środa, 20 sierpnia 2014

Po prostu „Champion”

Choć na rynku pojawił się w styczniu tego roku, dopiero teraz postanowiłem przyjrzeć mu się nieco bliżej. „Champion. Sport and More” to magazyn, jakiego w Polsce brakowało. Po lekturze trzeciego numeru muszę przyznać, że pismo ma naprawdę spory potencjał, a jego wysoka wizualna jakość absolutnie idzie w parze z merytoryczną zawartością.

„Champion” jest kwartalnikiem. Premierowe wydanie magazynu trafiło do kiosków i salonów prasowych w lutym i poświęcone było przede wszystkim zbliżającym się igrzyskom olimpijskim w Soczi. Na okładce widniała postać Justyny Kowalczyk w białej, puchowej czapce, a w środku wiele miejsca poświęcono sportom zimowym. Drugi numer ukazał się w maju i także miał swój motyw przewodni. Była nim piłka nożna, a to oczywiście w związku mundialem, który wkrótce miał rozpocząć się w Brazylii. Obie gazety przeglądałem w Empiku, ale ostatecznie, głównie ze względu na sporą liczbę książek czekających w kolejce, nie zdecydowałem się na zakup. Dopiero kiedy kontaktowałem się z wydawcami w sprawie konkursu organizowanego na ich fan page’u (drugi raz w życiu coś wygrałem – piłkę z autografem Roberta Lewandowskiego!) i padła propozycja zrecenzowania pisma, na którą przystałem, magazyn trafił w moje ręce. Wziąłem się za czytanie i wychodzi na to, że „Champion. Sport and More” zyskał w mojej osobie stałego czytelnika.

Kwartalnik z pomysłem
Trzeci numer magazynu, który otrzymałem od redakcji, w większości poświęcony jest królowej sportu. Lekkoatletyka okazała się w nim dyscypliną dominującą, co wiąże się z dwoma wydarzeniami – mistrzostwami Europy w Zurychu, które już za nami i Memoriałem Kamili Skolimowskiej (23 sierpnia), na którym zjawi się sam Usain Bolt. To właśnie twarz Jamajczyka widnieje na okładce, a czytelnik, który sięgnie po najnowszy numer pisma, znajdzie w nim między innymi obszerny artykuł Grzegorza Mikuły poświęcony temu sprinterowi. Od razu warto dodać, że bardzo ciekawy, co w przypadku autorów piszących dla „Championa” jest raczej regułą. Mimo że w magazynie, z małymi wyjątkami, próżno szukać bardzo znanych dziennikarskich nazwisk, podejście twórców jest rzetelne i kreatywne. Już na pierwszy rzut oka widać, że pismo robione jest z pomysłem, co staje się główną z jego zalet.

sobota, 16 sierpnia 2014

KONKURS: Wygraj biografię Gerarda Piqué!

24 sierpnia FC Barcelona meczem z Elche zainauguruje sezon 2014/2015. Dla Gerarda Piqué będzie to już siódmy rok spędzony w pierwszym zespole Blaugrany. Czy obrońca po raz kolejny przyczyni się do wywalczenia mistrzostwa Hiszpanii lub zwycięstwa w Lidze Mistrzów i do listy swoich sukcesów dopisze koleje osiągnięcia?


Trudno prorokować, ale nawet gdyby kataloński klub zakończył sezon bez żadnych trofeów, zasługi Piqué dla Barcelony i tak będą nieocenione. Piłkarz wywalczył dotychczas z tą drużyną cztery mistrzowskie tytuły, tyle samo razy triumfował w Superpucharze Hiszpanii, dwukrotnie sięgał po Puchar Króla, Superpuchar Europy, Klubowe Mistrzostwo Świata oraz Puchar Mistrzów. Niewielu jest piłkarzy, nie licząc oczywiście jego kolegów z Blaugrany, którzy mogą pochwalić się podobnymi osiągnięciami, a przecież pierwsze triumfy Piqué święcił jeszcze jako piłkarz Manchesteru United. Pod wodzą sir Aleksa Fergusona wygrywał Ligę Mistrzów, triumfował w Carling Cup oraz zdobył Tarczę Wspólnoty.

środa, 13 sierpnia 2014

Królewska historia

Jak w jednej książce zmieścić historię piłkarskiego klubu, w dodatku tak utytułowanego jak Real Madryt i sprawić jednocześnie, by była to ciekawa opowieść? Z pozoru wydaje się to bardzo trudne, jednak Phil Ball udowadnia, że można. Jego publikacja „Real Madryt. Królewska historia najbardziej utytułowanego klubu świata” to świetna lektura, niekoniecznie skierowana wyłącznie do fanów Królewskich.

