sobota, 28 lutego 2015

Coś się kończy, coś się zaczyna

Niedawno rozpocząłem w swoim życiu nowy rozdział. Rozdział zatytułowany: „Praca”. Nie wiem, ilu ludzi może powiedzieć o sobie, że na co dzień robi to, co kocha, ale cieszę się, że znalazłem się w tym gronie. Czas na nowe wyzwanie – książkami sportowymi zaczynam zajmować się zawodowo! I to nie byle gdzie, ale w firmie specjalizującej się w publikacjach o sporcie – wydawnictwie SQN.

Mam nadzieję, że ten wpis dla wielu osób okaże się dobrą motywacją do rozwijania zainteresowań i realizacji własnej pasji. To właśnie ona zaprowadziła mnie bowiem do miejsca, w którym aktualnie się znajduję. Gdybym w wieku jedenastu lat nie zaczął interesować się książkami sportowymi, a dziesięć lat później nie założył tego bloga, dziś nie pracowałbym w wydawnictwie. Początkowo nie sądziłem, że z pozoru tak prozaiczna rzecz, jak prowadzenie bloga, może mieć wpływ na moją przyszłość. Dziś wiem, że to dobra droga do tego, aby stać się rozpoznawalnym, wyspecjalizować się w jakiejś dziedzinie i zdobyć doświadczenie, które może okazać się kartą przetargową w rozmowie z przyszłym pracodawcą.

Kiedy jakieś półtora roku temu swoje hobby postanowiłem potraktować bardzo poważnie, regularnie zamieszczając wpisy na blogu i nawiązując współpracę recenzencką z wydawnictwami, zauważyłem pierwsze efekty moich starań. Strona stawała się coraz bardziej popularna, a oprócz fanów literatury sportowej, odwiedzali ją dziennikarze piszący o sporcie oraz wydawcy. Powoli zaczęło do mnie docierać, że blog może stać się czymś więcej niż tylko wyrazem mojej pasji. Nigdy nie traktowałem go jednak jako potencjalnego źródła dochodu, a raczej jako środek prowadzący do celu, którym było zapewnienie sobie w przyszłości pracy zbieżnej z moimi zainteresowaniami. Marzenie, początkowo tak odległe, z każdym dniem stawało się coraz bardziej realne, aż w końcu doczekało się spełnienia.

niedziela, 22 lutego 2015

Nadchodzi Byk

Fani Michaela Jordana mają się ostatnio dobrze! Po premierze znakomitej biografii Króla Koszykówki autorstwa Rolanda Lazenby’ego, teraz mają okazję zapoznać się z życiem MJ-a w jeszcze innej formie. Timof comics zdecydowali się wydać w Polsce graficzną powieść „Michael Jordan. Nadchodzi Byk” Wilfreda Santiago i trzeba przyznać, że to bardzo ciekawa propozycja dla kibiców.

Na wstępie zaznaczę, że nie jestem znawcą komiksów. Moja styczność z tym gatunkiem kończy się na kilkudziesięciu numerach „Kaczora Donalda”, które przeczytałem w dzieciństwie. Mimo że komiks sportowy jest czymś, co w polskiej literaturze funkcjonuje od dosyć dawna (chociażby w 1975 roku ukazało się dzieło „Od Walii do Brazylii” poświęcone piłkarskim mistrzostwom świata z 1974 roku), nigdy nie interesowałem się tego typu pozycjami. Jak się okazuje, wiele traciłem, co uświadomiła mi lektura graficznej powieści „Nadchodzi Byk”. Nie będę się oczywiście tutaj silił na porównanie tego komiksu z innymi, gdyż zwyczajnie nie pozwala na to stan mojej wiedzy. Mogę za to napisać o moich odczuciach jako fana literatury sportowej, dla którego dzieło Wolfreda Santiago było ciekawą odmianą od niemal w stu procentach pisemnego przekazu.

