środa, 3 sierpnia 2016

Sierpniowe premiery (cz. 1)

Trochę mnie nie było, ale też w minionych kilkudziesięciu dniach na rynku książek sportowych nie działo się zbyt wiele. Gorączka Euro 2016 opadła i w lipcu wydawnictwa brały głęboki oddech. Sierpień udowadnia, że był to całkiem spory haust, bo w pierwszej części tego miesiąca do księgarni trafi kilka ciekawych tytułów. Jakich? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Zaczynamy dziś, czyli 3 sierpnia, kiedy to do księgarni trafiają dwie pozycje Wydawnictwa SQN. Pierwsza z nich to coś dla fanów piłki nożnej w rodzimym wykonaniu. „Cracovia znaczy Kraków. Historia w Pasy” to publikacja napisana przez Tomasza Gawędzkiego, byłego rzecznika zespołu grającego przy Kałuży. Jej premiera w tym momencie nie jest przypadkowa – wszak krakowski klub w tym roku obchodzi 110-lecie istnienia! Wprawdzie fani Cracovii rocznicę świętowali w czerwcu, ale zrozumiałym jest, że okres mistrzostw Europy nie był zbyt fortunny na premierę takiej pozycji. Początek nowego sezonu Ekstraklasy wydaje się terminem dużo bardziej trafionym, nawet pomimo szybkiego odpadnięcia Pasów z europejskich pucharów. Dla każdego „pasiastego” kibica powinna być to lektura obowiązkowa, choć akurat sympatycy tego zespołu na brak publikacji o swoim klubie narzekać nie mogą. Największym problemem jest jedynie brak większych sukcesów w ostatnich latach, co idealnie unaocznia okładka książki Gawędzkiego. Widzimy na niej Józefa Kałużę, absolutną legendą nie tylko Cracovii, ale i całego naszego futbolu, a obok mamy Bartosza Kapustkę. Umieszczenie tam zawodnika, który w barwach Pasów rozegrał zaledwie jeden sezon może się wydawać zdumiewające, ale po głębszym zastanowieniu dochodzimy do wniosku, że innych kandydatów brak. Gdyby spytać kibiców spoza Krakowa o piłkarza-symbol Pasów w ostatnich latach, spora ich część miałaby problem ze wskazaniem kogokolwiek. Widnieje sobie więc ten Kapustka na okładce, stając się wyrazem tego, że publikacja łączy to, co dawne, z nowym.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Diabelska biografia! Andrzej Szarmach i jego wspomnienia

W ostatnich latach nie było o nim zbyt głośno. Podczas gdy inne „Orły Górskiego” brylowały w mediach, on zaszył się we Francji i tam wiódł spokojne życie z dala od futbolu. Ale kiedy przemówił, wydając przed kilkoma dniami swoje wspomnienia, spuścił prawdziwą bombę. Autobiografia Andrzeja Szarmacha „Diabeł nie anioł” napisana wspólnie z dziennikarzem TVP, Jackiem Kurowskim, to kopalnia anegdot na temat ludzi polskiej (i nie tylko!) piłki. Żaden kibic nie powinien jej przeoczyć!

W dyskusjach na temat książek sportowych bardzo często pojawia się zarzut, że wciąż aktywni piłkarze spisują swoje wspomnienia. Zdaniem niektórych wydawanie takich książek nie ma sensu, gdyż „prawdziwą biografię” powinno się pisać po zawieszeniu butów na kołku. Dla wszystkich, którzy tak twierdzą, mam zatem idealną lekturę, którą muszą przeczytać: „Andrzej Szarmach. Diabeł nie anioł”. Byłem bardzo ciekaw, co po latach powie o sobie i swoich kolegach ten właśnie zawodnik. Inni nie dali kibicom o sobie zapomnieć: Grzegorz Lato został prezesem PZPN, Jan Tomaszewski stał się ulubieńcem mediów, który zawsze powie coś ciekawego, Kazimierzom: Deynie i Górskiemu stawiano pomniki, a Andrzej Strejlau z Jackiem Gmochem często gościli w telewizji w roli komentatorów lub piłkarskich ekspertów. O Szarmachu, zapewne z tego względu, że mieszka we Francji, nie było tak głośno. Był wprawdzie twarzą Euro 2012, pojawił się na losowaniu, od czasu do czasu udzielił jakiegoś wywiadu, ale gdyby zapytać młodszych kibiców, kto kojarzy im się z „Orłami Górskiego”, wskazaliby pewnie na Latę, Tomaszewskiego lub Deynę. Być może dzięki tej książce w końcu dowiedzą się, kim był pan z wąsem, który zwykł głowę wsadzać tam, gdzie inni bali się włożyć nogę…

Jeden z dziesięciu
Na początek kilka słów o formie autobiografii „Andrzej Szarmach. Diabeł nie anioł”. Jest to w zasadzie wywiad-rzeka, który przeprowadza Jacek Kurowski, ale nie w stylu chociażby książki „Kici”. Tam autorzy zadawali Lucjanowi Brychczemu wiele pytań, zachowując chronologię, a ten po prostu krótko na nie odpowiadał. We wspomnieniach Szarmacha zostało to rozwiązane znacznie lepiej – pytań jest zdecydowanie mniej, dzięki czemu książkę czyta się de facto jak tradycyjną autobiografię, w której główny bohater opowiada w pierwszej osobie. Trudno nawet nazwać te wspomnienia wywiadem, bo Jacek Kurowski usuwa się w cień. Nie próbuje robić z siebie pierwszoplanowej postaci, opowiadając czytelnikom część historii „Diabła”, tylko od czasu do czasu nadaje ton narracji, poddając pod dyskusję jakiś temat lub dopytując o szczegóły. Jest jak dobry sędzia piłkarski – nie widać go podczas czytania, a świetnie wykonuje swoją robotę. To duża zaleta książki, bo wywiad-rzeka zazwyczaj wypada blado. Zdecydowanie wolę, gdy dziennikarz spisuje i układa w całość wypowiedzi piłkarza, tworząc z nich spójną opowieść. Kurowskiemu tę spójność udało się zachować, za co należą mu się duże brawa. Książkę czyta się świetnie, z dużą uwagą. Trudno powiedzieć, żeby miała słabsze momenty.

niedziela, 5 czerwca 2016

Czerwcowe premiery

No i nastał ten piękny piłkarski miesiąc, w którym doczekamy się wreszcie rozpoczęcia Euro 2016! Jak łatwo się domyślić, czerwiec upłynie nam pod znakiem futbolu nie tylko w telewizji, gdyż w księgarniach też królować będą wyłącznie piłkarskie premiery. Co ciekawe jednak, nie wszystkie wprost nawiązują do mających rozpocząć się za kilka dni we Francji mistrzostw Europy.

