sobota, 21 stycznia 2017

Wojna o prawdę? Owsiański kontra Gowarzewski

Rzadko się zdarza, żeby powodem wydania książki była… premiera innej publikacji! Tak jednak stało się pod koniec ubiegłego roku, kiedy niespełna miesiąc po ukazaniu się na rynku pozycji Andrzeja Gowarzewskiego „Mistrzostwa Polski. Ludzie. 1918-1939”, światło dzienne ujrzało dzieło Jarosława Owsiańskiego „Prawdziwe i nieprawdziwe historie piłkarzy Warty Poznań w mistrzostwach Polski 1921-1939”. Ciekawe? Interesująco robi się dopiero, gdy zajrzy się do środka drugiej z książek…

Żeby nakreślić tło sytuacji, na wstępie kilka słów o obu autorach. Andrzeja Gowarzewskiego nikomu przedstawiać nie trzeba. To najbardziej znany w Polsce dokumentalista futbolowych dziejów, twórca Encyklopedii Piłkarskiej Fuji, autor prawie 100 książek i człowiek, który niemal całe życie poświęcił tworzeniu wyjątkowego archiwum. Pochodzący z Poznania Jarosław Owsiański nie jest aż tak znany, ale fani historii futbolu z pewnością co najmniej kojarzą jego dzieła. Ten twórca także ma się czym pochwalić – dotychczas jako współautor wydał trzy książki („Piłkarską lokomotywę” w 1987 roku o dziejach Lecha Poznań, pokaźną „Historię futbolu wielkopolskiego” w 2013 roku i „Encyklopedię ekstraklasy” dwa lata później), a w ubiegłym roku pozycją „Rozgrywki piłkarskie w Wielkopolsce do roku 1919” zadebiutował jako solista.

Jak łatwo zauważyć, Owsiański jako poznaniak interesuje się i bada od lat historię piłki nożnej w Wielkopolsce. Nic więc dziwnego, że po ukazaniu się najnowszego dzieła Gowarzewskiego postanowił prześledzić zawarte tam informacje dotyczące zawodników Warty Poznań. Sprawdzenie danych oraz wyrażenie swoich wątpliwości poszło mu niezwykle szybko. Niemal dokładnie cztery tygodnie po ukazaniu się książki Wydawnictwa GiA, czytelnicy mogli zamówić już jego odpowiedź na tę pozycję. Publikacja „Prawdziwe i nieprawdziwe historie piłkarzy Warty Poznań” nie jest zbyt obszerna (liczy 112 stron), ale pokrótce traktuje o każdym z sezonów 1921-1939, podczas których Warta Poznań walczyła o tytuł mistrza Polski. Przede wszystkim jednak książka wskazuje na nieścisłości oraz błędy Gowarzewskiego, które ten, zdaniem autora, popełnił w najnowszym opracowaniu.

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Wydało się: Stanisław Marusarz „Na skoczniach Polski i świata” (1955)

Wydawanie wspomnień sportowców ma w Polsce długą tradycję. Prekursorem był Janusz Kusociński, który swoją biografię napisał i udostępnił do sprzedaży jeszcze w okresie międzywojennym, w 1933 roku. Na kolejne tego typu książki kibice musieli poczekać do lat 50., kiedy to na rynku pojawiły się m.in. wspomnienia Stanisława Marusarza „Na skoczniach Polski i świata".

Pozycja napisana przez legendę polskiego narciarstwa miała kilka wydań. W 1955 roku ukazała się premierowo nakładem Wydawnictwa Literackiego z Krakowa, natomiast dwa lata później wydało ją Wydawnictwo Sport i Turystyka z Warszawy. Ta sama firma w 1974 roku zdecydowała się kolejny raz wypuścić na rynek książkę „Na skoczniach Polski i świata", tym razem w zmienionej okładce i nowym formacie. Dwa pierwsze wydania wspomnień skoczka narciarskiego zwanego „Dziadkiem" musiały cieszyć się dużą popularnością, skoro zdecydowano się wydać je po raz trzeci. Nakład obu książek z lat 50. wynosił łącznie ok 20 tysięcy egzemplarzy. Dziś na takie wyniki sprzedażowe może liczyć w Polsce niewielu autorów.

