Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść. Pokaż wszystkie posty

piątek, 4 marca 2022

Walter Hofer „An-Tin-Ji. Więcej niż sport”. Recenzja książki

Walter Hofer, będąc obecnie tylko konsultantem przy pracach nad planem organizacji konkursów skoków narciarskich na igrzyskach olimpijskich w Mediolanie w 2026 roku, postanowił wykorzystać czas wolny na napisanie książki, która nie jest do końca ani powieścią, ani opowiadaniem czy nowelą. Nie mamy też do czynienia z podręcznikiem skoków narciarskich czy nawet zbiorem reguł FIS. Rezultatem pracy jest jedna z najsłabszych publikacji, jakie miałem okazję czytać, a jej jedyną zaletą jest to, że wymyka się wszelkim ramom i ciężko ją zaszufladkować.

Od Chochołowa do Zhangjiakou

Akcja „powieści” jest umiejscowiona w różnych częściach świata. Rozpoczyna się w Polsce, a konkretnie w Chochołowie, by następnie przenieść się do Pekinu, Monachium, Planicy, kilku miast austriackich i na koniec do Zhangjiakou. Głównymi bohaterami są: polski skoczek narciarski o imieniu Michał oraz niewidoma chińska studentka pochodząca z Zhangjiakou. Ich relacja dość szybko przemienia się w płomienny romans i oprócz tego niewiele się tam dzieje. To właściwie cała fabuła. Bywa nudno lub nudniej. Mimo że dzieło Hofera liczy zaledwie 150 stron pisanych całkiem sporym fontem, to bardzo ciężko przeczytać książkę za jednym zamachem. Trzeba robić przerwy na kawę, jakiś trucht, samopoliczkowanie i tym podobne zabiegi, aby nie zasnąć.

Niewidoma przygląda się, czyli grafomania i nuda

Zetknąłem się z bardzo topornym językiem. Nie jestem pewien, czy jest to wina samego Waltera Hofera, czy tłumaczki, pani Małgorzaty Skrzydłowskej. Myślę, ze obydwoje mają trochę za uszami. Spotykamy tutaj takie stwierdzenie, jak np. „niewidoma przygląda się”, co samo w sobie jest dość osobliwe. Turniej Czterech Skoczni nazywany jest mistrzostwami, co chyba trzeba zrzucić już na konto tłumacza. Myślę, że gdyby Walter Hofer napisał książkę, w której opisałby swoje przygody, jakie przeżył przez wiele lat pełnienia funkcji dyrektora Pucharu Świata, to w odróżnieniu od „An-Tin-Ji” miałby nam dużo więcej do przekazania.

Czy Walter Hofer jest geniuszem?

wtorek, 26 lutego 2019

„Szmata”, czyli jak Tomasz Łapiński został pisarzem

Nastały czasy, kiedy coraz więcej piłkarzy chwyta za pióro. Książka sportowca nie jest niczym szokującym, nawet jeśli czytelnik ma świadomość, że rola głównego bohatera ograniczała się wyłącznie do opowiedzenia swojej historii, którą spisał za niego ghostwriter (najczęściej dziennikarz). W tym wszystkim Tomasz Łapiński z powieścią „Szmata” jawi się jako chluby wyjątek od reguły. Nie dość, że stworzył coś od początku do końca sam, to jeszcze zrobił to w taki sposób, że da się to czytać. Ba, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że eks-zawodnik zawstydził niejednego pisarza. A to już duży wyczyn!