Polskie wydanie książki zatytułowanej w oryginale „White Storm. The Story of Real Madrid” ukazało się 21 maja, trzy dni przed finałem Ligi Mistrzów. Moment na tę pozycję był więc idealny, zwłaszcza, że Real – nie bez odrobiny szczęścia – zwyciężył ostatecznie w meczu finałowym, zdobywając upragnioną decimę – dziesiąty Puchar Europy i dopisując kolejny rozdział do swojej bogatej historii. Czytelnik, który sięgnie po dzieło Balla, nie znajdzie w nim informacji o niedawnym triumfie Królewskich, ale za to będzie miał okazję przeczytać o dziejach klubu aż do ostatecznego rozstrzygnięcia sezonu 2013/2014. Autor uzupełnił bowiem polskie wydanie książki o rozdział poświęcony erze Mourinho i pierwszemu sezonowi pod wodzą Carlo Ancelottiego. Dzieło Brytyjczyka zostało więc uaktualnione tak jak tylko było to możliwe, ale to zaledwie jedna z jego wielu zalet.

Ważne, jak się zaczyna
Phil Ball już od pierwszych stron zaciekawia odbiorcę. Nie zaczyna banalnym zdaniem „Klub z Madrytu powstał 6 marca 1902 roku”, ale serwuje czytelnikowi interesujący prolog oraz jeszcze lepszy rozdział pierwszy. W prologu pisze o dwóch meczach Ligi Mistrzów, które z różnych względów okazały się znaczące w historii Królewskich – starciu z Manchesterem United na Old Trafford w sezonie 2012/2013 (pamiętna czerwona kartka Naniego, która odwróciła losy rywalizacji) oraz meczu z Arsenalem rozgrywanym siedem lat wcześniej (dwumecz wygrany przez klub z Londynu po kapitalnym rajdzie i golu Henry’ego). Pierwsze spotkanie było ucieleśnieniem marzeń o decimie, które prysły ostatecznie w półfinale, drugie zwiastowało definitywny koniec ery „Galacticos” i odejście Florentino Pereza. Dwa niezwykle istotne momenty w historii Królewskich, oba świetnie opisane przez autora i dobrze wprowadzające do tematyki.

sobota, 9 sierpnia 2014

Kronika Sportu Polskiego 2013

Trochę trzeba było na nią poczekać, ale w końcu trafiła do księgarni. „Kronika Sportu Polskiego 2013”, która ukazała się 9 maja, to najnowsza część zapoczątkowanej 13 lat temu serii. Kilkudziesięciu dziennikarzy i ludzi ze sportowego środowiska pokusiło się o podsumowanie minionego roku w polskim sporcie, tworząc cenne źródło informacji na temat sukcesów i porażek naszych reprezentantów.

W roku 2013 nie odbywały się żadne igrzyska olimpijskie, stąd też najnowsza kronika jest nieco szczuplejsza niż poprzedniczka, w której znalazło się sporo informacji dotyczących Igrzysk Olimpijskich w Londynie. „Kronika Sportu Polskiego 2013” liczy 536 stron, wcześniejsze wydanie było obszerniejsze – miało ich blisko 670. O poprzedniej kronice pisałem na blogu kilka miesięcy temu, przybliżając jednocześnie historię serii wydawanej od 2001 roku przez Fundację Dobrej Książki. Warto zapoznać się z tym tekstem, bowiem właściwie wszystko, co zostało tam napisane, można odnieść do tegorocznej publikacji. Oprócz objętości zmieniło się tak naprawdę niewiele, co nie stanowi jednak zarzutu. Wręcz przeciwnie – „Kronika Sportu Polskiego 2013” prezentuje się równie ciekawie i stanowi pozycję, którą z dumą można postawić na półce obok poprzednich wydań tej serii.

