wtorek, 15 listopada 2022

Zbigniew Rybak, Grzegorz Majewski „Zbigniew Rybak. Syn Józefa”. Recenzja książki

Zbigniew Rybak, znany kibicom piłki nożnej jako chuligan, dla miłośników rugby był i będzie zawodnikiem, założycielem sekcji rugby w Gdyni i człowiekiem, który ma swoje zasady, a dla wspólnej wartości osiągnie cel. Zdecydowanie liczyłem na opowieści Zbigniewa Rybaka – rugbisty, lecz niestety srodze się zawiodłem. W książce jest bardzo mało o jajowatej piłce, a sporo o mordobiciu, zabieraniu flag klubowych innym chuliganom, ukrywaniu się przed policją i całej masie bandyckich opowieści.

To nie jest książka dla kibiców rugby

Na książkę „Zbigniew Rybak. Syn Józefa” czekało sporo osób. Jednych interesowały początki wielkiej rugbowej Arki Gdynia, a także boiskowe i pozaboiskowe wspomnienia z perspektywy zawodnika i osoby od wielu lat mocno związanej z tym klubem. Drugą grupę wyczekującą autobiografii Rybaka stanowili byli i współcześni pseudokibice, którym stadionowe wybryki głównego bohatera publikacji imponowały i sami chcieli być tacy jak on. Starzy chuligani pewnie z łezką w oku oczekiwali jego wspomnień, aby wzruszyć się przy opowieściach, jak łamali komuś ręce, wybijali zęby czy ganiali się po stadionie z wyrwanym ze stadionu kawałkiem ławki i jak to kiedyś pięknie dewastowało się cudzą własność, zastraszało ludzi i ich okradało. I ta piłkarska publika z całą pewnością nie będzie zawiedziona. Dostali to, na co czekali. Miłośnicy czystego sportu niestety muszą obejść się smakiem.

Mordobicie i zadymy, czyli nuda

Książka została podzielona na 52 krótkie rozdziały. Nie wiem, dlaczego na taki zabieg zdecydowali się autorzy. Wątki, które porusza w książce Zbigniew Rybak, są słabo rozbudowane, nie wciągają, bo nawet jeśli czytelnik zacznie się w daną opowieść zagłębiać, ona już się kończy i mamy kolejny rozdział o zupełnie innej obijanej twarzy, korpusie czy okopywaniu lub łamaniu nóg. Przy biografiach sportowych taki zabieg niezbyt często się sprawdza, bo opowieści zwykle mają naturalną ciągłość, a opowiadana historia wprowadzenie, rozwinięcie, kulminację i czasem coś w rodzaju morału. Tutaj mamy tylko kulminację. Morału nie ma. Dodatkowo Grzegorz Majewski, który powinien czuwać nad poprawnością literacką, niezbyt rzetelne wykonał swoją pracę. W książce bardzo słabo zostały określone ramy czasowe. Oczywiście jest podane, że chodzi o dany mecz z tym i tym przeciwnikiem, ale nie wiadomo, o który sezon chodzi. Trzeba wyszukiwać, w której lidze Arka wtedy grała i kiedy dane spotkanie się odbyło, albo przynajmniej zaczęło, bo zdarzało się, że mecze opisywane w książce nie kończyły się w regulaminowym czasie. Słabo też wygląda opis meczów rugbowej Arki Gdynia. Tak ważny dla kibiców wątek został zmarginalizowany. Widocznie autorzy uznali, że lepiej sprzeda się chuligaństwo od czystego sportu.

Dlaczego Grzegorz Majewski nie drążył tematu?

Niedociągnięcia, o których wspominam, mocno mnie zdziwiły, gdyż Grzegorz Majewski to człowiek, który ma pewien dorobek literacki na swoim koncie i jego książki są cenione przez czytelników. Tym bardziej zaskakuje fakt, że tak dobry i poczytny autor nie drążył tematów poruszanych przez Rybaka i nie ciągnął go za język. Już niekoniecznie chodzi mi o tematykę chuligańską ale zwłaszcza tę sportową. Tutaj jest spora luka, a jestem pewien, że o rugby Zbigniew Rybak potrafi mówić godzinami i mógłby czytelnikom zaserwować wiele ciekawych opowieści. Może jeszcze kiedyś panowie się spotkają z myślą o stworzeniu czegoś dla kibiców sportowych, a nie tylko dla penitencjariuszy zakładu karnego i przyszłych stadionowych zadymiarzy.

