska i Jerzego Porębskiego, choć niepozbawione wad, jest na pewno powiewem świeżości na rynku rodzimej literatury górskiej.

Po dziesiątkach biografii i pamiętników z wypraw, w końcu przyszedł czas na książkę tematyczną. Wydaje się to naturalnym następstwem rozwoju rynku literatury górskiej, ale pierwsza taka pozycja pojawiła się stosunkowo późno, bo dopiero po kilku latach od wydawniczego „boomu”. Wojciech Fusek i Jerzy Porębski podjęli temat bardzo obszerny, a w zasadzie takim go uczynili, mocno rozszerzając spektrum wątków poruszanych w „Lekarzach w górach”. Ma to swoje zalety, bo książka nie koncentruje się wyłącznie na kulisach pracy medyków, ale porusza też wiele pobocznych kwestii. Załatwianie potrzeb fizjologicznych czy stosowanie dopingu (a w zasadzie próba ustalenia, co nim jest, a co nie) to tylko niektóre z nich, ale dobrze pokazują podejście autorów do swojego dzieła. Ma ono wiele pozytywów, bo dzięki książce dowiadujemy się wiele nowego, ale z drugiej strony sprawia, że jest ona dosyć nierówna i mocno poszatkowana. Ostateczna ocena wypada jednak całkiem pozytywnie – lektura wnosi sporo do wiedzy przeciętnego czytelnika tego typu literatury, a niewątpliwym zwycięstwem autorów jest uczynienie głównymi bohaterami tych, którzy zazwyczaj pozostają w cieniu. Dobrze wybrzmiewa to zwłaszcza w końcowych fragmentach.

Z każdą stroną coraz lepiej
Książkę rozpoczyna historia lekarza Marka Roslana, który podczas jednej z wypraw został porwany przez lawinę, uderzył w kamień i uszkodził płuco. Cudem uszedł z życiem dzięki udanej akcji ratunkowej, podczas której, jak piszą autorzy „był ratowany i ratował sam siebie”. Ta opowieść jest dla Fuska i Porębskiego punktem wyjścia do dalszych rozważań na temat „bohaterów drugiego planu”, którzy mocno przyłożyli rękę do sukcesów polskiego himalaizmu w latach 80 i 90. Autorzy podkreślają, że choć zdarzały się wypadki z udziałem lekarzy, zdecydowanie częściej ratowali oni cudze zdrowie i życie. W tym miejscu warto napisać o kolejnym fakcie, który nie wynika z tytułu książki – koncentruje się ona na polskich medykach. Nie znajdziemy tutaj przykładów globalnych (z małymi wyjątkami), co na pewno jest zaletą dla fanów rodzimego wspinania. Bariera wejścia w lekturę jest jednak dosyć wysoka – po wstępie w postaci wyprawowej opowieści, autorski duet kreśli bowiem rys historyczny dotyczący początków wspinania, cofając się w swoich opowieściach aż do 218 r. p.n.e. To wszystko oczywiście po to, by wyjaśnić, kiedy w górach pojawili się ratownicy, znajdując ich początki pod koniec IX wieku w klasztorach-schroniskach ufundowanych przez świętego Bernarda z Menthon.

poniedziałek, 24 lutego 2020

O dwóch takich, którzy weszli na Everest zimą. Książka "Rozmowy o Evereście"

Jeśli ktoś chce krok po kroku prześledzić pierwsze zimowe zdobycie Everestu, dzięki tej książce ma do tego doskonałą okazję. „Rozmowy o Evereście” nie są może wybitną literacko lekturą, ale Leszek Cichy z Krzysztofem Wielickim z aptekarską precyzją przybliżają w niej szczegóły legendarnego osiągnięcia Polaków z 1980 roku. Nowe wydanie, które na półki w księgarniach trafiło kilkanaście dni temu, zawiera dodatkowy rozdział – rozmowę himalaistów z Jackiem Żakowskim po 40 latach od pierwszego zimowego wejścia na najwyższy szczyt świata.