Zaczynamy właśnie od jednej z takich pozycji, czyli biografii „Andrzej Szarmach. Diabeł nie anioł”. Wydawać by się mogło, że Euro 2016 to idealna okazja do wydania książki o aktualnych reprezentantach Polski, względnie historii turnieju bądź też zawodnikach, którzy byli gwiazdami mistrzostw Europy. Do innego wniosku doszło Wydawnictwo Dolnośląskie, które na 15 czerwca zaplanowało premierę wspomnień jednego z najsłynniejszych „Orłów Górskiego”: Andrzeja Szarmacha. Interesujący zabieg, wziąwszy pod uwagę, że „Diabeł” ma tyle wspólnego ze zmaganiami o prymat na Starym Kontynencie, co niemal każdy inny polski zawodnik – nic. No, może prawie nic, bo brał udział w meczach eliminacyjnych do mistrzostw Europy, ale biało-czerwoni za jego czasów nie mieli okazji wystąpić w turnieju finałowym. Jedynym więc powiązaniem ze zbliżającym się Euro będzie więc futbol, ale trzeba przyznać, że akurat jeśli chodzi o postać Szarmacha, bardzo dobrze się stało, iż ukazuje się jego biografia.

Szarmach, mimo że zawodnikiem był wybitnym, w ostatnich latach nie brylował w mediach. Powstawały książki o Deynie, Tomaszewskim, Lacie, Żmudzie czy Górskim, ale o „Diable” było cicho. Jest on więc postacią nieodkrytą i mam nadzieję, że dzięki tej książce poznamy go trochę lepiej. A opowiadać zdecydowanie ma o czym, bo abstrahując od występów w reprezentacji, grał przecież w wielkich polskich klubach: Górniku Zabrze i Stali Mielec, a gdy wyjechał do francuskiego AJ Auxerre, z miejsca stał się tam jedną z klubowych legend. Nawet w biografii Erica Cantony, wtedy wchodzącego do zespołu młodzieńca, znajduje się informacja, że Polak był dla Francuza wzorem. Jest to piłkarz z ciekawym życiorysem, a do tego barwna postać, więc jego książka nie może być nudna. Wydawcy zapowiadają ją tak: „Gdyby nie piłka nożna, pewnie pracowałby w stoczni. Nie mieściło mu się w głowie, że pojedzie na mistrzostwa świata, a strzelał tam gole najlepszym. Był postrachem bramkarzy i przekleństwem futbolowych potęg. Trudno powiedzieć, co stanowiło jego znak rozpoznawczy – orli nos, blond czupryna, zawadiacki wąsik czy może szelmowski uśmiech”. Licząca 240 stron książka nie będzie klasyczną biografią – to wywiad-rzeka, który z piłkarzem przeprowadził dziennikarz TVP, Jacek Kurowski. Jak spisze się ten duet? Przekonamy się już niedługo. Okładkowa cena publikacji to standardowe 39,90 zł.

czwartek, 2 czerwca 2016

Trenerze, to był zaszczyt!

Jeszcze to do mnie nie dociera. Trenera Andrzeja Niemczyka nie ma już między nami… Kiedy jako nastolatek fascynowałem się występami polskich siatkarek na mistrzostwach Europy, nawet nie marzyłem, że będę miał okazję poznać architekta sukcesów „Złotek”. Nie tylko poznać, ale nawet stać się jego znajomym, od którego telefon będzie odbierał słowami: „Tak, Piotrek?”. Nie mogę przeboleć, że nigdy więcej nie usłyszę już tego zachrypniętego głosu…

Po raz pierwszy spotkaliśmy się w maju ubiegłego roku podczas sesji zdjęciowej na okładkę jego autobiografii. Choć nie, w zasadzie pierwszy kontakt był nieco wcześniej, gdy dzwoniłem do trenera, by ustalić wszystkie szczegóły sesji. Jak zawsze w takich sytuacjach, przed wybraniem numeru telefonu odczuwałem lekki niepokój – za chwilę miałem rozmawiać z człowiekiem, który kładł podwaliny pod sukcesy żeńskiej siatkówki w trzech krajach: Polsce, Turcji i Niemczech, miałem po raz pierwszy usłyszeć na żywo głos legendy, która doprowadziła biało-czerwone do dwóch złotych medali mistrzostw Europy i wyciągnęła kobiecy volley w naszym kraju z wieloletniego marazmu. Wybrałem dziewięciocyfrowy numer, nacisnąłem zieloną słuchawkę. „Niemczyk”, przywitał mnie głos po drugiej stronie, który nie sposób było pomylić z żadnym innym. Tak zaczęła się nasza współpraca przy książce „Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break”.

Pod warszawskie biuro, w którym mieści się redakcja „CKM”, podjechał jedną ze swoich słynnych „beemek”. To właśnie w tym budynku miała się odbyć sesja zdjęciowa na okładkę. Miał ze sobą cholernie ciężki plecak, do którego zapakował najważniejsze trofea, m.in. dwa Czempiony za tytuły Trenera Roku. Mimo że miał wtedy poważne problemy z kręgosłupem, sam zaniósł je do samochodu i przywiózł na sesję. Widać było, że kosztowało go to wiele wysiłku, ale kiedy tylko zajęła się nim młoda makijażystka, przygotowując go do zdjęć, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Żartom nie było końca i wtedy po raz pierwszy mogłem się przekonać, na czym polega urok Andrzeja Niemczyka, który od zawsze uwielbiał towarzystwo kobiet. I odwrotnie, bo przecież trener miał też duże grono wielbicielek. Zresztą tuż po bardzo udanej sesji, na której brylował, z aktorskim zacięciem pozując do zdjęć i sypiąc dowcipami, przekonałem się, że nie tylko do kobiet miał słabość. Trener bardzo szybko zaopiekował się butelką Johnniego Walkera, którą przywiozłem jako sesyjny rekwizyt. Jak jednak zaznaczył, to dla jego kolegi, który lubi go odwiedzać – on, ze względu na problemy z wyniszczoną chemioterapią wątrobą, musiał odstawić alkohol. Nie śmiałem protestować, więc plecak z trofeami stał się jeszcze cięższy…

poniedziałek, 30 maja 2016

28 twarzy Lewego

Nie trzeba być geniuszem, żeby zgadnąć, który polski sportowiec ma obecnie największą wartość marketingową. Indywidualne popisy Roberta Lewandowskiego, idące w dodatku w parze z sukcesami reprezentacji, musiały spowodować pojawienie się na rynku książek o piłce z jego twarzą na okładce. Mało kto mógł się jednak spodziewać, że w ciągu roku ukaże się aż 28 takich publikacji. Oto wszystkie z nich: 28 twarzy Lewandowskiego.