Bijatyki od kołyski i taekwondo

Autobiografia rozpoczyna się od przybliżenia czytelnikom najmłodszych lat głównego bohatera. Dowiadujemy się m.in. o tym, jak pięcioletni Rybak lał po buziach swoich kolegów w obronie innych dzieci. Niemal od kołyski szukał wrażeń i rywali, aby sprawdzać się w walce z przeciwnikiem. Z każdym kolejnym rozdziałem Rybak jest coraz starszy, a obijane facjaty szybko zmieniają się w ludzką masę, tworząc anonimowych bohaterów drugiego planu. Ciekawą odmianą było dla mnie wstąpienie Zbigniewa Rybaka do klubu sportowego. Nie wiedziałem, że przed rugby uprawiał jakiś inny sport. Trenując taekwondo WTF, posiadł umiejętności, które później wykorzystywał w walkach ulicznych. Niestety rywalizacja na zawodach sportowych przestała młodemu Rybakowi wystarczać i zaczął wciągać się w chuligaństwo. Kwestią czasu było, kiedy zacznie  mieć problemy z organami ścigania. Te przyszły szybciej, niż się spodziewał, gdyż w walce ulicznej o mało nie zabił swojego przeciwnika i musiał ukrywać się przed policją. Dla czytelników, których interesują kartoteki przestępców, ta książka to prawdziwy skarb, gdyż na każdej niemal stronie można przeczytać o historiach, które często nie są zgodne z prawem. Ci, którzy czytali biografię Rafała Jackiewicza, doskonale pamiętają, że pierwsza połowa książki dotyczyła wybryków, problemów z służbami mundurowymi, mniejszymi lub większymi przestępstwami. Dopiero od połowy mogliśmy poczytać o rywalizacji sportowej. W przypadku „Syna Józefa” te proporcje są bardziej zachwiane na korzyść chuligaństwa.

O co chodziło chuliganom?

Na temat głównej tematyki „Syna Józefa” mam mieszane odczucia. Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy nazywali się chuliganami. Wątpię, aby kiedykolwiek się to zmieniło. Z jednej strony chodzi o to, aby osoby, które chcą się bić ze sobą, mogły to robić, czyli idea sama w sobie nie jest jeszcze taka zła, ale zawsze idzie w parze z krzywdzeniem ludzi, którzy wcale na bitkę ochoty nie mają, bo osoby postronne też często dostawały za niewinność. Wystarczyło być w koszulce swojego klubu i za to można było stracić zęby. Z zażenowaniem czytałem o kolejnych rozróbach, licząc naiwnie na jakiś rozdział poświęcony w 100% czystemu sportowi. Rybak w książce kilkukrotnie powtarza, że jest dumny z bycia chuliganem i marzy mu się, aby kibice Arki znowu byli tak mocni jak kiedyś. Bardzo smucą mnie takie słowa. Na stadionie piłkarskim Arki byłem jeden jedyny raz, gdy w pierwszej połowie lat 90. podczas wakacji nad morzem tata zabrał mnie na mecz. Pamiętam, że na stadionie nie było ani jednej ławki, sam beton, boisko okalał pokrzywiony żółty płot, a mecz oglądało się przez kraty. Żenujące… Już lepsze były mecze B-klasy, gdy zawodnicy biegali po krowich plackach, niż mecze na tym cmentarzysku.

