niedziela, 3 sierpnia 2014

Biografia Téveza

Książkowe opowieści o piłkarzach bywają różne. Są takie, które czyta się świetnie, gdyż autorzy mają oryginalny pomysł na przedstawienie zawodników, a do tego obdarzeni są odrobiną talentu pisarskiego. Są też takie, które nie oferują czytelnikowi niczego więcej poza szczegółowym przedstawieniem kolejnych sezonów i meczów rozegranych przez opisywaną postać. Biografię Carlosa Téveza napisaną przez Iana Macleaya zaliczyć trzeba niestety do tej drugiej kategorii.

Książka „Carlos Tévez. Droga za slumsów na piłkarski szczyt” nie jest lekturą porywającą. Wpływu na tę ocenę nie ma wcale fakt, że biografia została opublikowana jeszcze w trakcie kariery Argentyńczyka. Część czytelników, poniekąd słusznie, uważa, że o sportowcach powinno się pisać dopiero po zakończeniu przez nich przygody ze sportem, tworząc publikacje będące podsumowaniem ich osiągnięć. Nie do końca zgadzam się z tą opinią, bowiem czytałem kilka biografii czynnych jeszcze zawodników, które były niezłe, a nawet bardzo dobre. Taki Wensley Clarkson świetnie opisał na przykład historię Brazylijczyka Ronaldo pod koniec lat 90., choć ten miał przed sobą jeszcze wiele wspaniałych meczów i sukcesów. Sami piłkarze – tacy jak Zlatan Ibrahimović, Philipp Lahm czy Gigi Buffon – udowadniali, że wydanie autobiografii przed zakończeniem kariery wcale nie musi być z góry skazane na porażkę. Carlos Tévez do tej pory nie doczekał się jednak dobrej książki na swój temat, gdyż owoc prac Iana Macleaya jest niestety momentami bardzo ciężkostrawny.

Młodość w telegraficznym skrócie
 „Droga ze slumsów na piłkarski szczyt”. Tak brzmi podtytuł biografii, który pozwala założyć, że w książce dokładnie opisane zostało trudne dzieciństwo Téveza i to, jak udało mu się wyrwać z argentyńskiej biedoty. Nic bardziej mylnego. Na przedstawienie młodzieńczych lat przyszłego piłkarza Macleay poświęca zaledwie kilkanaście stron. Zasadniczo to jeszcze mniej, gdyż w pierwszym, liczącym 16 stron rozdziale, autor przybliża to, co w życiu Argentyńczyka działo się do 2006 roku, czyli do momentu transferu do klubu West Ham United. Macleay pisze o dzieciństwie Téveza w slumsach, wrzucając do opisu kilka hiszpańskich słówek, przytacza historię wylanego wrzątku, który spowodował widoczną do dziś bliznę na szyi piłkarza, a także zdawkowo wspomina o pierwszych sukcesach z Boca Juniors (mistrzostwo, Copa Libertadores, Copa Sudamericana, Puchar Interkontynentalny) oraz reprezentacją (mistrzostwo olimpijskie i tytuł króla strzelców turnieju z 2004 roku). Nieźle, jak na zaledwie kilkanaście stron.

piątek, 1 sierpnia 2014

Sierpniowe premiery

Wakacje w pełni, więc nie ma się co dziwić, że urlopowy klimat udzielił się nieco wydawnictwom. Liczba sportowych zapowiedzi na ten miesiąc jak na razie nie powala, ale przecież nie o ilość chodzi, a jakość. Z tą w sierpniu powinno być nieźle, choć oczywiście wszystko zweryfikuje ostatecznie papier.

O ile w pierwszej części tego roku ogromny wybór nowości mieli przede wszystkim fani piłki nożnej, w tym miesiącu zadowoleni mogą być kibice pasjonujący się innymi dyscyplinami. O sierpniowych premierach jednak za chwilę, na początek o trzech ciekawych książkach, które do sprzedaży trafiły jeszcze w lipcu, lecz nie udało mi się ich zapowiedzieć przed miesiącem. Żadna z nich nie ukazała się nakładem dużego wydawnictwa, dlatego tym bardziej warto poświęcić im chociaż kilka słów.

