Wszyscy wiedzą, kim byli dwaj pierwsi ludzie, którzy zdobyli Koronę Himalajów i Karakorum – wszystkie czternaście ośmiotysięczników na Ziemi. Postaci Reinholda Messnera i Jerzego Kukuczki nikomu przedstawiać nie trzeba. Mało kto pamięta jednak o tym, kto jako następny dokonał tego wyjątkowego wyczynu. Warto więc sięgnąć po „Ryczące ośmiotysięczniki”, by poznać ciekawą historię Erharda Loretana.
Nie tylko fakt, że Szwajcar „dopiero” jako trzeci człowiek zdobył wszystkie czternaście ośmiotysięczników wpływa na to, że jego postać jest mało znana przeciętnym zjadaczom chleba. Loretan nigdy nie należał do ludzi brylujących w mediach, a jego osiągnięcia w Himalajach były mało znane aż do 1995 roku. To właśnie wtedy, mając już wiele górskich sukcesów na koncie, wyruszył na podbój ostatniego niezdobytego przez siebie szczytu: Kanczendzongi. Szczególne zainteresowanie mediów całego świata tamtą wyprawą miało jedną przyczynę – rywalizację. W tym samym czasie tę samą górę próbował zdobyć Francuz Benoit Chamoux, również mogący pochwalić się trzynastoma szczytami o wysokości ponad osiem tysięcy metrów. Jak opisuje w książce Loretan, wyścig o Koronę Himalajów i Karakorum nigdy go nie interesował, ale wtedy dał się wciągnąć w grę i faktycznie chciał wyprzedzić drugiego himalaistę. Udało mu się to, ale cała historia miała swój dramatyczny finał – Chamoux zawrócił 50 metrów przed szczytem i nie zdołał wrócić do bazy. Zginął, bo – jak twierdzi Szwajcar – był poddany presji mediów i rodaków (Radio France transmitowało ekspedycję na żywo) i nie posłuchał własnego ciała. Rozdział poświęcony tamtej wyprawie wieńczy „Ryczące ośmiotysięczniki”, a dokładnie część książki, w której udział miał główny bohater (później jest jeszcze rozdział poświęcony jego śmierci, dopisany przez dziennikarza Jeana Ammanna, będącego współautorem). Te końcowe, niezwykle ciekawe fragmenty książki po raz kolejny potwierdzają smutną prawdę dotyczącą himalaizmu, a w zasadzie ludzkości – zyskuje on ogromną popularność w momentach wielkich tragedii. Najlepszy tego dowód mieliśmy w ubiegłym roku, kiedy zginął Tomasz Mackiewicz. W dużej mierze jego śmierć wpłynęła na tak ogromne zainteresowanie Polaków wyprawą na K2. „Ryczące ośmiotysięczniki” zdaję się potwierdzać tę zasadę.
Nie tylko Himalaje
Zanim jednak autorzy przechodzą do najsłynniejszej medialnie wyprawy Loretana, serwują czytelnikom chronologiczny zapis drogi Szwajcara do wielkich wyczynów w górach wysokich. Poznajemy jego początki i pierwszy szczyt, który zdobył jako 11-latek, oszukując matkę (przekazał jej, że idzie na grzybobranie). Później przeczytać możemy o tym, jak zainteresowanie górami przerodziło się w pasję, objawiającą się m.in. ukończeniem kursu na przewodnika górskiego. Następnie autorzy przechodzą do wyczynów większego kalibru – ekspedycji w Andy z 1980 roku, a dwa lata później mamy już pierwszy ośmiotysięcznik Loretana: Nangę Parbat. W książce opisane zostały jednak nie tylko próby zdobycia szczytów zaliczanych do Korony Himalajów i Karakorum. Himalaista sporo miejsca poświęca innym ze swoich wyczynów: zdobyciu 30 czterotysięczników w ciągu 19 dni, łańcuchówkę obejmującą 13 ścian północnych Oberlandu Berneńskiego czy dotarcie na szczyt Mount Epperly na Antarktydzie jako pierwszy człowiek na świecie. Co ciekawe to nie w Himalajach Loretana spotykają najgroźniejsze sytuacje. Atakując północną ścianę Monch (szwajcarski szczyt liczący 4107 m n.p.m.) uszkadza dwa kręgi, a urazu dwóch kolejnych doznaje niedługo potem, skacząc z paralotnią. W Himalajach wspinacz traci jednak znajomych, jak chociażby Pierre’a-Alaina Steinera na Czo Oju, który ginie na jego oczach. Wspomnienia dotyczące tamtej wyprawy Szwajcar opisuje krótko: trauma. Jego kolega przeżył długi upadek, ale umierał długo, gdyż nie było szans na żadną pomoc. Właśnie ta bezradność, doskonale opisana w książce, pokazuje, z jakim trudnymi sytuacjami spotykają się w górach himalaiści.