W większości komentarzy
dotyczących wspomnień Michała Listkiewicza przewijało się jedno pytanie: czy
były prezes PZPN ujawni nieznane dotąd fakty na temat afery korupcyjnej w
polskiej piłce? Po lekturze biografii napisanej z Piotrem Wołosikiem i Łukaszem
Olkowiczem muszę przyznać, że kibice liczący wyłącznie na ten wątek, będą
rozczarowani. Nie znaczy to jednak, że pozycja „Listek. Najciekawiej jest po
końcowym gwizdku” jest książką złą samą w sobie – czyta się ją lekko i szybko,
zawiera mnóstwo anegdot, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że autorom trochę
zabrakło konsekwencji w wyborze formy.
Pierwszą rzeczą, którą warto
podkreślić w przypadku wspomnień Michała Listkiewicza, jest forma książki. Historia
byłego prezesa PZPN została spisana w postaci krótkich anegdot, co sprawia, że
raczej trudno nazwać ją pełnoprawną autobiografią. Narracja jest prowadzona
wprawdzie w pierwszej osobie, ale nie została zachowana chronologia. Książka
podzielona została tematycznie: zaczyna się rozdziałem poświęconym Kazimierzowi
Górskiemu (Listkiewicz był sekretarzem ds. międzynarodowych PZPN w czasach
prezesury legendy polskiej piłki), potem jest o finale mistrzostw świata z 1990
roku, czyli największym sędziowskim osiągnięciu głównego bohatera, potem o
kulisach pracy w FIFA, itd. Ma to swoje zalety – poznajemy spójne tematycznie
obszary życia i kariery Listkiewicza, ale w kilku miejscach czytelnik może czuć
się zagubiony. Zdarza się, że historie opisywane po sobie dotyczą zupełnie
różnych etapów życia głównego bohatera, bywa też, że trudno znaleźć związek
między kolejnymi anegdotami. Jest na przykład rozdział „Panie Michale, to ja,
Roman”, w którym mamy historię z meczu z początku lat 90. (Niemcy – ZSRR),
następnie dwie anegdotki z meczów sędziowanych drużynom Romana Koseckiego i
Jana Furtoka, a potem nagle opowieść o Malinowskim z Polonii Warszawa (bez
związku z sędziowaniem), przygotowaniach polskich klubów w latach 90. i
Władysławie Żmudzie z czasów, gdy był asystentem Pawła Janasa w reprezentacji
Polski.
Niczym Grzegorz Szamotulski i Janusz
Wójcik
Pod tym względem miejscami
zabrakło mi trochę większej selekcji anegdot, która pozwoliłaby utrzymać
narrację w ryzach. Tym bardziej, że czytając niektóre z historii, byłem lekko
zażenowany. Uważam, że w przypadku blisko 70-letniego mężczyzny, który przez
długi czas zajmował najbardziej prominentne stanowisko w polskim futbolu,
pisanie o przyrodzeniu kolegi sędziego i serwowanie opowieści prosto ze
stadionowej toalety można było sobie darować. Michał Listkiewicz trochę zbliżył
się przez to stylem do wspomnień Grzegorza Szamotulskiego „Szamo” czy Janusza Wójcika „Wójt. Jedziemy z frajerami! Całe moje życie” i choć nie jest to
najgorsza rekomendacja (w końcu obie książki sprzedały się znakomicie), to
jednak po byłym prezesie PZPN spodziewałem się większego taktu. Obie te pozycje
przywołałem nieprzypadkowo – dla tych, którym podobały się owe książki,
„Listek” będzie z pewnością trafioną lekturą. Są tutaj smaczki, są kulisy, są
anegdotki, jest cała prawda o polskim futbolu ostatnich 30-40 lat. Na szczęście
budzące niesmak opowieści to zdecydowana mniejszość i można uznać je za
niedopatrzenie. Z lektury dowiadujemy się wielu ciekawych i istotnych
informacji na tematy rzadko poruszane w książkach sportowych: funkcjonowanie
PZPN, FIFA i UEFA, kariera sędziowska czy przyznanie Polsce i Ukrainie
organizacji mistrzostw Europy. Wszystko to okraszone zostało interesującą
historią rodzinną, co sprawiało, że wspomnienia „Listka” czyta się lekko i
niezwykle szybko.