Na początek coś dla tych, którzy lubią książki traktujące o związkach sportu z polityką. Temat w ostatnich dniach jest niezwykle aktualny, ale raczej trudno podejrzewać, żeby autorka pozycji „Moskwa olimpijska. Studium semiotyczne” datę premiery swojego dzieła wiązała z wydarzeniami ostatnich miesięcy. To przypadek, ale może rzeczywiście akurat teraz warto sięgnąć po książkę Oleny Kowalenko - doktorantki Uniwersytetu Papieskiego w Krakowie, absolwentki Akademii Kijowsko-Mohylańskiej (Ukraina) i Studiów Wschodnich na Uniwersytecie Warszawskim. Osoby, które to zrobią, dowiedzą się, „w jaki sposób olimpiada wryła się w pamięć moskwian: dostępnością kiełbasy, dżinsów i Fanty w szklanych butelkach”, ale także będą mogli poznać „fenomen Moskwy olimpijskiej – czyli specyficznego systemu tekstów i specyficznej semiosfery konkretnego wydarzenia o olbrzymim wymiarze propagandowym”. Tak czytamy przynajmniej w recenzji dra hab. Jakuba Sadowskiego.

Warto w tym miejscu wyjaśnić, co w ogóle oznacza owa „semiotyka”, bo jest to słowo, z którym część osób (jak ja) mogła spotkać się po raz pierwszy. Według słownika języka polskiego jest to „ogólna teoria znaku w procesie porozumiewania się ludzi”. Można więc być pewnym, że w książce będzie wiele o przekazach (np. medialnych, propagandowych) towarzyszących igrzyskom z 1980 roku, które, jak wszyscy pamiętamy, zostały zbojkotowane przez państwa zachodnie. Zresztą co ja tu będę opowiadał. Publikację najlepiej opisuje chyba to zdanie z cytowanej wyżej recenzji: „Praca pozwala zrozumieć, w jaki sposób o sobie, o ZSRR i o komunizmie opowiadała ówczesna Moskwa”. Dla tych, których nie przestraszył opis książki zdecydowanie nie należącej do dzieł łatwych i przyjemnych, odnośnik do fragmentu pozycji Wydawnictwa Libron. Żeby dopełnić kronikarskiego obowiązku, dodam jeszcze na koniec, że wersję drukowaną liczącej 166 stron publikacji można nabyć m.in. na stronie wydawnictwa w cenie 30 zł.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Wojna światów

Barcelona i Real, Real i Barcelona. Rywalizacja między tymi klubami trwa od wielu lat, za każdym razem elektryzując miliony fanów na całym świecie. Przed rokiem historię oraz przebieg tej „Wojny światów” postanowił opisać francuski dziennikarz Thibaud Leplat. Trzeba przyznać, że wyszła mu świetna książka, która w sposób niezwykle ciekawy opowiada o dziejach ponad stuletnich już starć obu klubów.

Od dwóch miesięcy, za sprawą Wydawnictwa Amber, z pozycją hiszpańskiego korespondenta m.in. „Le Parisien”, Canal+ oraz Eurosportu mogą zapoznać się fani w Polsce. Trzeba przyznać, że na tle niemrawych często biografii piłkarzy FC Barcelony i Realu Madryt książka zatytułowana „Wojna światów” zdecydowanie się wyróżnia. Nawet jeśli ktoś nieszczególnie pasjonuje się hiszpańską piłką, preferując włoskie catenaccio lub wyżej ceniąc angielską Premier League, po dzieło Leplata po prostu powinien sięgnąć. Jest to bowiem bardzo dobrze napisana sportowa publikacja, która wyjaśnia historyczny, polityczny i społeczny kontekst odwiecznej rywalizacji między "Królewskimi" i "Blaugraną". To jedna z tych pozycji, które każdy fan futbolu przeczyta z dużą przyjemnością.

