Uparta dziewczyna z Kasiny Wielkiej, która mimo wielu trudności w wieku
27 lat zdobyła w sporcie wszystko, co było do zdobycia. Tak w skrócie można
opisać historię Justyny Kowalczyk – najwybitniejszej postaci polskich biegów
narciarskich. Przed kolejną i być może ostatnią wielką imprezą jej życie w
biografii „Złota Justyna” postanowił opisać dziennikarz „Przeglądu Sportowego”,
Kamil Wolnicki.
Książka poświęcona Justynie
Kowalczyk miała swoją premierę 22 stycznia. Data ukazania się biografii nie
jest oczywiście przypadkowa. W najbliższy piątek rozpoczną się XXII Zimowe
Igrzyska Olimpijski w Soczi, które mogą być ostatnim wielkim wydarzeniem
sportowym, w którym udział weźmie królowa nart. Polscy kibice życzyliby sobie,
żeby tak oczywiście się nie stało, ale sama zainteresowana wielokrotnie
podkreślała, że organizowane w Rosji igrzyska są jej punktem docelowym. Czy
końcowym? Tego do jeszcze nie wiadomo, a decyzja Justyny Kowalczyk będzie
zapewne uzależniona od wyników, które uda jej się osiągnąć w zbliżającej się
imprezie. Dywagacjom na temat przyszłości polskiej mistrzyni olimpijskiej
poświęcony został zresztą ostatni rozdział książki, ale o treści za chwilę.
Na początek kilka ogólnych informacji o tej pozycji.
Choć publikacja „Złota Justyna”
została wydana przez właściciela „Przeglądu Sportowego” – firmę Ringier Axel
Springer, nie jest to książka podobna do poprzednich tego typu dzieł. Jakiś
czas temu w cyklu „Gwiazdy sportu” ukazały się książeczki o Robercie
Lewandowskim, Tomaszu Frankowskim i Mamedzie Chalidowie. Też były one pisane
przez redaktorów największego dziennika sportowego w Polsce, ale swoją formą
znacznie różniły się od najnowszej propozycji wydawcy „PS”. W ich przypadku
celowo użyłem stwierdzenia „książeczki”, gdyż były to pozycje liczące około 100
stron, w których elementy graficzne górowały nad tekstem. Jeśli przekartkuje
się pozycję „Złota Justyna”, od razu można zauważyć, że proporcje układają się
odwrotnie. Publikację Kamila Wolnickiego śmiało można nazwać pełnoprawną
książką, o czym świadczy liczba 190 stron, a także przewaga tekstu. Odbija się
to oczywiście na cenie, gdyż biografia Justyny Kowalczyk kosztuje, nie jak
poprzednie dzieła 9,99 zł, ale równe 24 zł. Trzeba jednak oddać, że w czasach,
kiedy sportowa książka kosztuje przeważnie około 40 zł, nie jest to wygórowana
kwota. Zwłaszcza, że w zamian kibic otrzymuje nie tylko profesjonalnie
napisane, ale też ciekawe dzieło.
Bardzo dobrze, że za pisanie o
Justynie Kowalczyk wziął się ktoś, kto zna się na rzeczy. Nie mówię w tym
przypadku o doświadczeniu autora w pisaniu książek – z tego co wiem, był to
debiut Kamila Wolnickiego. Ten dziennikarz, z racji wykonywanego zawodu, jest osobą, która
towarzyszyła bohaterce, kiedy ta zdobywała najważniejsze tytuły – medale
mistrzostwa świata, olimpijskie krążki czy laury za zwycięstwa w Tour de Ski i
klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Redaktor „Przeglądu Sportowego”
widział więc starty Kowalczyk na żywo, miał okazję poznać okoliczności
kolejnych biegów, a także rozmawiać z bohaterką książki przed, w trakcie i po startach. Relacje, które przedstawia w książce, są więc
relacjami z pierwszej ręki, co jest niewątpliwym atutem biografii. Drugim,
znacznie większym, jest, jak pisze sam autor: „handicap w kontaktach z Justyną
w porównaniu z innymi dziennikarzami”. Wolnicki tę uprzywilejowaną pozycję zawdzięcza swojemu redakcyjnemu koledze, Pawłowi Burlewiczowi, który po
dyskwalifikacji Kowalczyk za rzekomy doping w 2005 roku był jednym z
nielicznych dziennikarzy trzymających stronę sportsmenki. Właśnie to zapewniło
autorowi pozycji „Złota Justyna” życzliwość jej bohaterki podczas prac nad książką.
