Strony

środa, 5 lutego 2014

Prawdziwa historia królowej nart

Uparta dziewczyna z Kasiny Wielkiej, która mimo wielu trudności w wieku 27 lat zdobyła w sporcie wszystko, co było do zdobycia. Tak w skrócie można opisać historię Justyny Kowalczyk – najwybitniejszej postaci polskich biegów narciarskich. Przed kolejną i być może ostatnią wielką imprezą jej życie w biografii „Złota Justyna” postanowił opisać dziennikarz „Przeglądu Sportowego”, Kamil Wolnicki.

Książka poświęcona Justynie Kowalczyk miała swoją premierę 22 stycznia. Data ukazania się biografii nie jest oczywiście przypadkowa. W najbliższy piątek rozpoczną się XXII Zimowe Igrzyska Olimpijski w Soczi, które mogą być ostatnim wielkim wydarzeniem sportowym, w którym udział weźmie królowa nart. Polscy kibice życzyliby sobie, żeby tak oczywiście się nie stało, ale sama zainteresowana wielokrotnie podkreślała, że organizowane w Rosji igrzyska są jej punktem docelowym. Czy końcowym? Tego do jeszcze nie wiadomo, a decyzja Justyny Kowalczyk będzie zapewne uzależniona od wyników, które uda jej się osiągnąć w zbliżającej się imprezie. Dywagacjom na temat przyszłości polskiej mistrzyni olimpijskiej poświęcony został zresztą ostatni rozdział książki, ale o treści za chwilę. Na początek kilka ogólnych informacji o tej pozycji.

Choć publikacja „Złota Justyna” została wydana przez właściciela „Przeglądu Sportowego” – firmę Ringier Axel Springer, nie jest to książka podobna do poprzednich tego typu dzieł. Jakiś czas temu w cyklu „Gwiazdy sportu” ukazały się książeczki o Robercie Lewandowskim, Tomaszu Frankowskim i Mamedzie Chalidowie. Też były one pisane przez redaktorów największego dziennika sportowego w Polsce, ale swoją formą znacznie różniły się od najnowszej propozycji wydawcy „PS”. W ich przypadku celowo użyłem stwierdzenia „książeczki”, gdyż były to pozycje liczące około 100 stron, w których elementy graficzne górowały nad tekstem. Jeśli przekartkuje się pozycję „Złota Justyna”, od razu można zauważyć, że proporcje układają się odwrotnie. Publikację Kamila Wolnickiego śmiało można nazwać pełnoprawną książką, o czym świadczy liczba 190 stron, a także przewaga tekstu. Odbija się to oczywiście na cenie, gdyż biografia Justyny Kowalczyk kosztuje, nie jak poprzednie dzieła 9,99 zł, ale równe 24 zł. Trzeba jednak oddać, że w czasach, kiedy sportowa książka kosztuje przeważnie około 40 zł, nie jest to wygórowana kwota. Zwłaszcza, że w zamian kibic otrzymuje nie tylko profesjonalnie napisane, ale też ciekawe dzieło.

Bardzo dobrze, że za pisanie o Justynie Kowalczyk wziął się ktoś, kto zna się na rzeczy. Nie mówię w tym przypadku o doświadczeniu autora w pisaniu książek – z tego co wiem, był to debiut Kamila Wolnickiego. Ten dziennikarz, z racji wykonywanego zawodu, jest osobą, która towarzyszyła bohaterce, kiedy ta zdobywała najważniejsze tytuły – medale mistrzostwa świata, olimpijskie krążki czy laury za zwycięstwa w Tour de Ski i klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Redaktor „Przeglądu Sportowego” widział więc starty Kowalczyk na żywo, miał okazję poznać okoliczności kolejnych biegów, a także rozmawiać z bohaterką książki przed, w trakcie i po startach. Relacje, które przedstawia w książce, są więc relacjami z pierwszej ręki, co jest niewątpliwym atutem biografii. Drugim, znacznie większym, jest, jak pisze sam autor: „handicap w kontaktach z Justyną w porównaniu z innymi dziennikarzami”. Wolnicki tę uprzywilejowaną pozycję zawdzięcza swojemu redakcyjnemu koledze, Pawłowi Burlewiczowi, który po dyskwalifikacji Kowalczyk za rzekomy doping w 2005 roku był jednym z nielicznych dziennikarzy trzymających stronę sportsmenki. Właśnie to zapewniło autorowi pozycji „Złota Justyna” życzliwość jej bohaterki podczas prac nad książką.

