Jestem zdumiony. Trochę zdziwiony, a trochę przerażony. Jakieś magiczne
moce sprawiły, że w miniony weekend nasza reprezentacja mocno zyskała na
wartości. W ciągu jednego dnia, a w zasadzie dwóch godzin. Po zwycięstwie 5:0
nad Finlandią nagle wszędzie wokół zapanowała jakaś niezrozumiała dla mnie
euforia. Co najmniej jakbyśmy pokonali pięcioma bramkami Belgię, Anglię, Włochy
lub inna czołową europejską drużynę.
Nie dziwię się „niedzielnym”
kibicom. Takim, co reprezentacji kibicują od święta. Wielka Sobota, dla
większości wolna, więc pewnie mecz Polska-Finlandia oglądało wiele osób, które
na co dzień niespecjalnie interesują się piłką. One nie orientują się za dobrze,
„kto jest kto” w Europie: która drużyna jest silna, która tylko dobra, a która przeciętna.
Wielu nie zdaje sobie pewnie sprawy, że to wcale nie był mecz o punkty, a
spotkanie towarzyskie. Na nich zwycięstwo 5:0 – niezależnie od rywala – robi wrażenie.
Czy powinno na nieco bardziej świadomych kibicach? Oczywiście, że tak. W końcu
rywal nie był totalny outsiderem typu San Marino czy Gibraltar, które to
zespoły w przeszłości zdarzało się nam pokonywać wyżej, a my nie wyszliśmy na
stadion we Wrocławiu w najsilniejszym składzie. Ostatnio z Finami nie szło nam
również za dobrze (od początku lat 90. wygraliśmy tylko dwa mecze na dziewięć
prób), więc przekonujące zwycięstwo jest dobrym prognostykiem. Daleki jestem
jednak od przeceniania jego wartości.
Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że
był to mecz towarzyski. Test, do którego oba zespoły podeszły w różny sposób.
Większość z polskich piłkarzy chciała pokazać się selekcjonerowi Adamowi
Nawałce z jak najlepszej strony. Paweł Wszołek, Filip Starzyński, Bartosz
Salamon. Dla nich była to ostatnia szansa, by udowodnić trenerowi, że zasługują
na miejsce w kadrze na Euro. Rywalizacja w naszej drużynie jest obecnie tak ostra,
że pewnych wyjazdu może być w zasadzie kilkunastu zawodników. Jest jeszcze
sporo wolnych miejsca, ale chętnych zdecydowanie więcej i, co ciekawe, żaden z
nich nie chce słabym występem skreślić się z listy potencjalnych
reprezentantów. Nikt nie zalicza wpadki, wręcz przeciwnie – kto jest testowany,
zdaje egzamin. Z tego można się jedynie cieszyć, bo gdy na poprzednie turnieje
selekcjonerzy zabierali zawodników o wątpliwej przydatności, teraz takich
przypadków po prostu nie ma. Sebastian Mila czy Sławomir Peszko, którzy walnie
przyczynili się do naszego awansu, do Francji najprawdopodobniej nie pojadą.
Dobrze więc, że inni, którzy są obecnie w lepszej dyspozycji, wykorzystują
swoje szanse w 100%. Warto jednak pamiętać, że zaprezentowali się nieźle na tle
Finów, a więc drużyny niezbyt silnej.
No właśnie, nasi rywale. Finowi
na boisku we Wrocławiu prezentowali się fatalnie, przy bramkach popełniając
proste błędy w kryciu. Ich gra obronna było bardzo mało agresywna (w
przeciwieństwie do postawy graczy ofensywnych). Powiedzmy sobie szczerze, że na
Euro nie będzie sytuacji, w której Artur Jędrzejczyk będzie mógł na skrzydle
spokojnie przyjąć piłkę, poprawić ją sobie pięć razy, dośrodkować, a w polu
karnym dopadnie do niej pozostawiony zupełnie bez opieki Kamil Grosicki
(zobaczcie powtórki i zachowanie obrony). Weźmy pod lupę eliminacje – czy strzeliliśmy
tak łatwą bramkę? Nie przypominam sobie, oczywiście nie licząc meczów z
Gibraltarem. W spotkaniach z Irlandią, Szkocją, Niemcami, a nawet Gruzją, na
każde trafienie trzeba było solidnie zapracować. Nie zdarzało się, żeby
któremuś z naszych reprezentantów pozostawiono tak dużo miejsca i czasu, ile Filipowi
Starzyńskiemu przy trzeciej bramce dla Polaków. Finlandia to obecnie drużyna
przeciętna, o czym świadczą też przegrane eliminacje Euro 2016. Zresztą sam
fakt, że jej podstawowymi piłkarzami są dwaj gracze, którzy w naszej lidze nie
są obecnie wcale postaciami wiodącymi, świadczy o klasie zespołu. W najlepszym
wypadku potencjał Finów można porównać do drużyny złożonej z najlepszych piłkarzy
Ekstraklasy. Ligi, z której pochodzą zespoły od lat zbierające bęcki w
europejskich pucharach i niepotrafiące zakwalifikować się do Ligi Mistrzów. Nie
jest to więc rywal mogący być rzetelnym wyznacznikiem formy reprezentacji
Polski, zwłaszcza, że przechodzi właśnie przebudowę.