„Patriotyzm” i hipokryzja

Szczycenie się tym, że lało się innych po mordach, brzmi dziwnie dla kogoś, kto nie był bandytą, a tamte czasy dobrze pamięta. Smutne jest to, że bardzo często te grupy bijących się osób szły do bitki z patriotycznymi hasłami na ustach, a tymczasem okradali sklepy, niszczyli samochody na obcych rejestracjach, bili osoby postronne, często okradając swoich rodaków. Patriotyzm pełną gębą. Kibole, których spotykałem na swojej drodze, nigdy nie byli honorowi. Pamiętam, jak ponad 20 lat temu jechałem tramwajem w województwie katowickim i wsiedli do niego kibice jednego z miejscowych klubów po przegranym meczu. Okradli nas wszystkich: kobiety, starców, młodzież. Wszystkich. Nie ostała się żadna szyba w tramwaju. Wszystkie siedzenia były połamane. Przy tym trupie jechały dwa radiowozy policyjne i nikt nie reagował. Pamiętam też, jak w latach 90. kibole zdemolowali katowicki Spodek. Zorganizowano tam turniej halowy dla polskich klubów, a chuligani powyrywali krzesełka. Po tym wydarzeniu największa wtedy hala sportowa w Polsce została wyłączona na dłuższy okres z użytkowania. Rybak na kartach swojej książki często powtarza, że ganił zachowania swoich kolegów, którzy kradli i niszczyli. Nazywa ich też idiotami, debilami i kretynami. Ten sam Rybak jest z siebie bardzo dumny, gdy demoluje budynek klubowy, łamie ręce losowym kibicom Lechii Gdańsk w odwecie za krzywdę, którą dokonały zupełnie inne osoby. Innemu chuliganowi w czasie bójki położył nogę na krawężniku i skakał mu po kolanie, doprowadzając do poważnego urazu. Brawo Panie Zbigniewie. Wzór do naśladowania dla młodych ludzi.

Wyjazdy zagraniczne

Wstrząsnął mną wątek wyjazdów kiboli na mecze reprezentacji Polski w piłce nożnej. Doskonale pamiętam mecze, gdy na trybunach nie było biało-czerwono, tylko zamiast flag narodowych powiewały barwy klubowe. To był ponury i smutny okres w polskiej piłce nożnej. W książce zostało to bardzo dobrze opisane. Jako młody człowiek w tamtym czasie byłem bardzo zły, kibicując biało-czerwonym w meczach międzypaństwowych, a nasi kibice zupełnie nie wyglądali, jakby przyjechali z Polski. Dziś biało-czerwone barwy na meczach naszej reprezentacji to norma, ale wtedy dominujące były barwy klubowe. Nie wiem, jak można tęsknić za tamtymi czasami. Mecz Polaków z Anglikami i wielka bójka na stadionie nigdy nie wyjdą mi z pamięci. Chuligani byli wtedy złem dla polskiego sportu. Żadne książki nie wybielą ich działalności w tamtym okresie.

Arka Gdynia Rugby

Czas przejść wreszcie do tego, co dla mnie w książce było najważniejsze, czyli do rugby. Oczywiście inicjatywa stworzenia drużyny w tej dyscyplinie sportu przez chuliganów wynikała z braku elementarnej wiedzy o rugby. Myśleli, że jak zarejestrują drużynę rugbową, to będą mogli się na boisku legalnie bić z rywalami. Rzeczywistość szybko zweryfikowała ich plany. Okazało się, ze faktycznie ta dyscyplina sporu jest twarda i momentami brutalna, ale bić się tam nie wolno. Są jasno określone zasady, których trzeba się w trakcie meczu trzymać. Dla wielu chuliganów było to zbyt wiele i szybko rezygnowali z przychodzenia na treningi Samodyscyplina, regularne treningi, utrzymanie nerwów na wodzy, zwłaszcza gdy nie zgadzano się z decyzjami sędziego, to było o wiele za dużo dla niektórych świeżo upieczonych rugbistów. Ci, którzy wytrzymali pierwsze miesiące, często zostawali na dłużej i Arka miała z nich pożytek w przeciwieństwie do ich pozastadionowej aktywności. Zbigniew Rybak napisał, ze rugby wielu chuliganom z Gdyni uratowało życie. Sporo osób wybierając sport wyszło z przestępczego świata. Niestety, po zostaniu rugbistą dla Zbigniewa Rybaka nie skończyły się kłopoty z prawem. Musiało minąć jeszcze trochę czasu, zanim chuligan stał się przykładnym ojcem i wzorem dla wielu młodych osób. Tutaj znowu muszę napisać kilka gorzkich słów pod adresem Grzegorza Majewskiego. Oprócz tego, że Rybak grał krótko i jakich używał sztuczek, żeby sprowokować lub usadzić rywali na boisku, nie wiemy za dużo o jego wrażeniach na temat tego sportu. Dlaczego tak szybko zakończył boiskową przygodę? Przeciwko którym zawodnikom nie lubił grać? Na kim się wzorował? Czy interesował się tym sportem, będąc czynnym zawodnikiem? Czy nadal ogląda mecze, śledzi rozgrywki? Czy rugby jeszcze go obchodzi? Jest tyle pytań, których nie zadał Majewski w rozmowach z Rybakiem, że aż trudno mi w to uwierzyć… Nie dowiemy się z książki, co Zbigniew sądzi o sile polskiego rugby z tamtych lat, zawodnikach, których wtedy chciał mieć w składzie, a nigdy dla Arki nie zagrali. Jak kibice piłkarscy postrzegali ich klub w nowej dyscyplinie sportu? Jakie kontuzje spotkały go w rugby? Niestety, to chyba nie sprzedałoby się wśród chuliganów, więc w książce tego nie znajdziemy.

