czwartek, 18 września 2014

Wieczory z „Katem”

W końcu, po wielu latach od śmierci Huberta Jerzego Wagnera, ukazała się jego biografia. Długo trzeba było czekać na książkowe wspomnienie tego wybitnego szkoleniowca, ale okazało się, że było warto. „Kat” to świetna opowieść o ambitnym sportowcu, wielkim trenerze i skomplikowanym człowieku, ale też dogłębnie przedstawiona historia najlepszej drużyny w historii polskiej siatkówki.

Przez lata zastanawiałem się, jak to się stało, że nikt dotychczas nie zdecydował się napisać książki o Hubercie Wagnerze? Podczas gdy inni wybitni szkoleniowcy, tacy jak Kazimierz Górski czy Jan Mulak, doczekali się nawet kilku pozycji na swój temat (lub sami chwycili za pióro i napisali o sobie), o trenerze, który doprowadził polską reprezentację siatkarzy do mistrzostwa świata i olimpijskiego złota, nie wydano nic. Kiedy więc usłyszałem, że powstanie biografia Wagnera, wiedziałem, że muszę po nią sięgnąć. Tym bardziej, że autorski duet wydawał się dobrany idealnie – Krzysztof Mecner, świetny dziennikarz i wielki znawca siatkówki oraz Grzegorz Wagner, syn bohatera książki. Jeden piszący o sportowych wyczynach szkoleniowca i zbierający wypowiedzi jego kolegów czy podopiecznych, drugi wspominający to, jakim człowiekiem poza parkietem był Hubert Wagner. To był przepis na sukces i okazało się, że moje oczekiwania nie zostały zawiedzione.

Złoci chłopcy Wagnera
Kiedy wziąłem się za czytanie „Kata”, mniej więcej w połowie lektury doszedłem do wniosku, że ta pozycja bardzo mocno przypomina książkę „Srebrni chłopcy Zagórskiego”. Różnią się jedynie proporcje – Łukasz i Marek Ceglińscy postawili na drużynę i opis jej członków, sylwetkę trenera Witolda Zagórskiego starając się obszernie przedstawić nieco przy okazji. Krzysztof Mecner z Grzegorzem Wagnerem opowiadają przede wszystkim o ojcu byłego rozgrywającego, od czasu do czasu wtrącając dłuższą lub krótszą charakterystykę poszczególnych zawodników i drużyn, które prowadził Wagner senior. W przypadku obu książek efekt końcowy jest jednak ten sam – wychodzą z tego świetne reporterskie dzieła, których największą zaletą jest ogrom wypowiedzi różnych osób związanych z bohaterami publikacji.

wtorek, 16 września 2014

Wrześniowe premiery (cz. 2)

Dla każdego coś miłego. Tak w skrócie można określić cztery wrześniowe premiery, których nie zapowiadałem w tekście zamieszczonym na blogu przed dwoma tygodniami. Połowa z nich to publikacje, które trafiły już do księgarni, pozostałe dopiero pojawią się w ogólnopolskiej sprzedaży. Każda z nich warta jest jednak bliższego przedstawienia, gdyż wszystkie w komplecie zapowiadają się bardzo ciekawie.

Na początek oczywiście o tych książkach, które można już znaleźć w kilku punktach sprzedaży. Jedna z nich to propozycja dla czytelników zainteresowanych związkami sportu z kulturą, a konkretnie sztuką filmową. „Sport w polskim kinie 1944-1989”. Tak brzmi tytuł publikacji Dominika Wierskiego, która ukazała się 8 września. Autor jest animatorem kultury, nauczycielem oraz wykładowcą akademickim, a w obszarze jego zainteresowań leżą polski i amerykański film oraz historia sportu. Połączenie tych pasji znalazło swoje odzwierciedlenie w tematyce książki, która, nie powiem, dla mnie zapowiada się kapitalnie. Szczególnie, jeśli przejrzy się ciekawy spis treści, który można znaleźć na stronie Wydawnictwa Naukowego Katedra, odpowiadającego za wypuszczenie tej pozycji na rynek. W recenzji książki prof. Mariusz Czubaj pisze: „to napisana z rozmachem praca, lokująca się na skrzyżowaniu tradycyjnie pojętego filmoznawstwa oraz kulturoznawstwa”, a nieco dalej dodaje jeszcze: „pokazuje uwikłanie sportu w kulturę Polski Ludowej oraz jego istotną i wielokształtną rolę”. Aby stać się posiadaczem 504-stronicowej pozycji Wierskiego, trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu 50 zł, gdyż taka cena widnieje na okładce publikacji oraz na stronie wydawnictwa. Jeśli jednak dobrze się poszuka, można znaleźć książkę w dużo niższej cenie. Z pewnością warto zastanowić się nad jej zakupem, gdyż to dzieło, jakich na polskim rynku literackim ukazuje się bardzo niewiele.