Wprawdzie można znaleźć przykłady
biografii, które są świetnie napisane, choć ich bohater nie chciał brać udziału
w ich powstawaniu (patrz Daniel Friebe i dzieło „Eddy Merckx. Kanibal”), ale
przychylność opisywanej osoby na pewno pomaga. Pomogła też Wolnickiemu, dzięki
czemu napisane przez niego dzieło czyta się jak autoryzowaną biografię. Choć
książka oficjalnie nie jest tak nazywana, właśnie taki jest jej odbiór. Słowa Justyny Kowalczyk pojawiają się bardzo często – czy to w formie jej wypowiedzi udzielonych „Przeglądowi Sportowemu” czy takich, które
przekazała autorowi już na potrzeby książki. Kamil Wolnicki często cytuje też
smsy od Kowalczyk, gdyż czasem to jedyna forma kontaktu z biegaczką, która
akurat przygotowuje się do sezonu. To pozwala dobrze poznać podczas czytania
bohaterkę biografii – idealnie oddaje jej emocje tuż po przegranym lub wygranym
starcie lub poglądy na najważniejsze kwestie, takie jak leki na astmę zażywane
przez Norweżki czy dyskusyjne dyskwalifikacje Polki w kilku konkursach. Dzięki
tej znajomości i życzliwości autor mógł zapytać Kowalczyk chociażby o chwile
spędzone w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem, o których królowa nart
opowiada dziś bardzo niechętnie. Krótkie, bo krótkie, ale jednak jakieś
wypowiedzi na ten temat pojawiają się w książce, a takie z pewnością trudno
było zdobyć komuś, do kogo Justyna Kowalczyk nie ma zaufania.
Oczywiście każdy kij ma dwa końce
– ta zażyłość pomaga, ale z drugiej strony rzutuje nieco na narrację. Można
wyczuć, że autor ma wiele sympatii do bohaterki i w przypadku opisu spraw
kontrowersyjnych, takich jak chociażby spory z Adamem Małyszem, opowiada się po
stronie Kowalczyk. Nie robi tego w sposób nachalny – książka nie jest aktem
uwielbienia bohatera, jak chociażby pozycje „Sergio Ramos. Obrońca nie do przejścia” czy „Carles Puyol. Kapitan w o sercu w kolorze Blaugrana” (swoją drogą, co
takiego mają w sobie ci hiszpańscy piłkarze?) – ale między wierszami można
wyczuć sporą nutkę sympatii do polskiej mistrzyni olimpijskiej. Autor pisze o
błędach Kowalczyk podczas wyścigów, ale bardziej czyni to ustami jej samej lub
trenera Wieretielnego, gdyż polska narciarka i jej szkoleniowiec potrafią
odnieść się krytycznie do wykonywanej pracy. „Złota Justyna” jest więc bardziej
punktem widzenia bohaterki na jej życie niż w pełni zdystansowaną i obiektywną
biografią w stylu książki „Muhhamad Ali. Moje życie, moja walka”.