Drużyna Chruścickiego
Lista osób, które odpowiadają za teksty w najnowszej kronice, nie różni się właściwie od tej z poprzedniego tomu. Brakuje kilku nazwisk, ale większość redakcyjnego składu pozostała bez zmian. Redaktorem naczelnym wydania jest oczywiście Bogdan Chruścicki, ale tym razem to nie on otwiera książkę. Przed krótkim wstępem głównego autora w „Kronice Sportu Polskiego 2013” znalazł się tekst Andrzeja Biernata – Ministra Sportu i Turystyki. Pisze on między innymi o tym, że dla niego najważniejszym z sukcesów polskich sportowców w ubiegłym roku był „polski” Wimbledon, czyli awans trójki Polaków do ćwierćfinałów wielkoszlemowego turnieju. Choć minister zaznacza, że był to „kolejny dobry rok dla polskiego sportu”, stronę dalej jego ocenę weryfikuje nieco Chruścicki. Fakt, rok 2013 był niezły, ale przede wszystkim dla sportów zimowych. Na boiskach Polacy spisywali się słabo, co nie umknęło uwadze redaktora naczelnego kroniki.

wtorek, 5 sierpnia 2014

„FIFA Mafia”

Thomas Kistner, tytułując swoją książkę „FIFA Mafia”, użył mocnych słów. Porównanie światowej federacji piłkarskiej do zorganizowanej organizacji przestępczej nie jest jednak wybiegiem marketingowym mającym na celu zwiększenie zainteresowania publikacją. O tym, że autor w żadnym wypadku nie przesadził, przekona się każdy, kto sięgnie po najnowszą propozycję Wydawnictwa Sine Qua Non.

Posada idealna
Wyobraźcie sobie, że stoicie na czele jednego z największych światowych stowarzyszeń. Obracacie milionami dolarów, ale nie musicie martwić się o to, czy podejmowane przez was decyzje przyniosą organizacji maksymalne zyski. Z pieniędzmi możecie robić co chcecie, gdyż co cztery lata otrzymujecie kilkumiliardowy przypływ gotówki. Wydanie kilku, kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu milionów nie stanowi dla was większego problemu, nie mówiąc już o jakichś drobnych dziesiątkach czy setkach tysięcy dolarów. Wasza działalność jest w zasadzie poza wszelką kontrolą. W stowarzyszeniu istnieją wprawdzie różne komisje i komitety, ale mają one postać marionetkową – wszelkie decyzje możecie podejmować sami, nie musząc tłumaczyć się przed nikim ze swoich motywów. Kłaniają wam się w pas i witają z otwartymi ramionami wszyscy możni tego świata, z przywódcami największych potęg gospodarczych, obrzydliwie bogatymi biznesmenami i prezesami globalnych koncernów na czele.

Wszyscy zabiegają o wasze względy i w zasadzie nikt nie zamierza sprawdzać, czy to, co robicie, jest zgodne z prawem czy tym bardziej jakąś śmieszną etyką. Nie ma miejsca na takie rzeczy, kiedy na horyzoncie pojawia się możliwość ubicia niezłego interesu. A interes ma do was każdy – politycy, działacze, przedsiębiorcy… Każdy z ogromną chęcią nawiąże z wami współpracę, gdyż przyniesie mu ona spore korzyści. Po co więc ktoś miałby was atakować, skoro możecie przyczynić się do polepszenia jego sytuacji? Może mogą wam zaszkodzić media? Nie bardzo, gdyż nawet jeśli wśród tej bandy usłużnych reporterów znajdzie się ktoś, kto ośmieli się zadać niewygodne pytanie, wystarczy zbyć go milczeniem lub odpowiedzią, która nic nie wyjaśnia. I tyle. Nie musicie dbać o dobrą prasę, bo gdy tylko przychodzi czas na organizowany przez was turniej, wszyscy zapominają o podejrzeniach, oskarżeniach i niejasnościach, bez pamięci emocjonując się tym, co dla nich przygotowaliście.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Biografia Téveza

Książkowe opowieści o piłkarzach bywają różne. Są takie, które czyta się świetnie, gdyż autorzy mają oryginalny pomysł na przedstawienie zawodników, a do tego obdarzeni są odrobiną talentu pisarskiego. Są też takie, które nie oferują czytelnikowi niczego więcej poza szczegółowym przedstawieniem kolejnych sezonów i meczów rozegranych przez opisywaną postać. Biografię Carlosa Téveza napisaną przez Iana Macleaya zaliczyć trzeba niestety do tej drugiej kategorii.