sobota, 13 września 2014

Dziesięć książek, które zmieniły mój sposób postrzegania sportu

Najpierw był Ice Bucket Challenge, później na wzór tej zabawy użytkownicy mediów społecznościowych zaczęli wymyślać inne akcje. Mnie najbardziej do gustu przypadła ta, w której trzeba wymienić dziesięć książek mających wpływ na twoje życie. Z racji tego, że nikt nie nominował mnie do wykonania tego zadania, postanowiłem nieco je zmodyfikować i… rzucić wyzwanie samemu sobie!
                                                                                   
Efektem tego poniższe zestawienie. Oczywiście mógłbym wymienić dziesięć publikacji, które w jakiś sposób wpłynęły na moje życie i były dla mnie lekturami przełomowymi, ale w takim rankingu musiałbym uwzględnić także książki inne niż sportowe. Myślę, że byłoby ich nawet więcej niż tych dotyczących sportu. Tematyka bloga jest dosyć jednoznaczna, więc postanowiłem zmienić to zadanie i przedstawić „10” pozycji, które zmieniły mój sposób patrzenia na sport. Myślę, że każdy z Was czytał kilka książek, po skończeniu których mecz piłkarski lub inne zawody śledził z nowym, odmiennym nastawieniem. Okazało się, że wymienienie dziesięciu takich lektur przyszło mi dosyć łatwo, choć niestety w większości przypadków zmiana postrzegania sportu wiązała się z utratą wiary w czystość rywalizacji i pogrzebaniem naiwnych, dziecięcych marzeń o idealnym świecie.

1. David Yallop „Kto wykiwał kibiców?” (Wydawnictwo DaCapo, 2002)

Kiedy sięgałem po książkę brytyjskiego dziennikarza, miałem 11, może 12 lat. To był okres dziecięcej fascynacji piłką nożną, kiedy moimi idolami byli Roberto Carlos, Raul czy kadrowicze Jerzego Engela, którzy wywalczyli awans do mistrzostw świata w Korei Południowej i Japonii. Futbol postrzegałem wtedy dosyć naiwnie, myśląc, że dla wszystkich ludzi sportu, na czele z działaczami, liczy się tylko sportowa rywalizacja i każdy z nich ma na względzie przede wszystkim dobro tej dyscypliny. Jak bardzo się myliłem, przekonała mnie po raz pierwszy pozycja „Kto wykiwał kibiców?”. Autor, opisując przekręty mające miejsce na samym szczycie piłkarskiego świata – w FIFA, uświadomił mnie, że futbolem rządzi pieniądz. Korupcja, pranie brudnych pieniędzy, związki z przestępczością zorganizowaną… Dla młodego fana sportu to był szok i choć po lekturze tej książki byłem przekonany, że źródłem całego zła w pięknym futbolowym świecie jest wyłącznie FIFA Joao Havelange’a, kolejne czytane publikacje udowodniły mi, że na podobnych zasadach mogą funkcjonować także trenerzy oraz zawodnicy…


