wtorek, 8 września 2015

Wrześniowe premiery (cz. 1)

Początek września przyniesie pięć ciekawie zapowiadających się premier. Pierwsza z nich to coś, co zainteresuje fanów futbolu, druga to książka dla kibiców piłkarskich, trzecia przypadnie go gustu sympatykom kopanej, w czwartej zaczytywać będą się entuzjaści lubiący haratnąć w gałę, a piąta to propozycja dla osób uwielbiających piłkę nożną. Mówiąc krótko: pierwsza część tego miesiąca upłynie pod znakiem futbolu. Czyli norma, biorąc pod uwagę popularność tego sportu w naszym kraju.

Zacznie się 8 września. W zasadzie to już się zaczęło, bo książka „Simeone. Mecz po meczu” dziś ma wprawdzie oficjalną premierę, ale trafiła już do rąk pierwszych czytelników. Ba, niektórzy jej lekturę mają już za sobą, o czym informowali na fan page’u bloga. Nie można się temu specjalnie dziwić, gdyż autobiografia Diego Simeone nie jest dziełem specjalnie obszernym. Liczy dokładnie 192 strony, a po jej przejrzeniu łatwo zauważyć, że w Domu Wydawniczym Rebis nieźle się natrudzili, by osiągnąć taki wynik. To oczywiście w żadnym wypadku nie musi świadczyć o poziomie publikacji, bo przecież nie od dziś wiadomo, że liczy się nie ilość, a jakość. Pierwsze sygnały, które do mnie dotarły, są bardzo pozytywne, a ja sam na lekturę tej pozycji czekam z niecierpliwością. Mógłbym na przykład skończyć ten tekst i brać się za czytanie, ale zanim to zrobię, napiszę jednak kilka słów o książce…

Pierwszy pozytyw to fakt, że jest to autobiografia, a więc książka pisana przez argentyńskiego szkoleniowca (przynajmniej w teorii pisana) w pierwszej osobie. Z kartek tej publikacji przemawia do nas Simeone (dla przyjaciół Cholo), ale zanim to czyni, głos zabiera Luis Aragones. Nieżyjący już hiszpański trener jest autorem krótkiego wstępu, ale oczywiście nie pisze do nas zza grobu. Tutaj zdezorientowanym czytelnikom należy się małe wyjaśnienie – pierwsze wydanie tej książki ukazało się w Hiszpanii w 2013 roku, a więc jeszcze za życia selekcjonera La Roja. Drugie, uzupełnione, miało premierę rok później i to właśnie ono zostało przełożone na język polski. Książka traktuje więc o wydarzeniach do sezonu 2013/14 włącznie (Atletico z mistrzostwem Hiszpanii i w finale Ligi Mistrzów), a jak zapewniają wydawcy w opisie, autor opowiada w niej „o swoim życiu i pracy zawodowej, o metodzie kierowania ludźmi i o zasadach, których przestrzega, kiedy w oparciu o wspólny wysiłek i wzajemne zaufanie dzieli się z piłkarzami swoją wiedzą”.

środa, 26 sierpnia 2015

Obalając mity krążące wokół El Clásico

To nie jest książka, która byłaby powieleniem tego, co doskonale znane. Jeśli komuś wydawało się, że historia rywalizacji FC Barcelony z Realem Madryt nie skrywa przed nim żadnych tajemnic, po lekturze tej publikacji będzie musiał zrewidować niektóre osądy. W „Barça vs. Real” Alfredo Relaño rozprawia się bowiem z mitami od lat krążącymi wokół El Clásico, udowadniając, że wbrew pozorom oba kluby są do siebie bardzo podobne.

