wtorek, 5 listopada 2019

Jaśko ze Lwowa. Opowieść o Janie Paluchu

Cenię książki o lokalnych sportowych bohaterach. Nie są tu przeważnie publikacje nastawione na wielki zysk, raczej ukazują się przy wsparciu lokalnych instytucji oraz firm i mają upamiętniać postaci, które bez tego pewnie zostałyby zapomniane. Tak właśnie jest z książką Leszka Błażyńskiego „Jaśko ze Lwowa. Historia Mistrza” - ładnie wydaną, choć niezbyt porywającą lekturą.

Na początek kilka słów o głównym bohaterze publikacji, tytułowym „Jaśko ze Lwowa”. Jan Paluch urodził się w Lwowie w 1931 roku, po drugiej wojnie światowej jego rodzice przenieśli się wraz z rodziną do Bytomia, gdzie młodzieniec zaczął sportową karierę. Był żużlowcem miejscowej Polonii (a później Ogniwa, bo komunistyczne władze zmusiły klub do zmiany nazwy), następnie reprezentował barwy Górnika Rybnik. Ale Paluch startował nie tylko na żużlowym torze, ale również w wielu innych zawodach: Maratonach Motocyklowych, motocrossie, Rajdach Tatrzańskich czy w zawodach motocykli z bocznym wózkiem. Po zakończeniu kariery prowadził w Bytomiu zakład samochodowy, a także był Starszym Cechu w Bytomiu i zasiadał w zarządzie Izby Rzemieślniczej w Katowicach. Właśnie o tym wszystkim pisze w książce Leszek Błażyński, przedstawiając w kolejnych rozdziałach różne etapy życia i sportowej kariery sportowca.

Wydanie zachwyca
Tym, co wyróżnia tę książkę, jest na pewno bardzo oryginalne wydanie. Okładka wykonana jest z materiału popularnego w dawnych publikacjach, to coś w rodzaju sztucznej skóry, która idealnie pasuje do książki o czarnym sporcie, jakim jest żużel. Bardzo ładnie uzupełnia ją obwoluta ze zdjęciem Jana Palucha, co sprawia, że od pierwszego kontaktu książka wzbudza zainteresowanie. W środku jest równie ciekawie pod względem składu. Biografia zawiera wiele zdjęć, choć tutaj pierwszy kamyczek do ogródka dla autora – część z nich nie wnosi wiele do lektury, są tam nieostre ujęcia lub kilka bardzo podobnych fotografii (najczęściej to po prostu Jan Paluch podczas zawodów). Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że zasoby, z których korzystał autor, były mocno ograniczone (mówimy o fotografiach z lat 30., 40. czy 50.), ale mam wrażenie, że można było dokonać większej selekcji. Irytują również pionowo ułożone podpisy obok zdjęć, gdyż powodują, że co chwilę trzeba obracać książkę. Jest to uciążliwe szczególnie wtedy, gdy wypisywani są sportowcy znajdujący się na fotografii. Żeby zlokalizować każdego z nich, trzeba przeczytać imię i nazwisko, a później obrócić książkę, by ujrzeć tę osobę. Żeby przypasować wszystkich, trzeba tak zrobić kilka razy (są fotografie całych reprezentacji), co sprawia, że lektura biografii okazuje się jednocześnie niezłą gimnastyką. Z tego co dowidziałem się z książki, akurat w tej dyscyplinie główny bohater jednak nie odnosił sukcesów…

Abstrahując od tych wad, trzeba uczciwie przyznać, że książka złożona jest bardzo ładnie. Świetnie prezentują się strony tytułowe z rozdziałami zapisanymi wielkimi literami. Wybrane zdjęcia na całą stronę też robią wrażenie, ciekawie zostały zaprezentowane sukcesy Palucha (tutaj można zrozumieć pionowy zapis, bo łatwiej w ten sposób stworzyć długą listę – główny bohater naprawdę mógł się pochwalić wieloma triumfami!), a zdjęcia trofeów w kolorowej wkładce z tyłu publikacji pięknie wieńczą to dzieło. Duża czcionka sprawia, że pochłanianie kolejnych stron idzie bardzo sprawnie, jest ona na pewno spójna z całością i pod tym względem, poza małymi niedogodnościami, które wymieniłem wyżej, „Jaśko ze Lwowa” prezentuje się naprawdę zadziwiająco dobrze. Jak na lokalne wydawnictwo, gdzie często nie przykłada się wielkiej wagi do składu, całość wypada lepiej niż solidnie. Nawet takie szczegóły jak zadrukowane wyklejki (wewnętrzne strony okładki) sprawiają, że fan książek sportowych uśmiechnie się z zadowolenia. Pod względem wydania – chlubny wyjątek. Szkoda tylko, że nieco gorzej jest z treścią, która poza ciekawym początkiem, dalej jest dosyć schematyczna i nieco nużąca.