Tę kultową już pozycję czytałem w grudniu 2003 roku, czyli w wieku 12 lat. Nie, nie mam tak dobrej pamięci, ale w książce znalazłem wyblakły paragon, na którym widnieje dokładna data jej zakupu – 22 grudnia 2003 roku, godzina 12.44. Myślę, że biografia „Kowala” nie jest odpowiednią lekturą dla ucznia szóstej klasy szkoły podstawowej, ale w końcu książki sportowe były moją pasją, więc czytałem wszystko, co pojawiało się w księgarniach. Nie powiem, wspomnienia Wojciecha Kowalczyka bardzo mi się spodobały, momentami śmiałem się do rozpuku, kiedy czytałem o zawodniku, którego głowa ugrzęzła podczas treningu między kratami ogrodzenia lub o rzuconym przez Marka Jóźwiaka telewizorze. Książka napisana była momentami wulgarnym językiem, ale specjalnie mi to nie przeszkadzało. Dobrze się bawiłem podczas czytania, ale od tego momentu na piłkarzy zacząłem patrzeć zupełnie inaczej. Nie byli już dla mnie, przynajmniej nie wszyscy, wyłącznie skrajnymi profesjonalistami, którzy dbają o swoją formę, ale stali się zwykłymi ludźmi. Takimi, którzy lubią się zabawić, napić, a na drugi dzień wyjść na boisko i pokopać piłkę. Oczywiście byłem świadomy, że nie każdy piłkarz to taki balangowicz jak „Kowal”, ale na pewno jego wspomnienia spisane przez Krzysztofa Stanowskiego pozwoliły mi po raz pierwszy tak dokładnie poznać tajemnice piłkarskich szatni. Polskich szatni, a w tych, jak wiemy, rzadko bywało nudno.

środa, 10 września 2014

Biografia prosto z serca Camp Nou

Sięgając po biografię Gerarda Pique zastanawiałem się, czy będzie to książka skierowana przede wszystkim do fanów FC Barcelony, czy też publikacja mogąca trafić do szerszego grona czytelników. Po skończeniu dzieła Mateusza Bystrzyckiego nie mam wątpliwości, że „Urodzony na Camp Nou” to coś od miłośnika Blaugrany dla innych fanów katalońskiego klubu. Motto „Mes que un club” przyświeca każdej stronie, czyniąc z książki wydawnictwo dosyć ekskluzywne.

Recenzując pod koniec ubiegłego roku biografię Carlesa Puyola, którą napisał Ziemowit Ochapski, użyłem słów: „pozycja skierowana przede wszystkim do fanów katalońskiej drużyny”. Po lekturze książki napisanej przez innego młodego dziennikarza i kibica FC Barcelony z Polski, użyć można tego samego sformułowania. Być może Mateusz Bystrzycki podszedł do opisywanej postaci nieco bardziej krytycznie i nie starał się podkreślić na każdym kroku, że Pique to najlepszy obrońca świata, ale miłość do klubu zawęziła nieco jego pole widzenia. Praktycznie wszystko, co pojawia się w napisanej przez niego biografii, ma związek z Blaugraną lub rozpatrywane jest w kontekście katalońskiego zespołu. Ma to oczywiście swoje wady i zalety. Pozytywny aspekt jest taki, że pozycja „Gerard Pique. Urodzony na Camp Nou” przypadnie do gustu każdemu „cule”. Gorzej będzie natomiast z fanami innych drużyn, którzy na dłuższą metę mogą poczuć się nieco znużeni wielokrotnie podkreślanym przywiązaniem stopera Barcy do ukochanego klubu czy wykładaną w wielu miejscach romantyczną filozofią tego zespołu.

Dojrzały styl autora
Na wstępie muszę zaznaczyć, że, co zapewne łatwo wywnioskować z powyższego akapitu, nie jestem kibicem Barcelony. Pewnie gdybym nim był, recenzja biografii Pique byłaby dużo bardziej entuzjastyczna. To nie oznacza oczywiście, że dzieło Bystrzyckiego jest słabe. Wręcz przeciwnie – biorąc pod uwagę stosunkowo młody wiek autora, można być pełnym podziwu dla jego umiejętności pisarskich. Książka wydana przez Sine Qua Non pod względem językowym jest bowiem bardzo dojrzała i bogata. Zdarzają się wprawdzie w kilku miejscach niezbyt trafne moim zdaniem określenia „kampania” w odniesieniu do piłkarskiego sezonu, ale rozumiem, że ich użycie wynikało z chęci uniknięcia powtórzeń. Poza tymi wyjątkami trudno się jednak do czegoś przyczepić, gdyż biografia napisana jest dobrze i czyta się ją sprawnie, mimo że autor używa rozbudowanych zdań.

niedziela, 7 września 2014

"Ja, kibic"

Znacie ten stan, kiedy kończąc książkę czujecie ogromny żal, że nie będziecie mieli już okazji poznać kolejnych przygód głównego bohatera? Tak właśnie było w moim przypadku po przeczytaniu pozycji „Ja, kibic”. Publikacja Jamesa Bannona to kapitalna opowieść o byciu tajnym policjantem, a zarazem kibicem-chuliganem, która trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.