Dotychczas ukazały się w Polsce dwie książki poświęcone jednej z najstarszych na świecie piłkarskich rywalizacji. W 2012 r. Bukowy Las wydał książkę Richarda Fitzpatricka „El Clásico. FC Barcelona kontra Real Madryt”, a dwa lata później nakładem Wydawnictwa Amber ukazała się u nas pozycja „FC Barcelona - Real Madryt. Wojna światów”. Czytałem drugą z tych książek i wystawiłem jej pozytywną ocenę w tej recenzji. Była bardzo ciekawie napisana i muszę przyznać, że do kolejnej pozycji na ten sam temat podchodziłem z lekką rezerwą. Spodziewałem się, że w książce Relaño przeczytam dokładnie to samo, co opisał wcześniej Thibaud Leplat, ale na szczęście było zupełnie inaczej. Fakt, wiele rzeczy w obu pozycjach się powtarza, ale autor nowszej książki niektóre wydarzenia interpretuje i przedstawia inaczej, porusza też wątki, które nie zostały zawarte w „Wojnie światów”. To sprawia, że obie pozycje wcale się nie wykluczają. Wręcz przeciwnie – stanowią dobre uzupełnienie i prezentują różne punkty patrzenia na rywalizację Blaugrany z Królewskimi.

Madridista z barcelońskimi korzeniami
Na wstępie warto przybliżyć sylwetkę autora, gdyż odgrywa ona niebagatelną rolę w odbiorze książki. Alfredo Relaño to redaktor naczelny dziennika sportowego „As”, a także komentator stacji radiowej Cadena SER. Bardziej zorientowani w realiach hiszpańskiej piłki kibice z pewnością wiedzą, że oba media są promadryckie. Zresztą sam autor we wprowadzeniu lojalnie informuje: „Powiedzmy sobie uczciwie: urodziłem się w kołysce madridistów. Mój ojciec był socio Realu przed wojną, mój starszy brat jest socio Realu od ponad 50 lat, ja sam zostałem zarejestrowany jako socio na sezon 1962/63”. Czytelnik już na dzień dobry informowany jest więc o klubowych sympatiach autora, który jednocześnie zaznacza, że ma barcelońskie korzenie – jego matka wychowała się w Barcelonie, podobnie jak jego dwie ciotki. Relaño pochodzi więc z mieszanej rodziny, z domu, w którym z szacunkiem odnosiło się zarówno do Madrytu, jak i do Katalonii. To sprawia, że wydaje się być idealnym kandydatem do napisania wyważonej książki o rywalizacji między Barçą i Realem.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Sierpniowe premiery

Za nami lipiec, a więc miesiąc zdecydowanie najmniej owocny, jeśli chodzi o nowe publikacje sportowe. Na szczęście sierpień przyniesie lekkie ożywienie na rynku i możemy spodziewać się już kilku ciekawych premier, zwiastujących mocny koniec roku. Czyli coś, co czytelnicy lubią najbardziej!

Jeśli chodzi o książki z sierpniową datą premiery, zaczęło się już drugiego dnia tego miesiąca. Właśnie wtedy podczas Indywidualnych Międzynarodowych Mistrzostw Ekstraligi w Lesznie po raz pierwszy można było nabyć pozycję „Drużynowe Mistrzostwa Świata (1959-1978)”. To publikacja poświęcona speedwayowi, a jeśli chodzi o tę dyscyplinę sportu w Polsce, to w wydawaniu książek na jej temat nie ma sobie równych Firma Wydawnicza Danuta Dobruszek. Trudno już zliczyć, ile tytułów wypuściło na rynek to wydawnictwo, ale śmiało można stwierdzić, że ich autor, czyli Wiesław Dobruszek, jest dla fanów żużla tym, kim dla kibiców piłkarskich Andrzej Gowarzewski. Od czasu do czasu, bez wielkiego rozgłosu, wychodzi nowa publikacja o speedwayu i tak też stało się na początku sierpnia. Książkę będącą pierwszą częścią serii można było nabyć w Lesznie, ale oczywiście szansę na jej zakup mają także czytelnicy z innych stron Polski. Wystarczy wejść na stronę www.ksiazkizuzlowe.pl i postępować zgodnie z instrukcjami zamieszczonymi na samym dole. Można przy okazji składania zamówienia dorzucić któryś ze starszych tytułów, bo znajduje się tam spis wszystkich (także tych, których nakład już się wyczerpał) książek firmy.