Po „Szmacie” spodziewałem się kolejnego piłkarskiego kryminału. Choć nie jest to najpopularniejszy gatunek literatury sportowej, w ostatnich latach ukazało się sporo książek tego typu, żeby wymienić tylko „Sam na sam ze śmiercią” Nikodema Pałasza, „Okrągły przekręt” Maurycego Nowakowskiego czy najbardziej znaną w tym gronie pozycję „Gracz” Przemysława Rudzkiego. Dzieło Tomasza Łapińskiego jest jednak inne i to pierwsze pozytywne zaskoczenie. Autor nie poszedł utartym szlakiem, tylko obrał własną drogę, tworząc historię zupełnie odmienną od schematu: zabójstwo – śledztwo – rozwiązanie zagadki. W „Szmacie” brak trupów i postaci policjanta/detektywa, będącej głównym bohaterem akcji. Jest za to ciekawie zbudowany świat, dobrze poprowadzona fabuła, idealnie oddany klimat piłkarskiej szatni i brudnej rzeczywistości polskiego futbolu przełomu wieków (akcja dzieje się w 2002 roku). Książka rozkręca się ze strony na stronę, im dalej w głąb, tym staje się ciekawsza, a niebanalny finał jest znakomitą puentą całego dzieło. To wszystko wystawia „Szmacie” bardzo pozytywną recenzję.

Nie daj się zeszmacić
Głównym bohaterem „Szmaty” jest obrońca Roman Dzwonecki, nieco wiekowy już kapitan stołecznego klubu Centrum, który powoli zmierza do zakończenia kariery. Wyróżnia się na tle pozostałych bohaterów rozwagą, uczciwością i twardym stąpaniem po ziemi, można powiedzieć, że nie pasuje do towarzystwa, które poznajemy na początkowych kartkach książki. W pierwszej części Łapiński opisuje bowiem świat piłki nożnej od środka: zaznajamia czytelnika z typowymi piłkarzami, którzy grają w klubie z głównym bohaterem. Mamy więc zawodnika, który lubi zaglądać do kieliszka i przychodzi na treningi na bani, jest nałogowy hazardzista, babiarz myślący tylko o seksie, facet, który ciągle przeklina, zastraszający wszystkich bramkarz, wrzeszczący trener i kilka innych typów osobowości. Przez prezentację drużyny Centrum Łapiński stara się pokazać czytelnikowi przeciętną piłkarską szatnię, stara się przekazać, jak ona wygląda od środka, jak funkcjonuje i z jakimi problemami się boryka (opóźnienia w wypłatach, niesłowny prezes, niedorzeczni kibice). To z pewnością ciekawe wprowadzenie do lektury dla osób, które nie interesują się futbolem, ale dla prawdziwych fanów, którzy mają za sobą kilka mocnych piłkarskich autobiografii, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Pierwsza część powieści długo nie zapowiadała tak dobrej pozycji, jaką okazała się „Szmata”, ale kiedy nagle główny bohater staje przed pokusą łatwego zarobienia dużych pieniędzy, akcja zdecydowanie przyspiesza, a książka wciąga z każdą kolejną stroną.

czwartek, 31 marca 2016

Powieść Grzegorza Żurka. Bardziej „wóda” niż „bala”

Zostałem oszukany. Byłem nastawiony na kolejną powieść z futbolem jako motywem przewodnim, a tymczasem po lekturze „Wódy i bali” okazało się, że tytułowa „bala” była jedynie wabikiem dla ludzi zakręconych na punkcie piłki. Ale skoro zacząłem już czytać, to dokończyłem, i muszę przyznać, że nie były to zmarnowane godziny. Jeśli pewnej soboty poszedłem spać grubo po pierwszej, bo bardzo chciałem poznać zakończenie, oznacza to, że autor – Grzegorz Żurek – wywiązał się ze swojego zadania bardzo dobrze.