Kiedy jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się zapowiedzi kolejnych książek o polskim napastniku, zapewne niejeden z Was pomyślał: „Ile jeszcze?!”. Przychodzę z odsieczą, prezentując wszystkie publikacje z Robertem Lewandowskim na okładce, które ukazały się w ostatnich kilkunastu miesiącach. Nie liczę książek wydanych tuz po strzeleniu przez niego czterech goli Realowi Madryt – o tym traktował osobny tekst, w którym trochę proroczo przewidziałem, że tylko sukces z reprezentacją może spowodować wysyp kolejnych pozycji na jego temat. Przyznam szczerze, że nie sądziłem wtedy, iż będzie tego aż tyle…

Ale też poniżej znajdziecie nie tylko biografie naszego piłkarza, ale także książki pozornie niemające z nim wiele wspólnego lub tytuły co najmniej wątpliwej jakości. Nie to jest jednak istotne – wydawnictwa założyły, że nawet jeśli jakiś tytuł niekoniecznie traktuje o Lewandowskim, warto pokazać jego twarz na okładce. Czy to przysłuży się lepszej sprzedaży tych wszystkich publikacji? Trudno powiedzieć, ale mamy rzadką okazję zaobserwować zjawisko bez precedensu w historii (?) polskiej literatury sportowej. Adam Małysz i Justyna Kowalczyk mogą tylko patrzeć z zazdrością. Bo gdy Robert Lewandowski spogląda na nas niemal z każdej piłkarskiej pozycji wydanej przed Euro 2016, oni w swoich najlepszych czasach mogli pochwalić się „jedynie” kilkoma książkami.

sobota, 14 maja 2016

Futbol według Joachima Löwa

To nie jest lektura do przeczytania „na raz”. Z książką „Joachim Löw. Strateg, esteta, mistrz świata” spędzicie co najmniej kilka wieczorów. Jeśli lubicie niemiecką piłką i interesują was szczegóły pracy najlepszych trenerów świata, to zdecydowanie propozycja dla was. Może nie będzie to najlepsza książka o piłkarskim szkoleniowcu, jaką mieliście w rękach, ale na pewno znajdziecie w niej wiele ciekawych spostrzeżeń.

Książka Christopha Bausenweina ma klasyczną formę – autor chronologicznie przedstawia nam kolejne fakty z życia głównego bohatera. Wyróżnia ją jednak to, że jest publikacją niemal w pełni skupioną na futbolu. Wątków prywatnych, dotyczących rodziny czy małżonki selekcjonera reprezentacji Niemiec, jest jak na lekarstwo. Nic w tym dziwnego, gdyż nie jest to biografia powstająca przy udziale Löwa, a on sam dla ludzi z zewnątrz jest raczej niedostępny. O swoich bliskich nie lubi mówić zbyt wiele, stara się ich trzymać z dala od mediów, więc z książki nie dowiemy się na przykład tego, dlaczego do tej pory nie doczekał potomstwa czy jak układają się jego relacje z żoną. To zresztą żaden zarzut. Wręcz przeciwnie, zaleta, bo w końcu kibic, który sięgnie po tę biografię, będzie chciał dowiedzieć się czegoś na temat boiskowych dokonań Jogiego – zarówno na zielonej murawie, jak i trenerskiej ławce. W tych kwestiach nie może być rozczarowania, bo „Joachim Löw. Strateg, esteta, mistrz świata” jest biografią w 100% futbolową. Niezwykle skrupulatną, dzięki której możemy prześledzić drogę niemieckiego trenera na piłkarski szczyt i poznać jego filozofię prowadzenia drużyny.

Ray Clemence zakończył jego karierę
Zaczyna się bardzo ciekawie. Pierwsze fragmenty książki to bowiem opis zawodniczej kariery Joachima Löwa. Nie czarujmy się, niewielu kibiców w Polsce wie, w jakich klubach grał selekcjoner niemieckiej kadry. Ja sam przed lekturą biografii nie miałem o tym pojęcia, a tymczasem okazuje się, że Jogi zapowiadał się na całkiem dobrego grajka. Niestety, jak to często w futbolu bywa, jego karierę zakończył praktycznie jeden epizod. W meczu sparingowym przed sezonem 1980/81 VfB Stuttgart, w którym występował 21-letni wtedy Joachim, podejmowało Liverpool. Wcześniej Löw występował zawsze z nisko opuszczonymi getrami i bez ochraniaczy, czyli prezentował styl, z którego słynął później chociażby Rui Costa. Tego feralnego dnia trener nakazał jednak zawodnikowi założenie ochraniaczy na nogi i, paradoksalnie, właśnie wtedy piłkarz uległ kontuzji. Za mocno wypuścił sobie piłkę i bramkarz The Reds Ray Clemence kopnął go w postawną nogę. Doszło do złamania kości piszczelowej, co nie pozostało bez wpływu na przyszłość Löwa. Wrócił wprawdzie na murawę, ale zatracił dawną odwagę i szybkość. Pewnie dlatego nie zrobił wielkiej kariery, stając się piłkarzem dobrym jedynie na 2. Bundesligę.

piątek, 13 maja 2016

Czemu nie chcecie czytać o Lewym?

By Football.ua, CC BY-SA 3.0
https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=38482355
Jak grzyby po deszczu pojawiają się ostatnio zapowiedzi książek o Robercie Lewandowskim. „Lewy. Jak został królem”, „Robert Lewandowski. Nienasycony”, „Lewy. Chłopak, który zachwycił świat”, „Lewandowski. Wygrane marzenia”… Polska przed Euro 2016 dostała fioła na punkcie gwiazdy naszej reprezentacji, co nikogo specjalnie nie powinno dziwić. Jeszcze nigdy w erze Internetu nie mieliśmy piłkarza takiej klasy, dlatego to szaleństwo jest jak najbardziej zrozumiałe. W przeciwieństwie do fali hejtu i krytycznych komentarzy: pod adresem Lewego, autorów, wydawców…

Szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem tego  smęcenia i utyskiwania. Niestety po raz kolejny ujawnia się nasz narodowy charakter wiecznych narzekaczy. Reprezentacja gra źle – patałachy, pośmiewisko, trzeci świat. Kadra zalicza bardzo dobry okres w historii i w końcu z całkiem uzasadnionymi nadziejami oraz konkretnymi argumentami jedzie na mistrzowski turniej, a piłkarze stają się niezwykle popularni nie tylko w skali kraju, ale i świata – umniejszanie sukcesów, stwierdzenia typu „skończą jak zawsze”, czekanie na to, aż powinie im się noga. To samo z książkami o Robercie Lewandowskim. Pod każdą zapowiedzią, fragmentem lawina negatywnych komentarzy: Po co to komu? W takim momencie? Co on osiągnął? Kto to przeczyta? Niedługo Lewy wyskoczy nam z lodówki!

Ja też ten wysyp książek o Robercie Lewandowskim przedstawiałem wielokrotnie z przymrużeniem oka, ale jednak cieszyłem się, że tyle się w tym temacie dzieje. Bo to oznacza, że w końcu mamy piłkarza naprawdę światowej klasy, który popularnością dorównał w Polsce Leo Messiemu i Cristiano Ronaldo (a może nawet ich prześcignął). W kraju, w którym FC Barcelona i Real Madryt są równie popularne co najlepsze polskie kluby, to naprawdę spory wyczyn. Tym bardziej, że do niedawna nasza reprezentacja była raczej synonimem obciachu i porażki. Niewielu kibiców chciało się z nią mocno identyfikować, niewiele dzieciaków, marzących o wielkiej karierze, mogło stawiać sobie biało-czerwonych za wzór. Ostatnie wyniki i pozytywny przykład Roberta Lewandowskiego to zmieniły. Kadra znowu może być fajna, a na boiskach, obok chłopców z trykotami Messiego i Ronaldo, pojawia się coraz więcej Lewandowskich.