Pisarski kunszt Leplata
Autor książki nie jest nudziarzem. To stwierdzam z pełną stanowczością, gdyż w „Wojnie światów” właściwie brak słabszych momentów. Czasem zdarza się, że choć publikacja napisana jest bardzo dobrze, od czasu do czasu wywołuje u czytelnika znużenie. Zdarza się jakiś zbyt daleko rozwinięty wątek, za długi opis bądź inny fragment, który zwyczajnie nudzi. U Thibauda Leplata tego nie ma – całą książkę od pierwszej do ostatniej strony czyta się z dużą uwagą i trudno nawet zorientować się, kiedy pochłania się kolejne rozdziały. Podkreślić trzeba więc dwie kwestie: z jednej strony ciekawy sposób ujęcia tematu, który zresztą już sam w sobie jest niezwykle interesujący oraz pisarski kunszt autora. Ten drugi aspekt był kluczem do sukcesu książki, gdyż dzięki niemu „Wojna światów” jest czymś więcej niż kolejnym reporterskim dziełem dziennikarza sportowego.

czwartek, 24 lipca 2014

Pogromcy futbolowych mitów

Każdy piłkarski mecz rozkładany jest dzisiaj na czynniki pierwsze. Liczba statystyk, które towarzyszą spotkaniom w najważniejszych rozgrywkach, z roku na rok rośnie w zawrotnym tempie. Chris Anderson i David Sally w książce „Futbol i statystyki” właśnie za pomocą danych obalają wiele piłkarskich mitów, a także udowadniają, że odpowiednie ich wykorzystanie może mieć realny wpływ na wynik sportowy.

Nie każdy musi lubować się w piłkarskich statystykach. Nie każdego interesuje, ile kilometrów w ciągu 90 minut przebył dany zawodnik, ile wykonał celnych podań i w których sektorach boiska poruszał się najczęściej. Dla części kibiców od liczb ważniejsze jest ogólne wrażenie, jakie po swoim występie pozostawił piłkarz. Nawet jednak jeśli ktoś nie przepada za analizowaniem danych, których, co warte podkreślenia, z roku na rok przy okazji najważniejszych spotkań pojawia się coraz więcej, powinien sięgnąć po „Futbol i statystyki”. Jest to bowiem książka – nie boję się tego napisać – odkrywcza. Dwóch facetów postanowiło dokładnie przyjrzeć się piłkarskim statystykom i okazało się, że doszli do wielu interesujących wniosków, które zaskoczą niejednego fana futbolu.

Wyrzuty Delapa
A wszystko zaczęło się od jednego prostego pytania: „Dlaczego oni to robią?”. Właśnie te słowa padły z ust Davida Sally’ego, który słabo orientował się w piłkarskich realiach, preferując baseball, kiedy wspólnie z Chrisem Andersonem oglądał skróty jednej z kolejek Premier League. Amerykanin pytał swojego kolegę, dlaczego za każdym razem, kiedy Stoke City wykonuje wyrzut z autu w okolicach pola karnego rywali, do piłki podchodzi Rory Delap, bierze długi rozbieg i mocny zamach, po czym kieruje futbolówkę w szesnastkę przeciwników. O ile na to pytanie Anderson potrafił znaleźć prostą odpowiedź, tłumacząc, że w ten sposób piłkarze Stoke starają się wykorzystać swoje atuty i stworzyć bramkowe okazje, kolejne słowa Sally’ego dały mu do myślenia. „W takim razie dlaczego inni tego nie robią?”, „Czy nie mogliby kupić kogoś, kto dysponowałby równie silnym wyrzutem i w ten sposób zwiększać swoje szanse na wygraną?” – znajomy nie dawał za wygraną, co skłoniło obu panów do głębszego zbadania sprawy.

niedziela, 20 lipca 2014

Jeden wielki "Przekręt"

Wydawać by się mogło, że masowa korupcja to zjawisko, które po futbolowym świecie panoszyło się dawno temu i obecnie dotykać może co najwyżej niższych poziomów rozgrywek. Myśli tak zapewne większość kibiców i ja sam żyłem w takim przekonaniu dobrych kilka lat, odkąd o korupcyjnych aferach w różnych zakątkach świata, także w Polsce, słychać było coraz mniej. Lektura książki Declana Hilla „Przekręt. Futbol i zorganizowana przestępczość” zmusiła mnie jednak do weryfikacji poglądów.