Trudno jednoznacznie zakwalifikować tę publikację. Mocno zastanawiałem się, co to będzie, gdy przeczytałem opis, nie do końca jestem w stanie określić rodzaj już po zakończeniu lektury. Autor twierdzi, że to „postmodernistyczny memuar w starym stylu”, czyli w dużym skrócie i uproszczeniu pamiętnik. I tak faktycznie może się wydawać, kiedy zaczyna się czytanie. Poznajemy głównego bohatera, Grzesia, który opowiada o swoich przygodach – grze w A-klasowej Lechii Mysłowice, początkach przygody z futbolem, szkole, kontuzji, rodzinie… Autor na dzień dobry raczy nas swoim charakterystycznym stylem, od pierwszej strony bawiąc się z czytelnikiem: przekomarzając się na temat tego, jak powinien zacząć książkę, wplatając w tekst dygresje, często zmieniając język… Czytelnik taki jak ja, przyzwyczajony raczej do literatury faktu (czyli głównie biografii sportowców) i jednorodnego stylu, jest zaskoczony tą dynamiką. Pojawiające się archaizmy oraz – na drugim biegunie – odwołania do znanych z popkultury tekstów piosenek, tytułów książek czy wyświechtanych przysłów sprawiają, że początkowo trudno zorientować się, w co bawi się autor. Ale kiedy pozwolimy mu wciągnąć się w jego grę, wciąga nas lektura, dzięki czemu do końca czyta się ją bardzo dobrze.

„Wszyscy jesteśmy A-klasowymi kopaczami”
Napisałem w tytule tej recenzji, że w książce niewiele jest o piłce, ale niektóre fragmenty, właśnie te futbolowe, zapadły mi w pamięć. Ciekawa jest na przykład teza, że piłkarskie emocje są takie same w A-klasie, jak w Primera Division czy Premier League. Coś w tym jest, gdy autor stwierdza: „Moje pięć sekund po strzeleniu gola jest tak samo euforyczne jak pięć sekund Messiego”. Czytamy dalej i natrafiamy na kolejną złotą myśl: „(…) wszystko osadzone w odpowiednio szerokim kontekście staje się A-klasą”, a następnie mamy kilka trafnych porównań („Polska na tle świata jest A-klasowym krajem z zapijaczonymi trenerami bez uprawnień (…)”). To stwierdzenia, które z pewnością trafią do kogoś, kto miał jakikolwiek kontakt – jako kibic, zawodnik, trener czy sędzia – z rzeczywistością niższych klas rozgrywkowych. Klimat rodem z kartoflisk dominuje w „Wodzie i bali” w przypadku opisów piłkarskich. Ten świat nie jest prezentowany w kontekście pięknych stadionów, równo przystrzyżonej murawy i wypielęgnowanych piłkarzy, nawet w sferze marzeń głównego bohatera. Piłka przedstawiona jest w książce na wskroś negatywnie, a zawodnicy kojarzą się najbardziej z drugim tytułowym rzeczownikiem: „wódą”, którą piją przed i po meczach. Zresztą nie może być inaczej, jeśli autor na miejsce akcji wybrał rodzime Mysłowice – ośrodek, który nigdy nie miał swojego przedstawiciela w piłkarskiej elicie.

środa, 29 kwietnia 2015

KONKURS: Wygraj powieść "Sam na sam ze śmiercią" wraz z dowodem zbrodni!

Pamiętacie powieść Nikodema Pałasza "Sam na sam ze śmiercią"? Recenzowałem ją na blogu nieco ponad miesiąc temu, pochlebnie wyrażając się o drugim kryminale autora. Teraz macie szansę wygrać tę książkę w konkursie i zgarnąć dodatkowo dowód zbrodni - zakrwawioną rękawicę bramkarską.

"Sam na sam ze śmiercią" to druga powieść Nikodema Pałasza osadzona w świecie sportu. Akcja pierwszej, zatytułowanej "Brudna gra", toczyła się w środowisku tenisowym. Pracując nad kolejną książką, autor postanowił, że główny bohater kryminału - Wiktor Wolski - tym razem będzie rozwiązywał zagadkę tajemniczego morderstwa piłkarza. Tak właśnie powstało najnowsze dzieło, które nakładem Wydawnictwa Muza S.A. ukazało się w marcu tego roku.