Czemu więc książki o naszej gwieździe spotykają się z takim negatywnym odbiorem? Pierwszy argument, który podnoszą narzekacze, jest krótki: „komercha”, „chęć napchania kieszeni”. Oczywiście zaczyna się od drugiego po piłce nożnej ulubionego sportu Polaków: zaglądania do portfela innym. Żeby jeszcze na tych biografiach Roberta Lewandowskiego dało się zbić fortunę, a w środowisku krążyły legendy o dziennikarzach, którzy napisali książkę o sławnym piłkarzu, po czym miesiąc po premierze rzucili pracę, wyjechali na Wyspy Kanaryjskie i do końca życia wiedli błogi żywot – byłby w stanie to zrozumieć. Ale uwierzcie mi, przed żadnym z autorów zapowiedzianych już publikacji nie rysuje się taka bajkowa perspektywa. Biorąc pod uwagę poziom czytelnictwa w Polsce i specyfikę rynku, co niestety nie jest do wytłumaczenia w jednym wpisie, autorzy nie zbiją na tych książkach kokosów. Co najwyżej zarobią pieniądze adekwatne do włożonego wysiłku.

poniedziałek, 9 maja 2016

Podsumowanie tygodnia #008

Był pojedynek na biografie Roberta Lewandowskiego dla dzieci, przyszedł czas na wytoczenie prawdziwych armat! Dwa wielkie koncerny medialne: Ringier Axel Springer Polska oraz Agora S.A. wydadzą przed Euro 2016 książki o najlepszym z Biało-czerwonych. Między innymi o tej rywalizacji w najnowszym podsumowaniu tygodnia (a w zasadzie dwóch tygodni, bo w majówkę trzeba było zrobić sobie małą przerwę). Zapraszam!

piątek, 6 maja 2016

Majowe premiery (cz. 1)

Dzieje się, oj dzieje się przed Euro 2016! W zasadzie można zapomnieć o innych sportach, bo wydawnictwa (z małymi wyjątkami) doszły chyba do wniosku, że książki o niepiłkarskich dyscyplinach zgubią się w tłumie. Całkiem słuszna to teoria, dlatego nie może dziwić, że w maju doczekamy się przede wszystkim futbolowych premier. Mało tego, już nie tylko o Polakach, ale nawet ich rywalach!

Zaczynamy właśnie od biografii naszych przeciwników i to nie byle jakich, bo tych najgroźniejszych – Niemców. Przed Euro będziemy mieli szansę poznać historię jednego z najlepszych obecnie bramkarzy świata, Manuela Neuera. To dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu, które zdecydowało się wypuścić książkę o niemieckim golkiperze, tytułem dosyć jasno sugerując jego pozycję we współczesnej piłce. „Manuel Neuer. Najlepszy bramkarz świata” – tak zatytułowana została publikacja autorstwa Dietricha Schulze-Marmelinga, która do księgarni w całej Polsce trafi 18 maja. Książka za naszą zachodnią granicą ukazała się całkiem niedawno, bo w listopadzie 2015 roku. Teraz będą się z nią mogli zapoznać fani nad Wisłą. Autor biografii to oczywiście rodak Neuera, uważany za znawcę piłki nożnej. Ma na swoim koncie kilka innych pozycji piłkarskich, m.in. biografie George’a Besta, Johana Cruyffa, Pepa Guardioli, a także publikacje o klubach: Borussii Dortmund, Bayernie Monachium czy FC Barcelonie. Jak to więc mówią, „nie jest w ciemię bity” i na rzeczy się zna. Tak twierdzę po ocenach jego książek w serwisie Amazon.de – większość z nich jest zdecydowanie pozytywna.

Jak zapowiadają jednak wydawcy, dzięki książce „Manuel Neuer. Najlepszy bramkarz świata” poznamy nie tylko historię golkipera Bayernu Monachium, ale też „ewolucję gry na bramce w ostatnich dziesięcioleciach, w tym opis słynnej szkoły bramkarzy Schalke 04”. Publikacja wydaje się więc idealną propozycją dla fanów niemieckiego futbolu. Ale ci, którzy sięgną po nią przede wszystkim ze względu na głównego bohatera, nie powinni być zawiedzeni: „Czy to możliwe, by kibol został mistrzem świata? Możliwe, ale cena jest wysoka. »Manu« Neuer wie o tym najlepiej. Od lat jest wygwizdywany na ukochanym stadionie swego dzieciństwa, a tam, gdzie gra u szczytu sławy, kibole decydują, co może mówić, gdzie wolno mu stanąć, kiedy się uśmiechnąć. Na domiar złego gazetowi »znawcy« wciąż usiłują uczyć go, jak ma łapać i gdzie kopać…”. Początek opisu jest co najmniej intrygujący i zapowiada biografię daleką od książek typu: „Tutaj grał w latach x-y, a w tym meczu strzelił przepiękną bramkę”. Potwierdzać to zdaje się dalsza część zapowiedzi, w której czytamy, że autor „zebrał setki poważnych wypowiedzi oraz dziesiątki plotek na temat Manuela Neuera – ostoi niemieckiej reprezentacji. Nie szczędzi też własnych przemyśleń dotyczących współczesnego futbolu. Książka zawiera arcyciekawą relację z Mundialu w 2014 roku – turniej widziany z perspektywy niemieckiej reprezentacji zaskakuje dramaturgią”. Jak wypadnie całość, przekonamy się już za kilkanaście dni. Na koniec jeszcze garść informacji technicznych: okładkowa cena liczącej 256 stron książki to 39,90 zł.

sobota, 30 kwietnia 2016

Śladem Adama Nawałki

Można mówić, że jako trener tak naprawdę nic jeszcze nie osiągnął. Można narzekać, że w tym momencie wydawanie jego biografii mija się z celem. Ale jeśli za przedstawienie historii obecnego trenera polskiej kadry bierze się tak utalentowany dziennikarz jak Łukasz Olkowicz, można być pewnym, że będzie ciekawie. „Nawałka. Droga do perfekcji”, wbrew głosom malkontentów, zalicza się do wąskiego grona reporterskich lektur o sporcie, które trzeba przeczytać.

Krzeszowice. Niewielka miejscowość w Małopolsce, która liczy 10 tys. mieszkańców. Co łączy ją z postacią Adama Nawałki? Tamtejszy klub piłkarski Świt, w którym trenerską karierę rozpoczynał aktualny selekcjoner reprezentacji Polski. Prowadził trzecioligową drużynę zaledwie dwa sezony. Bez sukcesów, bo nie udało mu się uchronić jej przed spadkiem, a później wywalczyć awansu. Dlaczego rozpoczynam recenzję właśnie od opisu tego epizodu w życiu Nawałki? Bo jest on wyznacznikiem jakości książki Łukasza Olkowicza. Gdyby za tę biografię wziął się inny autor, jestem przekonany, że prowadzenie Świtu Krzeszowice skwitowałby co najwyżej jednym rozdzialikiem. Nie ma tam przecież wielkich nazwisk, pozornie nie ma niczego, co mogłoby zainteresować czytelnika. Ale pominięcie tego epizodu nie byłoby w stylu Olkowicza. On pojechał do tych Krzeszowic, porozmawiał z piłkarzami i kierownikiem drużyny, poczuł klimat tego miejsca i stworzył, w moim przekonaniu, najlepsze 30 stron tej książki. Nie czytało mi się tak dobrze o grze w kadrze u boku Zbigniewa Bońka, o relacjach z Robertem Lewandowskim czy stosunkach z Bogusławem Cupiałem, jak o Jerzym Ciężkim, Piotrze Chlipale czy Januszu Pudełko. Ciężko o lepszą rekomendację dla książki „Nawałka. Droga do perfekcji”.

