czwartek, 7 kwietnia 2016

Kwietniowe premiery (cz. 1)

Kwiecień plecień i te sprawy. No i trochę poprzeplatał, bo nie tylko o piłce poczytamy w tym miesiącu, ale też o żużlu i igrzyskach. Dobre i to, bo o ile fani futbolu powodów do narzekań nie mają żadnych, sympatycy innych dyscyplin na półki w księgarniach mogą spoglądać z utęsknieniem. Kiedy to się zmieni? Na pewno nie przed Euro 2016, bo cały kraj po raz kolejny dostał futbolowej gorączki (czytaj: pierdolca) i dzień bez 20 informacji o Lewym i 32 o reprezentacji okazuje się stracony. Przed mistrzostwami fala piłkarskich lektur nas zaleje i wyłowienie z tej rzeki niepiłkarskiego szczupaka będzie sztuką nie lada.

Ale prezentację kwietniowych nowości zaczynamy przewrotnie właśnie od takiej „złotej rybki”, czyli publikacji żużlowej. Od czasu do czasu ukazują się u nas pozycje poświęcone speedwayowi, ale powiedzmy sobie szczerze – tylnej części ciała nie urywają. Są to głównie książki historyczne, zawierające sporo statystyk, a nie pełnokrwiste opowieści pełne anegdot i ciekawych opowieści. Nawet gdy w ubiegłym roku na biografię zdecydował się Tomasz Gollob, wyszedł z tego klops (podobno, bo nie czytałem). Teraz jednak fani żużla mogą zacierać ręce, bo oto książkę napisał Marek Cieślak. To znaczy nie sam napisał, bo wziął sobie do pomocy Wojciecha Koerbera z „Gazety Wrocławskiej”, ale generalnie ten zacny duet spotkał się parę razy (nie wiadomo, czy przy czymś mocniejszym?), panowie pogadali, potem popisali, ale czy się popisali, przekonamy się niedługo. A raczej Wy się przekonacie, bo ja lekturę mam już za sobą i twierdzę, że warto. Nawet mimo tego, ze na żużlu znam się mniej więcej tak samo jak Krystyna Pawłowicz na języku polskim, biografię zatytułowaną „Pół wieku na czarno” czytałem z przyjemnością. Jest bardzo zabawnie, jest sentymentalnie, jest interesująco, a przede wszystkim szczerze. Anegdot w tej książce nie brakuje i trzeba pochwalić trenera za odwagę – nie było dotychczas chyba ŻADNEGO SPORTOWCA, ciągle związanego zawodowo ze środowiskiem, który zdecydowałby się na tak bezkompromisową opowieść. Na miejscu fanów żużla przebierałby już nogami do 13 kwietnia, kiedy to książka zatytułowana "Pół wieku na czarno" trafi do księgarni w całym kraju.

No dobrze, ale nie wszyscy muszą ufać mojej opinii i pewnie woleliby dowiedzieć się czegoś o książce, a może nawet samym autorze (jeśli ze speedwayem nie są za pan brat). Zacznijmy więc od Marka Cieślaka, który ostatnio wsławił się rzekomą aferą, o której informowały media w całej Polsce (tak zwana „gównoburza”). Otóż po zwycięskim (!) meczu Ostrovii Ostrów Wielkopolski, który dał klubowi awans (!!) do baraży o Ekstraligę, działacze tej właśnie drużyny (!!!) postanowili przebadać alkomatem (!!!!) swojego (!!!!!) trenera, autora zresztą tego sukcesu (!!!!!!). Jaja nie z tej ziemi, ale badanie wykazało we krwi trenera jakąś tam ilość alkoholu, co rozpętało burzę. Problem w tym, że rzecz działa się godzinę po meczu, kiedy Marek Cieślak mógł być już nawet w stanie bardziej niż wskazującym (choć już po badaniu udzielał wywiadów, gdzie nie było po nim nic widać), ale to było w tej aferze najmniej istotne. Mleko (choć mleka tam przecież nikt nie pił) się wylało, piekło się rozpętało i tak to się Marek Cieślak przypomniał całej Polsce. Kibicom żużla nie musiał, bo ci kojarzą go doskonale. W końcu to były żużlowiec, obecny trener reprezentacji kraju, którą pięć razy doprowadzał do Drużynowego Pucharu Świata, a także utytułowany szkoleniowiec klubowy, nie raz zwyciężający ze swoimi zespołami w Mistrzostwach Polski. Jeździł niemal ze wszystkimi, trenował prawie każdego żużlowca i o nich teraz opowiada w książce, akurat na 50-lecia romansu z czarnym sportem. Za pisarza wybrał sobie równie utalentowanego gościa, zdobywcę „Złotego Pióra 2009-2010” i Dziennikarza Sportowego na Dolnym Śląsku, odznaczonego brązowym medalem za zasługi dla Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Razem spłodzili 352 strony, za których przyjemność przeczytania Wydawnictwo SQN zażyczyło sobie standardowe 39,90 zł na okładce. Czego można się dowiedzieć, wydając taką kwotę? W opisie czytamy: „Dlaczego podczas DPŚ 2013 nie skorzystał z Tomasza Golloba? Kiedy stracił szacunek do Jerzego Szczakiela? Czy Greg Hancock celowo nie doleciał na finał DMP do Tarnowa? Który prezes chciał sam ustalać skład zespołu? Co naprawdę wydarzyło się w Ostrowie?”. Mało? Po więcej zapraszam do księgarni.

