środa, 23 września 2015

Piłkarze odchodzą, Pavel Nedvěd zostaje

Są tacy piłkarze, którzy cieszą się powszechnym szacunkiem, niezależnie od tego, w jakich klubów występowali. Przedstawicielem tego wymierającego powoli gatunku jest na pewno Pavel Nedvěd, którego autobiografia „Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają” trafia właśnie do polskich księgarni. Nie jest to wybitna lektura, ale pokolenie kibiców urodzonych na przełomie lat 80. i 90. przeczyta ją z przyjemnością.

Skandale, kontrowersje, ostre słowa na temat rywali lub kolegów z drużyny. Zazwyczaj tego szukamy, sięgając po piłkarskie biografie. Nie ma co ukrywać, że to w znacznej mierze decyduje o tym, jak książka zostanie przez nas odebrana. Wspomina się przecież i uznaje za najlepsze te tytuły, w których autorzy rzucili co najmniej kilka mocnych tekstów, powiedzieli coś niepopularnego albo poruszyli temat tabu. Pod tym względem wspomnienia Pavla Nedvěda na pewno się nie wyróżniają. Nie jest to lektura na miarę błyskotliwego „Myślę, więc gram” Andrei Pirlo, bezpardonowego „Ja, Ibra” Zlatana czy mocno kontrowersyjnej „Drugiej połowy” Roya Keane’a. Jeśli ktoś szuka sensacji, w „Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają” jej nie znajdzie. Nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek, kto choć trochę zna czeskiego piłkarza, mógł spodziewać się, że jego książka zatrzęsie środowiskiem. Nedvěd zawsze był skromny, wycofany i pełen pokory. Taki też jest w swojej biografii. Ta spójność w połączeniu z szacunkiem, który zyskał swoją niezmordowaną postawą na boisku, sprawiają jednak, że przez jego wspomnienia brnie się z przyjemnością. Nawet jeśli to lektura na jeden, góra dwa jesienne wieczory.

Od Cheba do Turynu
Swoje wspomnienia czeski zawodnik rozpoczyna 31 maja 2009 roku. To właśnie wtedy rozgrał ostatni mecz w profesjonalnej karierze i od opisu tego, jak przyszło żegnać mu się z zieloną murawą, zaczyna swoją opowieść. Już we wstępie padają symptomatyczne słowa: „Wiecie, co przychodzi mi do głowy na myśl o meczu Juventus – Lazio? Prady Carizzo. Wynik końcowy. Zwycięstwo. Bo piłka nożna, którą znam ja, którą kocham, w którą przestałem grać 31 maja 2009 roku, ale która na zawsze będzie w moim sercu, to właśnie gra, wyniki, walka i zwycięstwa”. To, o czym Pavel pisze, potwierdza się na kolejnych stronach. Jego autobiografia to bowiem klasyczny opis drogi od małej miejscowości do świata wielkiej piłki. Od dziecięcych marzeń o byciu piłkarzem do tytułu najlepszego zawodnika globu. A w tle tego wszystkiego pojawia się nieustannie jedno przesłanie – pracuj ciężko, a osiągniesz to, co sobie założyłeś.

wtorek, 15 września 2015

Wrześniowe premiery (cz. 2)

Pierwsza część tego miesiąca była bardzo monotematyczna – futbol, futbol i jeszcze raz futbol. O, przepraszam, była jeszcze książka o narciarstwie klasycznym, ale ta premiera gdzieś mi umknęła i nie przybliżyłem jej przed tygodniem. Pora więc nadrobić zaległości, a potem przedstawić kolejne publikacje, które wkrótce trafią do księgarni. Bo w drugiej połowie września też sporo będzie się działo!

Zanim jednak przejdę do nowych premier, słów kilka o zapomnianej książce, która od kilku dni jest dostępna na rynku. Kajam się, biję w pierś i wkładam pokutny wór – zapomniałem zupełnie, że jakiś czas temu Krzysztof Mecner zapowiadał książkę o mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym. Na Facebooku pierwsza informacja o zbliżającej się premierze opublikowana została 17 sierpnia. Powinienem więc skrzętnie odnotować to w swoim kajeciku i odwiedzać profil Wydawnictwa Mecner Media co najmniej dwadzieścia razy dziennie, bo też autor użył magicznego stwierdzenia „już wkrótce”. Oznaczać może to właściwie wszystko: jutro, za tydzień, za dwa miesiące – wszystko zależy od tego, kto jaki ma stosunek do czasu. U Krzysztofa Mecnera pod pojęciem „już wkrótce” tym razem kryło się dokładnie 23 dni. 9 września jego najnowsze dzieło ujrzało światło dzienne i stwierdzenie to traktować należy jak najbardziej dosłownie. Autor stara się bowiem zapewnić swoim książkom jak najlepszą rozrywkę, zabierając je w plener. Jakby tego było mało, dokumentuje ich podróż w postaci zdjęć! Nie inaczej było z najnowszą pozycją zatytułowaną „Narciarstwo klasyczne. Mistrzostwa świata” – na Instagramie można znaleźć fotografię książki z drzewem, z kotami, z kubkiem i (to moje ulubione zdjęcie) z… matrioszkami! Nie do końca rozumiem analogię, ale kreatywność i konsekwencja godna jest podziwu.