Perfekcjonista w każdym calu
Trzy rozdziały poświęcone Krzeszowicom są niezwykle istotne z jeszcze jednego powodu: to właśnie dzięki nim autorowi udało się przybliżyć etos pracy selekcjonera. Mimo że był to ledwie trzecioligowy klub, Nawałka postanowił wprowadzić tam w pełni profesjonalne reguły. Zawodnicy, przyzwyczajeni do dosyć luźnego podejścia do swoich obowiązku, nie potrafili się przystosować do nowych zasad. Zakaz picia alkoholu podczas powrotów z meczów wyjazdowych, koniec z imprezami, wysokie kary finansowe, przewyższające czasem stypendia i zarobki graczy, ale też nowe stroje, sponsorzy, których ściągał sam szkoleniowiec czy profesjonalny plan treningowy. To wszystko sprawiło, że w klubie zaczął panować porządek, a piłkarze do dziś wspominają byłego trenera wyłącznie pozytywnie. Autor, docierając do ludzi, którzy pracowali wtedy z Nawałką, poprzez ich opowieści świetnie przybliża metody pracy aktualnego selekcjonera. Paradoksalnie to nie opis pracy z kadrą pozwala dobrze zrozumieć, kim jest Nawałka i jak pracuje. Co zaskakujące, fragmenty o reprezentacji stanowią niewielką część książki. To właśnie dzięki 30 stronom o prowadzeniu Świtu Krzeszowice poznajemy, jak od wewnątrz wygląda zespół pod wodzą szkoleniowca z Rudawy. I przekonujemy się, skąd ta tytułowa perfekcja: kiedy jest już pewne, że zespół nie awansuje z powrotem do trzeciej ligi, co było celem Nawałki, trener nie pojawia się na ostatnim meczu. Tłumaczy się wypadkiem zdrowotnym, ale wszyscy wiedzą, że nie może przełknąć goryczy porażki…

wtorek, 26 kwietnia 2016

Podsumowanie tygodnia #007

Gorączka Euro 2016 sięga zenitu! Wkrótce na rynku pojawi się książka z... przepisami reprezentantów Polski! Nie, nie przepisami na sukces, a na ulubione potrawy: jajecznica a'la Lewandowski, krem a'la Krychowiak czy zupa Piszczka? Oby tylko się nie okazało, że całe to kulinarne zawirowanie doprowadzi do niestrawności... Ale na razie cieszmy się atmosferą zbliżających się mistrzostw Europy. Gdyby mierzyć społeczny optymizm, medal mielibyśmy już w kieszeni!

niedziela, 24 kwietnia 2016

Kopalnia w Krakowie! Relacja ze spotkania autorskiego

Siedmiu czołowych polskich dziennikarzy sportowych zawitało do Krakowa 21 kwietnia, by w księgarnio-kawiarni De Revolutionibus spotkać się z czytelnikami magazynu „Kopalnia – sztuka futbolu”. O związkach piłki z polityką autorzy tej wyjątkowej serii książek rozmawiali blisko dwie godziny, poruszając wiele ciekawych wątków i tematów. Zobaczcie relację wideo z tego wydarzenia!

Ekipa „Kopalni” w Krakowie stawiła się w składzie: Piotr Żelazny ("Rzeczpospolita", założyciel magazynu), Michał Okoński ("Tygodnik Powszechny"), Rafał Stec ("Gazeta Wyborcza", sport.pl), Magdalena Żywicka (FCBarca.com, "Ole Magazyn"), Michał Szadkowski ("Gazeta Wyborcza", sport.pl), Paweł Czado ("Gazeta Wyborcza", sport.pl) oraz Michał Trela ("Sport", "Przegląd Sportowy"). Ich wizyta związana była z niedawną premierą trzeciego numeru magazynu, który od początku istnienia zbiera znakomite recenzje i wyznacza nowe standardy w dziedzinie literatury sportowej. W tym roku byłem na miejscu zdarzeń z kamerą, więc zamiast fotorelacji jak przed dwoma laty (relację z poprzedniego krakowskiego spotkania z autorami "Kopalni" możecie znaleźć tutaj), zobaczcie film, który nagrałem:

piątek, 22 kwietnia 2016

Kwietniowe premiery (cz. 2)

Tyle się dzieje, że głowa mała! Książka za książką, zapowiedź za zapowiedzią, nóżka za nóżką, prawy… to znaczy Lewy do Lewego. Bo o Robercie Lewandowskim w najbliższym czasie dowiemy się wszystkiego. Na początek, jeszcze w kwietniu, dwie książeczki, a potem, już w maju, kolejne. A do tego kilka innych publikacji, z których spoglądał będzie na nas nasz napastnik. Na szczęście wśród kwietniowych premier znajdzie się też coś dla fanów innych dyscyplin. Uff…

Zaczynamy właśnie od pozycji, na okładce której Lewego nie uświadczymy. „Kilian Jornet. Niewidzialne granice”. To tytuł książki, która co prawda już jest w księgarniach, ale pominąłem ją w poprzednim wpisie, więc trzeba nadrobić zaległości. Swoją premierę miała ona 13 kwietnia i w zrozumieniu, czego dotyczy, kluczowa jest postać autora, a zarazem głównego bohatera. Jornet to Katalończyk, ale wcale nie gra w FC Barcelonie, jak mogłoby się wydawać, tylko biega po górach. No, nie tylko biega, bo też się po nich wspina i jeździ na rowerze, a wszystko to („bo ciebie kocham!”) niezależnie od pory roku. Potrafi na przykład wybrać się w najodleglejsze szczyty Nepalu zimą, by tam szukać spokoju i równowagi po tym, jak podczas jednej z górskich wędrówek stracił przyjaciela. O tym mniej więcej traktuje najnowsza książka Kiliana, do której nie trzeba będzie przekonywać tych, którzy przeczytali „Biec albo umrzeć”. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że Jornet debiut literacki ma już za sobą i nawet przyszło mi opisywać go na blogu. Tutaj recenzja pierwszej książki, a nową  wydawca, czyli firma SQN, zapowiada następująco: „Kilian Jornet w przejmujący i szczery sposób zachęca nas do wyruszenia w daleką podróż i pokonania niewidzialnych granic, które oddzielają smutek od szczęścia i życie od śmierci”. Wydaje się więc, że wspomnienia Katalończyka tym razem przybiorą wręcz mistyczny charakter, ale książki jeszcze nie czytałem, więc się nie wypowiem. Mogę za to podpowiedzieć, że liczy 248 stron, a jej tłumaczeniem zajęła się niezmordowana Barbara Bardadyn. Na okładce publikacji stoi 39,90 zł, ale w księgarni LaBotiga z kodem KSKILIAN25 zamówicie tę pozycję z 25% rabatem, czyli prawie dychę taniej (29,93 zł). A, byłbym zapomniał. Jak już zamówicie książkę, koniecznie weźcie udział w konkursie, bo możecie zgarnąć wartościowe nagrody: zegarek (nie, nie Rolexa, ale też jest drogi), buty (Salomony, panie!) lub jedzenie w proszku (też spoko). Szczegóły tutaj: www.wsqn.pl/niewidzialnegranice.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Podsumowanie tygodnia #006