Wprawdzie można znaleźć przykłady biografii, które są świetnie napisane, choć ich bohater nie chciał brać udziału w ich powstawaniu (patrz Daniel Friebe i dzieło „Eddy Merckx. Kanibal”), ale przychylność opisywanej osoby na pewno pomaga. Pomogła też Wolnickiemu, dzięki czemu napisane przez niego dzieło czyta się jak autoryzowaną biografię. Choć książka oficjalnie nie jest tak nazywana, właśnie taki jest jej odbiór. Słowa Justyny Kowalczyk pojawiają się bardzo często – czy to w formie jej wypowiedzi udzielonych „Przeglądowi Sportowemu” czy takich, które przekazała autorowi już na potrzeby książki. Kamil Wolnicki często cytuje też smsy od Kowalczyk, gdyż czasem to jedyna forma kontaktu z biegaczką, która akurat przygotowuje się do sezonu. To pozwala dobrze poznać podczas czytania bohaterkę biografii – idealnie oddaje jej emocje tuż po przegranym lub wygranym starcie lub poglądy na najważniejsze kwestie, takie jak leki na astmę zażywane przez Norweżki czy dyskusyjne dyskwalifikacje Polki w kilku konkursach. Dzięki tej znajomości i życzliwości autor mógł zapytać Kowalczyk chociażby o chwile spędzone w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem, o których królowa nart opowiada dziś bardzo niechętnie. Krótkie, bo krótkie, ale jednak jakieś wypowiedzi na ten temat pojawiają się w książce, a takie z pewnością trudno było zdobyć komuś, do kogo Justyna Kowalczyk nie ma zaufania.

Oczywiście każdy kij ma dwa końce – ta zażyłość pomaga, ale z drugiej strony rzutuje nieco na narrację. Można wyczuć, że autor ma wiele sympatii do bohaterki i w przypadku opisu spraw kontrowersyjnych, takich jak chociażby spory z Adamem Małyszem, opowiada się po stronie Kowalczyk. Nie robi tego w sposób nachalny – książka nie jest aktem uwielbienia bohatera, jak chociażby pozycje „Sergio Ramos. Obrońca nie do przejścia” czy „Carles Puyol. Kapitan w o sercu w kolorze Blaugrana” (swoją drogą, co takiego mają w sobie ci hiszpańscy piłkarze?) – ale między wierszami można wyczuć sporą nutkę sympatii do polskiej mistrzyni olimpijskiej. Autor pisze o błędach Kowalczyk podczas wyścigów, ale bardziej czyni to ustami jej samej lub trenera Wieretielnego, gdyż polska narciarka i jej szkoleniowiec potrafią odnieść się krytycznie do wykonywanej pracy. „Złota Justyna” jest więc bardziej punktem widzenia bohaterki na jej życie niż w pełni zdystansowaną i obiektywną biografią w stylu książki „Muhhamad Ali. Moje życie, moja walka”.