Pora jednak przybliżyć zawartość książki, bo to przecież jest zdecydowanie ważniejsze od tego, jak ta prezentuje się na plaży czy w towarzystwie arbuza, gruszki lub buta (to nie żart, takie zdjęcia też można znaleźć na instagramowym profilu wydawnictwa). Krzysztof Mecner na swoim blogu pisze, że publikacja „przypomina historię mistrzostw świata i najciekawsze wydarzenia z nimi związane”, dodając jednocześnie: „Mija więc równo 90 lat od tych [pierwszych - przyp. P.S.] zawodów. Do 1980 r. za mistrzostwa świata były uważane także igrzyska olimpijskie, dlatego pierwszym polskim mistrzem świata w narciarstwie jest… Wojciech Fortuna, który wygrał w 1972 r. Igrzyska Olimpijskie w Sapporo. W wydanej właśnie książce są opisane tylko mistrzostwa świata, gdyż o igrzyskach przed paroma miesiącami wydałem osobną książkę”. Jeśli ktoś chciałby więc poczytać o postaciach takich jak Stanisław Marusarz, Józef Łuszczek, Adam Małysz czy Justyna Kowalczyk, przypominając sobie przy okazji najlepszych przedstawicieli narciarstwa klasycznego z zagranicy („Bracia Ruud, Grottumsbraaten, Jernberg, Maentyranta, Wirkola, Nykaenen, Svan, Daehlie, Alsgaard i wielu innych”, jak pisze autor), koniecznie powinien zainteresować się książką. Publikacja swoje kosztuje: 57 zł, zamawiając na stronie wydawnictwa, 79,90 zł w Sendsporcie. Jeśli ktoś jednak zdecyduje się na zakup, otrzyma 280 stron lektury, która „jest bogato ilustrowana” i „ma kolorową okładkę” (a to ci unikat!), jak przeczytać można na stronie wydawcy. Autor dodaje tam, że jego najnowsza propozycja jest uzupełnieniem książki o narciarstwie na igrzyskach olimpijskich, która ukazała się w maju.

sobota, 12 września 2015

Mecz po meczu. Piłkarska filozofia Diego Simeone

Są takie książki, co do których można mieć pewność, że nie będą nudne. To przeważnie dzieła charyzmatycznych postaci, które zawsze mają do powiedzenia coś ciekawego. Nie inaczej jest z „Mecz po meczu”, czyli publikacją trenera Atletico Madryt, Diego Pablo Simeone. Po jej lekturze można mieć do autora tylko jedną pretensję: czemu tak mało?

Pozycja obowiązkowa każdego trenera
Książka, która 8 września ukazała się u nas nakładem Domu Wydawniczego Rebis, to druga pozycja na temat argentyńskiego szkoleniowca. Pierwsza też miała premierę w tym roku, ale była to klasyczna biografia – dzieło Carlosa Aznara, niemające statusu „oficjalnej” publikacji. Przewaga nowszej książki jest więc taka, że to pozycja pisana przez samego Simeone. No dobrze, powstająca przy udziale Argentyńczyka, bo dobrze wiemy, że to nie piłkarze i trenerzy wystukują na klawiaturze kolejne zdania „swoich” książek. Świadomie unikam tutaj określenia „autobiografia”, gdyż „Mecz po mecz” tak naprawdę autobiografią nie jest. To nie publikacja, w której autor chronologicznie opowiada o swoim życiu: dzieciństwie, rodzicach, pierwszych kontaktach z piłką, a potem profesjonalnej karierze. To raczej zmaterializowana filozofia futbolu Diego Simeone, pełna interesujących spostrzeżeń i przykładów, które mogą stanowić wartościowy dla innych szkoleniowców model zachowania.

Jeśli ktoś czytał poprzednie sportowe tytuły Rebisu, mniej więcej wie, czego może się spodziewać po najnowszej lekturze. W „Menedżerach” czy książce „Herr Guardiola” nacisk położony był nie na boiskowe wydarzenia czy kulisy szatni, a na metody stosowane przez najlepszych szkoleniowców: Aleksa Fergusona, Harry’ego Redknappa czy Pepa Guardiolę. Nie inaczej jest z publikacją Simeone. Argentyńczyk przedstawia w niej swój pomysł na prowadzenie piłkarskich drużyn, tytułując kolejne rozdziały tym, co jest dla niego najistotniejsze: przywództwo, wiara i przekonanie, szczerość, emocje czy pasja. Niewątpliwą zaletą pozycji „Mecz po meczu” jest fakt, że autor popiera swoje rozważania przykładami. Nie czarujmy się – teoretyczna książka o prowadzeniu zespołu piłkarskiego może być ciekawa dla trenerów czy tych, którzy marzą o pracy w tym zawodzie. Kibice oczekują jednak „mięsa”, czyli opisu konkretnych sytuacji, w których Simeone zachował się zgodnie ze swoją filozofią i przyniosło to wymierną korzyść.

wtorek, 8 września 2015

Wrześniowe premiery (cz. 1)

Początek września przyniesie pięć ciekawie zapowiadających się premier. Pierwsza z nich to coś, co zainteresuje fanów futbolu, druga to książka dla kibiców piłkarskich, trzecia przypadnie go gustu sympatykom kopanej, w czwartej zaczytywać będą się entuzjaści lubiący haratnąć w gałę, a piąta to propozycja dla osób uwielbiających piłkę nożną. Mówiąc krótko: pierwsza część tego miesiąca upłynie pod znakiem futbolu. Czyli norma, biorąc pod uwagę popularność tego sportu w naszym kraju.

Zacznie się 8 września. W zasadzie to już się zaczęło, bo książka „Simeone. Mecz po meczu” dziś ma wprawdzie oficjalną premierę, ale trafiła już do rąk pierwszych czytelników. Ba, niektórzy jej lekturę mają już za sobą, o czym informowali na fan page’u bloga. Nie można się temu specjalnie dziwić, gdyż autobiografia Diego Simeone nie jest dziełem specjalnie obszernym. Liczy dokładnie 192 strony, a po jej przejrzeniu łatwo zauważyć, że w Domu Wydawniczym Rebis nieźle się natrudzili, by osiągnąć taki wynik. To oczywiście w żadnym wypadku nie musi świadczyć o poziomie publikacji, bo przecież nie od dziś wiadomo, że liczy się nie ilość, a jakość. Pierwsze sygnały, które do mnie dotarły, są bardzo pozytywne, a ja sam na lekturę tej pozycji czekam z niecierpliwością. Mógłbym na przykład skończyć ten tekst i brać się za czytanie, ale zanim to zrobię, napiszę jednak kilka słów o książce…