Też cieszycie się na Euro 2016? Trudno ukryć, że w wydawnictwach zapanowało istne szaleństwo - każda firma chce przed turniejem zaserwować czytelnikom coś ciekawego o piłce. Między innymi temu zjawisku poświęcone jest najnowsze podsumowanie tygodnia. Ale nie tylko! Dowiecie się też, ile autografów musiał złożyć na swoich książkach Krzysztof Stanowski, przekonacie się, gdzie warto wybrać się w najbliższy czwartek, a także poznacie tajemne na razie plany wydawnictw dotyczące piłkarskich biografii. Zapraszam do obejrzenia nowego odcinka Książki Sportowe TV!

wtorek, 12 kwietnia 2016

Wielkopolska piłka

Była Łódź, była Galicja i było Wybrzeże. Teraz nadszedł czas na Wielkopolskę, a konkretnie historię futbolu w tym regionie. Pod koniec maja ukaże się książka Jarosława Owsiańskiego „Rozgrywki piłkarskie w Wielkopolsce do roku 1919”. Będzie to czwarty tom serii Historia Sportu, czyli cyklu stworzonego jakiś czas temu przez Piotra Chomickiego i Leszka Śledzionę.

Dotychczas w cyklu publikacji o dziejach piłki w Polsce ukazały się trzy pozycje: „Rozgrywki piłkarskie w Łodzi 1910-1919” (tom 1), „Rozgrywki piłkarskie w Galicji do roku 1914” (tom 3) oraz „Piłkarskie dzieje Wybrzeża 1991-2005” (tom 5). Patronat medialny nad każdą z nich objął blog Książki Sportowe. Nie inaczej będzie z najnowszą książką, która ma liczyć 270 stron. Co tym razem znajdziemy w środku? Autorzy obszernie przedstawiają zbliżającą się premierę:

Publikacja przedstawia genezę piłkarstwa niemieckiego w Wielkopolsce i obejmuje zarazem wnikliwy opis rozwoju polskiego ruchu klubowego oraz przebiegu rozgrywek piłkarskich na tym terenie. Sporo miejsca zajmuje opis udziału wielkopolskich sportowców w działaniach militarnych w ramach I wojny światowej, powstania wielkopolskiego i wojny polsko-bolszewickiej. W części dokumentacyjnej można zapoznać się z wynikami meczów i składami drużyn w ramach rozgrywek mistrzowskich zarówno niemieckich, jak i polskich. Informacje o wszystkich znanych drużynach obu narodowości  ujęte są w szczegółowych notkach klubowych. Autor przybliżył także sylwetki bohaterów sportowych z tamtych lat zaprezentowanych w formie prawie 50 biogramów. Całość uzupełnia bogaty materiał ikonograficzny, w postaci wielu niepublikowanych dotąd zdjęć wraz z identyfikacją postaci, a także ówcześnie używanych logotypów i stempli. Nie zabrakło też oryginalnych dokumentów.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Kwietniowe premiery (cz. 1)

Kwiecień plecień i te sprawy. No i trochę poprzeplatał, bo nie tylko o piłce poczytamy w tym miesiącu, ale też o żużlu i igrzyskach. Dobre i to, bo o ile fani futbolu powodów do narzekań nie mają żadnych, sympatycy innych dyscyplin na półki w księgarniach mogą spoglądać z utęsknieniem. Kiedy to się zmieni? Na pewno nie przed Euro 2016, bo cały kraj po raz kolejny dostał futbolowej gorączki (czytaj: pierdolca) i dzień bez 20 informacji o Lewym i 32 o reprezentacji okazuje się stracony. Przed mistrzostwami fala piłkarskich lektur nas zaleje i wyłowienie z tej rzeki niepiłkarskiego szczupaka będzie sztuką nie lada.

Ale prezentację kwietniowych nowości zaczynamy przewrotnie właśnie od takiej „złotej rybki”, czyli publikacji żużlowej. Od czasu do czasu ukazują się u nas pozycje poświęcone speedwayowi, ale powiedzmy sobie szczerze – tylnej części ciała nie urywają. Są to głównie książki historyczne, zawierające sporo statystyk, a nie pełnokrwiste opowieści pełne anegdot i ciekawych opowieści. Nawet gdy w ubiegłym roku na biografię zdecydował się Tomasz Gollob, wyszedł z tego klops (podobno, bo nie czytałem). Teraz jednak fani żużla mogą zacierać ręce, bo oto książkę napisał Marek Cieślak. To znaczy nie sam napisał, bo wziął sobie do pomocy Wojciecha Koerbera z „Gazety Wrocławskiej”, ale generalnie ten zacny duet spotkał się parę razy (nie wiadomo, czy przy czymś mocniejszym?), panowie pogadali, potem popisali, ale czy się popisali, przekonamy się niedługo. A raczej Wy się przekonacie, bo ja lekturę mam już za sobą i twierdzę, że warto. Nawet mimo tego, ze na żużlu znam się mniej więcej tak samo jak Krystyna Pawłowicz na języku polskim, biografię zatytułowaną „Pół wieku na czarno” czytałem z przyjemnością. Jest bardzo zabawnie, jest sentymentalnie, jest interesująco, a przede wszystkim szczerze. Anegdot w tej książce nie brakuje i trzeba pochwalić trenera za odwagę – nie było dotychczas chyba ŻADNEGO SPORTOWCA, ciągle związanego zawodowo ze środowiskiem, który zdecydowałby się na tak bezkompromisową opowieść. Na miejscu fanów żużla przebierałby już nogami do 13 kwietnia, kiedy to książka zatytułowana "Pół wieku na czarno" trafi do księgarni w całym kraju.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Podsumowanie tygodnia #005

Jak co tydzień zapraszam na podsumowanie minionego tygodnia w formie wideo. Tym razem mam jedna zapowiedź dla fanów biegania i wspinaczki, a także jedną premierę, która Was zaszachuje! O co chodzi? Włączajcie, dawajcie łapki w górę i, przede wszystkim, subskrybujcie kanał, by być na bieżąco.

czwartek, 31 marca 2016

Powieść Grzegorza Żurka. Bardziej „wóda” niż „bala”

Zostałem oszukany. Byłem nastawiony na kolejną powieść z futbolem jako motywem przewodnim, a tymczasem po lekturze „Wódy i bali” okazało się, że tytułowa „bala” była jedynie wabikiem dla ludzi zakręconych na punkcie piłki. Ale skoro zacząłem już czytać, to dokończyłem, i muszę przyznać, że nie były to zmarnowane godziny. Jeśli pewnej soboty poszedłem spać grubo po pierwszej, bo bardzo chciałem poznać zakończenie, oznacza to, że autor – Grzegorz Żurek – wywiązał się ze swojego zadania bardzo dobrze.