13 kwietnia znajdziecie tam też (wolę podkreślić, bo ostatnio modne stało się zadawanie pytań: A gdzie można kupić tę książkę? No jak to gdzie, przecież, kur*a, nie w mięsnym!) pozycję „Nawałka. Droga do perfekcji”. Tutaj też spieszę z wyjaśnieniem, bo co bardziej krewcy czytelnicy po pierwszych zapowiedziach gotowi byli zjeść autora. Po pierwsze primo-ultimo: nie jest to książka, z którą selekcjoner reprezentacji ma cokolwiek wspólnego. No, może poza tym, że jest jej bohaterem, ale w niewielkim (żadnym?) stopniu nie uczestniczył w jej tworzeniu. Bo to nie opowieść NAWAŁKI, a O NAWAŁCE. Dobrze to podkreślić dla tych, którzy nie wyczuwają subtelnej różnicy między biografią a autobiografią. Inni komentujący wydanie tej książki podnosili drugi argument: że Nawałka dopiero awansował do mistrzostw Europy, w dodatku miał ułatwione zadanie, bo więcej zespołów, że dopiero zobaczymy, na co go stać, bla, bla, bla, więc gdzie mu tam do perfekcji i że w ogóle to granda tak tytułować jego biografię. No więc po drugie primo-ultimo: tytuł „Droga do perfekcji” to nie to samo co „Perfekcjonista”. Droga sugeruje proces, który wydaje się być w książce opisywany. A czy cel, jakim jest perfekcja, uda się osiągnąć, przekonamy się wkrótce. Jeśli więc myślicie, że ta pozycja to efekt wybujałego ego samego (triple „ego”!) selekcjonera, grubo się mylicie.

Wprawdzie nie wiem, jak ostatecznie wypadnie książka, bo jeszcze jej nie czytałem, ale pewien obraz, podobnie jak Wy, mogę już mieć. Otóż na łamach „Przeglądu Sportowego” ukazywały się niedawno (i nadal zresztą się ukazują, chociażby tutaj) fragmenty biografii. Czytałem jeden i mogę powiedzieć, że warto będzie sięgnąć po tę lekturę. Łukasz Olkowicz wykonał kawał roboty, przepytując mnóstwo osób znających Adama Nawałkę i tworząc jego, miejmy nadzieję, kompletny obraz. Nastawiam się na dobrą reporterską opowieść i mam nadzieję, że się nie rozczaruję. W warsztat autora wierzę, więc, podobnie jak ja, nie musicie mieć wątpliwości co do jego pióra. Można było jedynie zastanawiać się, czy przypadkiem znowu nie zostaniemy poczęstowani lekturką na dwie godziny, ale 288 stron to wynik jak na książkę bardzo dobry. To więcej niż w świetnej biografii „Złota Justyna”, którą przed igrzyskami w Soczi napisał Kamil Wolnicki. No właśnie, bo zapomniałem powiedzieć najważniejszego: publikację o Nawałce wyda Ringier Axel Springer pod szyldem „Biblioteka Przeglądu Sportowego”. Różnie mieliśmy dotychczas pozycje w tym cyklu, ale ta zapowiada się co najmniej tak dobrze jak książka o Kowalczyk (która recenzowałem i chwaliłem tutaj). Cena też całkiem przystępna, bo na okładce widnieje 29,99 zł. Pozycję znajdziecie już w kilku miejscach w przedsprzedaży, a od 13 kwietnia powinna trafić do księgarni w całej Polsce. Opis? Macie najciekawszy kąsek: „Łukasz Olkowicz, sprawdza, jak trener piłkarskiej reprezentacji Polski budował swoją karierę. Zaczyna od dzieciństwa w Rudawie, pierwszych zwycięstw i porażek, kończy na pracy z reprezentacją”. Nos podpowiada mi, że będzie ciekawie!