Mieszanka wybuchowa
Już sama nazwa komiksu: „powieść graficzna”, wskazuje, że nie jest to wyłącznie obrazkowy zapis najważniejszych momentów w życiu Michaela Jordana. W pozycji „Nadchodzi Byk” rzeczywistość przeplata się z fikcją, a autor bardzo oryginalnie buduje historię Króla Koszykówki – zachowuje wydarzenia, które faktycznie miały miejsce, dodając jednocześnie sporo od siebie. Dzięki temu komiks zyskuje na atrakcyjności, gdyż intryguje doskonale znaną historią, która jednak jest pisana na nowo. Santiago na swój sposób przedstawia kulisy różnych sytuacji, prezentując chociażby kilka scen rozmów Michaela z Juanitą czy sceny z jego dzieciństwa. Według własnych wyobrażeń tworzy więc postać Króla Koszykówki, nadając mu wiele pozytywnych cech. Widać, że autor jest wielkim fanem Jordana, ale nie wpływa to źle na odbiór komiksu, gdyż czytelnik ma świadomość, że przedstawiony obraz zawodnika nie jest w stu procentach zgodny z rzeczywistością.

wtorek, 17 lutego 2015

„Czasem w lodówce nie było nic z wyjątkiem piwa”. Zlatan Ibrahimović doskonale wie, co to głód

W ostatnich dniach znów głośno o Zlatanie Ibrahimoviciu. Szwedzki napastnik po zdobyciu gola w meczu z Caen zdjął koszulkę, prezentując tors przyozdobiony w nowe tatuaże. Jak się okazało, nie był to kolejny wybryk piłkarza, ale zaplanowana akcja, która miała na celu zwrócenie uwagi na problem głodu. Problem doskonale znany Ibrze z dzieciństwa.

- Gdziekolwiek nie pójdę, ludzie rozpoznają mnie, wołają po imieniu, wiwatują na moją cześć. Ale są też imiona, o zapamiętanie których nikt nie dba i których nikt nie dopinguje: to 805 milionów osób cierpiących obecnie na całym świecie z powodu głodu. Od teraz chciałbym, by moi sympatycy wspierali tych ludzi. To oni są prawdziwymi mistrzami. Więc kiedykolwiek usłyszycie moje imię, pomyślicie o nich – powiedział szwedzki napastnik na konferencji prasowej po ostatnim ligowym spotkaniu Paris Saint-Germain. W sobotę mistrzowie Francji zremisowali 2:2 z Caen, ale więcej niż o wyniku, mówiło się w prasie o zachowaniu Ibrahimowicia. Piłkarz zdobył gola już w drugiej minucie i kiedy skończył świętować trafienie wraz z kolegami, zdjął koszulkę i rozłożył szeroko ręce, aby wszyscy mogli dostrzec nowe tatuaże, które pojawiły się na jego ciele.

Dopiero po meczu okazało się, co tak naprawdę oznaczają. Ibra wytatuował na torsie i rękach imiona pięćdziesięciu nieznanych mu, głodujących osób, chcąc w ten sposób zwrócić uwagę na problem, który w dzisiejszych czasach przez wielu jest bagatelizowany. Cała akcja zorganizowana została we współpracy ze Światowym Programem Żywnościowym i była częścią projektu zatytułowanego „805 Million Names”. „Upewnij się, że świata się dowie” – to główne przesłanie organizatorów. Biorąc pod uwagę liczbę doniesień medialnych na temat akcji, trzeba przyznać, że przyniosła ona pożądany efekt. Film informujący o projekcie w ciągu jednej doby obejrzało ponad milion użytkowników:

niedziela, 15 lutego 2015

Na olimpijskim szlaku

W historii polskiej literatury sportowej jest taka seria, która ukazuje się regularnie od ponad 50 lat. Mimo transformacji ustrojowej, zmieniających się władz PKOl, a także dziesięcioletniej przerwy, do dziś osiągnięcia naszych olimpijczyków zapisywane są na kartach kolejnych tomów. Panowie i panie, pora przybliżyć historię cyklu „Na olimpijskim szlaku”.