Dzieło kanadyjskiego dziennikarza – będące efektem kilkuletniego śledztwa – jest przerażające. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że zawarte w nim historie mogą przyprawić o dreszcze – torturowanie, zabójstwa na zlecenie, mafijne porachunki, pobicia, zastraszanie… Między innymi o tym pisze Hill, co sprawia, że jego książkę czyta się jak dobry kryminał lub powieść sensacyjną. Z tą tylko różnicą, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Dla kibiców nie to jest jednak najgorsze. Martwi, a zarazem przeraża fakt, że zorganizowana przestępczość od wielu lat ma mocne związki z futbolem. Wiadomo, że gdzie pojawiają się duże pieniądze – a takimi przecież obraca się w piłkarskich związkach, organizacjach i klubach – tam zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał na tym, niekonieczne legalnie, zarobić. Tak dzieje się także z futbolem, o czym na ponad 300 stronach książki przekonuje Declan Hill.

Zaczęło się w Azji
Na początku nie jest jednak aż tak przerażająco. Autor swoje dzieło rozpoczyna bowiem od opisu korupcji w piłkarskich ligach Azji – w Chinach, Singapurze czy Malezji. Pisze o tym, jak tamtejsze rozgrywki opanowała mafia, która korumpowała sędziów, piłkarzy, trenerów. Kreśli dokładną strukturę zorganizowanej przestępczości, zaznaczając jednocześnie, że, nawet jeśli czasem kogoś przyskrzyniono, nie były to wcale „grube ryby” stojące na czele nielegalnych organizacji, a jedynie „płotki” – na przykład lokalni pośrednicy. Jest kilka zagadkowych historii, jak chociażby losy Michala Vany (Czech, w latach 90. występował w singapurskiej lidze), który przed rozpoczęciem procesu w sprawie korupcji (był tam jednym z oskarżonych), dosłownie zapadł się pod ziemię. Udało mu się wydostać z Singapuru i wrócić do Czech, mimo że państwo mieści się na wyspie, z której wyjazd był ściśle kontrolowany.

czwartek, 17 lipca 2014

Konkurs: Wygraj książkę "Życie sportowe w PRL"

Niedawno na blogu pojawiła się recenzja najnowszej publikacji Krzysztofa Szujeckiego "Życie sportowe w PRL". Autor w dużym skrócie i przystępnej formie streścił największe sukcesy polskich sportowców w latach 1944-1989, czego efektem książka, która na rynku pojawiła się pod koniec maja. Teraz macie szansę wygrać własny egzemplarz pozycji wydanej przez Bellonę.

wtorek, 15 lipca 2014

Sport w PRL-u

Mimo młodego wieku Krzysztof Szujecki w swoim dorobku ma już kilka książek. Najnowsza z jego publikacji nosi tytuł „Życie sportowe w PRL” i opowiada o największych sukcesach polskich sportowców w latach 1945-1989. Autorowi udało się stworzyć ciekawe podsumowanie okresu, który zaowocował wieloma rekordami i mistrzowskimi tytułami Biało-Czerwonych.

W lipcu 2012 roku ukazała się książka „Życie sportowe w Drugiej Rzeczypospolitej”, która, jak wskazuje tytuł, poświęcona była rodzimemu sportowi w latach 1918-1939. Pod koniec maja tego roku Wydawnictwo Bellona wypuściło na rynek kolejną pozycję Krzysztofa Szujeckiego, która jest kontynuacją tego, co przed dwoma laty zapoczątkował autor. Młody historyk w niedawnym wywiadzie dla bloga zapowiadał, że nie zamierza poprzestać na dwóch publikacjach. Marzy mu się trylogia, która wkrótce ma zostać uzupełniona o ostatnią część, tym razem traktującą o sporcie w Polsce po 1989 roku. Umowa z firmą wydawniczą została już podpisana, więc pozostaje tylko czekać na następną publikację Szujeckiego. Przede wszystkim dlatego, że podczas prac nad „Życiem sportowym w PRL” młody autor spisał się całkiem nieźle.