Książka „Carlos Tévez. Droga za slumsów na piłkarski szczyt” nie jest lekturą porywającą. Wpływu na tę ocenę nie ma wcale fakt, że biografia została opublikowana jeszcze w trakcie kariery Argentyńczyka. Część czytelników, poniekąd słusznie, uważa, że o sportowcach powinno się pisać dopiero po zakończeniu przez nich przygody ze sportem, tworząc publikacje będące podsumowaniem ich osiągnięć. Nie do końca zgadzam się z tą opinią, bowiem czytałem kilka biografii czynnych jeszcze zawodników, które były niezłe, a nawet bardzo dobre. Taki Wensley Clarkson świetnie opisał na przykład historię Brazylijczyka Ronaldo pod koniec lat 90., choć ten miał przed sobą jeszcze wiele wspaniałych meczów i sukcesów. Sami piłkarze – tacy jak Zlatan Ibrahimović, Philipp Lahm czy Gigi Buffon – udowadniali, że wydanie autobiografii przed zakończeniem kariery wcale nie musi być z góry skazane na porażkę. Carlos Tévez do tej pory nie doczekał się jednak dobrej książki na swój temat, gdyż owoc prac Iana Macleaya jest niestety momentami bardzo ciężkostrawny.

Młodość w telegraficznym skrócie
 „Droga ze slumsów na piłkarski szczyt”. Tak brzmi podtytuł biografii, który pozwala założyć, że w książce dokładnie opisane zostało trudne dzieciństwo Téveza i to, jak udało mu się wyrwać z argentyńskiej biedoty. Nic bardziej mylnego. Na przedstawienie młodzieńczych lat przyszłego piłkarza Macleay poświęca zaledwie kilkanaście stron. Zasadniczo to jeszcze mniej, gdyż w pierwszym, liczącym 16 stron rozdziale, autor przybliża to, co w życiu Argentyńczyka działo się do 2006 roku, czyli do momentu transferu do klubu West Ham United. Macleay pisze o dzieciństwie Téveza w slumsach, wrzucając do opisu kilka hiszpańskich słówek, przytacza historię wylanego wrzątku, który spowodował widoczną do dziś bliznę na szyi piłkarza, a także zdawkowo wspomina o pierwszych sukcesach z Boca Juniors (mistrzostwo, Copa Libertadores, Copa Sudamericana, Puchar Interkontynentalny) oraz reprezentacją (mistrzostwo olimpijskie i tytuł króla strzelców turnieju z 2004 roku). Nieźle, jak na zaledwie kilkanaście stron.

piątek, 1 sierpnia 2014

Sierpniowe premiery

Wakacje w pełni, więc nie ma się co dziwić, że urlopowy klimat udzielił się nieco wydawnictwom. Liczba sportowych zapowiedzi na ten miesiąc jak na razie nie powala, ale przecież nie o ilość chodzi, a jakość. Z tą w sierpniu powinno być nieźle, choć oczywiście wszystko zweryfikuje ostatecznie papier.

O ile w pierwszej części tego roku ogromny wybór nowości mieli przede wszystkim fani piłki nożnej, w tym miesiącu zadowoleni mogą być kibice pasjonujący się innymi dyscyplinami. O sierpniowych premierach jednak za chwilę, na początek o trzech ciekawych książkach, które do sprzedaży trafiły jeszcze w lipcu, lecz nie udało mi się ich zapowiedzieć przed miesiącem. Żadna z nich nie ukazała się nakładem dużego wydawnictwa, dlatego tym bardziej warto poświęcić im chociaż kilka słów.

Na początek coś dla tych, którzy lubią książki traktujące o związkach sportu z polityką. Temat w ostatnich dniach jest niezwykle aktualny, ale raczej trudno podejrzewać, żeby autorka pozycji „Moskwa olimpijska. Studium semiotyczne” datę premiery swojego dzieła wiązała z wydarzeniami ostatnich miesięcy. To przypadek, ale może rzeczywiście akurat teraz warto sięgnąć po książkę Oleny Kowalenko - doktorantki Uniwersytetu Papieskiego w Krakowie, absolwentki Akademii Kijowsko-Mohylańskiej (Ukraina) i Studiów Wschodnich na Uniwersytecie Warszawskim. Osoby, które to zrobią, dowiedzą się, „w jaki sposób olimpiada wryła się w pamięć moskwian: dostępnością kiełbasy, dżinsów i Fanty w szklanych butelkach”, ale także będą mogli poznać „fenomen Moskwy olimpijskiej – czyli specyficznego systemu tekstów i specyficznej semiosfery konkretnego wydarzenia o olbrzymim wymiarze propagandowym”. Tak czytamy przynajmniej w recenzji dra hab. Jakuba Sadowskiego.