Trudno jednoznacznie zakwalifikować tę publikację. Mocno zastanawiałem się, co to będzie, gdy przeczytałem opis, nie do końca jestem w stanie określić rodzaj już po zakończeniu lektury. Autor twierdzi, że to „postmodernistyczny memuar w starym stylu”, czyli w dużym skrócie i uproszczeniu pamiętnik. I tak faktycznie może się wydawać, kiedy zaczyna się czytanie. Poznajemy głównego bohatera, Grzesia, który opowiada o swoich przygodach – grze w A-klasowej Lechii Mysłowice, początkach przygody z futbolem, szkole, kontuzji, rodzinie… Autor na dzień dobry raczy nas swoim charakterystycznym stylem, od pierwszej strony bawiąc się z czytelnikiem: przekomarzając się na temat tego, jak powinien zacząć książkę, wplatając w tekst dygresje, często zmieniając język… Czytelnik taki jak ja, przyzwyczajony raczej do literatury faktu (czyli głównie biografii sportowców) i jednorodnego stylu, jest zaskoczony tą dynamiką. Pojawiające się archaizmy oraz – na drugim biegunie – odwołania do znanych z popkultury tekstów piosenek, tytułów książek czy wyświechtanych przysłów sprawiają, że początkowo trudno zorientować się, w co bawi się autor. Ale kiedy pozwolimy mu wciągnąć się w jego grę, wciąga nas lektura, dzięki czemu do końca czyta się ją bardzo dobrze.

„Wszyscy jesteśmy A-klasowymi kopaczami”
Napisałem w tytule tej recenzji, że w książce niewiele jest o piłce, ale niektóre fragmenty, właśnie te futbolowe, zapadły mi w pamięć. Ciekawa jest na przykład teza, że piłkarskie emocje są takie same w A-klasie, jak w Primera Division czy Premier League. Coś w tym jest, gdy autor stwierdza: „Moje pięć sekund po strzeleniu gola jest tak samo euforyczne jak pięć sekund Messiego”. Czytamy dalej i natrafiamy na kolejną złotą myśl: „(…) wszystko osadzone w odpowiednio szerokim kontekście staje się A-klasą”, a następnie mamy kilka trafnych porównań („Polska na tle świata jest A-klasowym krajem z zapijaczonymi trenerami bez uprawnień (…)”). To stwierdzenia, które z pewnością trafią do kogoś, kto miał jakikolwiek kontakt – jako kibic, zawodnik, trener czy sędzia – z rzeczywistością niższych klas rozgrywkowych. Klimat rodem z kartoflisk dominuje w „Wodzie i bali” w przypadku opisów piłkarskich. Ten świat nie jest prezentowany w kontekście pięknych stadionów, równo przystrzyżonej murawy i wypielęgnowanych piłkarzy, nawet w sferze marzeń głównego bohatera. Piłka przedstawiona jest w książce na wskroś negatywnie, a zawodnicy kojarzą się najbardziej z drugim tytułowym rzeczownikiem: „wódą”, którą piją przed i po meczach. Zresztą nie może być inaczej, jeśli autor na miejsce akcji wybrał rodzime Mysłowice – ośrodek, który nigdy nie miał swojego przedstawiciela w piłkarskiej elicie.

wtorek, 29 marca 2016

Czy w świąteczny weekend zostaliśmy mistrzami świata?

Jestem zdumiony. Trochę zdziwiony, a trochę przerażony. Jakieś magiczne moce sprawiły, że w miniony weekend nasza reprezentacja mocno zyskała na wartości. W ciągu jednego dnia, a w zasadzie dwóch godzin. Po zwycięstwie 5:0 nad Finlandią nagle wszędzie wokół zapanowała jakaś niezrozumiała dla mnie euforia. Co najmniej jakbyśmy pokonali pięcioma bramkami Belgię, Anglię, Włochy lub inna czołową europejską drużynę.

Nie dziwię się „niedzielnym” kibicom. Takim, co reprezentacji kibicują od święta. Wielka Sobota, dla większości wolna, więc pewnie mecz Polska-Finlandia oglądało wiele osób, które na co dzień niespecjalnie interesują się piłką. One nie orientują się za dobrze, „kto jest kto” w Europie: która drużyna jest silna, która tylko dobra, a która przeciętna. Wielu nie zdaje sobie pewnie sprawy, że to wcale nie był mecz o punkty, a spotkanie towarzyskie. Na nich zwycięstwo 5:0 – niezależnie od rywala – robi wrażenie. Czy powinno na nieco bardziej świadomych kibicach? Oczywiście, że tak. W końcu rywal nie był totalny outsiderem typu San Marino czy Gibraltar, które to zespoły w przeszłości zdarzało się nam pokonywać wyżej, a my nie wyszliśmy na stadion we Wrocławiu w najsilniejszym składzie. Ostatnio z Finami nie szło nam również za dobrze (od początku lat 90. wygraliśmy tylko dwa mecze na dziewięć prób), więc przekonujące zwycięstwo jest dobrym prognostykiem. Daleki jestem jednak od przeceniania jego wartości.

środa, 16 marca 2016

„60 lat minęło”… Minęła też Gwardia

Skończyłem właśnie czytać książkę o Gwardii Warszawa w europejskich pucharach. Publikacja jak to pozycja historyczna – fajnie udokumentowane występy klubu, zestawienie gier, składów, opisy okoliczności kolejnych spotkań, czyli coś dla najbardziej zagorzałych fanów historii futbolu. Najbardziej poruszający i dający do myślenia był jednak ostatni rozdział, mówiący o upadku zasłużonego klubu. Niby historia jakich wiele, ale za każdym razem, kiedy dowiaduję się o takich losach, serce się kraje.

Władysław Żmuda, Dariusz Dziekanowski, Stanisław Terlecki, Dariusz Wdowczyk, Jan Małkiewicz, Bohdan Masztaler, Joachim Marx, Ryszard Szymczak. To tylko niektórzy z piłkarzy, którzy reprezentowali przed laty barwy warszawskiej Gwardii. Gdyby dodać do tego trenerów Kazimierza Górskiego i Ryszarda Koncewicza, mamy kawał historii polskiej piłki. Historii odległej, niemal już zapomnianej i niestety bez szans na reanimację. Bo jak słusznie zauważają autorzy publikacji „60 lat minęło, czyli Gwardia Warszawa w europejskich pucharach”, klub „zbliża się do swojego nieuchronnego końca”, „jest dziś na krawędzi upadku, a jego dni wydają się policzone”. Książka Michała Hasika, Przemysława Popka i Mariusza Świeczyńskiego, mimo że ciekawa, nie ma szans dotarcia do szerszej publiczności. To propozycja dla garstki osób zakochanych w historii sportu, którzy, w przeciwieństwie do większości kibiców, nie zapomnieli o bohaterach sprzed lat. Dobrze, że powstała, bo chociaż w ten sposób pamięć po Gwardii zostanie w jakiś sposób zachowana.