Nie wiem natomiast do końca, co z kolejną kwietniową premierą. Powieść „Wilimowski” Miljenko Jergovicia zapowiadana była chociażby przez Pawła Czado na jego Czadoblogu, ale nie jestem do końca przekonany, czy będzie to stricte sportowa książka. To znaczy na pewno nie będzie, ale pytanie, czy tytułowy Wilimowski jest tylko wabikiem na kibiców z utęsknieniem czytających o jego wspaniałej grze, czy też „Ezi” odgrywa w powieści chorwackiego pisarza wiodącą rolę. Wyjaśnia nam to trochę opis, w którym czytamy: „Jest rok 1938. W otulonej białą gazą lektyce podróżuje tajemniczy chłopiec. Wraz z nimi do położonego w górach Dalmacji hotelu Orion, zwanego też Niemieckim Domem, wspina się jego ojciec, znany krakowski fizyk, Tomasz Mieroszewski. Tragarze, oprócz niezliczonych bagaży, dźwigają też radio i antenę. To dzięki temu wynalazkowi profesora na szczycie góry będzie można usłyszeć, jak Ernest Wilimowski strzela pięć goli do bramki brazylijskiej drużyny, na zawsze zapisując się w annałach światowego futbolu”. Wydaje się więc, że Wilimowski w powieści odegra rolę może i dziesiątoplanową, o czym przekonuje dopisek, który znajdujemy w opisie nieco dalej: „Jeden z najbardziej ekscytujących w historii piłki nożnej mecz ma być tylko pretekstem…”.

Powieść wydaje się być idealną lekturą dla tych, którzy nie mają problemów z pozycjami, w których wątek sportowy jest tylko liźnięty, a nawet staje się jedynie punktem wyjścia do jakiejś szerszej opowieści na inne tematy. Tak będzie chyba z książką, która nakładem Wydawnictwa Książkowe Klimaty będzie miała swoją premierę 15 kwietnia. O ile bowiem w tym fragmencie znajdujemy piłkarskie wątki, tak w tym nie ma już ich wcale. Jeśli więc liczycie na biografię Wilimowskiego – zapomnijcie. Taką przygotowuje Andrzej Gowarzewski i jesteśmy zdani na jego łaskę w tym temacie (oby książką, zgodnie z zapowiedziami, ujrzała światło dzienne w tym roku!). Po książce chorwackiego autora, która, swoją drogą, nigdy nie ukazała się w jego ojczyźnie (ciekawe dlaczego?), nie spodziewałbym się mocno piłkarskiej lektury (co nie oznacza, że nie może być interesująco). No i nie nastawiałbym się na długą przygodę z tą książką, bo na stronie wydawnictwa, gdzie trwa przedsprzedaż pozycji, nie podano liczby jej stron, a opis jasno krzyczy do nas, że nie będzie ich raczej kilkaset („W tej niewielkiej powieści…”). Myślę, że nie ma co kupować kota w worku – warto poczekać na pierwsze recenzje i dowiedzieć się nieco więcej na temat tej publikacji. Aha, na stronie w przedsprzedaży książka do zamówienia za 31,50 zł.