Jeśli chodzi o najnowszą, wydawcy zapowiadają ją jako publikację traktującą „o bogatej w polskie sukcesy, a także porażki, bardzo ciekawej historii Drużynowych Mistrzostw Świata”. W opisie książki podkreślają, że zawiera ona mało znane ciekawostki, interesujące cytaty z ówczesnej prasy, a także wyniki eliminacji i finałów. Całość jest bogato ilustrowana, wydana w twardej oprawie i liczy 248 stron. Warto podkreślić, że premierowy tom serii dotyczy okresu do 1978 roku, a autor „prowadzi Czytelnika poprzez przypomnienie historii narodzin drużynowej rywalizacji, jej trudne początki, po wielkie sukcesy polskiej reprezentacji, która w tym okresie aż czterokrotnie zdobywała złote medale”. Dla fanów żużlowych zmagań to bez wątpienia pozycja obowiązkowa. Aby stać się jej posiadaczem, trzeba się liczyć z wydatkiem rzędu 35 zł (wraz z kosztami wysyłki, jeśli zamawiamy przez wspomnianą stronę internetową). Książka znajduje się też w ofercie Sendsportu, ale tam jej cena jest nieco wyższa i wynosi 39,90 zł.

środa, 29 lipca 2015

Pofilozofujmy o futbolu

Są takie książki, przez które brnie się z przyjemnością, są też takie, których czytanie chce się jak najszybciej zakończyć. Ku własnemu zdziwieniu „Porozmawiajmy o futbolu”, czyli wywiad-rzekę z Michelem Platinim, muszę niestety zaliczyć do tej drugiej kategorii. Mimo kilku ciekawych fragmentów, publikacja nie rzuciła mnie na kolana. Nie jest to zdecydowanie lektura, która każdemu kibicowi przypadnie do gustu.

Nie do końca potrafię znaleźć odpowiedź na pytanie, z czego to wynikało, ale już dawno nie było książki, przy której tak się męczyłem. Mówiąc szczerze, kilkukrotnie nosiłem się z zamiarem odłożenia jej na bok. Jedynie chęć napisania rzetelnej recenzji zmusiła mnie do tego, żebym dobrnął do ostatniej kartki liczącego 296 stron dzieła. Lekturę zaczynałem z dużymi nadziejami, bo też książka zapowiadała się niezwykle interesująco. Oto Gerard Ernault, dziennikarz związany z tak szanowanymi tytułami jak „L’Equipe” i „France Football”, a także wieloletni przewodniczący międzynarodowego jury Złotej Piłki FIFA, prowadzi rozmowę z prezydentem UEFA, Michelem Platinim. Pomyślałem, że może wyjść z tego całkiem interesujący wywiad, po części poświęcony karierze francuskiego piłkarza, a po części jego spojrzeniu na futbol. Okazało się jednak, że książka w całości dotyczy piłkarskiej wizji Platiniego, co niestety, przynajmniej w mojej ocenie, ją zabiło. Zabrakło równowagi, zróżnicowania, było natomiast bardzo monotonnie, co na dłuższą metę stało trudne do przełknięcia.