Pierwsi dzięki „The Blues”
Debatując nad pozycją polskich klubów w Europie mało kto pamięta dziś, który zespół znad Wisły zapoczątkował rywalizację w europejskich rozgrywkach. Była to właśnie Gwardia, a historia ich pierwszego występu w Pucharze Europejskich Mistrzów Krajowych jest dosyć niezwykła. Kiedy w 1955 roku zainaugurowano rozgrywki, dziś, pod zupełnie nową nazwą (Liga Mistrzów) i formułą, popularne na całym świecie, wytypowano do udziału w nich 16 zespołów. Jeden z nich, Chelsea, odmówił jednak przystąpienia do rywalizacji, co pozwoliło ich przeciwnikowi, szwedzkiemu Djurgardens IF, wybrać lub zasugerować nowego rywala. Kandydatów było trzech: mistrz Luksemburga (nazwę pominę), Sparta Praga (wtedy pod inną nazwą) oraz warszawska Gwardia. Jak podkreślają autorzy książki, do dziś nie jest jasne, dlaczego to właśnie milicyjny klub ze stolicy był brany pod uwagę. Mistrzem Polski była Polonia Bytom, ligowej tabeli przewodził Włókniarz Łódź i choć Gwardia była aktualnym zdobywcą Pucharu Polski, to oficjalnie wyczynu tego dokonał drugi zespół. Hasik, Popek i Świerczyński utrzymują, że być może wewnętrzną decyzją związku PZPN wytypował właśnie warszawian, być może decyzja miała charakter polityczny, bo w końcu Gwardia była klubem resortowym. Tak czy inaczej, dzięki niesamowitemu zbiegowi okoliczności, „Gwardziści” przeszli do historii jako pierwsza drużyna z Polski, która zasmakowała pucharowej rywalizacji.

czwartek, 10 marca 2016

Książki Sportowe na YouTube. Reaktywacja

Jakiś czas temu usłyszałem od mądrej osoby, że wideo jest przyszłością mediów. Skoro tak, postanowiłem zrobić coś, by niniejszy blog podążał z duchem czasu. Mianowicie reaktywowałem konto na YouTube. Mam nadzieję, że zapału i czasu starczy na dłużej, niż za pierwszym razem...

Jeśli śledzicie fanpejdż na Facebooku, zapewne dotarliście już do zajawki nowej odsłony kanału Książki Sportowe. Tym razem w roli głównej ja, książki mogą być co najwyżej wyróżnione za rolę drugoplanową. Dla tych, którzy nie widzieli, zapowiedź, będąca jednocześnie intrem, prezentuje się tak:


Jak zapewne się domyślacie, zwiastun "nowego" zapowiada coś świeżego, czego do tej pory na kanale nie było. I faktycznie tak będzie, mam sporo pomysłów, ale ile uda się z nich zrealizować? Zobaczymy. Na razie łapcie pierwszy odcinek "Podsumowania tygodnia", które, mam nadzieję, stanie się stałym pasmem:

wtorek, 1 marca 2016

Marcowe premiery

Wydawnicza machina powoli się rozkręca. Po ubogim styczniu i niemrawym lutym czas na całkiem nieźle zapowiadający się marzec. W tym miesiącu możemy oczekiwać aż siedmiu sportowych premier związanych z jedną tylko dyscypliną: piłką nożną. Radzę się przyzwyczajać, bo im bliżej EURO 2016, tym więcej futbolowych publikacji trafiać będzie na półki w księgarniach.

Zaczynamy od książki, na którą kibice piłkarscy znad Wisły czekali od wielu lat. W 2009 roku w Danii autobiografię zatytułowaną „Fucking Polak” wydał Arkadiusz Onyszko. Był to swoisty fenomen, bo bramkarz, o którym nie było zbyt głośno w Polsce, nagle stał się jedną z czołowych postaci duńskiego show biznesu. Jego wspomnienia okazały się prawdziwym hitem i… idealnym prezentem bożonarodzeniowym! Nic to, że piłkarz wyrażał się w nich ostro o gejach („nienawidzę ich”), dziennikarkach sportowych („głupie blondynki”) czy przyznał, iż chciałby kiedyś spróbować kokainy. Książka sprzedawała się świetnie (łącznie ponad 25 tys. sprzedanych egzemplarzy), a kontrowersyjne fragmenty łamiące tematy tabu napędzały promocję. Onyszko zapraszany był do programów telewizyjnych pokroju naszego „Kuba Wojewódzki Show”, ale wydanie książki przypłacił zwolnieniem z FC Midtjylland. Była to nie lada sztuka, gdyż klub zatrudnił go… mimo wyroku za znęcanie się nad żoną! Po tym, jak w połowie 2009 roku sąd skazał piłkarza na miesiąc aresztu domowego, jego dotychczasowy klub, Odense BK, postanowił rozwiązać z nim kontrakt. Tak Onyszko trafił do FC Midtjylland, którego zawodnikiem był jednak przez niespełna cztery miesiące…

Po tych historiach, o których oczywiście głośno zrobiło się również w Polsce, kibice czekali, aż „Fucking Polak” ukaże się w naszym kraju. Czekali, czekali i czekali… Ale Onyszko ani myślał tłumaczyć na ojczysty język swojej książki. Musiało minąć sześć i pół roku, żeby światło dzienne ujrzała nowa, wzbogacona o polskie wątki autobiografia bramkarza. Swoją premierę będzie miała już jutro, 2 marca, a zatytułowana zostanie znajomo: „Fucking Polak. Nowe życie”. Jak sugeruje tytuł, jest to nowa książka, w której piłkarz „wraca do tamtych wydarzeń. Wspomina czasy, kiedy był gwiazdą duńskiej ligi, zdradza kulisy olimpijskiej reprezentacji z Barcelony, a także opowiada o Legii, Widzewie i Lechu z lat 90.”, jak czytamy w opisie. Mówiąc krótko, ponownie porusza temat Danii i dodaje do tego ciekawe polskie wątki, których w jego życiorysie przecież nie brakuje (był członkiem olimpijskiej reprezentacji z Barcelony, grał w legendarnych zespołach Legii i Widzewa z lat 90., podpisał kontrakt z Polonią Warszawa Janusza Wojciechowskiego, po czym stwierdzono u niego niewydolność nerek i umowę trzeba było rozwiązać). Właśnie o tym wszystkim piłkarz opowiada na 320 stronach, a słuchającą i spisującą, nomen-omen, stroną jest w tym przypadku dziennikarka „Przeglądu Sportowego”, Izabela Koprowiak. Z kooperacji tego duetu wyszła publikacja wyceniana na 36,90 zł (okładkowe) i zapowiadana przez Wydawnictwo SQN jako „najbardziej wyczekiwana piłkarska biografia ostatnich lat”. Dla fanów mocnych piłkarskich lektur w stylu „Kowal. Prawdziwa historia”, „Spalony” czy „Przegrany” to na pewno kolejna pozycja obowiązkowa.