Peerelowski sport w pigułce
Zadanie, którego się podjął, wcale nie było łatwe. Spisanie dziejów polskiego sportu w obfitującym w sukcesy okresie PRL-u musiało nastręczać wielu trudności: Które osiągnięcia wybrać? Na których dyscyplinach się skupić? Czy pisać po raz kolejny o tym, o czym media przypominają przy każdej okazji (Wembley, „Gest Kozakiewicza”, skok Wojciecha Fortuny), czy lepiej więcej miejsca poświęcić temu, o czym nie pisze się tak często? Dylematów było z pewnością sporo, a sprawy nie ułatwiał fakt, że autor do dyspozycji miał stosunkowo niewiele miejsca. Książka liczy ostatecznie nieco ponad 250 stron i choć wydaje się, że na tak przekrojowy temat to niewiele, Krzysztof Szujecki bardzo sprawnie zmieścił na kartkach „Życia sportowego w PRL” wszystko co najważniejsze.

niedziela, 13 lipca 2014

„Futebol”. Piłkarska historia Brazylii

„Piłkarski klasyk, z którym powinien zapoznać się każdy kibic”. Z takim zdaniem spotykałem się najczęściej przed sięgnięciem po książkę „Futebol. Brazylijski styl życia”. Po przeczytaniu pozycji napisanej przez Aleksa Bellosa muszę się zgodzić z tą opinią – dzieło brytyjskiego dziennikarza to kapitalna opowieść o kraju ogarniętym futbolowym szaleństwem.

Miało być zupełnie inaczej. Recenzja książki, która w Polsce ukazała się nakładem Wydawnictwa Kopalnia, miała pojawić się na blogu tuż przed finałowym meczem mundialu z udziałem Brazylii. Moje plany pokrzyżowali jednak Niemcy, którzy w półfinale odprawili „Canarinhos”, pokonując ich aż 7:1. Nie ma jednak tego złego, co na dobre by nie wyszło – po lekturze „Futebola” moje wyobrażenie tego, co dzieje się właśnie w kraju organizatora mistrzostw świata (szczególnie po kolejnej kompromitacji drużyny narodowej – porażce 0:3 z Holandią w meczu o trzecie miejsce) jest dziś bardzo klarowne. Alex Bellos, przeprowadzając mnie przez ponad 400 stron swojego dzieła, zabrał mnie w niesamowitą podróż po kraju kawy, dzięki której dobrze zrozumiałem to, w jaki sposób piłka nożna stała się w Brazylii czymś więcej niż zwykłą grą – stylem życia mieszkańców tego kraju.

Brazylijski styl życia
„Futebol” nie jest typową książką sportową. Wprawdzie wszystko kręci się w niej wokół piłki (podobnie zresztą jak życie większości Brazylijczyków), ale spektrum tematów poruszonych przez Bellosa jest znacznie szersze. Dzieło tego dziennikarza, przynajmniej w moim odczuciu, ma bardziej charakter społeczny. Nic dziwnego, że tak właśnie się stało, gdyż pisząc o brazylijskim futbolu, charakteryzuje się jednocześnie tożsamość Brazylijczyków. Nie ma na świecie innego kraju, który byłby tak zakręcony na punkcie piłki nożnej. Wiedziałem to przed sięgnięciem po książkę, ale przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, iż skala tego szaleństwa może być aż tak ogromna. Że „futebol” może w takim stopniu przenikać przez wszystkie dziedziny życia – politykę, gospodarkę, religię, że może stać się najwyższą wartością milionów mieszkańców, warunkującą ich zachowanie, życiowe decyzje, a często także ich egzystencję.

piątek, 11 lipca 2014

Alternatywna „Historia mundialu”

Mistrzostwa świata spowodowały, że na rynku literatury sportowej jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywanego w Brazylii turnieju pojawiło się mnóstwo książek o piłce nożnej. Jednym z takich wydawnictw był album „Historia mundialu”, który do sprzedaży trafił pod koniec maja. Niestety publikacja wydana przez Grupę Wydawniczą Foksal mocno rozczarowuje.

Miłe złego początki
Z zewnątrz wszystko wygląda pięknie – gąbkowa okładka, kredowy papier, ciekawa szata graficzna, wiele zdjęć, a nawet plansza, na której można zapisywać wyniki mundialu. Przeglądając album, można potakiwać z uznaniem głową, zwłaszcza, że okładkowa cena publikacji – 39,90 zł – jak na jakość wydania nie jest zbyt wygórowana. „Idealne wydawnictwo na mistrzostwa świata!” – można pomyśleć i wielu pewnie tak właśnie oceniło książkę, biorąc ją do ręki w księgarni. Cały czar pryska jednak w momencie, gdy zacznie się czytać, co też dla kibiców przygotowali autorzy. Z każdą kolejną stroną brwi wędrują coraz wyżej i wprost nie sposób ukryć pojawiającego się na twarzy zdumienia, gdy natrafia się na kolejne „kwiatki”. A tych – czasem śmiesznych, czasem przerażających – jest niestety cała masa.

