Chronologicznie i ciekawie
Książka rozpoczyna się od wspomnień
tego znakomitego sprawozdawcy dotyczących jego lat dziecięcych i okresu
wczesnej młodości. Bardzo rzetelnie i szczegółowo zostało omówione czarnogórskie
pochodzenie autora, gdyż zarówno jego mama jak i ojciec byli Jugosłowianami. Mocną
stroną publikacji jest zachowanie chronologii. Wszystkie fakty są podane w
sposób przystępny i uporządkowany. Narracja jest prowadzona wręcz
genialnie. Sprawia to, że książkę czyta się szybko, lekko i przyjemnie,
a czytając, słyszymy głos Włodzimierza Szaranowicza. Plastyczność jego
wypowiedzi jest tak duża, że bardzo łatwo wyobrazić sobie wydarzenia i sytuacje opisywane w książce. Pod tym względem „Życie z
pasją” stoi na najwyższym poziomie.
Włodzimierz Szaranowicz – komentator boksu
Nie ukrywam, że spodziewałem się głównie opisywania losów autora pod kątem zawodowym. Obawiałem się, że oprócz anegdot związanych z radiowymi lub telewizyjnymi relacjami nie dowiem się wiele więcej o życiu pana Szaranowicza. Na szczęście bardzo się pomyliłem. Marta Szaranowicz-Kusz zadbała o to, aby udowodnić czytelnikom, że nie tylko pracą żyje człowiek. Komentator szczegółowo przedstawił swoje zawodowe początki, umiejętnie przeplatając je ze swoim życiem prywatnym. Niezwykle ciekawy jest rozdział o czasach pracy w Polskim Radiu, które Włodzimierz Szaranowicz wspomina z ogromnym sentymentem. Chwali swoich kolegów, z którymi przyszło mu wtedy współpracować, pisze o mentorach, którymi byli Bohdan Tomaszewski i Bogdan Tuszyński. Zajmował się tam głównie boksem i wielu ludzi ze starszego pokolenia pamięta pana Szaranowicza właśnie z tej dyscypliny sportu. Mój tata zapewnia, że jeśli chodzi o komentarz do tej dyscypliny sportu, w tamtych czasach Włodzimierz Szaranowicz nie miał sobie równych.
Słabsze komentarze też się zdarzały
Od wielu lat jestem zagorzałym kibicem sportu, ale na temat komentowania wydarzeń sportowych przez Włodzimierza Szaranowicza miałem bardzo mieszane odczucia. Byłem zafascynowany, gdy komentował medale naszych lekkoatletów czy najważniejsze skoki naszych skoczków narciarskich. Do dziś absolutnym majstersztykiem w wykonaniu pana Włodzimierza jest dla mnie relacja z finałowego biegu na 400 m przez płotki podczas mistrzostw Europy w Budapeszcie w 1998 roku, czyli ze zdobycia złotego medalu przez Pawła Januszewskiego. To, co pan komentator wtedy zrobił, sprawiło, że żyłem tym wydarzeniem przez wiele, wiele dni. Do dziś mam w pamięci, jak pan Włodzimierz krzyczy: „Januszewski czy Maszczenko? Januszewski – Maszczenko!!! Jeżeli wytrzyma będzie wspaniała syyyytuacja! Polak pierwszyyyyy. Jest mistrzem Euroopyy!!! Jaaaanuuuuszewski Miisstrzeeem Europyyy!!!” Minęło tyle lat, a ja nadal mam to w głowie, nadal pojawiają się u mnie ciarki, gdy sobie tę relację przypomnę. Słyszałem to raz w życiu, a jest tak żywe, jakby to było wczoraj.