O ile ostatnie książki sportowe Grupy Wydawniczej Foksal, które czytałem, nie były rewelacyjne („Carlos Tevez. Droga ze slumsów na piłkarski szczyt” czy zwłaszcza „Historia mundialu”), „Ja, kibic” to pozycja z zupełnie innej bajki. Trafiony wybór przekładu i bardzo dobre tłumaczenie sprawiają, że trudno odłożyć na bok opowieść Jamesa Bannona. Kiedy już zacznie się jego książkę, nie chce się przerywać czytania. Przy okazji recenzowania drugiej części wspomnień Wayne’a Rooneya pisałem, że lektura mnie wciągnęła. Rzeczywiście tak było, ale porównując tamtą biografię z pozycją napisaną przez brytyjskiego tajniaka, w przypadku tej drugiej musiałbym użyć mocniejszego określenia. Bez przesady mogę stwierdzić, że „Ja, kibic” po prostu mnie pochłonął i już dawno nie czytałem książki w takim napięciu, z ogromną chęcią dowiedzenia się, co będzie dalej.

Tajniak w szeregach najgroźniejszych chuliganów
Kiedy po raz pierwszy dowiedziałem się o tej premierze, wiedziałem, że może to być strzał w dziesiątkę. Wprawdzie dotychczas ukazało się u nas kilka książek o brytyjskich chuliganach, ale wszystkie one opowiadały o tym zjawisko z punktu widzenia jego aktywnych uczestników. Ich treść, a także sposób postrzegania rzeczywistości przez autorów-kibiców był więc podobny. W przypadku „Ja, kibic” jest inaczej, gdyż głównym wątkiem nie są chuligańskie wybryki, wyjazdy do miast w całej Anglii, zasadzki i bijatyki z fanami innych zespołów, ale tajne policyjne śledztwo. Co ważniejsze, prowadzone jest ono w samym sercu brytyjskiej chuliganki lat 80. – w grupie chuliganów cieszących się najgorszą sławą. Kto przeczytał choć jedną z książek o podobnej tematyce, jak na przykład „Hoolifan”, „Guvnors” czy „Congratulations. You have just met the I.C.F”, wie, że kibice Millwall FC byli tymi, których zawsze obawiano się najbardziej.

piątek, 5 września 2014

Artur eR: „Kto jest z góry źle nastawiony do ruchu kibicowskiego, nigdy nie zmieni swego nastawienia” [Wywiad]

Kibice ŁKS-u na słynnej Galerze w 1994 roku.
Gdzieś w tłumie Artur eR, autor książki
Fot. prywatne archiwum Artura eR
Na początku sierpnia do sprzedaży trafiła książka „Z pamiętnika Galernika” opowiadająca o kibicowskiej rzeczywistości lat 90. Jej autorem jest Artur eR, który od ćwierć wieku jako wiernym fan ŁKS-u jeździ za ukochaną drużyną po całej Polsce. O początkach kibicowskiej przygody, wydanej właśnie publikacji, a także postrzeganiu piłkarskich fanatyków opowiada w wywiadzie dla bloga.

- Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, że powstaje książka "Z pamiętnika Galernika", która ma mówić o kibicach ŁKS-u, od razu do głowy przyszło mi nazwisko Jana Galernickiego. Pod takim pseudonimem pewien autor w 2006 roku wydał pozycję zatytułowaną "Nasza historia staje się legendą", która traktowała właśnie o ruchu kibicowskim łódzkiej drużyny. Okazuje się jednak, że chodzi tu o dwóch różnych autorów.