Ale o swojej karierze w książce nie opowiada wyłącznie Justyna Kowalczyk. Autor cytuje również jej rodzinę – rodziców, brata Tomasza i siostrę Ilonę oraz przyjaciół: Dawida Szeligę i Katarzynę Maciążek. Dzięki temu czytelnik może poznać dzieciństwo przyszłej królowej nart. Dowiaduje się m.in. tego, że bohatera książki urodziła się 19 stycznia, a nie 23, jak wpisane jest w dokumentach przez pomyłkę urzędnika, że nie mając jeszcze roku złapała infekcję, która mogła nawet doprowadzić do jej śmierci, ale na szczęście wróciła szybko do zdrowia i już rok później wraz z ojcem… wchodziła pieszo na Śnieżnicę! Później czytelnik poznaje dalsze losy Kowalczyk – przenosiny do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem, falę, którą urządzali tam starsi koledzy i koleżanki młodszym adeptom, a która w szczególny sposób skupiała się na krnąbrnej bohaterce książki czy wreszcie mordercze treningi, które doprowadziły narciarkę do pierwszych sukcesów. To okres młodości – niezwykle ciekawy i zwięźle ujęty, ale jednocześnie naszpikowany anegdotami opowiadanymi przez bliskich. W dalszych fragmentach biografii, oprócz Justyny Kowalczyk, wypowiada się najczęściej Aleksander Wieretielny. Jemu też poświęcony jest spory fragment mówiący o jego przyjeździe do Polki i karierze szkoleniowej, a także specyficznym usposobieniu. Autor przedstawia też czytelnikom cały sztab polskiej biegaczki, dzięki czemu można zapoznać się chociażby z sylwetkami serwismenów, którzy zazwyczaj pozostają w cieniu sportowych sukcesów.

Następne strony to opis kolejnych startów Justyny Kowalczyk. Jest też sporo o okolicznościach jej sukcesów – popularności, sponsorach czy metodach treningowych (słynne już treningi z oponą). Wiele miejsca autor poświęca również na sprawę leków na astmę przyjmowanych przez Norweżki. Są wypowiedzi Petry Majdić, są ostre słowa Polki („W czasach astmatyków srebro jest złotem”), reakcje władz FiS-u, odpowiedzi rywalek, itd. Jest wystarczająco o całej sytuacji, ale też nie jest to wątek przesadnie długi, nie zdominował na szczęście całej książki. Wolnicki w pewnym momencie zresztą sam przerwa dywagacje, zaznaczając, że mógłby długo jeszcze przytaczać zwolenników koncepcji mówiących, że stosowanie leków daje przewagą oraz tych, którzy twierdzą, że tylko wyrównuje szanse. Książka napisana jest bardzo dobrze – czyta się ją sprawnie, a lekturę umilają ciekawe anegdoty i często zabawne sytuacje, o których co jakiś czas wspomina autor. To pisze, że Justynie Kowalczyk przez swoją niefrasobliwość na początku zdarzało się jechać w jednej narcie do stylu klasycznego, a w drugiej do łyżwy, to przytacza sytuację, kiedy po jednym z biegów nie rozpoznała w tłumie składającego jej gratulacje Wojciecha Fortuny, a w jeszcze innym miejscu przypomina o absurdalnym zaproszeniu telewizji śniadaniowej do programu nagrywanego… kilkadziesiąt minut przed startem w Jakuszycach.

„Złota Justyna” jest więc interesującą biografią, która w formie dobrego reportażu przedstawia życie jednej z największych polskich sportsmenek w historii. Nie jest to pozycja mająca przyciągnąć uwagę czytelników jedynie stosunkowo niską ceną i nazwiskiem Justyny Kowalczyk w tytule. Do merytorycznej treści nie można mieć żadnych zastrzeżeń, a i forma książki sprawia, że czas spędzony na jej lekturze upływa przyjemnie (no, może z wyjątkiem fragmentów, gdzie czyta się o morderczym treningu Justyny). Pozycja z serii „Mistrzowie sportu” to na pewno dobra propozycja dla wszystkich, którzy chcieliby lepiej poznać życie mistrzyni olimpijskiej. Okazja do tego jest wyborna - startujące w piątek XXII Zimowe Igrzyska Olimpijskie, podczas których Polka po raz kolejny wymieniana jest w gronie głównych faworytek do zwycięstwa. Oby w Soczi Justyna Kowalczyk dołożyła do biografii następny piękny rozdział swojej historii. I oby nie był to rozdział ostatni.

2 komentarze:

  1. Czytałem i polecam:) Z pewnością przyda się drugie wydanie, poszerzone (okres tuż przed Soczi, sama olimpiada i okres po - dużo się działo/dzieje).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście. Może coś powstanie, bo to fenomen, że po tak udanych igrzyskach nie ukazała się żadna książka o Stochu, Kowalczyk czy Bródce. Może tym razem Justyna Kowalczyk w końcu sama sięgnie po pióro i coś napisze?

      Usuń