Jestem wyrozumiałym czytelnikiem i mogę przymknąć oko na wiele rzeczy. Można polemizować, czy powtarzane w książce z uporem maniaka stwierdzenie „Puchar Świata” jest najbardziej trafne w odniesieniu do turnieju, który w polskiej nomenklaturze sportowej od lat zwykło się określać raczej jako mistrzostwa świata lub mundial. Można wybaczyć literówki, które z Alessandra del Piero czynią Alessandra del Pietro lub które sprawiają, że w metryczce Thierry’ego Henry’ego w rubryce „liczba bramek w reprezentacji” widnieje cyfra „4”. Takie pomyłki zdarzają się przecież w prawie każdej publikacji i często nie sposób ich uniknąć. Można nawet przejść do porządku dziennego obok stwierdzeń, które w odniesieniu do futbolu słyszy się w rodzimym języku po raz pierwszy: „specjalista od martwych piłek” (to o Cristiano Ronaldo), „przejąć puchar” (w sensie zdobyć) czy „zagrać w finałach Ligi Mistrzów” (zamiast: „w finale”, gdyż rozgrywane jest przecież tylko jedno spotkanie).

środa, 9 lipca 2014

Stary, dobry Harry

Po przeczytaniu wspomnień sir Aleksa Fergusona byłem przekonany, że to najlepsza książka, jaką kiedykolwiek napisał menedżer piłkarski i długo nie pojawi się taka, która będzie w stanie jej dorównać. Mając za sobą lekturą autobiografii „Zawsze pod kontrolą” Harry’ego Redknappa muszę jednak zweryfikować ten pogląd. Dzieło szkoleniowca Queens Park Rangers czytało się bowiem równie dobrze jak książkę jego starszego kolegi po fachu.

Podobieństw miedzy tymi trenerami jest zresztą znacznie więcej. Choć Ferguson urodził się ponad pięć lat wcześniej niż Redknapp, można powiedzieć, że obaj są reprezentantami tego samego pokolenia. Co za tym idzie, obaj nadają na podobnych falach, a sposób ich patrzenia na futbol też momentami staje się zbieżny. Można to wyczuć, czytając ich wspomnienia, choć oczywiście trzeba pamiętać, że wieloletni menedżer Manchesteru United jest dużo bardziej utytułowany. O ile jednak „Fergie” pracował przez dobre kilkanaście lat z drużyną z absolutnej światowej czołówki, tego samego nie można powiedzieć o jego młodszym koledze. Zespoły, które prowadził Redknapp, to drużyny o dużo mniejszym potencjale, więc mizerna liczba trofeów na koncie tego szkoleniowca nie może dziwić. W tym aspekcie Ferguson wyprzedza trenera QPR o kilka długości, ale już na poletku pisarskim obaj panowie stają się równorzędnymi konkurentami.

Czasy się zmieniają, Redknapp pozostaje
O tym, jak do spisania swoich wspomnień podszedł sir Alex Ferguson, pisałem jakiś czas temu w recenzji jego „Autobiografii”. Podkreślałem przede wszystkim fakt, że były menedżer „Czerwonych Diabłów” napisał książkę na własnych zasadach. To samo można powiedzieć o Redknappie, choć jego biografia nie cechuje się tak wielką swobodą w kolejności przedstawiania zdarzeń. Autor pozycji „Zawsze pod kontrolą” stara się raczej trzymać chronologii. Zaczyna wprawdzie opisem procesu, który toczył się między innymi przeciwko niemu od 2007 roku, a następnie przechodzi do tematu spekulacji dotyczących objęcia przez niego funkcji szkoleniowca reprezentacji Anglii (2012 rok), a więc zaburza porządek, ale to zabieg, który stosuje wielu autorów wspomnień. Jest to rodzaj wprowadzenia do lektury – na kolejnych stronach menedżer trzyma się chronologii wydarzeń, rzadko pozwalając sobie na wybieganie w odległą przyszłość czy tworzenie długich dygresji na temat tego, co miało miejsce wcześniej.