Przede wszystkim chciałbym przywitać wszystkich czytelników. Tak, autorzy książek wydanych w 2006 i 2014 roku są inni. Zbieżność „pseudonimów artystycznych” ma związek z trybuną, która jest bijącym sercem stadionu i od połowy lat 70. nazywana jest „Galerą”.

- Nie masz zbyt dobrego zdania o książce wydanej przed ośmioma laty. Dlaczego?

Bo została zrobiona zbytnio na siłę. Przed jej wydaniem dałem autorowi kilka propozycji, żeby wszystko było jak należy. Miałem do tego prawo, gdyż nieświadomie sam zrobiłem mu sporą robotę do tej książki. Nie skorzystał z pomocy. Poza tym dużo osób od nas czytających tę książkę stwierdziło, że jest zbyt propagandowa: myślenie pewnymi schematami, żeby nawet porażkę zamienić w sukces, a w życiu nie zawsze przecież bywa z górki. Kiedy po słynnej awanturze w Chorzowie mieliśmy sporo wewnętrznych problemów, autor trochę jeszcze pochodził na mecze, bo przecież trzeba było ukończyć książkę i sam zakończył swoją karierę kibicowską. Trąci mi to hipokryzją.

- Jan Galernicki nigdy nie należał więc do grona najwierniejszych kibiców ŁKS-u, którzy jeździli z drużyną na wszystkie wyjazdy?

Dokładnie. Znałem go dobrze, podkreślam – znałem, bo był i go nie ma, wcześniej miałem o nim dobre zdanie i uważałem go za dobrego kumpla. Miał z 3-4 sezony, kiedy w miarę regularnie jeździł na wyjazdy, ale zmieńmy temat. Nie mówmy o osobach nieobecnych.

środa, 3 września 2014

Wrześniowe premiery (cz. 1)

Skończyły się wakacje i od razu można zaobserwować lekkie poruszenie na rynku literatury sportowej. O ile lipiec i sierpień nie przyniosły zbyt wielu premier, wrzesień zwiastuje mocne zakończenie roku. Będzie nieźle nie tylko pod względem liczby nowych książek, ale także ich jakości. Kilka publikacji, które do księgarni trafią w obecnym miesiącu, zapowiada się niezwykle ciekawie.

Pierwsza wrześniowa premiera to coś dla fanów Crossfitu. Ta dyscyplina w ostatnim czasie zdobywa w Polsce coraz większą popularność, co ma także przełożenie na literaturę. Jakiś czas temu Sine Qua Non wydało poradnik-biografię „Sprawność, siła, witalność” T.J. Murphy’ego o tej właśnie tematyce, teraz na podobny ruch decyduje się Wydawnictwo Galaktyka. Książka „Pierwszy. Tajemnica zwycięstwa”, która do sprzedaży trafiła 1 września, to jednak nieco inny rodzaj literatury. Jest to typowa biografia, której autorem jest Rich Froning - czterokrotny mistrz turnieju CrossFit Games, czegoś w rodzaju mistrzostw świata w tej dyscyplinie. Jak informują wydawcy, „w książce »Pierwszy« czytelnicy towarzyszą Richowi w jego zmaganiach podczas kolejnych, zwycięskich mistrzostw i od podszewki poznają fenomen crossfitu, który szturmem zdobywa świat sportu”. Jest to więc dobra propozycja dla tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego nowego zjawiska. Jednym z wątków przewodnich książki jest także wiara w Boga i jej wpływ na życie autora oraz osiągane przez niego sukcesy. Może więc być ciekawie, tym bardziej że Froningowi w pisaniu wspomnień pomagał David Thomas, amerykański pisarz. Aby przekonać się, jak ostatecznie wypadała ta kooperacja, trzeba liczyć się z wydatkiem 34,90 zł, gdyż taka cena widnieje na okładce liczącej 232 strony pozycji.

niedziela, 31 sierpnia 2014

Janusz Trupinda: „Dla Gedanii nie było miejsca w powojennej rzeczywistości” [Wywiad]

Fot. zbiory prywatne Janusza Trupindy
Jakiś czas temu natrafiłem na blog „Gedania. Zapiski na marginesie książki”. Okazało się, że stronę prowadzi Janusz Trupinda (na zdjęciu), pracownik Muzeum Historycznego Miasta Gdańska, który pracuje właśnie nad publikacją poświęconą Gedanii – gdańskiemu klubowi sportowemu z bogatą, lecz jednocześnie tragiczną przeszłością sięgającą okresu międzywojennego. Zainteresowany tematyką, postanowiłem zadać autorowi kilkanaście pytań. Efektem tego poniższa rozmowa.