Treść nie porywa
Opisane przez Leszka Błażyńskiego początki dają jeszcze nadzieję na niezłą lekturę: historia ojca głównego bohatera – Romana Palucha – zapowiada się ciekawie, opowieść o szukaniu nowego miejsca w powojennym ładzie również, ale im dalej w las, tym nieco gorzej. Nie wiem, czy wynika to z ubogich źródeł, z których mógł skorzystać autor (opowieści siostry Jana Palucha, jego żony, przyjaciół oraz źródła historyczne i dziennikarskie), ale w dalszej części opowieść zwyczajnie nie porywa. Jakiś czas temu bardzo chwaliłem Remigiusza Piotrowskiego, który ze swadą opowiedział o historii międzywojennej piłki nożnej w Polsce w książce „Niezwykły świat przedwojennego futbolu”. Był tam pomysł, przedstawienie tematu w formie wielu anegdot, brak było nużących szczegółów. Oczywiście autor mógł korzystać ze znacznie większej liczby źródeł, ale mam wrażenie, że to podejście do zagadnienia sprawiło, że „Jaśko ze Lwowa” na tle tamtej lektury wypada blado. Znalazło się tutaj kilka ciekawostek (występ Jana Plucha w filmie, gdzie zagrał esesmana, opis wyścigów motocyklowych w górach, które dziś wydają się nie do pomyślenia), ale jednak narracja nie porywa. Zbyt dużo w niej faktów, suchego przedstawienia wyników zawodów (Paluch w tym roku wystąpił w takich zawodach, zajął indywidualnie takie miejsce, a jego drużyna była któraś tam), co sprawia, że opowieść z czasem staje się mocno schematyczna.

Nie inaczej jest z opowieściami o ostatnich latach życia Jana Palucha. O ile rozumiem, że rozdział poświęcony pracy głównego bohatera w Cesze Rzemiosł w Bytomiu musiał się w książce znaleźć, bo ta instytucja jest partnerem wydania, to z punktu widzenia czytelnika są to mało interesujące kwestie. Podobnie jak wspomnienia żony, które śmiało można byłoby okroić z niektórych wątków. O ile zakup przez Palucha mercedesa jest fajną ciekawostką związaną z jego życiem zawodowym i zainteresowaniami, o tyle na przykład informacja o tym, że do jego domu letniskowego ciągle włamywali się złodzieje i wynieśli nawet stary telewizor – już niekoniecznie. Podobnie jak akapit o tym, że gdy w latach 90. otwarto jedną z pierwszych w Polsce restauracji McDonald, Paluch zabrał tam wnuki i te bardzo się cieszyły (a „Jaśko” jeszcze bardziej). Tak, to koniec tej historii, brakuje w niej puenty czy sposobu, by z takiej opowieści uczynić punkt wyjścia do rozważań na przykład na temat charakteru lwowiaka. „Jaśko ze Lwowa” jest więc książką o różnych obliczach – dobrą dla czytelnika lubiącego sporty motorowe, osób interesujących się losami przesiedleńców czy wąskiej grupy ludzi skupionych wokół Cechów Rzemiosł z Bytomia czy Izby Rzemieślniczej z Katowic. Dobrze, że taka pozycja się ukazała, szkoda, że zabrakło ze swadą poprowadzonej narracji, bo "opakowanie" zdecydowanie wyróżnia tę publikację na tle podobnych książek.

CZYTAJ TAKŻE:

1 komentarz:

  1. Szukam tej książki. Jeśli ktoś chce sprzedać proszę o kontakt na motokolekcje@wp.pl

    OdpowiedzUsuń