Stanisław Marusarz swoich wspomnień nie napisał sam. Pomagał mu w tym Zbigniew K. Rogowski – dziennikarz „Expressu Wieczornego" i „Stolicy", korespondent „Przekroju" w Hollywood, a także autor kilkunastu publikacji książkowych. Jedną z jego pierwszych książek były właśnie wydane pierwotnie w 1955 roku wspomnienia skoczka z Zakopanego. Rogowski zajął się ich opracowaniem i tak powstała licząca sześć rozdziałów pozycja. Marusarz opowiada w niej o swoich przeżyciach nie tylko związanych ze sportem, ale także życiem osobistym i trudnym okresem II wojny światowej. Książkę czyta się bardzo dobrze, a wpływ ma na to bez wątpienia nietuzinkowa historia zakopiańskiego skoczka.

niedziela, 15 stycznia 2017

Historia koszykarskiej Legii Warszawa

Pierwszą książką – „Srebrni chłopcy Zagórskiego” – Marek i Łukasz Ceglińscy zawiesili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Genialna pod względem reporterskim publikacja zapewniła im uznanie czytelników, ale też zaostrzyła apetyty. Ich najnowsze dzieło w mojej ocenie nie jest aż tak znakomite jak poprzedniczka, ale to wciąż lektura z najwyższej półki. Dla fanów koszykówki i historii sportu „Zieloni Kanonierzy” to zdecydowanie książka z gatunku „must read”.

Książka została wydana z okazji 100-lecia Legii i 60. rocznicy pierwszego mistrzostwa Polski zdobytego przez koszykarską sekcję tego klubu. Jak się łatwo domyślić, opowiada o historii basketu pod znakiem „eLki”. To zasadnicza różnica w porównaniu ze „Srebrnymi chłopcami Zagórskiego”  - ramy czasowe opowieści są tutaj znacznie szersze i obejmują niemal 90 lat. W poprzedniej książce głównym opisywanym wydarzeniem były rozgrywane we Wrocławiu w 1963 roku mistrzostwa Europy, w których reprezentacja Polski zajęła drugie miejsce. „Zieloni Kanonierzy” są pozycją znacznie szerszą, a do tego wydawnictwem oficjalnym, które ukazało się na rynku we współpracy z klubem. To niejako narzuciło autorom konieczność choć cząstkowego opisania całych dziejów sekcji koszykarskiej Legii. Publikacja zaczyna się więc od rozdziału poświęconego początkom legijnego basketu jeszcze przed wojną (w większości w oparciu o materiały prasowe), potem traktuje o złotym okresie największych sukcesów w latach 50. i 60. (główna i najobszerniejsza część książki), by następnie przedstawić powolny spadek sportowej jakości sekcji i jej reaktywację w ostatnich latach.

Legia to ludzie
Na szczęście oficjalność publikacji nie ma wielkiego wpływu na jej jakość. Widać, że autorzy dostali swobodę w pisaniu, bo książka przedstawia dzieje koszykarskiej Legii nie w formie opisów meczów, statystyk i tabel, ale poprzez ukazanie historii najważniejszych zawodników. To właśnie dzięki temu pozycja „Srebrni chłopcy Zagórskiego” była tak wyjątkowa – mimo że traktowała o odległych czasach, losy reprezentantów zostały przedstawione w niej niezwykle ciekawie i stanowiły największą wartość publikacji. Podobnie jest z „Zielonymi Kanonierami”, którzy w większości stanowią opowieść o gwiazdach Legii i tym, co je spotkało w życiu. Mamy całe rozdziały poświęcone Andrzejowi Pstrokońskiemu, Januszowi Wichowskiemu, Edwardowi Jurkiewiczowi, Włodzimierzowi Tramsowi, Marcinowi Michalskiemu czy Władysławowi Pawlakowi. W pozostałych rozdziałach przybliżone zostały sylwetki innych legionistów. To właśnie największa wartość książki. Można nie znać tych postaci, można nie interesować się w ogóle koszykówką, a fragmenty te i tak zainteresują każdego czytelnika. Bo pomimo że przedstawiają życie koszykarzy, to jednak ukazują ich „ludzką” stronę, a autorzy w kreśleniu portretów wykazują się znakomitym warsztatem reporterskim i wyczuciem.