Miłe złego początki
Zaczyna się całkiem obiecująco. Najpierw Ernault we wstępie wyjaśnia motywy stworzenia książki (która początkowo książką być nie miała), okrasza to kilkoma wątkami autobiograficznymi i wyjaśnia, jak doszło do jego pierwszego spotkania z Platinim. Po kilkunastu stronach rozpoczyna się wywiad (wiele mówiącym tytułem pierwszej części: „Witajcie w Platinilandzie”) i na kolejnych stronach, już do ostatnich kartek, prezydent UEFA przedstawia swój ogląd piłkarskiej rzeczywistości. W zasadzie nie czyni tego tylko on, bo też, co jest charakterystyczną cechą wywiadów-rzek, sporo dodaje od siebie rozmawiający dziennikarz. On także przedstawia swój punkt widzenia na tematy rozmów, często prowokuje pytaniami Platiniego czy umyślnie się z nim sprzecza, aby ten musiał dobrze uargumentować swoje stanowisko. Sposób rozmowy jest bez zarzutu, jednak treść sprawia, że z każdą kolejną stroną można odnieść wrażenie, że to nie wymiana zdań dwóch panów mających dużą futbolową wiedzę i doświadczenie, a zwykłe piłkarskie filozofowanie.

czwartek, 23 lipca 2015

Magia Gladbach zaklęta w fotografii

Nie Kuba Błaszczykowski, a Przemek Nieciejewski będzie pierwszym Polakiem, który w najbliższym czasie wyda książkę sportową w Niemczech. 24 lipca do sprzedaży za naszą zachodnią granicą trafi jego album „Wir leben Borussia” z ponad 150 fotografiami ukazującymi kibiców Borussii Monchengladbach.

Jak doszło do powstania albumu? – Pomysł na album zrodził się mniej więcej rok temu – mówi jego twórca, Przemek Niciejewski. – Scena kibicowska Gladbach jest absolutnie unikalna. Tłumy kibiców na każdym meczu wyjazdowym, tysięczny fan club zarejestrowany w ubiegłym tygodniu, pierwsze stowarzyszenie kibiców w Niemczech i mnóstwo mniej lub bardziej dostrzegalnych niuansów tworzących fascynującą mozaikę – wyjaśnia. Owa mozaika przedstawiona została na 200 stronach, a całość prezentuje się świetnie. Zdjęcia robione są z pomysłem, każde przedstawia jakąś historię, ale fenomenem jest, że niemal na żadnej fotografii nie zobaczymy boiska czy piłkarzy. To nie oni są tutaj głównymi bohaterami. Autor obiektyw swojego aparatu skierował na trybuny, niejako odwracając powszechny schemat, w którym to fani spoglądają na to, co dzieje się na murawie.

- Bardziej interesuje mnie zdjęcie kibiców udających się na mecz czwartoligowego klubu, niż kolejna fotografia Messiego czy Cristiano Ronaldo – tłumaczy 36-letni autor. – Fotografią pasjonuję się od zawsze, początkowo bardziej teoretycznie, ale od czterech lat zajmuję się rejestrowaniem kultury kibicowskiej – dodaje. To czuć, kiedy przegląda się album, gdyż niemal każde z ujęć ma w sobie jakąś historię. Są fotografie zwracające uwagę na symbole, takie jak szalik, herb, czapka czy tatuaż, są te, które aspirują do miana zdjęć artystycznych, a są też takie, które po prostu ukazują tłum kibiców idących na mecz lub zgromadzonych na stadionie. To jednak, co najważniejsze, to emocje. Odgrywają one główną rolę w kulturze kibicowskiej, biją również z większości zdjęć, co sprawia, że album staje się pozycją obowiązkową każdego fana Gladbach.

niedziela, 19 lipca 2015

St. Pauli. Ostatni bastion romantycznego futbolu

Ktoś napisał i wydał w Polsce książkę o niemieckim klubie występującym obecnie w 2. Bundeslidze. Zaskoczyła mnie ta wiadomość, ale jeszcze bardziej zaskoczony byłem po lekturze publikacji Fabiana Balickiego „Więcej niż piłka nożna? St. Pauli jest tą możliwością”. Okazała się ona świetną pozycją i udowodniła, że w dobie komercjalizacji futbolu są jeszcze miejsca, w których liczy się coś więcej niż pieniądze.