Sobotnia wygrana, zwłaszcza w
takim stylu, bardzo mnie cieszy, ale nie jestem kibicem z krótką pamięcią.
Wystarczy wrócić do meczu z Serbami i już tak pięknie nie jest. Był mocniejszy
rywal i styl gry naszej drużyny nie był już tak porywający, choć po murawie w
Poznaniu biegali piłkarze pierwszego składu. Gdyby Serbowie wykorzystali choć
połowę stworzonych sytuacji, ten mecz najpewniej byśmy zremisowali, a mogliśmy
nawet przegrać. Było podobnie jak w eliminacjach – dobrze z przodu, słabiej z
tyłu. Pamiętajmy, że walcząc o Euro 2016 mieliśmy furę szczęścia: w meczu z
Niemcami w Warszawie, gdzie przy większej skuteczności rywali z historycznego
zwycięstwa nic by nie wyszło; w meczu ze Szkocją na wyjeździe, gdzie
wywalczyliśmy remis w ostatnich sekundach. Z Serbią też dopisywało nam
szczęście, które w sporcie jest potrzebne, ale też, jak mawia mądre przysłowie,
„jego suma zawsze równa się zero”. I w finałach karta może się odwrócić – to my
możemy być nieskuteczni, a rywale mogą wykorzystywać każdą nadarzającą się
szansę. Co wtedy, jeśli do przerwy będziemy przegrywać z Irlandią Północną 0:1?
Czy zdołamy odrobić straty, mając nóż na gardle i w pamięci wszystkie nieudane
inauguracje? Czy odwrócimy losy meczu, wygrywając pierwsze spotkanie na
turnieju mistrzowskim, czego ostatni raz dokonały Orły Górskiego w 1974 roku? W
eliminacjach tylko raz pierwsi traciliśmy bramkę – w meczu z Niemcami na
wyjeździe. Jak to się skończyło, doskonale pamiętamy. Długa seria kadry Nawałki
bez porażki cieszy, ale ja życzę reprezentacji trudnej przeprawy z Holandią.
Żebyśmy sprawdzili, jak piłkarze radzą sobie z ekstremalną sytuacją, a
jednocześnie zeszli trochę na ziemię.
Tym bardziej, że nakręcanie
atmosfery przed wielkimi turniejami to jedno z naszych ulubionych zajęć.
Mundial w Korei i Japonii w 2002 roku? Jerzy Engel deklaruje, że jedziemy po
złoto, choć gdy dziś pomyślimy o rywalach, to był to najtrudniejszy zestaw w
historii naszych startów w mistrzostwach w XXI wieku. Paweł Janas i mistrzostwa
świata w Niemczech? Po zwycięstwie 3:0 nad Ekwadorem w sparingu (pamiętny mecz „na
wodzie”) mieliśmy ich połknąć na śniadanie, a potem o awans bić się z
Kostaryką. Wyszło jak zawsze. Euro 2008? Klapa, choć Leo Beenhakker przed mistrzostwami
uważany był za cudotwórcę. Euro 2012? Lepiej przemilczeć, bo przy takich
rywalach szansa była ogromna… Teraz sytuacja wydaje się być zgoła inna: mamy
najlepszy skład w ostatnich latach, z supergwiazdą Robertem Lewandowskim na
czele. Mamy w zasadzie gotową jedenastkę na pierwszy mecz i kilku
pewniaków-zmienników. Mamy serię niezwykle udanych spotkań, za sobą historyczną
wygraną z Niemcami, a do tego regulamin przewiduje, że z grupy można wyjść
nawet z trzeciego miejsca. W tej sytuacji szanse na awans do 1/8 finału są
ogromne. Wszystko zmierza w dobrym kierunku, ale zachowajmy spokój. Dajmy
pracować trenerowi Nawałce, nie wywierajmy po raz kolejny presji na piłkarzach.
Owszem, mogą dokonać czegoś wielkiego, przy odrobinie szczęścia bić się nawet o
półfinał. Ale równie dobrze możemy przegrać pierwszy mecz, co niesamowicie
skomplikuje naszą sytuację i w przypadku porażki z Niemcami może nawet pozbawić
nas szans na awans z trzeciego miejsca (taki scenariusz wchodzi w grę, jeśli
Ukraina wygra oba swoje mecze).
