Książka wymykająca się wszelkim ramom
Trudno jednoznacznie skategoryzować tę książkę. Nie jest to zdecydowanie trzymająca w napięciu lektura, w której dominują emocje i ludzkie dramaty. Widać, że Krzysztof Wielicki nabrał już dużego dystansu do swoich wypraw i nawet o sytuacjach skrajnie ekstremalnych, takich jak noc w szczelinie na dużej wysokości czy śmierć partnera, pisze, nomen omen, na chłodno („Ci, którzy odeszli, też zapewne dalej by się wspinali, gdybym to ja nie wrócił z wyprawy”). Owszem, czytamy o odmrożeniach, nocnych omamach, bólu pleców czy ekstremalnie niskiej temperaturze, ale autor traktuje je jak coś normalnego, co jest wpisane w jego zawód. Nie jest to też lektura filozoficzna i pełna przemyśleń jak książka Reinholda Messnera „O życiu” czy publikacje Rafała Froni „Anatomia góry” i „Rozmowa z górą”. Poznajemy wprawdzie kilka ciekawych przemyśleń Wielickiego (mój ulubiony cytat: „wszystkim samotnikom najtrudniej decydować, gdy nie są sami. Wszyscy obok to magnesy zakłócające przestrzeń. Trzeba przywdziać grubą skórę, by odeprzeć siłę przyciągania”), ale nie są one dominujące, raczej stanowią dodatek. Czym jest więc „Solo. Moje samotne wspinaczki”? To, jak sam tytuł wskazuje, wspomnienie siedmiu solowych prób zdobycia szczytów: Broad Peak, Lhotse, Dhaulagiri, Makalu, Annapurna, Sziszapangma i Nanga Parbat. Ale nie tylko. Znalazło się tutaj miejsce na wspomnienie akcji ratunkowej, gdy ekipa spod K2 wyruszyła na pomoc Elisabeth Revol i Tomkowi Mackiewiczowi czy egzekucji w Dolinie Diamir, kiedy terroryści zamordowali jedenastu członków wyprawy na Nanga Parbat.
O(d)puszczone szczyty