Jest jednak druga strona medalu, jeśli chodzi o komentarz Włodzimierza Szaranowicza. Jego relacje z niemal wszystkich chodów sportowych, a już na pewno z tych na 50 km, były dla mnie nie do zniesienia. Odbywały się one zwykle o bardzo wczesnych godzinach, a w Sydney nawet w środku nocy. Komentarz był strasznie nudny. Pan Szaranowicz nie relacjonował tego, co się dzieje na trasie. Kompletnie go to nie obchodziło. Mówił tylko o Robercie Korzeniewskim, o odżywkach, jego życiu prywatnym, umięśnionych nogach, buteleczkach z wyliczonymi litrami jakichś płynów, mikroelementach. Dla mnie jako kibica interesującego się przede wszystkim rywalizacją, był to istny koszmar. Nie miałem pojęcia, kto idzie drugi, kto trzeci czy jak spisują się inni nasi reprezentanci. Słuchał tylko o fenomenie, jakim był wtedy Robert Korzeniowski. Oczywiście wspaniałych chwil okraszonych komentarzem autora książki było znacznie więcej, ale piszę o tym, bo czytając "Życie z pasją" ma się wrażenie, że pan Włodzimierz jest nieomylny, że zawsze robił relacje na najwyższym poziomie, że bez wyjątku był wzorem do naśladowania przez innych komentatorów, a jest on przecież tylko człowiekiem, jak każdy z nas, i miewał w swojej karierze również słabsze dni.
Zderzenie ze ścianą, czyli praca w TVP
Hej, hej tu NBA
Jak wszyscy jednak wiemy, pan Szaranowicz
powrócił do TVP i został tam na bardzo długo. Na początku lat 90. w Polsce prawdziwą furorę robiły retransmisje z meczów koszykarskiej ligi
NBA. W tamtych czasach było to coś wyjątkowego i wcześniej niespotykanego. Gdy
oglądało się te relacje, to człowiek na godzinę trafiał do innego świata. Słuchając
komentarza Włodzimierza Szaranowicza i Ryszarda Łabędzia miało się
wrażenie, że obcuje się z czymś zupełnie niezwykłym. Czarnoskórzy koszykarze,
fruwający ponad nimi Michael Jordan, skrzypiący parkiet, a wszystko takie
kolorowe (wtedy nawet nie przeszkadzały mi częste wtręty pana Włodzimierza
o pieniądzach - to zaczęło mi przeszkadzać dopiero później). Ktoś, kto nie
pamięta tamtych czasów, nie jest w stanie zrozumieć fenomenu tego zjawiska.
Cała Polska oszalała na punkcie NBA. W telewizji sportu było bardzo mało. Góra
jeden mecz piłki nożnej miesięcznie, a najczęściej nie było tego sportu wcale.
A tutaj nagle w weekend, w środku dnia, ludzie otrzymali widowisko na
najwyższym światowym poziomie. Dziś jest dostęp praktycznie do wszystkiego.
Takie transmisje nie robią już na nikim żadnego wrażenia. Czytając rozdział
poświęcony NBA, ogarnęła mnie tęsknota za czasami młodości. To nic, że teraz
mogę oglądać każdy mecz najlepszej ligi świata, kiedy tylko zechcę. Teraz już nie
czuje magii i tego niezwykłego klimatu, który tworzył wyżej wymieniony duet komentatorów. Miło było wrócić do tamtych niezapomnianych momentów dzięki tej książce.
Podróż do Afryki
Zaskakująco ciekawy jest też rozdział
o rajdzie Paryż-Dakar z przełomu wieków. Pan Włodzimierz był tam wysłannikiem
TVP i przeniósł swoje wrażenia na papier. Dobrze się to czyta i ktoś,
kto nie miał nigdy styczności z tym największym rajdem motorowym na świecie,
będzie mógł się dowiedzieć m.in., z jakimi niewygodami musi mierzyć się reporter
podczas tego wydarzenia oraz jakie zagrożenia czyhają na
zawodników. Od tego momentu książka staje się jednak nieco trudniejsza do czytania.
Pan Włodzimierz przyjmuje rolę mentora. Czuć od niego
silne przekonanie o własnej wartości (co bywa dosyć charakterystyczne dla ludzi, którzy osiągnęli w życiu sukces). Jego pewność siebie kilka
razy zgubiła go jednak w książce, ale na szczęście były to drobne sprawy, takie jak pomylenie kolejności zdobytych złotych medali na igrzyskach
olimpijskich w Atlancie.
Leć Adam, leć
Nie spodobał mi się też fragment
o Krzysztofie Miklasie i zastąpieniu go przez pana Włodzimierza w roli
komentatora skoków narciarskich - autor napisał o nim anonimowo, co nie było zbyt elegancką zagrywką (jego nazwisko nie pada w książce ani razu). Kibice jednak pamiętają, że przed wybuchem
formy Adama Małysza TVP skoki pokazywała okazjonalnie, skupiając się właściwie tylko na igrzyskach olimpijskich, Turniej Czterech Skoczni i mistrzostwa świata, ale te
dwie ostatnie imprezy były najczęściej retransmitowane i to w bardzo
okrojonej wersji. Jeśli już te konkursy trafiały do Telewizji Polskiej, to
komentowali je Marek Szewczyk lub Krzysztof Miklas. To właśnie ich głosy na
zawsze będą mi się kojarzyły ze skokami narciarskimi. To na tych komentatorach
się wychowałem i z nimi oglądałem skoki narciarskie jako dziecko. Włodzimierz
Szaranowicz był tym trzecim. Turniej Czterech Skoczni
obsługiwali inni komentatorzy, ale po sukcesach Adama Małysza Włodzimierz
Szaranowicz stał się monopolistą w tej dziedzinie i przejął tę dyscyplinę
sportu niemal na wyłączność. Stało się to oczywiście z wielką korzyścią dla kibiców, bo do dziś małyszomania kojarzy się z głosem pana Włodzimierza, ale niestety nie doczekaliśmy się w książce wyjaśnienia okoliczności tej komentatorskiej zmiany. Podobnie jak nie znajdziemy w niej kulisów rozstania z TVP, o których w jednym z felietonów Stefan Szczepłek napisał: "Gdyby Włodzimierz Szaranowicz chciał opowiedzieć, w jakich okolicznościach Szkolnikowski zajął jego miejsce, bylibyśmy zdziwieni, że tak można". Książka "Życie z pasją" zdecydowanie nie jest nastawiona na sensację i ujawnianie kulisów, skandali, co oczywiście może stanowić zarówno zarzut, jak i zaletę, w zależności od oczekiwań czytelnika.
Kolorowo i ciekawie
Podsumowując: „Życie z pasją” jest
zdecydowanie warte przeczytania. Wspomnienia Szaranowicza napisane są znakomitym językiem i wspaniałą polszczyzną, co rzadko zdarza się w przypadku współczesnej literatury biograficznej. Książka jest pełna
ciekawych historii i wielu faktów, o których większość kibiców z całą pewnością
nie miała pojęcia. Po książkę tak
wybitnej jednostki, jaką jest pan Włodzimierz Szaranowicz, po prostu trzeba
sięgnąć. Zapewniam, że jeśli ktoś ceni sobie wartościową literaturę
biograficzną, nie będzie zawiedziony. Mnie podobała się ta podróż i mimo kilku zgrzytów chętnie przeczytałbym
jeszcze jakąś książkę napisaną przez pana Włodzimierza. Najlepiej coś o
historii sportu. Być może znajdzie na to czas? Wielu kibiców
z chęcią sięgnęłoby po taką publikację.
CZYTAJ TAKŻE:
Książka niezwykle interesująca. Czekałem jednak na opis czasów gdy WS był dyrektorem sportu i się nie doczekałem
OdpowiedzUsuńTeż na to liczyłem, ale widać, że autorzy raczej nie chcieli poruszać drażliwych tematów, bo pewnie ten wątek wiązałbym się z koniecznością opisania rozstania z TVP. Na pewno trzeba przyznać, że byli w tym konsekwentni. :)
Usuń