- Jak idą prace nad książką?

Cały czas systematycznie „do przodu”. Ze względu na inne obowiązki i zobowiązania nie mogę niestety poświęcić na jej przygotowywanie tyle czasu, ile bym chciał, ale jestem zadowolony z postępów.

- Ma Pan wyznaczony jakiś graniczny termin ukończenia publikacji?

Termin ukończenia publikacji określiłem sobie słowem „jesień”. Chciałbym zakończyć pisanie do końca października, gdyż później przyjdzie jeszcze czas na recenzję, redakcję i skład. Realnym terminem wydania jest więc wiosna przyszłego roku. Muszę jeszcze znaleźć odpowiednie wydawnictwo. Pierwsze rozmowy już się toczą, ale do finalizacji jeszcze daleko.

- W czerwcu założył Pan blog "Gedania. Zapiski na marginesie książki". Powstał on przede wszystkim z myślą o tym, żeby opublikować na nim to, co nie zmieści się w książce?

Wszelakich wątków związanych z działalnością Gedanii jest tyle, że na pewno nie da rady zmieścić tego w książce. Są kwestie wątpliwe, zagadki, których nie jestem w stanie rozwikłać. Może ktoś pomoże? Przede wszystkim chciałbym jednak dotrzeć do ludzi. Mimo, że posiadam adresy rodzin dawnych Gedanistów i mógłbym rozesłać oficjalne pisma z logo Muzeum Historycznego z prośbą o pomoc w pisaniu książki, to nie chcę tego robić. Nie chcę wchodzić ludziom „z butami” do domu, narzucać się. Wyszedłem z założenia, że jeżeli ktoś interesuje się historią klubu, czy choćby bada dzieje swoich przodków lub rodziny, to na pewno będzie przeszukiwał internet i w ten sposób się na mnie natknie. Wolałbym, żeby odbyło się to raczej w ten sposób, niż poprzez moją inicjatywę i nagabywanie.

piątek, 29 sierpnia 2014

Wayne w wielkim świecie Premier League

Druga część wspomnień Wayne’a Ronneya właśnie trafiła do polskich księgarni. „Moja dekada w Premier League” to opowieść o jednej z najlepszych piłkarskich liga snuta przez piłkarza, który przez ostatnie dziesięć lat co tydzień miał okazję rywalizować z zespołami i zawodnikami najwyższej światowej klasy. W ogólnej ocenie publikacja wydana przez Sine Qua Non wypada nadspodziewanie dobrze.

Muszę przyznać, że zabierając się za lekturę książki angielskiego napastnika nie spodziewałem się rewelacji. W ojczyźnie zawodnika druga część jego wspomnień sprzedała się tak sobie, więc sądziłem, że nie znajdę w niej zbyt wielu interesujących wątków. Zacząłem jednak czytać i pozycję „Moja dekada w Premier League” skończyłem w dwa wieczory. Może nie jest to najlepsza książka sportowa, z jaką miałem okazję się zapoznać, ale wciąga. A to już dużo. Przyjemnie przebywało się z Rooneyem w szatni United, słuchało przedmeczowych odpraw sir Aleksa Fergusona czy wychodziło razem z „Czerwonymi Diabłami” na Old Trafford. Przede wszystkim dlatego, że napastnik reprezentacji Anglii przez całą lekturę sprawia wrażenie małego chłopca zafascynowanego tym wszystkim, co wokół niego się dzieje i ten stan udziela się czytelnikowi. Przypominają się czasy, kiedy godzinami ganiało się za piłką na boisku i marzyło o karierze, która stała się udziałem „Wazzy”…
                         