Ale o swojej karierze w książce
nie opowiada wyłącznie Justyna Kowalczyk. Autor cytuje również jej rodzinę –
rodziców, brata Tomasza i siostrę Ilonę oraz przyjaciół: Dawida Szeligę i Katarzynę
Maciążek. Dzięki temu czytelnik może poznać dzieciństwo przyszłej królowej
nart. Dowiaduje się m.in. tego, że bohatera książki urodziła się 19 stycznia, a
nie 23, jak wpisane jest w dokumentach przez pomyłkę urzędnika, że nie mając
jeszcze roku złapała infekcję, która mogła nawet doprowadzić do jej śmierci,
ale na szczęście wróciła szybko do zdrowia i już rok później wraz z ojcem…
wchodziła pieszo na Śnieżnicę! Później czytelnik poznaje dalsze losy Kowalczyk
– przenosiny do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem, falę, którą
urządzali tam starsi koledzy i koleżanki młodszym adeptom, a która w szczególny
sposób skupiała się na krnąbrnej bohaterce książki czy wreszcie mordercze
treningi, które doprowadziły narciarkę do pierwszych sukcesów. To okres
młodości – niezwykle ciekawy i zwięźle ujęty, ale jednocześnie naszpikowany
anegdotami opowiadanymi przez bliskich. W dalszych fragmentach biografii,
oprócz Justyny Kowalczyk, wypowiada się najczęściej Aleksander Wieretielny. Jemu
też poświęcony jest spory fragment mówiący o jego przyjeździe do Polki i
karierze szkoleniowej, a także specyficznym usposobieniu. Autor przedstawia też
czytelnikom cały sztab polskiej biegaczki, dzięki czemu można zapoznać
się chociażby z sylwetkami serwismenów, którzy zazwyczaj pozostają w cieniu sportowych sukcesów.
Następne strony to opis kolejnych startów Justyny Kowalczyk. Jest też sporo o okolicznościach jej sukcesów –
popularności, sponsorach czy metodach treningowych (słynne już treningi z
oponą). Wiele miejsca autor poświęca również na sprawę leków na astmę
przyjmowanych przez Norweżki. Są wypowiedzi Petry Majdić, są ostre słowa Polki
(„W czasach astmatyków srebro jest złotem”), reakcje władz FiS-u, odpowiedzi
rywalek, itd. Jest wystarczająco o całej sytuacji, ale też nie jest to wątek
przesadnie długi, nie zdominował na szczęście całej książki. Wolnicki w pewnym
momencie zresztą sam przerwa dywagacje, zaznaczając, że mógłby długo jeszcze
przytaczać zwolenników koncepcji mówiących, że stosowanie leków daje przewagą
oraz tych, którzy twierdzą, że tylko wyrównuje szanse. Książka napisana jest
bardzo dobrze – czyta się ją sprawnie, a lekturę umilają ciekawe anegdoty i
często zabawne sytuacje, o których co jakiś czas wspomina autor. To pisze, że
Justynie Kowalczyk przez swoją niefrasobliwość na początku zdarzało się jechać w
jednej narcie do stylu klasycznego, a w drugiej do łyżwy, to przytacza
sytuację, kiedy po jednym z biegów nie rozpoznała w tłumie składającego jej
gratulacje Wojciecha Fortuny, a w jeszcze innym miejscu przypomina o absurdalnym
zaproszeniu telewizji śniadaniowej do programu nagrywanego… kilkadziesiąt minut
przed startem w Jakuszycach.
„Złota Justyna” jest więc
interesującą biografią, która w formie dobrego reportażu przedstawia życie
jednej z największych polskich sportsmenek w historii. Nie jest to pozycja
mająca przyciągnąć uwagę czytelników jedynie stosunkowo niską ceną i nazwiskiem
Justyny Kowalczyk w tytule. Do merytorycznej treści nie można mieć żadnych
zastrzeżeń, a i forma książki sprawia, że czas spędzony na jej lekturze upływa przyjemnie (no, może z wyjątkiem fragmentów, gdzie czyta się o morderczym treningu Justyny). Pozycja z
serii „Mistrzowie sportu” to na pewno dobra propozycja dla wszystkich, którzy
chcieliby lepiej poznać życie mistrzyni olimpijskiej.
Okazja do tego jest wyborna - startujące w piątek XXII Zimowe Igrzyska Olimpijskie, podczas których Polka po raz kolejny wymieniana jest w gronie głównych faworytek do zwycięstwa. Oby w Soczi Justyna Kowalczyk dołożyła do
biografii następny piękny rozdział swojej historii. I oby nie był to rozdział
ostatni.
Czytałem i polecam:) Z pewnością przyda się drugie wydanie, poszerzone (okres tuż przed Soczi, sama olimpiada i okres po - dużo się działo/dzieje).
OdpowiedzUsuńRzeczywiście. Może coś powstanie, bo to fenomen, że po tak udanych igrzyskach nie ukazała się żadna książka o Stochu, Kowalczyk czy Bródce. Może tym razem Justyna Kowalczyk w końcu sama sięgnie po pióro i coś napisze?
Usuń