Pierwszy pozytyw to fakt, że jest to autobiografia, a więc książka pisana przez argentyńskiego szkoleniowca (przynajmniej w teorii pisana) w pierwszej osobie. Z kartek tej publikacji przemawia do nas Simeone (dla przyjaciół Cholo), ale zanim to czyni, głos zabiera Luis Aragones. Nieżyjący już hiszpański trener jest autorem krótkiego wstępu, ale oczywiście nie pisze do nas zza grobu. Tutaj zdezorientowanym czytelnikom należy się małe wyjaśnienie – pierwsze wydanie tej książki ukazało się w Hiszpanii w 2013 roku, a więc jeszcze za życia selekcjonera La Roja. Drugie, uzupełnione, miało premierę rok później i to właśnie ono zostało przełożone na język polski. Książka traktuje więc o wydarzeniach do sezonu 2013/14 włącznie (Atletico z mistrzostwem Hiszpanii i w finale Ligi Mistrzów), a jak zapewniają wydawcy w opisie, autor opowiada w niej „o swoim życiu i pracy zawodowej, o metodzie kierowania ludźmi i o zasadach, których przestrzega, kiedy w oparciu o wspólny wysiłek i wzajemne zaufanie dzieli się z piłkarzami swoją wiedzą”.

środa, 26 sierpnia 2015

Obalając mity krążące wokół El Clásico

To nie jest książka, która byłaby powieleniem tego, co doskonale znane. Jeśli komuś wydawało się, że historia rywalizacji FC Barcelony z Realem Madryt nie skrywa przed nim żadnych tajemnic, po lekturze tej publikacji będzie musiał zrewidować niektóre osądy. W „Barça vs. Real” Alfredo Relaño rozprawia się bowiem z mitami od lat krążącymi wokół El Clásico, udowadniając, że wbrew pozorom oba kluby są do siebie bardzo podobne.

Dotychczas ukazały się w Polsce dwie książki poświęcone jednej z najstarszych na świecie piłkarskich rywalizacji. W 2012 r. Bukowy Las wydał książkę Richarda Fitzpatricka „El Clásico. FC Barcelona kontra Real Madryt”, a dwa lata później nakładem Wydawnictwa Amber ukazała się u nas pozycja „FC Barcelona - Real Madryt. Wojna światów”. Czytałem drugą z tych książek i wystawiłem jej pozytywną ocenę w tej recenzji. Była bardzo ciekawie napisana i muszę przyznać, że do kolejnej pozycji na ten sam temat podchodziłem z lekką rezerwą. Spodziewałem się, że w książce Relaño przeczytam dokładnie to samo, co opisał wcześniej Thibaud Leplat, ale na szczęście było zupełnie inaczej. Fakt, wiele rzeczy w obu pozycjach się powtarza, ale autor nowszej książki niektóre wydarzenia interpretuje i przedstawia inaczej, porusza też wątki, które nie zostały zawarte w „Wojnie światów”. To sprawia, że obie pozycje wcale się nie wykluczają. Wręcz przeciwnie – stanowią dobre uzupełnienie i prezentują różne punkty patrzenia na rywalizację Blaugrany z Królewskimi.

Madridista z barcelońskimi korzeniami
Na wstępie warto przybliżyć sylwetkę autora, gdyż odgrywa ona niebagatelną rolę w odbiorze książki. Alfredo Relaño to redaktor naczelny dziennika sportowego „As”, a także komentator stacji radiowej Cadena SER. Bardziej zorientowani w realiach hiszpańskiej piłki kibice z pewnością wiedzą, że oba media są promadryckie. Zresztą sam autor we wprowadzeniu lojalnie informuje: „Powiedzmy sobie uczciwie: urodziłem się w kołysce madridistów. Mój ojciec był socio Realu przed wojną, mój starszy brat jest socio Realu od ponad 50 lat, ja sam zostałem zarejestrowany jako socio na sezon 1962/63”. Czytelnik już na dzień dobry informowany jest więc o klubowych sympatiach autora, który jednocześnie zaznacza, że ma barcelońskie korzenie – jego matka wychowała się w Barcelonie, podobnie jak jego dwie ciotki. Relaño pochodzi więc z mieszanej rodziny, z domu, w którym z szacunkiem odnosiło się zarówno do Madrytu, jak i do Katalonii. To sprawia, że wydaje się być idealnym kandydatem do napisania wyważonej książki o rywalizacji między Barçą i Realem.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Sierpniowe premiery

Za nami lipiec, a więc miesiąc zdecydowanie najmniej owocny, jeśli chodzi o nowe publikacje sportowe. Na szczęście sierpień przyniesie lekkie ożywienie na rynku i możemy spodziewać się już kilku ciekawych premier, zwiastujących mocny koniec roku. Czyli coś, co czytelnicy lubią najbardziej!

Jeśli chodzi o książki z sierpniową datą premiery, zaczęło się już drugiego dnia tego miesiąca. Właśnie wtedy podczas Indywidualnych Międzynarodowych Mistrzostw Ekstraligi w Lesznie po raz pierwszy można było nabyć pozycję „Drużynowe Mistrzostwa Świata (1959-1978)”. To publikacja poświęcona speedwayowi, a jeśli chodzi o tę dyscyplinę sportu w Polsce, to w wydawaniu książek na jej temat nie ma sobie równych Firma Wydawnicza Danuta Dobruszek. Trudno już zliczyć, ile tytułów wypuściło na rynek to wydawnictwo, ale śmiało można stwierdzić, że ich autor, czyli Wiesław Dobruszek, jest dla fanów żużla tym, kim dla kibiców piłkarskich Andrzej Gowarzewski. Od czasu do czasu, bez wielkiego rozgłosu, wychodzi nowa publikacja o speedwayu i tak też stało się na początku sierpnia. Książkę będącą pierwszą częścią serii można było nabyć w Lesznie, ale oczywiście szansę na jej zakup mają także czytelnicy z innych stron Polski. Wystarczy wejść na stronę www.ksiazkizuzlowe.pl i postępować zgodnie z instrukcjami zamieszczonymi na samym dole. Można przy okazji składania zamówienia dorzucić któryś ze starszych tytułów, bo znajduje się tam spis wszystkich (także tych, których nakład już się wyczerpał) książek firmy.