Przyznam szczerze, że na początku byłem sceptycznie nastawiony do tej książki. Czy polskiego kibica może zainteresować klub z Niemiec, który w najwyższej klasie rozgrywkowej występował rzadko, a jeśli już, to zazwyczaj spadał z niej z hukiem? Zadawałem sobie to pytanie, ale okazało się, że było ono wynikiem mojej ignorancji. O ile FC St. Pauli nie ma na swoim koncie praktycznie żadnych znaczących sukcesów sportowych, o tyle na piłkarskiej mapie Europy jawi się jako klub absolutnie wyjątkowy. Właśnie o tym przekonamy się, sięgając po dzieło Fabiana Balickiego – urodzonego w Grudziądzu doradcy gospodarczego, który w połowie lat 90. wyemigrował do Niemiec, gdzie zakochał się w St. Pauli.

FC St. Pauli jako zjawisko
„Więcej niż piłka nożna?” nie jest typową książką sportową. Fragmentów dotyczących stricte boiskowych wydarzeń znajdziemy w niej niewiele. Jest kilka słów poświęconych najbardziej pamiętnym meczom FC St. Pauli, jest rozdział poświęcony jednemu z piłkarzy, ale tak naprawdę Balicki opisuje klub nie jako piłkarską drużynę, a zjawisko kulturowe. Autor sporo miejsca poświęca samej dzielnicy Hamburga, w której FC. St. Pauli ma siedzibę, opisując jej historię, najważniejsze ulice, budynki i atrakcje turystyczne. Bo też całość jest ze sobą spójna i dopiero rozpatrywana razem daje pełne wyobrażenie o klubie, jego kibicach i ich podejściu do futbolu, które znacznie różni się od spotykanego obecnie w piłkarskiej elicie.

wtorek, 14 lipca 2015

Kuba

Na tę książkę czekał chyba każdy polski kibic. Kiedy jeden z najlepszych piłkarzy w kraju i kapitan reprezentacji, mający za sobą mocną życiową historię, szykuje się do wydania biografii, musi być ciekawie. I faktycznie jest, ale trudno pozycję zatytułowaną „Kuba” uznać za dzieło w pełni obiektywne i kompletne.

Na wstępie warto wyjaśnić kilka kwestii związanych z formą książki. „Kuba” nie jest autobiografią Błaszczykowskiego. Nie jest to pozycja w stylu „Spalonego” czy też „ZaSYPAnego”, gdzie współautorzy starali się sprawić wrażenie, że przemawia do nas piłkarz, a sami pozostawali w cieniu (skąd wzięło się określenie „ghostwriter”). Małgorzata Domagalik podążyła inną drogą i uczyniła z siebie jedną z bohaterek książki. Tak naprawdę bliższe prawdzie byłoby stwierdzenie, że to po prostu jej dzieło, pisana przez nią biografia Błaszczykowskiego, na którą ten dał przyzwolenie. Bo to dziennikarka jest autorką wstępu, bo to ona prowadzi narrację w kolejnych rozdziałach, oddając od czasu do czasu głos członkom rodziny piłkarza, jego znajomym i trenerom, bo to ona przeprowadzała liczne rozmowy z Kubą, których dokładny zapis znalazł się w książce. Domagalik jest w tej publikacji dużo (momentami można odnieść wrażenie, że nawet za dużo), ale nie jest to nowość – dosyć często autorzy biografii decydują się na podobny zabieg. Było tak chociażby w przypadku pozycji „Henning Berg. Z Manchesteru do Warszawy”, którą niedawno recenzowałem na blogu.

Niczym dokument filmowy
Pod tym względem książka nie odbiega więc od standardów, ale jest dosyć specyficzna w swojej budowie. Mamy bowiem odautorski tekst pisany przez Małgorzatę Domagalik, czyli główną narrację, są cytaty na szarym tle pochodzące z prasy i innych mediów, są przytaczane obszernie (ale nie wplatane w tekst) wypowiedzi rozmówców oraz są wywiady autorki z Kubą Błaszczykowskim, wyróżnione inną czcionką. Wszystkie te części są wyraźnie od siebie oddzielone, z czym, przyznam szczerze, spotykam się po raz pierwszy. Nie czyta się tego źle, wprowadza to ład, ale mimo wszystko rzutuje na odbiór biografii. Dużo trudniej jest bowiem spisać historię w ciągłej formie, utrzymując równowagę między własnymi słowami, cytatami innych osób, materiałami prasowymi i wypowiedziami głównego bohatera. To udało się świetnie na przykład Ronaldowi Rengowi, kiedy spisywał historię Roberta Enke. W przypadku „Kuby” jest inaczej i odniosłem wrażenie (nie wiem, czy taki był zamysł?), że książka przybrała przez to charakter scenariusza telewizyjnego dokumentu. Czytając ją, oczami wyobraźni widziałem siedzącego na krześle Jerzego Brzęczka czy Dawida Błaszczykowskiego, którzy do kamery opowiadają o swoim krewnym.

czwartek, 9 lipca 2015

KONKURS: Wygraj biografię Henninga Berga!

Popijawa podczas mundialu, konflikty z trenerami, kara od sir Aleksa Fergusona za noc z ukochaną czy pożegnanie z reprezentacją w nie najlepszej atmosferze. Między innymi o tym w książce "Henning Berg. Z Manchesteru do Warszawy" pisze norweski dziennikarz, Joachim Forsund. Teraz dwa egzemplarze biografii obecnego szkoleniowca Legii, nad którą blog Książki Sportowe objął patronat medialny, możecie wygrać w konkursie.


O książce poświęconej byłemu piłkarzowi Manchesteru United i Blackburn Rovers, który robi trenerską karierę w Polsce, pisałem w tej recenzji. Jeśli zachęciła was ona do sięgnięcia po książkę, a nie mieliście jeszcze okazji jej zakupić, macie dobrą okazję do wygrania publikacji w konkursie. Aby wziąć w nim udział wystarczy odpowiedzieć na pytanie:

wtorek, 7 lipca 2015

Tadeusz Olszański wystawia igrzyskom rachunek

Coraz mniej takich książek na naszym rynku. Wielka szkoda, bo opinie autorów, którzy mają coś ciekawego do przekazania, warto zgłębiać. Tak jak najnowsze dzieło Tadeusza Olszańskiego: „Rachunek za igrzyska, czyli co się stało ze sportem?”. To pożyteczna i skłaniająca do refleksji lektura, która uświadamia, jak wielkim biznesem stał się współczesny sport.

Mimo że rynek książek sportowych rozwija się w naszym kraju niezwykle dynamicznie, zdominowany jest przede wszystkim przez biografie. Oczywiście trudno to zjawisko rozpatrywać negatywnie, ale porównując to, co trafia obecnie do księgarni, z tym, co lądowało na półkach jeszcze kilkanaście lat temu, widać wyraźną różnicę. Publikacji doświadczonych dziennikarzy, którzy byli świadkami wyczynów kilku pokoleń sportowców, coraz mniej. Brakuje książek, które stanowiłyby próbę ujęcia sportu w szerszym, całościowym kontekście, dlatego po każdą nowowydaną pozycję tego typu sięgam z wielką ochotą. Nie inaczej było z „Rachunkiem za igrzyska”, czyli najnowszym dziełem Tadeusza Olszańskiego. Autor związany m.in. ze „Sztandarem Młodych”, „Sportowcem” i „Polityką” słynie z pisania książek. Do tej pory wydał ich już co najmniej kilka, od „Magii sportu” poczynając, a na „Mojej osobistej historii olimpiad” kończąc. Warto ponownie przekonać się, co ma do przekazania.

Od Carlo Airoldiego do Cristiano Ronaldo
Tym razem Olszański nie zdecydował się na typowe dla jego wcześniejszych publikacji wspomnienia z wydarzeń sportowych. Nie relacjonuje igrzysk lub innych imprez, na których był, ale wystawia za nie rachunek. Na blisko 120 stronach uświadamia czytelnika, jak wielkie zmiany zaszły w nowożytnym sporcie. Jak sam pisze w krótkim wstępie, tą książką próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie: „W którym momencie szczytne olimpijskie citius, altius, fortius – szybciej, wyżej, mocniej – zamieniło się w wyłącznie jedno: więcej i jeszcze więcej?”. Zafrasowanie autora wydaje się jak najbardziej zasadne, gdyż dzisiejszy sport, którym rządzi pieniądz, daleki jest od szlachetnych idei barona Pierre de Coubertina. Jak jednak zaznacza Tadeusz Olszański, deprecjacja wartości w sporcie nie nastąpiła wcale w ostatnich latach. Proces ten zaczął się znacznie, znacznie wcześniej, co autor udowadnia, przyglądając się historii nowożytnych olimpiad i kolejnym negatywnym zjawiskom im towarzyszącym.

środa, 24 czerwca 2015

Wyjątkowa historia Lopepe

Są takie książki sportowe, które swoją tematyką daleko wybiegają poza sport. Jedną z nich jest bez wątpienia „Bieg po życie” Lopeza Lomonga. Choć nazwisko tego sportowca niewiele mówi przeciętnemu kibicowi, warto poznać historię biegacza z Sudanu Południowego, bo to gotowy scenariusz na hitowy film. Co najważniejsze – film z happy endem.

Kim jest Lopez Lomong i dlaczego jego wspomnienia ukazują się w Polsce? To z pewnością pytanie, które zadawał sobie każdy, kto po raz pierwszy usłyszał o książce „Bieg po życie”. Ja też początkowo nie miałem pojęcia, kim jest czarnoskóry biegacz. Nawet Wikipedia nie okazała się szczególnie pomocna. Lomong nigdy nie zdobył medalu mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, nie zrobił właściwie nic, żeby zapisać się w świadomości kibiców. Kiedy jednak poznajemy jego historię, którą opowiada na kartach autobiografii, uświadamiamy sobie, że już sam fakt, iż wystartował w imprezach takiej rangi, jest ogromnym sukcesem. Ba, nawet nie sukcesem, a cudem, bowiem to, co wcześniej spotkało go w życiu, jest czymś znanym nam tylko z telewizyjnego ekranu. Lopepe, czyli Szybki, bo taki właśnie pseudonim od zawsze nosił bohater i autor książki, nie tylko przeżył piekło, ale też wygrał z wszystkimi przeciwnościami losu. Dzięki wierze, uporowi i wytrwałości, których pozazdrościć może mu każdy z nas.

Piekło Sudanu
„Zabrany!”. Taki tytuł nosi pierwszy rozdział książki i trzeba przyznać, że lektura od początku szokuje. Lomong opisuje w niej wydarzenia pewnej niedzieli, która zapowiadała się jak kolejny zwykły dzień. Miał sześć lat i jak co dzień wybrał się z rodziną do kościoła. Był zbyt młody, by rozumieć, że w jego kraju trwa wojna domowa. Wiedział o jakimś zagrożeniu, ale nie spodziewał się, że dopadnie go ono akurat tutaj – w świątyni. Podczas mszy do kościoła wtargnęli rebelianci i zaczęli wyrywać wszystkich chłopców z rąk zrozpaczonych rodziców. Przerażonemu Lopepe, podobnie jak jego kolegom, zawiązano oczy i kazano iść w rzędzie do ciężarówki. Następnie wywieziono ich w nieznane, a kiedy zdjęto im z oczu opaski, zobaczyli nową rzeczywistość – ciasną chatę bez okien, która od teraz miała stać się ich nowym domem.