Warto w tym miejscu wyjaśnić, co w ogóle oznacza owa „semiotyka”, bo jest to słowo, z którym część osób (jak ja) mogła spotkać się po raz pierwszy. Według słownika języka polskiego jest to „ogólna teoria znaku w procesie porozumiewania się ludzi”. Można więc być pewnym, że w książce będzie wiele o przekazach (np. medialnych, propagandowych) towarzyszących igrzyskom z 1980 roku, które, jak wszyscy pamiętamy, zostały zbojkotowane przez państwa zachodnie. Zresztą co ja tu będę opowiadał. Publikację najlepiej opisuje chyba to zdanie z cytowanej wyżej recenzji: „Praca pozwala zrozumieć, w jaki sposób o sobie, o ZSRR i o komunizmie opowiadała ówczesna Moskwa”. Dla tych, których nie przestraszył opis książki zdecydowanie nie należącej do dzieł łatwych i przyjemnych, odnośnik do fragmentu pozycji Wydawnictwa Libron. Żeby dopełnić kronikarskiego obowiązku, dodam jeszcze na koniec, że wersję drukowaną liczącej 166 stron publikacji można nabyć m.in. na stronie wydawnictwa w cenie 30 zł.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Wojna światów

Barcelona i Real, Real i Barcelona. Rywalizacja między tymi klubami trwa od wielu lat, za każdym razem elektryzując miliony fanów na całym świecie. Przed rokiem historię oraz przebieg tej „Wojny światów” postanowił opisać francuski dziennikarz Thibaud Leplat. Trzeba przyznać, że wyszła mu świetna książka, która w sposób niezwykle ciekawy opowiada o dziejach ponad stuletnich już starć obu klubów.

Od dwóch miesięcy, za sprawą Wydawnictwa Amber, z pozycją hiszpańskiego korespondenta m.in. „Le Parisien”, Canal+ oraz Eurosportu mogą zapoznać się fani w Polsce. Trzeba przyznać, że na tle niemrawych często biografii piłkarzy FC Barcelony i Realu Madryt książka zatytułowana „Wojna światów” zdecydowanie się wyróżnia. Nawet jeśli ktoś nieszczególnie pasjonuje się hiszpańską piłką, preferując włoskie catenaccio lub wyżej ceniąc angielską Premier League, po dzieło Leplata po prostu powinien sięgnąć. Jest to bowiem bardzo dobrze napisana sportowa publikacja, która wyjaśnia historyczny, polityczny i społeczny kontekst odwiecznej rywalizacji między "Królewskimi" i "Blaugraną". To jedna z tych pozycji, które każdy fan futbolu przeczyta z dużą przyjemnością.

Pisarski kunszt Leplata
Autor książki nie jest nudziarzem. To stwierdzam z pełną stanowczością, gdyż w „Wojnie światów” właściwie brak słabszych momentów. Czasem zdarza się, że choć publikacja napisana jest bardzo dobrze, od czasu do czasu wywołuje u czytelnika znużenie. Zdarza się jakiś zbyt daleko rozwinięty wątek, za długi opis bądź inny fragment, który zwyczajnie nudzi. U Thibauda Leplata tego nie ma – całą książkę od pierwszej do ostatniej strony czyta się z dużą uwagą i trudno nawet zorientować się, kiedy pochłania się kolejne rozdziały. Podkreślić trzeba więc dwie kwestie: z jednej strony ciekawy sposób ujęcia tematu, który zresztą już sam w sobie jest niezwykle interesujący oraz pisarski kunszt autora. Ten drugi aspekt był kluczem do sukcesu książki, gdyż dzięki niemu „Wojna światów” jest czymś więcej niż kolejnym reporterskim dziełem dziennikarza sportowego.

czwartek, 24 lipca 2014

Pogromcy futbolowych mitów

Każdy piłkarski mecz rozkładany jest dzisiaj na czynniki pierwsze. Liczba statystyk, które towarzyszą spotkaniom w najważniejszych rozgrywkach, z roku na rok rośnie w zawrotnym tempie. Chris Anderson i David Sally w książce „Futbol i statystyki” właśnie za pomocą danych obalają wiele piłkarskich mitów, a także udowadniają, że odpowiednie ich wykorzystanie może mieć realny wpływ na wynik sportowy.

