Cenię książki o lokalnych
sportowych bohaterach. Nie są tu przeważnie publikacje nastawione na wielki
zysk, raczej ukazują się przy wsparciu lokalnych instytucji oraz firm i mają
upamiętniać postaci, które bez tego pewnie zostałyby zapomniane. Tak właśnie jest z
książką Leszka Błażyńskiego „Jaśko ze Lwowa. Historia Mistrza” - ładnie wydaną, choć niezbyt porywającą lekturą.
Na początek kilka słów o głównym
bohaterze publikacji, tytułowym „Jaśko ze Lwowa”. Jan Paluch urodził się w
Lwowie w 1931 roku, po drugiej wojnie światowej jego rodzice przenieśli się wraz z rodziną do
Bytomia, gdzie młodzieniec zaczął sportową karierę. Był żużlowcem miejscowej Polonii (a później Ogniwa, bo komunistyczne władze zmusiły klub do zmiany nazwy), następnie reprezentował barwy Górnika Rybnik. Ale Paluch startował nie tylko na żużlowym
torze, ale również w wielu innych zawodach: Maratonach Motocyklowych,
motocrossie, Rajdach Tatrzańskich czy w zawodach motocykli z bocznym wózkiem.
Po zakończeniu kariery prowadził w Bytomiu zakład samochodowy, a także był
Starszym Cechu w Bytomiu i zasiadał w zarządzie Izby Rzemieślniczej w Katowicach. Właśnie
o tym wszystkim pisze w książce Leszek Błażyński, przedstawiając w kolejnych
rozdziałach różne etapy życia i sportowej kariery sportowca.
Wydanie zachwyca
Tym, co wyróżnia tę książkę, jest
na pewno bardzo oryginalne wydanie. Okładka wykonana jest z materiału
popularnego w dawnych publikacjach, to coś w rodzaju sztucznej skóry, która
idealnie pasuje do książki o czarnym sporcie, jakim jest żużel. Bardzo ładnie
uzupełnia ją obwoluta ze zdjęciem Jana Palucha, co sprawia, że od pierwszego
kontaktu książka wzbudza zainteresowanie. W środku jest równie ciekawie pod
względem składu. Biografia zawiera wiele zdjęć, choć tutaj pierwszy kamyczek do
ogródka dla autora – część z nich nie wnosi wiele do lektury, są tam nieostre
ujęcia lub kilka bardzo podobnych fotografii (najczęściej to po prostu Jan
Paluch podczas zawodów). Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że zasoby, z
których korzystał autor, były mocno ograniczone (mówimy o fotografiach z lat
30., 40. czy 50.), ale mam wrażenie, że można było dokonać większej selekcji.
Irytują również pionowo ułożone podpisy obok zdjęć, gdyż powodują, że co chwilę
trzeba obracać książkę. Jest to uciążliwe szczególnie wtedy, gdy wypisywani są
sportowcy znajdujący się na fotografii. Żeby zlokalizować każdego z nich,
trzeba przeczytać imię i nazwisko, a później obrócić książkę, by ujrzeć tę
osobę. Żeby przypasować wszystkich, trzeba tak zrobić kilka razy (są
fotografie całych reprezentacji), co sprawia, że lektura biografii okazuje się
jednocześnie niezłą gimnastyką. Z tego co dowidziałem się z książki, akurat w
tej dyscyplinie główny bohater jednak nie odnosił sukcesów…