Dzieje rodu Gracie
Większość biografii rozpoczyna się
od wspomnień z czasów młodości, a nawet z lat dziecięcych. Czasami wspomina się o rodzicach, a nawet
dziadkach. Rickson Gracie wraz ze współautorem książki Peterem Maguir’em
postanowili pójść kilka kroków dalej i przedstawili dzieje rodu od czasów... starożytnej Szkocji! Autorzy brną przez wieki, opowiadając czytelnikowi zawiłe
rodzinne losy i przechodząc przez kolejne pokolenia. Nie jest trudno w tym wszystkim
się pogubić. Koligacje rodzinne z każdą kolejną stroną stają się coraz bardziej
zawiłe. Apogeum następuje w momencie, gdy dowiadujemy się, że ojciec Ricksona (Helio), wraz ze swoim bratem Carlosem spłodzili w sumie trzydzieścioro dzieci, w
tym aż dwudziestu jeden synów z ośmioma kobietami! Od tego momentu sztuką jest
się połapać, kto jest czyim bratem, a kto kuzynem.
Ile znaczyła kobieta w rodzinie Gracie?
Patrząc na rodzinę Gracie z naszej polskiej perspektywy, można dojść do wniosku że była to rodzina mocno patologiczna. Kobieta kompletnie nic nie znaczyła dla ojca Ricksona. Jej rolą było tylko siedzenie w domu i rodzenie dzieci, a że niestety matka Ricksona tych dzieci z powodów biologicznych mieć nie mogła, to była tylko kurą domową. Pani Gracie musiała znosić to, że jej mąż płodzi dzieci z innymi kobietami, by mieć jak najwięcej synów, po to by zrobić z nich prawdziwych wojowników. Narodziny każdej z córek były dla ojca porażką i karą od losu. To całe przedszkole dzieci wychowywała oczywiście żona Helio i robiła to bez mrugnięcia okiem. Na wszystko się zgadzała, bo nie miała nic do gadania. Wszyscy chłopcy mieli obowiązek szkolić się w sztukach walki w akademii Carlosa i Helio. Z naszego punktu widzenia brzmi to dość dziwacznie, ale dla dzieci wywodzących się z rodu Gracie było to całkowicie normalne.
Władysław Cyganiewicz
W książce pojawia się też
delikatny polski wątek, gdyż ojciec głównego bohatera „Oddychaj” walczył
z naszym rodakiem Władysławem Cyganiewiczem, bratem słynnego Stanisława.
Niestety temat ten nagle się urywa i autorzy w dalszej części książki już do
niego nie wracają, a myślę, że sama walka tych dwóch panów zasługuje na
bardziej szczegółowy opis. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że nazwisko
Gracie polskim kibicom mogło być znane już przed drugą wojną światową.
Oczywiście mam na myśli głównie rodaków mieszkających na co dzień za oceanem, bo
w naszym kraju chyba niewiele o tym pojedynku się pisało.
Duchowość ponad wszystko
Walki uliczne
Raziło mnie również podchodzenie
do wszystkich, nawet najbardziej banalnych rzeczy, w sposób maksymalnie poważny,
branie wszystkiego do siebie i całkowity brak dystansu do świata. Najbardziej
zawiódł mnie fragment, w którym Rickson Gracie opisał konflikt z innym wojownikiem. Ośmielił się on wejść do sali treningowej bez zapowiedzi i wyzwał Ricksona
na pojedynek. Główny bohater uznał to za obrazę i zaczął bić się z tym
człowiekiem tu i teraz. Opisane zostały także jakieś walki uliczne, gdzie
dorosłe chłopy tłukły się osiedle na osiedle, ulica na ulicę. Dziecinada
całkowita. Niby wielka duchowość, medytacja, zdrowe odżywianie, regularny
trening, a później 30-latkowie tłukący się na schodach i innych miejscach
na ulicy. Myślę, że tak zachowują się chłopcy w szkole podstawowej walczący o
gumę do żucia, a nie dorośli ludzie.
Narkotyki
Dość przykre jest to, że na
kartach tej książki często i gęsto pojawiają się narkotyki. Niestety po raz
kolejny okazuje się, że ten syf potrafi zniszczyć każdego, bez względu na wykonywany
zawód, pochodzenie czy rolę jaką pełni w społeczeństwie. W Brazylii jest to
duży problem, bo jak twierdzi autor, jako młody człowiek spróbował wszystkich
dostępnych na czarnym rynku narkotyków, gdyż w tym kraju nawet dzieci mają do
nich łatwy dostęp. O ile Rickson nie dał się wciągnąć w nałóg, to niestety jego
syn Rockson był poważnie uzależniony i poniósł śmierć w młodym wieku. W
książce ten ogromny kontrast razi w oczy. Z jednej strony mamy do znudzenia
powtarzane pogadanki o zdrowym odżywianiu, całkowitej rezygnacji z alkoholu,
dbaniu o własne ciało, a z drugiej strony narkotyki przyjmowane
w ogromnych ilościach.
Denerwujące jest także mylenie
wrestlingu z zapasami. Tłumacz, Piotr Pazdej, używa terminu zapasy, myśląc o wrestlingu,
czyli udawanych walkach, które są bardzo popularne w USA i Japonii. Ze słowem
wrestling jest podobnie jak ze słowem "football". Na całym świecie nazwa ta
oznacza piłkę możną, ale w USA i Irlandii piłka nożna to "soccer". Football w USA
to futbol amerykański, a w Irlandii ten termin oznacza futbol gaelicki.
Tłumacząc słowo wrestling, pan Pazdej mocno namieszał, bo raz pisze o trenowaniu
zapasów do MMA i vale tudo, a raz o zapasach, mając na myśli wrestling.
Jeśli chodzi o pozytywy, to oczywiście
nie brakuje ich trochę na kartach tej książki. Przede wszystkim opisane zostały
początki zawodowego MMA, organizacji Prime czy UFC, która dziś jest przede
wszystkim kojarzona z Danem Whitem, a warto wiedzieć, że jednym z
założycieli był człowiek noszący nazwisko Gracie, a niestety obecnie się o tym
zapomina. Według mnie książkę warto jednak przeczytać, bo opisuje kawał historii związanej
ze sztukami walki. Szkoda tylko, że trzeba ją wyławiać z wszystkich technik
oddychania, medytacji i innych przeżyć duchowych. Mimo to „Oddychaj. Życie w
stanie flow” polecam jako odskocznię od wielu bardzo podobnych do siebie
książek biograficznych.
CZYTAJ TAKŻE:
Sportowe książki są specyficzne. W sumie ciekawa jestem, czy różnicujesz sobie podgatunków, np. nie czytasz dwóch pod rząd książek o piłce nożnej, tylko np. jedną o piłce nożnej, a drugą o tenisie ziemnym?
OdpowiedzUsuńKsiążek o piłce nożnej czytam bardzo niewiele. Jak przeczytam jedna na rok to jest dla mnie dużo. Wolę inne dyscypliny sportu.
OdpowiedzUsuń