Jeśli chodzi o najnowszą, wydawcy zapowiadają ją jako publikację traktującą „o bogatej w polskie sukcesy, a także porażki, bardzo ciekawej historii Drużynowych Mistrzostw Świata”. W opisie książki podkreślają, że zawiera ona mało znane ciekawostki, interesujące cytaty z ówczesnej prasy, a także wyniki eliminacji i finałów. Całość jest bogato ilustrowana, wydana w twardej oprawie i liczy 248 stron. Warto podkreślić, że premierowy tom serii dotyczy okresu do 1978 roku, a autor „prowadzi Czytelnika poprzez przypomnienie historii narodzin drużynowej rywalizacji, jej trudne początki, po wielkie sukcesy polskiej reprezentacji, która w tym okresie aż czterokrotnie zdobywała złote medale”. Dla fanów żużlowych zmagań to bez wątpienia pozycja obowiązkowa. Aby stać się jej posiadaczem, trzeba się liczyć z wydatkiem rzędu 35 zł (wraz z kosztami wysyłki, jeśli zamawiamy przez wspomnianą stronę internetową). Książka znajduje się też w ofercie Sendsportu, ale tam jej cena jest nieco wyższa i wynosi 39,90 zł.

środa, 29 lipca 2015

Pofilozofujmy o futbolu

Są takie książki, przez które brnie się z przyjemnością, są też takie, których czytanie chce się jak najszybciej zakończyć. Ku własnemu zdziwieniu „Porozmawiajmy o futbolu”, czyli wywiad-rzekę z Michelem Platinim, muszę niestety zaliczyć do tej drugiej kategorii. Mimo kilku ciekawych fragmentów, publikacja nie rzuciła mnie na kolana. Nie jest to zdecydowanie lektura, która każdemu kibicowi przypadnie do gustu.

Nie do końca potrafię znaleźć odpowiedź na pytanie, z czego to wynikało, ale już dawno nie było książki, przy której tak się męczyłem. Mówiąc szczerze, kilkukrotnie nosiłem się z zamiarem odłożenia jej na bok. Jedynie chęć napisania rzetelnej recenzji zmusiła mnie do tego, żebym dobrnął do ostatniej kartki liczącego 296 stron dzieła. Lekturę zaczynałem z dużymi nadziejami, bo też książka zapowiadała się niezwykle interesująco. Oto Gerard Ernault, dziennikarz związany z tak szanowanymi tytułami jak „L’Equipe” i „France Football”, a także wieloletni przewodniczący międzynarodowego jury Złotej Piłki FIFA, prowadzi rozmowę z prezydentem UEFA, Michelem Platinim. Pomyślałem, że może wyjść z tego całkiem interesujący wywiad, po części poświęcony karierze francuskiego piłkarza, a po części jego spojrzeniu na futbol. Okazało się jednak, że książka w całości dotyczy piłkarskiej wizji Platiniego, co niestety, przynajmniej w mojej ocenie, ją zabiło. Zabrakło równowagi, zróżnicowania, było natomiast bardzo monotonnie, co na dłuższą metę stało trudne do przełknięcia.

Miłe złego początki
Zaczyna się całkiem obiecująco. Najpierw Ernault we wstępie wyjaśnia motywy stworzenia książki (która początkowo książką być nie miała), okrasza to kilkoma wątkami autobiograficznymi i wyjaśnia, jak doszło do jego pierwszego spotkania z Platinim. Po kilkunastu stronach rozpoczyna się wywiad (wiele mówiącym tytułem pierwszej części: „Witajcie w Platinilandzie”) i na kolejnych stronach, już do ostatnich kartek, prezydent UEFA przedstawia swój ogląd piłkarskiej rzeczywistości. W zasadzie nie czyni tego tylko on, bo też, co jest charakterystyczną cechą wywiadów-rzek, sporo dodaje od siebie rozmawiający dziennikarz. On także przedstawia swój punkt widzenia na tematy rozmów, często prowokuje pytaniami Platiniego czy umyślnie się z nim sprzecza, aby ten musiał dobrze uargumentować swoje stanowisko. Sposób rozmowy jest bez zarzutu, jednak treść sprawia, że z każdą kolejną stroną można odnieść wrażenie, że to nie wymiana zdań dwóch panów mających dużą futbolową wiedzę i doświadczenie, a zwykłe piłkarskie filozofowanie.

czwartek, 23 lipca 2015

Magia Gladbach zaklęta w fotografii

Nie Kuba Błaszczykowski, a Przemek Nieciejewski będzie pierwszym Polakiem, który w najbliższym czasie wyda książkę sportową w Niemczech. 24 lipca do sprzedaży za naszą zachodnią granicą trafi jego album „Wir leben Borussia” z ponad 150 fotografiami ukazującymi kibiców Borussii Monchengladbach.

Jak doszło do powstania albumu? – Pomysł na album zrodził się mniej więcej rok temu – mówi jego twórca, Przemek Niciejewski. – Scena kibicowska Gladbach jest absolutnie unikalna. Tłumy kibiców na każdym meczu wyjazdowym, tysięczny fan club zarejestrowany w ubiegłym tygodniu, pierwsze stowarzyszenie kibiców w Niemczech i mnóstwo mniej lub bardziej dostrzegalnych niuansów tworzących fascynującą mozaikę – wyjaśnia. Owa mozaika przedstawiona została na 200 stronach, a całość prezentuje się świetnie. Zdjęcia robione są z pomysłem, każde przedstawia jakąś historię, ale fenomenem jest, że niemal na żadnej fotografii nie zobaczymy boiska czy piłkarzy. To nie oni są tutaj głównymi bohaterami. Autor obiektyw swojego aparatu skierował na trybuny, niejako odwracając powszechny schemat, w którym to fani spoglądają na to, co dzieje się na murawie.