Teraz także wy macie szansę zapoznać się z przygodami inspektora stołecznej policji i wkroczyć do brudnego świata futbolu, w którym liczą się tylko pieniądze. Mam dla was jeden egzemplarz książki wraz z rękawicą bramkarską, imitującą dowód zbrodni. Aby wziąć udział w konkursie, wystarczy odpowiedzieć na pytanie:

środa, 25 marca 2015

Sam na sam ze śmiercią

Miłośnicy sportowych powieści mogą z radością zacierać ręce! Nikodem Pałasz powrócił ze swoim nowym kryminałem, tym razem osadzając jego akcję nie w tenisowym, a piłkarskim świecie. Jego dzieło – książka „Sam na sam ze śmiercią” – to wciągająca historia, która okazała się świetną kontynuacją pierwszej publikacji autora.

Na wstępie małe przypomnienie. W styczniu ubiegłego roku do księgarni trafiła premierowa książka Pałasza – „Brudna gra”. Powieść opowiadała historię śledztwa prowadzonego przez inspektora stołecznej policji – Wiktora Wolskiego, który szukał mordercy Artura Malewicza, utalentowanego polskiego tenisisty. Literacki debiut wypadł niezwykle udanie, o czym pisałem na blogu. Interesująca postać głównego bohatera, ciekawie rozwijająca się akcja, niedopowiedzenia oraz tajemnicze historie – to największe z zalet pierwszej powieści autora, o których pisałem przed ponad dwunastoma miesiącami. Nic dziwnego, że po tak pozytywnym odbiorze debiutanckiej powieści Pałasza, miałem ogromny apetyt na kolejną, tym bardziej, że była kontynuacją przygód Wolskiego. Choć początkowo miałem kilka wątpliwości, lektura okazała się równie przyjemna, co „Brudna gra”, więc stosując żargon piłkarski, mogę powiedzieć jedno: autor trzyma formę. A to w przypadku powieści niezwykle ważna rzecz.

Déjà vu na początek
Zanim jednak po raz kolejny wciągnąłem się w opowiadaną przez Pałasza historię, gotów byłem stwierdzić, że druga książka jest bardzo podobna do pierwszej. Zbyt podobna. Takie odniosłem wrażenie, czytając pierwszych kilkadziesiąt stron. O ile trudno przyczepić się do takiego samego schematu opowieści (tajemnicza śmierć czarnoskórego piłkarza, Molokiego Mooketsiego – rozpoczęcie śledztwa – poznawanie kolejnych podejrzanych), bo w końcu kryminał jako gatunek rządzi się swoimi prawami, o tyle rzuciły mi się w oczy podobne szablony wykorzystane przez autora. Chodzi przede wszystkim o wątki przypisane do świata sportu. Można powiedzieć, że zmieniła się dyscyplina, o której pisze autor, ale poruszane tematy pozostały bez zmian. W „Brudnej grze” mieliśmy korupcję, w „Sam na sam ze śmiercią” ona również występuje. W pierwszym kryminale był temat dopingu, w drugim tez pojawia się ten wątek. Handel meczami? Proszę bardzo. Alkohol? A i owszem, znajdziemy go w obu publikacjach.

środa, 29 stycznia 2014

"Brudna gra"

Tenis to syf. Choć nie – cały współczesny, profesjonalny sport to jedno wielkie bagno. Do takiego wniosku dojdzie każdy, kto sięgnie po lekturę „Brudnej gry”. Mimo że to, co autor zawarł w swojej powieści to tylko fikcja literacka, nie jest ona zupełnie oderwana od rzeczywistości. W książce Nikodema Pałasza jest coś, co pozwala uwierzyć, że fabuła nie jest wyłącznie wymysłem bujnej wyobraźni pisarza.