piątek, 13 stycznia 2017

Piątka na piątek: Dialogi z książki Andrzeja Szarmacha i Jacka Kurowskiego „Diabeł nie anioł”

Ta książka pojawiła się na rynku dosyć niespodziewanie. Andrzej Szarmach przez dłuższy czas stronił od mediów, ale kiedy w końcu postanowił wspólnie z dziennikarzem Jackiem Kurowskim opowiedzieć historię swojego życia, wyszła mu do bólu szczera i pełna anegdot autobiografia. Poznajcie pięć dialogów z książki legendy polskiego futbolu!

1. Piechniczek do Szarmacha: „Przyjechałeś tu na mistrzostwa za zasługi dla polskiej piłki. Ale u mnie grać już nie będziesz”.

Takie słowa od selekcjonera miał usłyszeć Andrzej Szarmach tuż po przylocie reprezentacji Polski na mundial do Hiszpanii w 1982 roku. Jak pisze w książce piłkarz, Piechniczek odwiedził go w hotelowym pokoju w momencie, gdy dopiero rozpakowywał walizki. Trener nie odpowiedział już na pytanie „Diabła” o to, dlaczego w takim razie zabierał go na turniej? Selekcjoner miał obrócić się na pięcie i wyjść z pokoju. Ta relacja Szarmacha wydaje się znajdować potwierdzenie w rzeczywistości – w końcu napastnik od początku mistrzostw grzał ławę, nawet w półfinałowym starciu z Włochami, w którym z powodu nadmiaru kartek nie mógł zagrać Zbigniew Boniek. „Diabeł” wystąpił dopiero w meczu o trzecie miejsce z Francją i zdobył bramkę, przyczyniając się do zwycięstwa Polski 3:2. Było to jednocześnie jego ostatnie spotkanie w reprezentacji. „To był największy koszmar w mojej karierze” – tak Szarmach wspomina po latach hiszpański mundial.

2. Deyna do Gmocha: „Jacek, nie lubię, jak węże pierdzą”.

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Wydało się: Jadwiga Jędrzejowska, Kazimierz Gryżewski „Urodziłam się na korcie” (1955)

Jest jedną z pierwszych polskich sportsmenek, które zdecydowały się na wydanie wspomnień. Nic dziwnego, gdyż zwyczajnie miała o czym pisać i co wspominać. Do niedawna była jedną Polką, którą dotarła do finału Wimbledonu. Jej wyczyn powtórzyła Agnieszka Radwańska, ale to Jadwiga Jędrzejowska jeszcze przed wojną przecierała szlaki na największych tenisowych turniejach świata.

W 1955 roku nakładem warszawskiego wydawnictwa Iskry ukazała się autobiografia polskiej tenisistki zatytułowana „Urodziłam się na korcie”. W pierwszych słowach wspomnień autorka tłumaczy, ze tytuł wcale nie jest nadużyciem, gdyż późniejsza finalistka Wimbledonu przyszła na świat w domku, który znajdował się tuż obok kortów Akademickiego Związku Sportowego. Krakowianka najmłodsze lata swojego życia spędziła właśnie na nich, najpierw podając piłkę starszym i ukradkiem w przerwach między meczami próbując ją odbijać czyimiś rakietami, co skrzętnie odnotowuje w swojej książce. Pochodziła z ubogiej rodziny, więc nie stać jej było na kupno własnego sprzętu. Przełom nastąpił w momencie, kiedy jej ojciec wystrugał jej własną rakietę z drewna. „Nie rozstaję się odtąd ani na chwilę z rakietką; idąc spać, wkładam ją pod poduszkę, tak jak inne dziewczynki ukochaną lalkę” – wspomina tamte chwile w swojej autobiografii.