Nie każdy musi lubować się w piłkarskich statystykach. Nie każdego interesuje, ile kilometrów w ciągu 90 minut przebył dany zawodnik, ile wykonał celnych podań i w których sektorach boiska poruszał się najczęściej. Dla części kibiców od liczb ważniejsze jest ogólne wrażenie, jakie po swoim występie pozostawił piłkarz. Nawet jednak jeśli ktoś nie przepada za analizowaniem danych, których, co warte podkreślenia, z roku na rok przy okazji najważniejszych spotkań pojawia się coraz więcej, powinien sięgnąć po „Futbol i statystyki”. Jest to bowiem książka – nie boję się tego napisać – odkrywcza. Dwóch facetów postanowiło dokładnie przyjrzeć się piłkarskim statystykom i okazało się, że doszli do wielu interesujących wniosków, które zaskoczą niejednego fana futbolu.

Wyrzuty Delapa
A wszystko zaczęło się od jednego prostego pytania: „Dlaczego oni to robią?”. Właśnie te słowa padły z ust Davida Sally’ego, który słabo orientował się w piłkarskich realiach, preferując baseball, kiedy wspólnie z Chrisem Andersonem oglądał skróty jednej z kolejek Premier League. Amerykanin pytał swojego kolegę, dlaczego za każdym razem, kiedy Stoke City wykonuje wyrzut z autu w okolicach pola karnego rywali, do piłki podchodzi Rory Delap, bierze długi rozbieg i mocny zamach, po czym kieruje futbolówkę w szesnastkę przeciwników. O ile na to pytanie Anderson potrafił znaleźć prostą odpowiedź, tłumacząc, że w ten sposób piłkarze Stoke starają się wykorzystać swoje atuty i stworzyć bramkowe okazje, kolejne słowa Sally’ego dały mu do myślenia. „W takim razie dlaczego inni tego nie robią?”, „Czy nie mogliby kupić kogoś, kto dysponowałby równie silnym wyrzutem i w ten sposób zwiększać swoje szanse na wygraną?” – znajomy nie dawał za wygraną, co skłoniło obu panów do głębszego zbadania sprawy.

niedziela, 20 lipca 2014

Jeden wielki "Przekręt"

Wydawać by się mogło, że masowa korupcja to zjawisko, które po futbolowym świecie panoszyło się dawno temu i obecnie dotykać może co najwyżej niższych poziomów rozgrywek. Myśli tak zapewne większość kibiców i ja sam żyłem w takim przekonaniu dobrych kilka lat, odkąd o korupcyjnych aferach w różnych zakątkach świata, także w Polsce, słychać było coraz mniej. Lektura książki Declana Hilla „Przekręt. Futbol i zorganizowana przestępczość” zmusiła mnie jednak do weryfikacji poglądów.

Dzieło kanadyjskiego dziennikarza – będące efektem kilkuletniego śledztwa – jest przerażające. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że zawarte w nim historie mogą przyprawić o dreszcze – torturowanie, zabójstwa na zlecenie, mafijne porachunki, pobicia, zastraszanie… Między innymi o tym pisze Hill, co sprawia, że jego książkę czyta się jak dobry kryminał lub powieść sensacyjną. Z tą tylko różnicą, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Dla kibiców nie to jest jednak najgorsze. Martwi, a zarazem przeraża fakt, że zorganizowana przestępczość od wielu lat ma mocne związki z futbolem. Wiadomo, że gdzie pojawiają się duże pieniądze – a takimi przecież obraca się w piłkarskich związkach, organizacjach i klubach – tam zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał na tym, niekonieczne legalnie, zarobić. Tak dzieje się także z futbolem, o czym na ponad 300 stronach książki przekonuje Declan Hill.

Zaczęło się w Azji
Na początku nie jest jednak aż tak przerażająco. Autor swoje dzieło rozpoczyna bowiem od opisu korupcji w piłkarskich ligach Azji – w Chinach, Singapurze czy Malezji. Pisze o tym, jak tamtejsze rozgrywki opanowała mafia, która korumpowała sędziów, piłkarzy, trenerów. Kreśli dokładną strukturę zorganizowanej przestępczości, zaznaczając jednocześnie, że, nawet jeśli czasem kogoś przyskrzyniono, nie były to wcale „grube ryby” stojące na czele nielegalnych organizacji, a jedynie „płotki” – na przykład lokalni pośrednicy. Jest kilka zagadkowych historii, jak chociażby losy Michala Vany (Czech, w latach 90. występował w singapurskiej lidze), który przed rozpoczęciem procesu w sprawie korupcji (był tam jednym z oskarżonych), dosłownie zapadł się pod ziemię. Udało mu się wydostać z Singapuru i wrócić do Czech, mimo że państwo mieści się na wyspie, z której wyjazd był ściśle kontrolowany.