- Bardziej interesuje mnie zdjęcie kibiców udających się na mecz czwartoligowego klubu, niż kolejna fotografia Messiego czy Cristiano Ronaldo – tłumaczy 36-letni autor. – Fotografią pasjonuję się od zawsze, początkowo bardziej teoretycznie, ale od czterech lat zajmuję się rejestrowaniem kultury kibicowskiej – dodaje. To czuć, kiedy przegląda się album, gdyż niemal każde z ujęć ma w sobie jakąś historię. Są fotografie zwracające uwagę na symbole, takie jak szalik, herb, czapka czy tatuaż, są te, które aspirują do miana zdjęć artystycznych, a są też takie, które po prostu ukazują tłum kibiców idących na mecz lub zgromadzonych na stadionie. To jednak, co najważniejsze, to emocje. Odgrywają one główną rolę w kulturze kibicowskiej, biją również z większości zdjęć, co sprawia, że album staje się pozycją obowiązkową każdego fana Gladbach.

niedziela, 19 lipca 2015

St. Pauli. Ostatni bastion romantycznego futbolu

Ktoś napisał i wydał w Polsce książkę o niemieckim klubie występującym obecnie w 2. Bundeslidze. Zaskoczyła mnie ta wiadomość, ale jeszcze bardziej zaskoczony byłem po lekturze publikacji Fabiana Balickiego „Więcej niż piłka nożna? St. Pauli jest tą możliwością”. Okazała się ona świetną pozycją i udowodniła, że w dobie komercjalizacji futbolu są jeszcze miejsca, w których liczy się coś więcej niż pieniądze.

Przyznam szczerze, że na początku byłem sceptycznie nastawiony do tej książki. Czy polskiego kibica może zainteresować klub z Niemiec, który w najwyższej klasie rozgrywkowej występował rzadko, a jeśli już, to zazwyczaj spadał z niej z hukiem? Zadawałem sobie to pytanie, ale okazało się, że było ono wynikiem mojej ignorancji. O ile FC St. Pauli nie ma na swoim koncie praktycznie żadnych znaczących sukcesów sportowych, o tyle na piłkarskiej mapie Europy jawi się jako klub absolutnie wyjątkowy. Właśnie o tym przekonamy się, sięgając po dzieło Fabiana Balickiego – urodzonego w Grudziądzu doradcy gospodarczego, który w połowie lat 90. wyemigrował do Niemiec, gdzie zakochał się w St. Pauli.

FC St. Pauli jako zjawisko
„Więcej niż piłka nożna?” nie jest typową książką sportową. Fragmentów dotyczących stricte boiskowych wydarzeń znajdziemy w niej niewiele. Jest kilka słów poświęconych najbardziej pamiętnym meczom FC St. Pauli, jest rozdział poświęcony jednemu z piłkarzy, ale tak naprawdę Balicki opisuje klub nie jako piłkarską drużynę, a zjawisko kulturowe. Autor sporo miejsca poświęca samej dzielnicy Hamburga, w której FC. St. Pauli ma siedzibę, opisując jej historię, najważniejsze ulice, budynki i atrakcje turystyczne. Bo też całość jest ze sobą spójna i dopiero rozpatrywana razem daje pełne wyobrażenie o klubie, jego kibicach i ich podejściu do futbolu, które znacznie różni się od spotykanego obecnie w piłkarskiej elicie.

wtorek, 14 lipca 2015

Kuba

Na tę książkę czekał chyba każdy polski kibic. Kiedy jeden z najlepszych piłkarzy w kraju i kapitan reprezentacji, mający za sobą mocną życiową historię, szykuje się do wydania biografii, musi być ciekawie. I faktycznie jest, ale trudno pozycję zatytułowaną „Kuba” uznać za dzieło w pełni obiektywne i kompletne.

Na wstępie warto wyjaśnić kilka kwestii związanych z formą książki. „Kuba” nie jest autobiografią Błaszczykowskiego. Nie jest to pozycja w stylu „Spalonego” czy też „ZaSYPAnego”, gdzie współautorzy starali się sprawić wrażenie, że przemawia do nas piłkarz, a sami pozostawali w cieniu (skąd wzięło się określenie „ghostwriter”). Małgorzata Domagalik podążyła inną drogą i uczyniła z siebie jedną z bohaterek książki. Tak naprawdę bliższe prawdzie byłoby stwierdzenie, że to po prostu jej dzieło, pisana przez nią biografia Błaszczykowskiego, na którą ten dał przyzwolenie. Bo to dziennikarka jest autorką wstępu, bo to ona prowadzi narrację w kolejnych rozdziałach, oddając od czasu do czasu głos członkom rodziny piłkarza, jego znajomym i trenerom, bo to ona przeprowadzała liczne rozmowy z Kubą, których dokładny zapis znalazł się w książce. Domagalik jest w tej publikacji dużo (momentami można odnieść wrażenie, że nawet za dużo), ale nie jest to nowość – dosyć często autorzy biografii decydują się na podobny zabieg. Było tak chociażby w przypadku pozycji „Henning Berg. Z Manchesteru do Warszawy”, którą niedawno recenzowałem na blogu.

Niczym dokument filmowy
Pod tym względem książka nie odbiega więc od standardów, ale jest dosyć specyficzna w swojej budowie. Mamy bowiem odautorski tekst pisany przez Małgorzatę Domagalik, czyli główną narrację, są cytaty na szarym tle pochodzące z prasy i innych mediów, są przytaczane obszernie (ale nie wplatane w tekst) wypowiedzi rozmówców oraz są wywiady autorki z Kubą Błaszczykowskim, wyróżnione inną czcionką. Wszystkie te części są wyraźnie od siebie oddzielone, z czym, przyznam szczerze, spotykam się po raz pierwszy. Nie czyta się tego źle, wprowadza to ład, ale mimo wszystko rzutuje na odbiór biografii. Dużo trudniej jest bowiem spisać historię w ciągłej formie, utrzymując równowagę między własnymi słowami, cytatami innych osób, materiałami prasowymi i wypowiedziami głównego bohatera. To udało się świetnie na przykład Ronaldowi Rengowi, kiedy spisywał historię Roberta Enke. W przypadku „Kuby” jest inaczej i odniosłem wrażenie (nie wiem, czy taki był zamysł?), że książka przybrała przez to charakter scenariusza telewizyjnego dokumentu. Czytając ją, oczami wyobraźni widziałem siedzącego na krześle Jerzego Brzęczka czy Dawida Błaszczykowskiego, którzy do kamery opowiadają o swoim krewnym.

czwartek, 9 lipca 2015

KONKURS: Wygraj biografię Henninga Berga!