„Rozmowy o Evereście” to książka dobrze znana w środowisku – doczekała się w końcu aż trzech wydań. Pierwsze trafiło do księgarni niedługo po powrocie wspinaczy z wyprawy, jeszcze w 1980 roku. Kolejne, zawierające uzupełniający rozdział, trzy lata później, a w 40. rocznicę historycznego wyczynu wyprawy kierowanej przez Andrzeja Zawadę nową wersję wypuściło na rynek Wydawnictwo Agora. Z każdą kolejną edycją książka jest obszerniejsza – najnowszą otwierają wspominki trzech autorów po 40 latach dotyczące nie tylko wejścia na Mount Everest, ale też tego wszystkiego, co w ich życiu zmieniło się przez cztery minione dekady. Nie brakuje wątków humorystycznych, sentymentalnych, ale też utyskiwania na współczesny himalaizm, w którym bardziej liczą się rekordy niż eksplorowanie gór nowymi drogami. Początkowy rozdział to dobre wprowadzenie do lektury – czuć w nim lekkość, swobodę i pomysł. Widać, że Jacek Żakowski, który prowadzi rozmowę, jest dziś dziennikarzem z zupełnie innej półki, niż był 40 lat temu, kiedy dopiero zaczynał swoją przygodę z pisaniem. Kolejne rozdziały bardziej niż wywiad przypominają formę relacji Cichego z Wielickim, co również ma jednak swoje zalety.

Trio Cichy, Wielicki i młokos Żakowski
W książce przede wszystkim czuć ogromną dysproporcję doświadczeń, autor podchodzi do swoich bohaterów jak do herosów, pozwalając im mówić i z rzadka decydując się nie tyle na sprzeciw, co nawet swoje wtrącenia. Jeśli już to czyni, pyta raczej o rzeczy podstawowe, niejasne dla laika. Nic dziwnego – choć Cichy z Wielickim podczas wywiadów przeprowadzanych do „Rozmów o Evereście” mieli, odpowiednio, 29 i 30 lat – Jacek Żakowski był jeszcze młodszy, bo liczył ledwie 22 lata. Jego warsztat nie był jeszcze zbyt dobry, co sam przyznaje we wstępie nowego wydania. Wbrew pozorom ma to jednak swoje dobre strony – dzięki autorowi, który nie stara się być trzecim bohaterem publikacji, możemy bardzo szczegółowo poznać relację z pierwszej ręki Cichego i Wielickiego. Obaj z detalami opisują, jak dokonali pierwszego zimowego wejścia na Everest. Jest tutaj wszystko – od wyjaśnienia, jak to się w ogóle stało, że dwóch młokosów znalazło się w ekipie, przez opis trudnych warunków zastanych na miejscu, po przybliżenie okoliczności doprowadzających do uformowania się zespołu Cichy-Wielicki, który udanie zaatakował szczyt. Himalaiści w głównej części książki wypowiadają się bardzo obszernie, co głównie rzutuje na odbiór całości jako relacji, a nie rozmowy. Żakowski wtrąca się rzadko, pełniąc rolę moderatora dyskusji i podrzucając kolejne wątki do omówienia, które chętnie podejmują Cichy z Wielickim. Ich opowieść jest niezwykle żywa, pełne emocji i szczegółów, ale nie można się temu dziwić. O sukcesie opowiadali zaraz po powrocie, dzięki czemu ich wspomnienia nie są obarczone ryzykiem pomyłek wynikającym z upływającego czasu. 17 lutego stali na szczycie Everestu, a już w maju tekst książki trafił do wydawnictwa. To główna zaleta „Rozmów o Evereście”, bo jest to lektura niezwykle świeża, co ma niewątpliwą zaletę dla osób chcących poznać wszystkie detale.

czwartek, 19 grudnia 2019

Krzysztof Wielicki. Piekło go nie chciało

Jest żywą legendą polskiego himalaizmu. Piąty na świecie zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, autor pierwszych zimowych wejść na Mount Everest, Broad Peak, Lhotse i Kanczendzongę. Historia Krzysztofa Wielickiego to historia polskiego himalaizmu i taka właśnie jest biografia „Piekło mnie nie chciało” autorstwa duetu Dariusz Kortko i Marcin Pietraszewski. To nie tylko opowieść o wyjątkowym człowieku, ale kawał dziejów wspinania pod biało-czerwoną flagą.

