Tenis to syf. Choć nie – cały współczesny, profesjonalny sport to jedno
wielkie bagno. Do takiego wniosku dojdzie każdy, kto sięgnie po lekturę
„Brudnej gry”. Mimo że to, co autor zawarł w swojej powieści to tylko fikcja
literacka, nie jest ona zupełnie oderwana od rzeczywistości. W książce Nikodema
Pałasza jest coś, co pozwala uwierzyć, że fabuła nie jest wyłącznie wymysłem bujnej wyobraźni pisarza.
Pamiętacie scenę z filmu „Dzień
świra”, w której do pociągowego przedziału zajmowanego przez Adasia Miauczyńskiego wchodzi blondynka (grana przez Violettę Arlak) z otyłym, mniej
więcej dziesięcioletnim dzieckiem? Chłopak zajada się chipsami i częstuje nimi
matkę, a ta kilkukrotnie sięga do paczki, za każdym razem stanowczo
podkreślając: „Ostatni!”. Kultowa scena jeszcze bardziej kultowego filmu Marka
Koterskiego idealnie obrazuje, jak wyglądało w moim przypadku czytanie „Brudnej
gry”. Za każdym razem, kiedy kończyłem rozdział, przerzucałem kilkanaście
kolejnych kartek i mówiłem sobie, że następny będzie już ostatnim. Moje
postanowienie miało mniej więcej taką samą wartość jak słowa wypowiadane przez
blondynkę z „Dnia świra” – rzadko kiedy udawało mi się przerwać lekturę. To nic,
że na zegarze już 02.15, nieważne, że zaraz będę musiał wysiąść z tramwaju.
Jeszcze kilka słów, ostatnie zdanie, jeszcze strona… Od powieści Nikodema Pałasza naprawdę trudno się
oderwać, a to chyba dla autora najlepsza rekomendacja.