Tania sensacja

Jest w niej bardzo dużo brutalności, która zdominowała opowieści byłego polskiego rugbisty. Zbigniew Rybak wybrał taką, a nie inną drogę życia. Wiedział, na co się pisze i jakie jest ryzyko takiego zachowania. Bardzo lubię czytać i słuchać wywiadów z tym człowiekiem. Zawsze mówi ciekawie, a młodzi ludzie mogliby czerpać garściami z jego słów. Niestety, w duecie z Grzegorzem Majewskim poszedł w tanią sensację, uwypuklając tylko ciemne odcienie swojego życia. Nawet w opowieściach związanych z rugby skupił się na brudnych zagrywkach, faulach, wzajemnym obrażaniu się oraz ciągłym laniu się w czasie wolnym od meczów.

Dla kogo jest ta książka?

Oceniam książkę krytycznie, bo wiem, że Zbigniew Rybak jest ciekawym człowiekiem i dobrym rozmówcą. Tym razem nie skierował swoich opowieści do kibiców sportu, ale może jeszcze przyjdzie na to czas? Może to tylko pierwszy rozdział z życia byłego chuligana. Dla kogo jest więc ta pozycja? Dla ludzi lubiących lawirować na granicy prawa, osób które pociąga ryzyko i dla tych, którzy chcieliby żyć tak jak Zbigniew Rybak, ale brak im odwagi i mają za dużo rozsądku, by zaryzykować więzienie. Zdecydowanie nie polecam tej książki młodym ludziom, gdyż nie ma w niej niczego wartościowego. To raczej przepis na to, jak narobić sobie w życiu problemów. Oczywiście Zbigniew Rybak ma te problemy już za sobą, ale ja wychodzę z założenia, że zamiast wychodzić na prostą, zostawiając za sobą problemy z prawem, lepiej po prostu ich nie stwarzać. Mimo mojej krytyki wiem, że wiele osób dobrze przyjęło tę książkę. Sporej grupie imponuje życie Zbigniewa Rybaka. Publikacja dobrze się sprzedała i obawiam się, że rynek się nią nie nasyci. Jest wielce prawdopodobne, że teraz liderzy chuliganów z lat 90. będą pisać podobne książki, bo mimo mało pouczających treści, czyta się to szybko, wspomnienia są napisane bardzo prostym językiem, bez używania trudniejszych słów, więc każdy je zrozumie. To, że mnie się to nie podoba, nie ma kompletnie znaczenia. Nawet jak rynek zasypią opowieści innych chuliganów, ja już po to nie sięgnę. Czuję się już nasycony, a wręcz przesycony. Pewnie gdybym wiedział, że nie poczytam tam zbyt wiele o rugby, to bym po to nie sięgnął. Czuję się zawiedziony, ale nie tracę nadziei na opowieści Zbigniewa Rybaka o czystym sporcie.

Dużo zdjęć… chuliganów

W ostatnim zdaniu muszę jeszcze wspomnieć o stronie wizualnej. Książka jest ładnie wydana, zawiera aż 87 zdjęć, głównie z wyjazdów kibicowskich. Zaledwie 14 fotografii dotyczy rugbowej kariery Zbigniewa Rybaka. Dużo zdjęć niestety ma jedynie wartość sentymentalną dla autora. Znajdują się na nich chuligani, którzy dla 99% kibiców sportowych są całkowicie anonimowi. Siląc się na podsumowanie uważam czas spędzony z książką za stracony. Z większości lektur potrafię coś interesującego wyłapać. Tutaj czegoś takiego zabrakło. Szkoda.

CZYTAJ TAKŻE:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz