wtorek, 4 stycznia 2022

Życie z pasją Włodzimierza Szaranowicza

Włodzimierz Szaranowicz – żywa legenda polskiego dziennikarstwa. Jego głos znają zarówno starsi, jak i młodsi kibice, gdyż przez lata docierał do polskich domów, relacjonując wydarzenia z największych imprez sportowych. Teraz pan Włodzimierz postanowił otworzyć się przed kibicami, wypuszczając na rynek swoją autobiografię zrealizowaną w formie rozmowy z córką Martą. Często się zdarza, że książki napisane w formie wywiadu-rzeki nie są zbyt interesujące. Bardzo dużo zależy od osoby przeprowadzającej rozmowę. „Życie z pasją” jest jednak ciekawe, a momentami wręcz fascynujące.

Chronologicznie i ciekawie

Książka rozpoczyna się od wspomnień tego znakomitego sprawozdawcy dotyczących jego lat dziecięcych i okresu wczesnej młodości. Bardzo rzetelnie i szczegółowo zostało omówione czarnogórskie pochodzenie autora, gdyż zarówno jego mama jak i ojciec byli Jugosłowianami. Mocną stroną publikacji jest zachowanie chronologii. Wszystkie fakty są podane w sposób przystępny i uporządkowany. Narracja jest prowadzona wręcz genialnie. Sprawia to, że książkę czyta się szybko, lekko i przyjemnie, a czytając, słyszymy głos Włodzimierza Szaranowicza. Plastyczność jego wypowiedzi jest tak duża, że bardzo łatwo wyobrazić sobie wydarzenia i sytuacje opisywane w  książce. Pod tym względem „Życie z pasją” stoi na najwyższym poziomie.

Włodzimierz Szaranowicz – komentator boksu

Nie ukrywam, że spodziewałem się głównie opisywania losów autora pod kątem zawodowym. Obawiałem się, że oprócz anegdot związanych z radiowymi lub telewizyjnymi relacjami nie dowiem się wiele więcej o życiu pana Szaranowicza. Na szczęście bardzo się pomyliłem. Marta Szaranowicz-Kusz zadbała o to, aby udowodnić czytelnikom, że nie tylko pracą żyje człowiek. Komentator szczegółowo przedstawił swoje zawodowe początki, umiejętnie przeplatając je ze swoim życiem prywatnym. Niezwykle ciekawy jest rozdział o czasach pracy w Polskim Radiu, które Włodzimierz Szaranowicz wspomina z ogromnym sentymentem. Chwali swoich kolegów, z którymi przyszło mu wtedy współpracować, pisze o mentorach, którymi byli Bohdan Tomaszewski i Bogdan Tuszyński. Zajmował się tam głównie boksem i wielu ludzi ze starszego pokolenia pamięta pana Szaranowicza właśnie z tej dyscypliny sportu. Mój tata zapewnia, że jeśli chodzi o komentarz do tej dyscypliny sportu, w tamtych czasach Włodzimierz Szaranowicz nie miał sobie równych.

Słabsze komentarze też się zdarzały

Od wielu lat jestem zagorzałym kibicem sportu, ale na temat komentowania wydarzeń sportowych przez Włodzimierza Szaranowicza miałem bardzo mieszane odczucia. Byłem zafascynowany, gdy komentował medale naszych lekkoatletów czy najważniejsze skoki naszych skoczków narciarskich. Do dziś absolutnym majstersztykiem w wykonaniu pana Włodzimierza jest dla mnie relacja z finałowego biegu na 400 m przez płotki podczas mistrzostw Europy w Budapeszcie w 1998 roku, czyli ze zdobycia złotego medalu przez Pawła Januszewskiego. To, co pan komentator wtedy zrobił, sprawiło, że żyłem tym wydarzeniem przez wiele, wiele dni. Do dziś mam w pamięci, jak pan Włodzimierz krzyczy: „Januszewski czy Maszczenko? Januszewski – Maszczenko!!! Jeżeli wytrzyma będzie wspaniała syyyytuacja! Polak pierwszyyyyy. Jest mistrzem Euroopyy!!! Jaaaanuuuuszewski Miisstrzeeem Europyyy!!!” Minęło tyle lat, a ja nadal mam to w głowie, nadal pojawiają się u mnie ciarki, gdy sobie tę relację przypomnę. Słyszałem to raz w życiu, a jest tak żywe, jakby to było wczoraj. 

Jest jednak druga strona medalu, jeśli chodzi o komentarz Włodzimierza Szaranowicza. Jego relacje z niemal wszystkich chodów sportowych, a już na pewno z tych na 50 km, były dla mnie nie do zniesienia. Odbywały się one zwykle o bardzo wczesnych godzinach, a w Sydney nawet w środku nocy. Komentarz był strasznie nudny. Pan Szaranowicz nie relacjonował tego, co się dzieje na trasie. Kompletnie go to nie obchodziło. Mówił tylko o Robercie Korzeniewskim, o odżywkach, jego życiu prywatnym, umięśnionych nogach, buteleczkach z wyliczonymi litrami jakichś płynów, mikroelementach. Dla mnie jako kibica interesującego się przede wszystkim rywalizacją, był to istny koszmar. Nie miałem pojęcia, kto idzie drugi, kto trzeci czy jak spisują się inni nasi reprezentanci. Słuchał tylko o fenomenie, jakim był wtedy Robert Korzeniowski. Oczywiście wspaniałych chwil okraszonych komentarzem autora książki było znacznie więcej, ale piszę o tym, bo czytając "Życie z pasją" ma się wrażenie, że pan Włodzimierz jest nieomylny, że zawsze robił relacje na najwyższym poziomie, że bez wyjątku był wzorem do naśladowania przez innych komentatorów, a jest on przecież tylko człowiekiem, jak każdy z nas, i miewał w swojej karierze również słabsze dni.

Zderzenie ze ścianą, czyli praca w TVP

Wracając jednak do treści wspomnień komentatora, zachowanie w książce chronologii pozwala łatwo zrozumieć, jakie były nastroje polityczne w kraju w momencie przyjścia pana Włodzimierza do telewizji. Sielanka zamieniła się w koszmar. Tamten czas współautor książki wspomina z gorzkim żalem. Nie ominęło go roczne zawieszenie na stanowisku komentatora sportowego. Jest to jeden ze smutniejszych rozdziałów „Życia z pasją”, w którym doskonale widzimy, jak w tamtych czasach polityka przewijała się przez wiele dziedzin życia. Myślę, że do dziś pan Włodzimierz ma żal do niektórych osób, z którymi przyszło mu wtedy pracować. Podobało mi się, że mówi o tym w sposób otwarty i nie gryzie się w język.

Hej, hej tu NBA

Jak wszyscy jednak wiemy, pan Szaranowicz powrócił do TVP i został tam na bardzo długo. Na początku lat 90. w Polsce prawdziwą furorę robiły retransmisje z meczów koszykarskiej ligi NBA. W tamtych czasach było to coś wyjątkowego i wcześniej niespotykanego. Gdy oglądało się te relacje, to człowiek na godzinę trafiał do innego świata. Słuchając komentarza Włodzimierza Szaranowicza i Ryszarda Łabędzia miało się wrażenie, że obcuje się z czymś zupełnie niezwykłym. Czarnoskórzy koszykarze, fruwający ponad nimi Michael Jordan, skrzypiący parkiet, a wszystko takie kolorowe (wtedy nawet nie przeszkadzały mi częste wtręty pana Włodzimierza o pieniądzach - to zaczęło mi przeszkadzać dopiero później). Ktoś, kto nie pamięta tamtych czasów, nie jest w stanie zrozumieć fenomenu tego zjawiska. Cała Polska oszalała na punkcie NBA. W telewizji sportu było bardzo mało. Góra jeden mecz piłki nożnej miesięcznie, a najczęściej nie było tego sportu wcale. A tutaj nagle w weekend, w środku dnia, ludzie otrzymali widowisko na najwyższym światowym poziomie. Dziś jest dostęp praktycznie do wszystkiego. Takie transmisje nie robią już na nikim żadnego wrażenia. Czytając rozdział poświęcony NBA, ogarnęła mnie tęsknota za czasami młodości. To nic, że teraz mogę oglądać każdy mecz najlepszej ligi świata, kiedy tylko zechcę. Teraz już nie czuje magii i tego niezwykłego klimatu, który tworzył wyżej wymieniony duet komentatorów. Miło było wrócić do tamtych niezapomnianych momentów dzięki tej książce.

Podróż do Afryki

Zaskakująco ciekawy jest też rozdział o rajdzie Paryż-Dakar z przełomu wieków. Pan Włodzimierz był tam wysłannikiem TVP i przeniósł swoje wrażenia na papier. Dobrze się to czyta i ktoś, kto nie miał nigdy styczności z tym największym rajdem motorowym na świecie, będzie mógł się dowiedzieć m.in., z jakimi niewygodami musi mierzyć się reporter podczas tego wydarzenia oraz jakie zagrożenia czyhają na zawodników. Od tego momentu książka staje się jednak nieco trudniejsza do czytania. Pan Włodzimierz przyjmuje rolę mentora. Czuć od niego silne przekonanie o własnej wartości (co bywa dosyć charakterystyczne dla ludzi, którzy osiągnęli w życiu sukces). Jego pewność siebie kilka razy zgubiła go jednak w książce, ale na szczęście były to drobne sprawy, takie jak pomylenie kolejności zdobytych złotych medali na igrzyskach olimpijskich w Atlancie.

Leć Adam, leć

Nie spodobał mi się też fragment o Krzysztofie Miklasie i zastąpieniu go przez pana Włodzimierza w roli komentatora skoków narciarskich - autor napisał o nim anonimowo, co nie było zbyt elegancką zagrywką (jego nazwisko nie pada w książce ani razu). Kibice jednak pamiętają, że przed wybuchem formy Adama Małysza TVP skoki pokazywała okazjonalnie, skupiając się właściwie tylko na igrzyskach olimpijskich, Turniej Czterech Skoczni i mistrzostwa świata, ale te dwie ostatnie imprezy były najczęściej retransmitowane i to w bardzo okrojonej wersji. Jeśli już te konkursy trafiały do Telewizji Polskiej, to komentowali je Marek Szewczyk lub Krzysztof Miklas. To właśnie ich głosy na zawsze będą mi się kojarzyły ze skokami narciarskimi. To na tych komentatorach się wychowałem i z nimi oglądałem skoki narciarskie jako dziecko. Włodzimierz Szaranowicz był tym trzecim. Turniej Czterech Skoczni obsługiwali inni komentatorzy, ale po sukcesach Adama Małysza Włodzimierz Szaranowicz stał się monopolistą w tej dziedzinie i przejął tę dyscyplinę sportu niemal na wyłączność. Stało się to oczywiście z wielką korzyścią dla kibiców, bo do dziś małyszomania kojarzy się z głosem pana Włodzimierza, ale niestety nie doczekaliśmy się w książce wyjaśnienia okoliczności tej komentatorskiej zmiany. Podobnie jak nie znajdziemy w niej kulisów rozstania z TVP, o których w jednym z felietonów Stefan Szczepłek napisał: "Gdyby Włodzimierz Szaranowicz chciał opowiedzieć, w jakich okolicznościach Szkolnikowski zajął jego miejsce, bylibyśmy zdziwieni, że tak można". Książka "Życie z pasją" zdecydowanie nie jest nastawiona na sensację i ujawnianie kulisów, skandali, co oczywiście może stanowić zarówno zarzut, jak i zaletę, w zależności od oczekiwań czytelnika.

Kolorowo i ciekawie

Jeśli chodzi o wizualną stronę „Życia z pasją”, to oceniam ją bardzo pozytywnie. Czytelnik do wyboru ma wydanie w twardej lub miękkiej oprawie, zdjęcia znakomicie uzupełniają tekst, tworząc jedną całość. Czasem wydawcy umieszczają kilka zdjęć w środku lub na końcu książki, a tutaj mamy fotografie znakomicie komponujące się w jedną całość. Czcionka jest spora, więc książkę „połyka się” w błyskawicznym tempie.

Podsumowując: „Życie z pasją” jest zdecydowanie warte przeczytania. Wspomnienia Szaranowicza napisane są znakomitym językiem i wspaniałą polszczyzną, co rzadko zdarza się w przypadku współczesnej literatury biograficznej. Książka jest pełna ciekawych historii i wielu faktów, o których większość kibiców z całą pewnością nie miała pojęcia. Po książkę tak wybitnej jednostki, jaką jest pan Włodzimierz Szaranowicz, po prostu trzeba sięgnąć. Zapewniam, że jeśli ktoś ceni sobie wartościową literaturę biograficzną, nie będzie zawiedziony. Mnie podobała się ta podróż i mimo kilku zgrzytów chętnie przeczytałbym jeszcze jakąś książkę napisaną przez pana Włodzimierza. Najlepiej coś o historii sportu. Być może znajdzie na to czas? Wielu kibiców z chęcią sięgnęłoby po taką publikację.

CZYTAJ TAKŻE:

2 komentarze:

  1. Książka niezwykle interesująca. Czekałem jednak na opis czasów gdy WS był dyrektorem sportu i się nie doczekałem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też na to liczyłem, ale widać, że autorzy raczej nie chcieli poruszać drażliwych tematów, bo pewnie ten wątek wiązałbym się z koniecznością opisania rozstania z TVP. Na pewno trzeba przyznać, że byli w tym konsekwentni. :)

      Usuń