Zaczęło się w 1962 roku. Właśnie wtedy nakładem wydawnictwa Sport i Turystyka ukazał się pierwszy album serii zatytułowany „Na olimpijskim szlaku. Polacy na olimpiadzie w Rzymie i Squaw Valley”. „Postanowiliśmy wydać drukiem tę publikację, jako dokument naszych osiągnięć, do których zaliczamy przecież nie tylko wysiłek sportowców, ale również pracę trenerów, organizatorów, oraz poparcie tysięcznych rzesz Polaków z Kraju i zagranicy, dzięki ich ofiarności bowiem mogliśmy przygotować i wysłać tak liczną ekipę olimpijską” – czytamy na pierwszej stronie we wstępie przygotowanym przez Polski Komitet Olimpijski. Idea powstania premierowego tomu została sprecyzowana dosyć jasno i w zasadzie do dziś to właśnie dokumentacja osiągnięć polskich sportowców i wszystkich ludzi pracujących na ich sukces jest głównym celem publikacji z serii „Na olimpijskim szlaku”. Stwierdzenie, że w kolejnych książkach nic się nie zmieniało, byłoby jednak sporym nadużyciem. 52 lata, które dzielą tom pierwszy od (na razie) ostatniego, to szmat czasu i choćby ze względu na postęp technologiczny najnowsze książki cyklu zdecydowanie się różnią. Zmieniła się forma, ale idea pozostała.

Początki
Tom z 1962 roku nie był szczególnie imponujący, jeśli chodzi o objętość i nakład. Autorzy, czyli Lech Cegrowski, Włodzimierz Gołębiewski, Witold Domański, Jerzy Zmarzlik (teksty), Arkady Brzezicki (opracowanie graficzne) i Waldemar Andrzejewski (obwoluta) przygotowali 148 stron. Opisywali na nich krótko poprzednie starty Polaków w igrzyskach, początki PKOl, a także przygotowania do „Operacji Squaw Valley – Rzym”. Główną częścią była oczywiście prezentacja wyników naszych sportowców w Stanach Zjednoczonych i w stolicy Włoch. Jak łatwo się domyślić, letnie igrzyska, z których reprezentanci Polski przywieźli 21 medali, opisane zostały szerzej, bo na mniej więcej 80 stronach. Zimowemu odpowiednikowi tej imprezy poświecono tylko 11 stron, ale też osiągnięcia Polaków w Squaw Valley były nieporównywalnie mniejsze, choć i tak najlepsze w historii. Elwira Seroczyńska zdobyła srebro, a Helena Pilejczyk brąz. Trudno zresztą porównywać oba starty, gdyż w zimowych igrzyskach wystartowało zaledwie 13 sportowców z Polski, a do Rzymu wysłaliśmy ekipę liczącą 185 zawodników. Jeśli więc chodzi o liczbę medali na jednego sportowca, lepiej wypadli przedstawiciele dyscyplin zimowych.

wtorek, 10 lutego 2015

Lutowe premiery

Trzy piłkarskie biografie. Tak w dużym skrócie prezentował się będzie ten miesiąc pod względem nowych pozycji sportowych. Kibice będą mogli zapoznać się z życiorysem czołowego trenera, zawodnika u schyłku kariery, a także piłkarza, którego tragiczna historia wstrząsnęła futbolowym światem.