Popijawa podczas mundialu, konflikty z trenerami, kara od sir Aleksa Fergusona za noc z ukochaną czy pożegnanie z reprezentacją w nie najlepszej atmosferze. Między innymi o tym w książce "Henning Berg. Z Manchesteru do Warszawy" pisze norweski dziennikarz, Joachim Forsund. Teraz dwa egzemplarze biografii obecnego szkoleniowca Legii, nad którą blog Książki Sportowe objął patronat medialny, możecie wygrać w konkursie.


O książce poświęconej byłemu piłkarzowi Manchesteru United i Blackburn Rovers, który robi trenerską karierę w Polsce, pisałem w tej recenzji. Jeśli zachęciła was ona do sięgnięcia po książkę, a nie mieliście jeszcze okazji jej zakupić, macie dobrą okazję do wygrania publikacji w konkursie. Aby wziąć w nim udział wystarczy odpowiedzieć na pytanie:

wtorek, 7 lipca 2015

Tadeusz Olszański wystawia igrzyskom rachunek

Coraz mniej takich książek na naszym rynku. Wielka szkoda, bo opinie autorów, którzy mają coś ciekawego do przekazania, warto zgłębiać. Tak jak najnowsze dzieło Tadeusza Olszańskiego: „Rachunek za igrzyska, czyli co się stało ze sportem?”. To pożyteczna i skłaniająca do refleksji lektura, która uświadamia, jak wielkim biznesem stał się współczesny sport.

Mimo że rynek książek sportowych rozwija się w naszym kraju niezwykle dynamicznie, zdominowany jest przede wszystkim przez biografie. Oczywiście trudno to zjawisko rozpatrywać negatywnie, ale porównując to, co trafia obecnie do księgarni, z tym, co lądowało na półkach jeszcze kilkanaście lat temu, widać wyraźną różnicę. Publikacji doświadczonych dziennikarzy, którzy byli świadkami wyczynów kilku pokoleń sportowców, coraz mniej. Brakuje książek, które stanowiłyby próbę ujęcia sportu w szerszym, całościowym kontekście, dlatego po każdą nowowydaną pozycję tego typu sięgam z wielką ochotą. Nie inaczej było z „Rachunkiem za igrzyska”, czyli najnowszym dziełem Tadeusza Olszańskiego. Autor związany m.in. ze „Sztandarem Młodych”, „Sportowcem” i „Polityką” słynie z pisania książek. Do tej pory wydał ich już co najmniej kilka, od „Magii sportu” poczynając, a na „Mojej osobistej historii olimpiad” kończąc. Warto ponownie przekonać się, co ma do przekazania.

Od Carlo Airoldiego do Cristiano Ronaldo
Tym razem Olszański nie zdecydował się na typowe dla jego wcześniejszych publikacji wspomnienia z wydarzeń sportowych. Nie relacjonuje igrzysk lub innych imprez, na których był, ale wystawia za nie rachunek. Na blisko 120 stronach uświadamia czytelnika, jak wielkie zmiany zaszły w nowożytnym sporcie. Jak sam pisze w krótkim wstępie, tą książką próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie: „W którym momencie szczytne olimpijskie citius, altius, fortius – szybciej, wyżej, mocniej – zamieniło się w wyłącznie jedno: więcej i jeszcze więcej?”. Zafrasowanie autora wydaje się jak najbardziej zasadne, gdyż dzisiejszy sport, którym rządzi pieniądz, daleki jest od szlachetnych idei barona Pierre de Coubertina. Jak jednak zaznacza Tadeusz Olszański, deprecjacja wartości w sporcie nie nastąpiła wcale w ostatnich latach. Proces ten zaczął się znacznie, znacznie wcześniej, co autor udowadnia, przyglądając się historii nowożytnych olimpiad i kolejnym negatywnym zjawiskom im towarzyszącym.

środa, 24 czerwca 2015

Wyjątkowa historia Lopepe

Są takie książki sportowe, które swoją tematyką daleko wybiegają poza sport. Jedną z nich jest bez wątpienia „Bieg po życie” Lopeza Lomonga. Choć nazwisko tego sportowca niewiele mówi przeciętnemu kibicowi, warto poznać historię biegacza z Sudanu Południowego, bo to gotowy scenariusz na hitowy film. Co najważniejsze – film z happy endem.

Kim jest Lopez Lomong i dlaczego jego wspomnienia ukazują się w Polsce? To z pewnością pytanie, które zadawał sobie każdy, kto po raz pierwszy usłyszał o książce „Bieg po życie”. Ja też początkowo nie miałem pojęcia, kim jest czarnoskóry biegacz. Nawet Wikipedia nie okazała się szczególnie pomocna. Lomong nigdy nie zdobył medalu mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, nie zrobił właściwie nic, żeby zapisać się w świadomości kibiców. Kiedy jednak poznajemy jego historię, którą opowiada na kartach autobiografii, uświadamiamy sobie, że już sam fakt, iż wystartował w imprezach takiej rangi, jest ogromnym sukcesem. Ba, nawet nie sukcesem, a cudem, bowiem to, co wcześniej spotkało go w życiu, jest czymś znanym nam tylko z telewizyjnego ekranu. Lopepe, czyli Szybki, bo taki właśnie pseudonim od zawsze nosił bohater i autor książki, nie tylko przeżył piekło, ale też wygrał z wszystkimi przeciwnościami losu. Dzięki wierze, uporowi i wytrwałości, których pozazdrościć może mu każdy z nas.