O wyższości Premier League nad Ligą Mistrzów
Lektura książki Rooneya pozwala przenieść się w świat wielkiej piłki i, co dla wszystkich kibiców bez wątpienia najważniejsze, zajrzeć za jej kulisy. Czytelnik otrzymuje możliwość śledzenia oczami piłkarza tego wszystkiego, co on sam przeżył. To chyba największy atut pozycji „Moja dekada w Premier League”, ponieważ nie jest ona typową biografią. Wszystko to, co dotyczyły dzieciństwa i młodości Wayne’a, zawarte zostało w pierwszej części wspomnień. W drugiej można więc zapoznać się wyłącznie z tym, co dotyczy rozgrywek Premier League i Ligi Mistrzów (nieprzypadkowo w tej kolejności, gdyż ligę Rooney uważa za najważniejszą), gdyż o nich najczęściej pisze zawodnik. Jest jeszcze kilka opisów okoliczności najważniejszych spotkań w Pucharze Anglii i Pucharze Ligi Angielskiej, ale nie ma praktycznie niczego o reprezentacji. Podejrzewam, że ten temat zostanie przedstawiony w osobnej książce.

środa, 27 sierpnia 2014

Deyna. Ten obcy

Przed sięgnięciem po pozycję „Deyna, czyli obcy”, zastanawiałem się, czy czwarta biografia tego samego piłkarza, który w dodatku odszedł dwadzieścia pięć lat temu, może wnieść coś nowego. Okazało się, że tak, gdyż Roman Kołtoń podszedł do tematu zupełnie inaczej niż poprzednicy. Napisana przez niego książka ukazuje postać Kazimierza Deyny na tle epoki, a autor prezentuje własne, świeże spojrzenie na życie i karierę legendy warszawskiej Legii.

Podążając własną ścieżką
Biografie Deyny pisali najpierw Stefan Szczepłek i Wiesław Wika, a niedawno zrobił to także Wiktor Bołba, kustosz muzeum Legii. Jego książkę zatytułowaną „Deyna. Geniusz futbolu, książe nocy” recenzowałem niedawno na blogu. Podkreślałem przede wszystkim fakt, że autorowi udało się przedstawić, jakim człowiekiem był „Kaka”, gdy po meczu lub treningu wracał do domu albo ruszał w miasto. To była niewątpliwie największa zaleta pozycji wydanej przez Wydawnictwo The Facto, podobnie jak skrupulatne, uporządkowane i bardzo dokładne przedstawienie kolejnych etapów życia warszawskiej legendy. Oczywiście z racji tego, że książka Bołby do sprzedaży trafiła wcześniej niż „Deyna, czyli obcy”, Kołtoń nie mógł podążyć tą samą drogą i na szczęście tego nie zrobił. Zamiast kolejnej biografii będącej opisem najważniejszych wydarzeń w życiorysie zawodnika Legii, mamy więc publikację, która owszem, sporo mówi o Deynie, ale ukazuje jego karierę na szerszym tle futbolu i rzeczywistości lat 70. i 80.

Momentami można nawet odnieść wrażenie, że „Deyna, czyli obcy” to… nie biografia tytułowego bohatera, a książka o „Orłach Górskiego”, mundialu w Niemczech z 1974 roku czy Zbigniewie Bońku. Kołtoń, w przeciwieństwie do poprzednich autorów piszących o Deynie, nie stawia piłkarza w centrum zainteresowania. Wątek kariery zawodnika Legii przewija się wprawdzie przez całą książkę, ale dziennikarz Polsatu Sport nie ogranicza się wyłącznie do niego. Kiedy na przykład wspomina występy „Kaki” na mistrzostwach świata, szeroko opisuje mecze Polaków, szuka przyczyn zwycięstw lub porażek, analizuje decyzje Kazimierza Górskiego oraz Jacka Gmocha, ale także przybliża sylwetki Johana Cruijffa i Franza Beckenbauera lub opisuje przebieg finałowych starć z 1974 i 1978 roku. Wszystko, co pojawiało się w książkach Bołby czy Szczepłka, miało związek z osobą Deyny. U Kołtonia jest nieco inaczej, gdyż postanowił on nakreślić szerszy obraz futbolu przede wszystkim lat 70. i na jego tle przedstawić czytelnikowi legendę rodzimej piłki.