Podobnie jest zresztą z kolejną kwietniową premierą, czyli pozycją „Stan futbolu” Krzysztofa Stanowskiego. Podobnie, czyli niemal dokładnie odwrotnie, bo choć o książce też nie wiemy zbyt wiele, autora można kupować w ciemno. Jeśli nie zawiedliście się na publikacjach „Kowal. Prawdziwa historia”, „Spalony” i „Szamo”, to najpewniej najnowsze dziecko założyciela portalu Weszło macie już dawno zakupione i czekacie na szczęśliwego posłańca zwanego listonoszem. Sam autor chwalił się na Twitterze, że w kilka godzin sprzedał kilkaset sztuk, a wieść gminna niesie, że podobno w przedsprzedaży w jego sklepie pękła już bariera tysiąca egzemplarzy. Tym samym Stanowski napytał sobie trochę biedy, bo wymyślił, że wszystkie zamówione na Weszło książki podpisze, a i dedykację wysmarować może. Pewnie zwiodły go wieści na temat niskiego poziomu czytelnictwa w kraju nad Wisłą, a tu niespodzianka i ma chłop placek – siedzi teraz pewnie po nocach i podpisuje, bo do dnia prapremiery, czyli 18 kwietnia, coraz bliżej. Piszę „prapremiery”, bo książka początkowo dostępna będzie wyłącznie dla tych, którzy zamówili ją w przedsprzedaży. Dopiero później, a dokładnie 27 kwietnia, trafi do innych punktów sprzedaży i księgarni.

O czym będzie? W dużym skrócie to „Tajemnice boiska, szatni i piłkarskich gabinetów”, bo tak przecież stoi w podtytule. Opis jest na tyle lakoniczny, że przytoczę go w całości, żebyście mieli jakikolwiek obraz tego, co znajdziecie w środku: „Stanowski oprowadza czytelników po nieznanych rejonach naszego futbolu, z charakterystyczną dla siebie bezwzględnością opisuje decydujących o obliczu naszej piłki ludzi. Mnóstwo faktów, jeszcze więcej anegdot. I przede wszystkim – zero mydlenia oczu.”. Mało? Znając pióro autora, jego nos do nośnych tematów i pomysły promocyjne, można być pewnym, że paru osobom się dostanie, a o książce huczeć będą wszyscy głośniej niż na temat osławionego robaka w azjatyckim żarciu. Słowem – nie ma się co zastanawiać, to powinien być kolejny kwietniowy pewniak. Z kronikarskiego obowiązku odnotuję jeszcze, że efektem prac Krzysztofa Stanowskiego będziecie się mogli delektować przez 272 strony, a jego książkę wyda Czerwone i Czarne, które niedawno wypuściło na rynek biografię Grzegorza Króla „Przegrany”. Okładkowa cena „Stanu futbolu” to 39,90 zł.

To jeszcze nie wszystkie sportowe premiery kwietnia, ale na tym, misie-pysie, wujek Książki Sportowe kończy dzisiejszą opowieść. I tak wyszło przydługawo, a przecież w internecie musi być krótko i na temat. Poza tym za kilka dni jakieś wydawnictwo zrobi mi psikusa, wyskakując nagle z kwietniową książką i potem wyjdę na nierzetelnego głupka, więc w tym miejscu postawię kropkę i zaproszę na drugą część zapowiedzi mniej więcej w połowie miesiąca. Bywajcie zdrowi i wybaczcie ten osobliwy styl tekstu: udzieliła mi się cieślakowska mowa (kto przeczyta, ten będzie wiedział!).

2 komentarze:

  1. Ja, człowiek, dla którego speedway jest totalną egzotyką, jestem po książce "Pół wieku na czarno" zachwycony. To pełna humoru i anegdot autobiografia. Napisana lekko, zabawnie, z dystansem i sentymentalnie. U mnie ta książka wywołała mnóstwo pozytywnych emocji i jestem przekonany, że fani czarnego sportu muszą po nią sięgnąć. Naprawdę warto! Świetna książka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co skłoniło Cię do sięgnięcia po tę książkę, skoro nie interesujesz się speedwayem? ;) Pytam z ciekawości!

      Usuń