Piekło Sudanu
„Zabrany!”. Taki tytuł nosi pierwszy rozdział książki i trzeba przyznać, że lektura od początku szokuje. Lomong opisuje w niej wydarzenia pewnej niedzieli, która zapowiadała się jak kolejny zwykły dzień. Miał sześć lat i jak co dzień wybrał się z rodziną do kościoła. Był zbyt młody, by rozumieć, że w jego kraju trwa wojna domowa. Wiedział o jakimś zagrożeniu, ale nie spodziewał się, że dopadnie go ono akurat tutaj – w świątyni. Podczas mszy do kościoła wtargnęli rebelianci i zaczęli wyrywać wszystkich chłopców z rąk zrozpaczonych rodziców. Przerażonemu Lopepe, podobnie jak jego kolegom, zawiązano oczy i kazano iść w rzędzie do ciężarówki. Następnie wywieziono ich w nieznane, a kiedy zdjęto im z oczu opaski, zobaczyli nową rzeczywistość – ciasną chatę bez okien, która od teraz miała stać się ich nowym domem.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Cała prawda o Bergu

Nigdy nie był wybitnym piłkarzem. Solidnym obrońcą, wyróżniającym się zawodnikiem z Norwegii, który do maksimum wykorzystał swoje możliwości – na pewno. Gdyby jednak przed dwoma laty Henning Berg nie objął Legii Warszawa, polscy kibice nigdy nie przeczytaliby jego biografii. Byłoby szkoda, bo to całkiem niezła książka, która udowadnia, że nawet stosunkowo niewielkim wysiłkiem można stworzyć ciekawą pozycję o piłce.

Przed ukazaniem się w Polsce książki „Henning Berg. Z Manchesteru do Warszawy” miałem wobec niej sporo wątpliwości. Moja najpoważniejsza obawia wiązała się z faktem, że w Norwegii biografia wydana została w 2004 roku, tuż po tym, jak piłkarz zakończył czynną karierę. Oczywistym było, że oryginał nie zawiera ani słowa na temat pracy Berga w naszym kraju. Wydawnictwo RM, które odpowiada za wypuszczenie tej pozycji na polski rynek, zadbało wprawdzie o uzupełnienie informacji i dostosowanie publikacji do oczekiwań czytelnika znad Wisły, ale paradoksalnie nie wpływa to znacznie na odbiór książki. Fakt, Jakub Radomski jak zawsze sprawnie streszcza to, co w życiu szkoleniowca Legii wydarzyło się w ostatnim czasie, a krótki wywiad z Bogusławem Leśnodorskim daje szansę poznać jego zdanie na temat Norwega, ale najciekawsze zaczyna się dopiero później. Od 43 strony poznajemy historię Berga oczami autora książki, dziennikarza Joachima Forsunda, który przybliża nam kolejne szczeble i najważniejsze momenty w karierze norweskiego obrońcy.

Kariera wyciśnięta do ostatniej kropli
Tym, co pozytywnie zaskakuje od pierwszych stron, jest fakt, że autor nie zaczyna książki sztampowo. Nie nastawia się na opisanie w prologu najważniejszej chwili w piłkarskiej karierze Berga, nie rozpoczyna też od jego dzieciństwa. U Forsunda początek to tak naprawdę… koniec! Autor w pierwszym rozdziale przenosi czytelnika do miasteczka Bearsden pod Glasgow, gdzie w trakcie gry w Rangersach mieszkał główny bohater wraz z rodziną. Mało tego, norweski dziennikarz relacjonuje swój pobyt w domu Bergów, opisując okoliczności poznania piłkarza, o którym zdecydował się napisać książkę. To bardzo udanie wprowadza do lektury, bowiem oprócz zawodnika, poznajemy od razu jego rodzinę – żonę Line oraz synów Rio i Lukasa. Już pierwszy rozdział pokazuje, jaka będzie to biografia – reporterska, pisana we współpracy z Bergiem, ale jednocześnie zdystansowana, absolutnie nie będąca laurką piłkarza.

piątek, 19 czerwca 2015

Andrzej Gowarzewski: „Wszystko, co ludzie wiedzą o Wilimowskim, jest nieprawdą” (Wywiad)

Absolutny rekordzista, jeśli chodzi o napisane książki sportowe. Twórca, pomysłodawca, autor i wydawca encyklopedii piłkarskiej FUJI, która na rynku ukazuje się już od blisko ćwierćwiecza. Bezkompromisowy, mówiący zawsze to, co myśli, przez co mający tyle samo wrogów, co wyznawców. Jego praca rzadko jest doceniana przez środowisko, ale z jego zdaniem liczyć musi się każdy. Zapraszam na długo wyczekiwany wywiad z Andrzejem Gowarzewskim.

- Najnowszy tom encyklopedii piłkarskiej FUJI to już 76. publikacja wydawnictwa GiA. Nie byłoby tych wszystkich książek, gdyby nie archiwum, które zaczął Pan prowadzić kilkadziesiąt lat temu. Jak to się zaczęło?

W moim życiu archiwum wydawało się ostatnią rzeczą, którą chciałbym tworzyć. Studiowałem architekturę i podobało mi się w niej wszystko, oprócz jednego – siedzenia przy rajzbrecie. Kiedy rozpocząłem studia dziennikarskie, dostałem etat w redakcji „Sportu” w Warszawie, wiedziałem, że nie potrzebuję niczego więcej. To nie był przypadek. Już w 1959 roku, mając 13 lat, wygrałem dziennikarski konkurs harcerskiej gazety „Świat Młodych”. Pochwaliłem się tym nawet w 47. tomie, bo można powiedzieć, że mam udokumentowane 56 lat pracy dziennikarskiej. Jak zaczynałem robotę w tej branży, to zajmowałem się reportażem społecznym. W "Sporcie” nie było jednak na to zbyt dużo miejsca, poza tym nie zarobiłbym na tym tyle, ile na etacie dziennikarza sportowego. Czułem się reporterem, cały czas chciałem się w to bawić, bo miałem ambicje być dobrym dziennikarzem.

- Pańskie ambicje zostały jednak zgaszone, kiedy został Pan wyrzucony ze „Sportu”, o czym opowiadał jakiś czas temu w programie Patryka Mirosławskiego „As Wywiadu”.