Zacznie się, a właściwie zaczęło się, 10 lutego. Dziś oficjalną premierę miała bowiem biografia obecnego menadżera Manchesteru United – Louisa Van Gaala. „Liczy się zespół” to tytuł publikacji napisanej przez Maartena Meijera. Jak łatwo się domyślić, autor, podobnie jak główny bohater książki, jest Holendrem, ale jego życiorysu nie sposób streścić w kilku zdaniach. Wystarczy powiedzieć, że urodził się w holenderskim Zeist, po ukończeniu szkoły podróżował po całej Europie, później jachtem przez Ocean Atlantycki popłynął do Stanów Zjednoczonych, gdzie w Nowym Jorku poznał przyszłą żonę. Tego jednak było mu mało, gdyż wkrótce z rodziną przeniósł się do Rosji i na moskiewskim uniwersytecie studiował filozofię. Dziś biegle włada językiem angielskim, niemieckim, rosyjskim i holenderskim, a potrafi także dogadać się po francusku i koreańsku, bowiem kilkanaście lat spędził… w Korei Południowej, do której przeprowadził się w 2000 roku. To właśnie tam mieszka do dziś, gdzie kontynuuje karierę autora, komentatora piłkarskiego i krytyka społecznego.

Aż dziw bierze, że ten prawdziwy obieżyświat jest autorem książki o Van Gaalu, ale należy dodać, że były trener m.in. Ajaksu Amsterdam i FC Barcelony jest trzecim holenderskim szkoleniowcem, którego Meijer postanowił „wziąć na warsztat”. Wcześniej opisał życiorysy Dicka Advocaat i Guusa Hiddinka, o tym drugim wydając nawet dwie biografie. Co ciekawe, pierwsza nie ukazała się wcale w Holandii, a w… Australii. Wiązało się to oczywiście z faktem, że w 2006 roku, kiedy książka trafiła na tamtejszy rynek, selekcjonerem "Socceroos" był właśnie Hiddink. Rodacy Holendra doczekali się pozycji na jego temat dopiero cztery lata później. Wystarczy jednak informacji na temat autora, pora przejść do sedna, czyli publikacji zatytułowanej „Liczy się każda sekunda”. Na polskie wydanie tej książki zdecydowało się Wydawnictwo Galaktyka, dotychczas kojarzone raczej z pozycjami dotyczącymi biegania. Firma z Łodzi zapowiada swoją najnowszą sportową premierę jako „wnikliwe studium psychologiczne Louisa Van Gaala”. W notce zawarta została także informacja mówiąca, że „na kartach książki poznajemy różne oblicza szkoleniowca, towarzysząc mu od najmłodszych lat aż po czasy największych triumfów sportowych”.

czwartek, 5 lutego 2015

Książki Sportowe Blogiem Roku 2014?

Długo się zastanawiałem, czy decydować się na ten ruch, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że nie zaszkodzi spróbować. No i wystartowałem w plebiscycie na Blog Roku 2014! Jak to się zakończy? Trudno wyrokować. Zaznaczę tylko, że wiele zależy od Was, Drodzy Czytelnicy.

Zdaję sobie sprawę, że dostanie się do czołówki plebiscytu będzie niezwykle trudne. Mój blog ma dosyć wąską tematykę i choć jest odwiedzany przez całkiem liczne grono czytelników (w ubiegłym roku zanotowałem prawie 140 tys. odsłon blisko 44 tys. unikalnych użytkowników), w porównaniu z konkurencją jego wyniki prezentują się skromnie. Startu w konkursie nie traktuję więc jako sprawy życia i śmierci, raczej jako zabawę, która można przynieść małą satysfakcję z tego, co robię.

Ubiegłym rok był dosyć owocny, jeśli chodzi o moją blogową twórczość. 138 wpisów, kilkadziesiąt recenzji, wywiadów, zapowiedzi, relacje z targów i spotkań autorskich... Na tworzenie bloga poświęciłem kawałek swojego życia, więc fajnie będzie przekonać się, ile osób docenia tę robotę. Zachęcam więc do głosowania, bo choć nie jest ono darmowe, zgromadzone środki przekazywane są na szczytny cel - Fundację Dzieci Niczyje. Ze wszelkie wsparcie z góry dziękuję!


Głosowanie trwa do 10 lutego. Stronę mojego bloga znajdziecie, klikając w ten link.