Apeluję więc o zachowanie spokoju
i trzeźwy ogląd sytuacji. W ciągu jednego weekendu nie staliśmy się nagle
głównym pretendentem do mistrzostwa Europy. Nadal jesteśmy europejskim
średniakiem. Z dużym potencjałem na miano „czarnego konia” imprezy, ale jednak
średniakiem z niezbyt pewną obroną, z kontuzjogennymi Piszczkiem i
Błaszczykowskim oraz świetnym Robertem Lewandowskim, który jednak może mieć w
nogach najcięższy sezon w swojej karierze. Nie uwierzmy za szybko w swoją
wielkość, bo kilka razy kończyło się to bardzo źle. Dziwię się, że towarzyskie
spotkanie z Finlandią wywołało taką euforię. Jestem zaskoczony zwłaszcza
postawą dziennikarzy sportowych, których zadaniem jest przecież obiektywne
ocenianie piłkarskiej rzeczywistości. W komentarzach na Twitterze, które
czytałem w przerwie sobotniego meczu, żurnaliści jakby zapomnieli o mankamentach.
Plusy przesłoniły im minusy, a już opinia, że niewielu reprezentantów Anglii
znalazłoby miejsce w pierwszym składzie naszego zespołu, wielce mnie zdumiała. Zejdźmy
na ziemię, nie pompujmy znowu tego cholernego balonika. Pamiętajmy, że
największe sukcesy naszej piłki (trzecie miejsce na mistrzostwach świata w 1974
i 1982 roku) wcale nie były poprzedzone ogromnymi oczekiwaniami. Wręcz
przeciwnie, nikt nie liczył na dobry wynik, co pozwoliło piłkarzom w spokoju
pracować. Lepiej przeżyć miłe zaskoczenie, niż kolejny wielkie zawód. Po
czterech nieudanych próbach powinniśmy się w końcu tego nauczyć…
Dziwne, że jeszcze brak komentarzy. Brawo! Świetny tekst, powinni go wziąć do siebie niektórzy twitterowi dziennikarze (R. Kołtoń, M.Pol), którzy właśnie po Finlandii momentami odlecieli. Mnie również bardzo cieszy wygrana, takim składem i tyloma bramkami, ale spokojnie i pomału. "Step by step", to niewiele co pozostało po Leo, ale jest ciągle aktualne.
OdpowiedzUsuńJa ich po trochu rozumiem, bo w ich interesie jest stworzenie pozytywnej atmosfery wokół kadry, nakręcenie zainteresowania Euro 2016 - większa sprzedaż "Przeglądu Sportowego", lepsza oglądalność meczów, lepsza klikalność na portalach. Ale w tym wszystkim trzeba zachować umiar i trzeźwy ogląd rzeczywistości, a po Finlandii trochę odlatujemy. Mnie uderzyło, że gdy wygraliśmy z dużo lepszą Serbią, to było spokojnie, a trzy dni później pokonujemy znacznie słabszą Finlandię, ale 5:0 i jesteśmy piłkarską potęgą.
UsuńZgadzam się. Zwycięstwo robi wrażenie, ale bez przesady, żeby się ogłaszać mistrzem świata po spotkaniu towarzyskim :D Ważne, żeby coś z niego wynieść i żeby każdy się starał ciągle pokazywać od najlepszej strony, a nie tylko przed Euro ;)
OdpowiedzUsuńJak utrzymamy taką formę do Euro, to może być naprawdę dobrze. Ale musimy wziąć pod uwagę, że rywale będą zdecydowanie lepsi, a do tego dojdzie presja. Oczekując wielkiego sukcesu, tylko ją zwiększamy. Dajmy Adamowi Nawałce i piłkarzom spokojnie popracować.
UsuńBez przesady z tymi mistrzami świata :D
OdpowiedzUsuńWiele komentarzy brzmiało tak, jakbyśmy właśnie dokonali historycznego wyczynu.
UsuńA myślałam, że to żart, jak spojrzałam na tytuł posta :)
OdpowiedzUsuńTytuł prowokuje i o to chodziło. ;)
UsuńMi się mecz podobał. Pokazali klasę. Szkoda, że nie zawsze tak grają.
OdpowiedzUsuńMnie też się podobał. Ale niektóre reakcje po zwycięstwie - już niekoniecznie. ;)
UsuńTo przez to, że się starali. Mogliby tak na meczach grać, tych poważniejszych.
OdpowiedzUsuńA nie grają? ;)
UsuńNawałka i aktualni reprezentanci mają wszystko, by odmienić ten zły trend: większe szanse na wyjście z grupy niż poprzednicy (bo z trzeciego miejsca też mogą awansować), najlepszy personalnie skład, wielką wiktorę, która ich niesie (wygrana z Niemcami), świetną passę, piłkarza klasy światowej... Jeśli tym razem też polegniemy, to będzie to nie klęska, a katastrofa.
OdpowiedzUsuń