Osobom, które gustują w górskich lekturach, nie trzeba przedstawiać autorskiego duetu. Kortko z Pietraszewskim to bowiem twórcy znakomitej biografii Jerzego Kukuczki, która trzy lata temu odbiła się szerokim echem i spotkała się z ogromnym zainteresowaniem czytelników. Teraz dziennikarze katowickiej „Gazety Wyborczej” postanowili wziąć na warsztat postać Krzysztofa Wielickiego, a efektem ich pracy jest ponad 400-stronicowa lektura. Jak zwykle w przypadku tych autorów (spisali również historię kosmonauty Mirosława Hermaszewskiego) książka trzyma wysoki poziom, po raz kolejny dostarczając dawki znakomitych anegdot oraz mrożących krew w żyłach górskich opowieści. Pozwala też poznać dogłębnie głównego bohatera i to nie tylko pod kątem jego osiągnięć i górskich zdobyczy, ale także życia prywatnego. To chyba wyróżnia tę lekturę na tle innych biografii himalaistów od Wydawnictwa Agora. W „Piekło mnie nie chciało” na przykładzie życiorysu Wielickiego bardzo ciekawie ujęty został wątek tego, jak wspinanie wpływa na związki „lodowych wojowników” i ich relacje rodzinne.

Kto czeka w domu na himalaistów?
Wątek rodzinny nie jest w biografii Krzysztofa Wielickiego wątkiem dominującym. To raczej jeden z wielu poruszanych tematów, ale – głównie ze względu na to, że himalaista miał w swoim życiu trzy kobiety i czwórkę dzieci – ciągnie się przez większą część książki. Autorzy oddają głos Jolancie – pierwszej żonie głównego bohatera – oraz ich trójce dzieci. Okres ich wychowania przypadł na czas największych sukcesów Wielickiego, co nie pozostało bez wpływu na relacje na linii ojciec-dzieci. W wypowiedziach córek czuć duży żal do taty za częste wyjazdy i fakt, że rzadko kiedy był obecny w ich życiu. Na częste wypady z góry nakładał się jeszcze introwertyczny charakter himalaisty, który zdaniem rodziny nie był wylewny, jeśli chodzi o okazywanie uczuć i opowiadanie o swoich podbojach. To wszystko sprawiało, że dzieciom trudno było się pogodzić z częstymi rozstaniami, płakały za ojcem. Usposobienie Wielickiego i jego zamiłowanie do gór idealnie obrazuje jednak przytoczona w książce anegdota o tym, że nie mogąc znieść płaczów, zaczął… wyjeżdżać nocą. Oczywiście nie było tak, że Wielicki nie troszczył się o rodzinę. Pierwsza i druga żona wspominają wprawdzie, że choć himalaista chciał mieć potomstwo, nie bardzo wiedział, jak się nim zajmować, a wyjścia z wózkiem uważał za mało męskie. Autorzy podkreślają jednak, że dbał o dzieci i żonę, kupując im potrzebne rzeczy za zarobione na wyprawach pieniądze. Po latach stał się też bardziej uczuciowy, zdecydowanie więcej uwagi poświęcając najmłodszemu synowi Krzysztofowi, który był owocem jego trzeciego związki.

środa, 23 października 2019

Lhotse ’89. Niepublikowane zapiski z pamiętnika dziennikarki

24 października 1989 roku podczas zdobywania południowej ściany Lhotse zginął Jerzy Kukuczka. Po trzech dekadach od tamtego smutnego wydarzenia jedna z uczestniczek wyprawy postanowiła po raz pierwszy opublikować swoje prywatne zapiski z wyprawy. Książka dziennikarki Elżbiety Piętak nie rzuca wprawdzie nowego światła na przyczyny odpadnięcia polskiego himalaisty od ściany, ale jest dobrą lekturą podróżniczą, która przypadnie do gustu przede wszystkim górskim nowatorom.