Po sześciu latach pracy, razem ze Stefanem Riedlem wymyśliliśmy, że akredytujemy się na igrzyska olimpijskie w Montrealu. Dostaliśmy akredytację, wzięliśmy bezpłatny urlop i polecieliśmy do Kanady. Aby na to zarobić, po igrzyskach pracowaliśmy tam kilka tygodni, ale kiedy wróciliśmy do kraju, okazało się, że wyrzucono nas z redakcji. Uzyskaliśmy zgodę na wyjazd redaktora naczelnego, a rzekomo powinniśmy mieć zgodę dyrektora wydawnictwa, co było ewidentnym przekrętem. Sądziłem się, po roku wygrałem sprawę, ale do „Sportu” nie chciałem już wracać. Stwierdziłem, że moja noga więcej tam nie postanie. Kosztowało mnie to wilczy bilet w śląskiej prasie…

- Na życie jakoś trzeba było zarabiać… Czym się Pan zajął?

Nie powiem, że utrzymywali mnie znajomi cinkciarze, ale w tamtym czasie na pewno mi pomogli. Kiedy dowiedzieli się, że zostaliśmy wyrzuceni z redakcji „Sportu”, pozwolili nam zarabiać. Jeździłem samochodem z Katowic do Krakowa, tam na Czarnowiejskiej przed Peweksem spotykałem się z ustawionymi ludźmi. Ja przywoziłem kasę, oni ją wymieniali na dewizy i bony, zgodnie z potrzebami moich „pracodawców”. To była cała robota, na której zarabiałem pięć razy więcej niż w „Sporcie”.

piątek, 12 czerwca 2015

Powstaje książka o Gwardii Warszawa!

Jak to zwykle bywa, są dwie wiadomości: dobra i zła. Dobra jest taka, że powstaje książka o Gwardii Warszawa w europejskich pucharach. Zła to warunek, że aby publikacja ukazała się w planowanym terminie, potrzebne jest wsparcie. Każdy może wspomóc wydanie książki Przemysława Popka i Michała Hasika oraz przyczynić się do podtrzymania pamięci o pierwszym polskim klubie, który zagrał w europejskich rozgrywkach.

Dokładnie 20 września 2015 roku minie 60 lat od startu pierwszego polskiego zespołu w europejskich pucharach. To właśnie tego dnia Gwardia Warszawa zmierzyła się w 1/8 finału Pucharu Europejskich Mistrzów Krajowych ze szwedzkim Djurgårdens IF. Upamiętnić to wydarzenie postanowili Przemysław Popek i Michał Hasik, dokonując szczegółowej rekonstrukcji losów Gwardii Warszawa w międzynarodowych rozgrywkach. Przygotowując się do napisania książki, spędzili wiele godzin na rozmowach z uczestnikami tamtych spotkań, przeczytali kilkaset stron tomów z wycinkami prasowymi oraz nawiązali kontakt z wieloma instytucjami i organizacjami. W książce, poza informacjami zaczerpniętymi z gazet oraz słownych przekazów, pojawi się obszerny, niepublikowany dotychczas materiał zdjęciowy na temat gwardyjskiego klubu oraz kompletne opracowanie statystyczne dotyczące ich europejskich zmagań - przygotowane dzięki współpracy ze Stowarzyszeniem Historyków i Statystyków Piłki Nożnej.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Wracam do świata żywych (czytaj: piszących)!

Sterta nowości "do przeczytania" rośnie z każdym dniem.
Czas nadrobić zaległości!
Jak zapewne zauważyliście, przez ostatni miesiąc na blogu nie działo się zupełnie nic. Brak czasu sprawił, że byłem zmuszony zarzucić pisanie, ale wszystkich czytelników informuję, że ten smutny okres dobiegł już końca. Powracam i to – mam nadzieję – ze zdwojoną siłą!

Przyznam szczerze, że już mnie to męczyło. Nie, nie pisanie, ale… niemożność napisania czegokolwiek! A dokładnie rzecz ujmując – brak czasu. Od dobrych dwóch lat zamieszczałem na blogu regularnie od kilku do kilkunastu wpisów miesięcznie. Co takiego działo się więc przez ostatnie kilkadziesiąt dni, że nie znalazłem czasu na ani jeden post? Dużo. Bardzo dużo. W pracy gorący okres – przygotowania do Warszawskich Targów Książki, a później czterodniowa impreza na Stadionie Narodowym. Duża liczba sportowych premier (w okresie kwiecień-czerwiec dokładnie siedem), a więc też zdwojona energia włożona w ich przygotowanie i wypromowanie. Jakby tego było mało, po pracy przychodził czas na… pracę! Tym razem magisterską. Na szczęście wszystko powoli wraca do normy. Wszystkie sportowe książki Wydawnictwa SQN przewidziane na pierwsze półrocze już gotowe, a praca czeka na ostatnie poprawki. Wszem i wobec ogłaszam więc: czas na powrót do blogowania! Tym bardziej, że ostatnio na rynku pozycji o sporcie dzieje się bardzo dużo.

Zacznę od sprawy najgłośniejszej – autobiografii Jakuba Błaszczykowskiego, która oficjalną premierę miała na początku czerwca. Można piłkarza lubić lub nie, ale trudno odmówić mu ambicji i wytrwałości w walce o sportowe sukcesy. No i nie można zapomnieć o tym, co spotkało go w dzieciństwie, bo coś takiego jak zabójstwo matki przez ojca musi odcisnąć głębokie piętno na dziecku, które w dodatku jest naocznym świadkiem takiego zdarzenia. No więc eks-kapitan reprezentacji Polski postanowił przemówić i po raz pierwszy w swoim życiu otwarcie opowiedzieć o tym wszystkim. Zaufał kobiecie, Małgorzacie Domagalik, która na futbolu zna się może niezbyt dobrze, ale potrafi wzbudzić zaufanie i opowiedzieć ludzką historię. Sądząc po tej recenzji Krzysztofa Stanowskiego lub tej autorstwa Marka Wawrzynowskiego, efekt końcowy jest naprawdę mocny. Podobno, bo książki „Kuba” jeszcze nie czytałem, ale co do tego, że sięgnę po nią w pierwszej kolejności, nie mam żadnych złudzeń. To jedna z tych pozycji, którą musi znać każdy polski kibic.