Na dalszych stronach książki Jędrzejowska pisze o początkach kariery – kiedy w wieku 10 lat wraz z kolegami z podwórka założyła własny klub i rozgrywała pierwsze mecze starą, zniszczoną już piłką, kiedy rok później otrzymała pierwszą profesjonalną rakietę, a także kiedy wkrótce grała już z dorosłymi i otrzymywała za to wynagrodzenie. Pieniądze oddawała matce, z dumą podkreślając, że to ona je zarobiła. Jak zaznacza w swoich wspomnieniach przyszła mistrzyni Polski, jej dobrze rozwijające się kariera stanęła pod znakiem zapytania, kiedy matka zachorowała i trafiła do szpitala. Po dwóch miesiącach z niego wyszła, ale to na Jadwigę spadł obowiązek opiekowania się domem, gdyż „poczciwe matczysko”, jak określa rodzicielkę w swojej książce Jędrzejowska, nie mogło już wszystkim się zajmować. Na szczęście ostatecznie okazało się, że ta sytuacja nie zahamowała sportowego rozwoju tenisistki.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Wydało się: Bogadan Tuszyński "Tytani mikrofonu" (1992)

Wojciech Trojanowski, Bohdan Tomaszewski, Jan Ciszewski oraz Tomasz Hopfer, czyli legendy polskiego dziennikarstwa sportowego, mają szczęście. Mają szczęście, że pojawił się ktoś taki jak Bogdan Tuszyński, który postanowił pochylić się nad ich życiorysami i uwiecznić je w książce „Tytani mikrofonu”. Czy wkrótce ktoś stworzy dzieło poświęcone pamięci samego autora, który odszedł od nas wczoraj rano? Oby znalazł się godny następca...

Publikacja Tuszyńskiego "Tytani mikrofonu", notabene autorstwa dziennikarza sportowego, ukazała się w 1992 roku nakładem Polskiej Oficyny Wydawniczej „BGW”. „Był Mikołajem Rejem radiowego reportażu sportowego! Pamięci Wojciecha Trojanowskiego książkę tę poświęcam” - na pierwszej stronie można znaleźć taką adnotację autora. Właśnie od przedstawienia sylwetki Trojanowskiego swoje dzieło rozpoczyna Tuszyński, na kolejnych stronach przybliżając czytelnikowi życiorysy innych żurnalistów: oprócz wymienionych we wstępie także Witolda Dobrowolskiego i Jacka Żemantowskiego.

Ale nie tylko o redaktorach, których nazwiska znalazły się w tytułach rozdziałów, traktują „Tytani mikrofonu”. Przy okazji opisu poszczególnych osób Tuszyński wspomina również o innych dziennikarzach pracujących w redakcjach Polskiego Radia czy Telewizji. Są chociażby fragmenty o Konradzie Grudzie, Tadeuszu Pyszkowskim czy Stefanie Rzeszocie. Wspominają ich nawet sami bohaterowie, gdyż książka z 1992 roku nie składa się wyłącznie z narracji Tuszyńskiego. Często i gęsto wypowiadają się w niej dziennikarze, którym publikacja jest poświęcona, a autor z dużą częstotliwością cytuje także opinie ich kolegów z branży (m.in. Daniela Passenta, Marka Ołdakowskiego czy Jerzego Cierpiatki). Po części publikacja reportera Polskiego Radia jest więc zbiorem wspomnień Tomaszewskiego, Trojanowskiego czy Hopfera oraz ludzi, z którymi pracowali.