Polska ekspedycja na Lhotse z 1989 roku liczyła 13 osób (nie licząc Nepalczyków, którzy zapewniali pomoc na miejscu). Jedyną kobietą w tym gronie była dziennikarka telewizyjna Elżbieta Piętak, która w Telewizji Katowice prowadziła program „Góry”. Właśnie stąd wzięła się jej znajomość z Jerzym Kukuczką, kierownikiem wyprawy, który zaprosił ją w Himalaje. Reporterka miała przygotować film dokumentalny z próby przejścia ściany, która do tamtej pory pozostawała niezdobyta. Dla najsłynniejszego polskiego wspinacza, który dwa lata wcześniej zdobył Koronę Himalajów i Karakorum, było to kolejne wielkie marzenie. Kukuczka chciał je urzeczywistnić, a Elżbieta Piętak miała udokumentować ekspedycję, co też uczyniła. Efektem jej pracy był film „Lhotse ‘89” wyemitowany po powrocie z Nepalu. Jednak dziennikarka w trakcie swojego pobytu w bazie skrzętnie notowała to wszystko, co działo się podczas wyprawy. Dopiero teraz, po 30 latach, Piętak zdecydowała się upublicznić swoje zapiski, całość uzupełniając wprowadzeniem w temat, gdzie można przeczytać o przygotowaniach do wyprawy i początkach znajomości z ludźmi ze środowiska himalajskiego, a także posłowiem opisującym to, co działo się po powrocie. To wszystko składa się na bogato ilustrowaną książkę, która przybliża ostatnie wielkie wyzwanie w karierze Kukuczki.

Golonko, bigos i nepalskie papierosy
„Lhotse ‘89” jest raczej pozycją skierowaną do himalajskich laików. Świadczą o tym infografiki, które przedstawiają wszystkie czternaście ośmiotysięczników, ich pierwszych zdobywców czy śmiałków, którzy mogą się poszczycić zdobyciem Korony Himalajów i Karakorum. Widać, że autorzy chcieli dobrze wprowadzić w temat czytelników nie mających o nim zielonego pojęcia, co dzięki atrakcyjnym grafikom powinno się łatwo udać. Za takim skierowaniem przekazu przemawia też fakt, że pamiętniki autorki nie mają charakteru specjalistycznego. Choć Piętak niewątpliwie ma duże pojęcie o wspinaniu, to życie w bazie opisuje dosyć prosto, skupiając się na przedstawieniu uczestników wyprawy, opowiedzeniu o tym, co jedli każdego dnia czy jakie trudności napotkali. W książce nie znajdziemy raczej technicznych aspektów czy fragmentów mrożących krew w żyłach, dzięki którym możemy poczuć się, jakbyśmy sami znaleźli się na wysokości ośmiu tysięcy metrów. To dzieje się z jednego powodu – autorka na wyprawie pełniła rolę dziennikarki, praktycznie cały czas spędzała w bazie, nie wychodząc w górę. Nie opisuje więc wspinaczki, trudów pokonywania kolejnych metrów i zakładania kolejnych obozów. Piętak skupia się na życiu w bazie, ale też nie można jej się dziwić – w końcu jej zapiski miały pomóc w realizacji filmu, który kierowany był do masowego widza. Pod tym względem publikacja jak najbardziej spełnia swoją rolę, bowiem świetnie pokazuje, jakie są kolejne etapy wyprawy, a także przybliża wiele innych ciekawych aspektów: dlaczego temperatura wrzenia wody na wysokości jest inna niż w normalnych warunkach, jak w górach wyrywa się zęby czy dlaczego ohydne nepalskie papierosy smakują w bazie najlepiej na świecie.

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Erhard Loretan. Ten trzeci

Wszyscy wiedzą, kim byli dwaj pierwsi ludzie, którzy zdobyli Koronę Himalajów i Karakorum – wszystkie czternaście ośmiotysięczników na Ziemi. Postaci Reinholda Messnera i Jerzego Kukuczki nikomu przedstawiać nie trzeba. Mało kto pamięta jednak o tym, kto jako następny dokonał tego wyjątkowego wyczynu. Warto więc sięgnąć po „Ryczące ośmiotysięczniki”, by poznać ciekawą historię Erharda Loretana.