Pamiętacie scenę z filmu „Dzień świra”, w której do pociągowego przedziału zajmowanego przez Adasia Miauczyńskiego wchodzi blondynka (grana przez Violettę Arlak) z otyłym, mniej więcej dziesięcioletnim dzieckiem? Chłopak zajada się chipsami i częstuje nimi matkę, a ta kilkukrotnie sięga do paczki, za każdym razem stanowczo podkreślając: „Ostatni!”. Kultowa scena jeszcze bardziej kultowego filmu Marka Koterskiego idealnie obrazuje, jak wyglądało w moim przypadku czytanie „Brudnej gry”. Za każdym razem, kiedy kończyłem rozdział, przerzucałem kilkanaście kolejnych kartek i mówiłem sobie, że następny będzie już ostatnim. Moje postanowienie miało mniej więcej taką samą wartość jak słowa wypowiadane przez blondynkę z „Dnia świra” – rzadko kiedy udawało mi się przerwać lekturę. To nic, że na zegarze już 02.15, nieważne, że zaraz będę musiał wysiąść z tramwaju. Jeszcze kilka słów, ostatnie zdanie, jeszcze strona… Od powieści Nikodema Pałasza naprawdę trudno się oderwać, a to chyba dla autora najlepsza rekomendacja.

wtorek, 14 stycznia 2014

"Brudne kulisy sportu to tło kryminalnej intrygi" - wywiad z Nikodemem Pałaszem, autorem książki "Brudna gra"

fot. Jacek Pióro, materiały prasowe wydawnictwa Muza SA
Większość dotychczasowych powieści, których akcja była przez autorów osadzana w świecie sportu, dotyczyła zazwyczaj piłki nożnej. Nikodem Pałasz postanowił zerwać z tą zasadą i przygotował kryminał, którego głównym bohaterem jest tenisista. "Brudna gra", czyli książka, która jutro trafi do księgarni w całej Polsce, to coś, czego na naszym rynku jeszcze nie było. W wywiadzie dla bloga autor tej pozycji postanawia przybliżyć nieco jej fabułę, a także zdradza swoją wizję współczesnego sportu.

- Kryminał osadzony w świecie profesjonalnego tenisa. Tego jeszcze w Polsce nie było. Skąd pomysł na taką właśnie książkę?

Lubię kryminały, a po latach pracy w branży sportowej, wyrobiłem sobie zdanie na temat współczesnego sportu. Moja wizja sportu XXI-wieku jest mroczna, daleka od ideałów barona de Coubertin. Postanowiłem to opisać, wykorzystując właśnie formę kryminału. Stworzyłem fikcyjnych bohaterów i wpędziłem ich w tarapaty, w które może wpaść każdy sportowiec, który traci kontrolę nad swoją karierą.

piątek, 18 października 2013

Włącz się do gry

Powieść „Gracz” Przemysława Rudzkiego to jedna z tych książek, na które czeka się z niecierpliwością. Z jednej strony gatunek, który rzadko wybierany jest przez autorów piszących o sporcie, z drugiej świetne recenzje i rekomendacje dziennikarzy sportowych oraz czytelników. Po lekturze „Gracza” muszę przyznać, że literacki debiut Rudzkiego wypadł bardzo dobrze, choć do prawdziwego wejścia smoka trochę jednak zabrakło.

Niewielu jest w Polsce autorów, którzy zdecydowali się napisać powieść o tematyce piłkarskiej. Nie mam tutaj na myśli pozycji typu „Do przerwy 0:1” Adama Bahdaja, lecz książki, w których autorzy odnoszą się wprost do futbolowej rzeczywistości konkretnych czasów i starają się stworzyć jej fikcyjny obraz, zawierający prawdopodobne elementy. Ostatnią tego typu pozycją był chyba „Okrągły przekręt” Maurycego Nowakowskiego, który ukazał się na początku roku nakładem Wydawnictwa Anakonda. Generalnie jednak powieści sportowe nie są zbyt popularnym gatunkiem, dlatego dobrze, że kolejny autor zdecydował się napisać taką książkę.