Nie tylko fakt, że Szwajcar „dopiero” jako trzeci człowiek zdobył wszystkie czternaście ośmiotysięczników wpływa na to, że jego postać jest mało znana przeciętnym zjadaczom chleba. Loretan nigdy nie należał do ludzi brylujących w mediach, a jego osiągnięcia w Himalajach były mało znane aż do 1995 roku. To właśnie wtedy, mając już wiele górskich sukcesów na koncie, wyruszył na podbój ostatniego niezdobytego przez siebie szczytu: Kanczendzongi. Szczególne zainteresowanie mediów całego świata tamtą wyprawą miało jedną przyczynę – rywalizację. W tym samym czasie tę samą górę próbował zdobyć Francuz Benoit Chamoux, również mogący pochwalić się trzynastoma szczytami o wysokości ponad osiem tysięcy metrów. Jak opisuje w książce Loretan, wyścig o Koronę Himalajów i Karakorum nigdy go nie interesował, ale wtedy dał się wciągnąć w grę i faktycznie chciał wyprzedzić drugiego himalaistę. Udało mu się to, ale cała historia miała swój dramatyczny finał – Chamoux zawrócił 50 metrów przed szczytem i nie zdołał wrócić do bazy. Zginął, bo – jak twierdzi Szwajcar – był poddany presji mediów i rodaków (Radio France transmitowało ekspedycję na żywo) i nie posłuchał własnego ciała. Rozdział poświęcony tamtej wyprawie wieńczy „Ryczące ośmiotysięczniki”, a dokładnie część książki, w której udział miał główny bohater (później jest jeszcze rozdział poświęcony jego śmierci, dopisany przez dziennikarza Jeana Ammanna, będącego współautorem). Te końcowe, niezwykle ciekawe fragmenty książki po raz kolejny potwierdzają smutną prawdę dotyczącą himalaizmu, a w zasadzie ludzkości – zyskuje on ogromną popularność w momentach wielkich tragedii. Najlepszy tego dowód mieliśmy w ubiegłym roku, kiedy zginął Tomasz Mackiewicz. W dużej mierze jego śmierć wpłynęła na tak ogromne zainteresowanie Polaków wyprawą na K2. „Ryczące ośmiotysięczniki” zdaję się potwierdzać tę zasadę.

Nie tylko Himalaje
Zanim jednak autorzy przechodzą do najsłynniejszej medialnie wyprawy Loretana, serwują czytelnikom chronologiczny zapis drogi Szwajcara do wielkich wyczynów w górach wysokich. Poznajemy jego początki i pierwszy szczyt, który zdobył jako 11-latek, oszukując matkę (przekazał jej, że idzie na grzybobranie). Później przeczytać możemy o tym, jak zainteresowanie górami przerodziło się w pasję, objawiającą się m.in. ukończeniem kursu na przewodnika górskiego. Następnie autorzy przechodzą do wyczynów większego kalibru – ekspedycji w Andy z 1980 roku, a dwa lata później mamy już pierwszy ośmiotysięcznik Loretana: Nangę Parbat. W książce opisane zostały jednak nie tylko próby zdobycia szczytów zaliczanych do Korony Himalajów i Karakorum. Himalaista sporo miejsca poświęca innym ze swoich wyczynów: zdobyciu 30 czterotysięczników w ciągu 19 dni, łańcuchówkę obejmującą 13 ścian północnych Oberlandu Berneńskiego czy dotarcie na szczyt Mount Epperly na Antarktydzie jako pierwszy człowiek na świecie. Co ciekawe to nie w Himalajach Loretana spotykają najgroźniejsze sytuacje. Atakując północną ścianę Monch (szwajcarski szczyt liczący 4107 m n.p.m.) uszkadza dwa kręgi, a urazu dwóch kolejnych doznaje niedługo potem, skacząc z paralotnią. W Himalajach wspinacz traci jednak znajomych, jak chociażby Pierre’a-Alaina Steinera na Czo Oju, który ginie na jego oczach. Wspomnienia dotyczące tamtej wyprawy Szwajcar opisuje krótko: trauma. Jego kolega przeżył długi upadek, ale umierał długo, gdyż nie było szans na żadną pomoc. Właśnie ta bezradność, doskonale opisana w książce, pokazuje, z jakim trudnymi sytuacjami spotykają się w górach himalaiści.