sobota, 16 października 2021
Październikowe premiery (cz. 2)
wtorek, 5 października 2021
Październikowe premiery (cz. 1)
Zaczynamy od książki, która została zapowiedziana właśnie dziś. „Hiszpańskie drużyny, które zachwyciły świat” to piąta już pozycja w dorobku Leszka Orłowskiego, dziennikarza „Piłki Nożnej” i komentatora CANAL+ Sport. Po przybliżeniu legendarnych współczesnych drużyn FC Barcelony, Realu Madryt, Atletico Madryt i Sevilli, przyszedł czas na trzy inne kluby, które zapisały się złotymi zgłoskami w historii hiszpańskiej piłki. Najnowsza publikacja pana Leszka traktuje o Valencii, Villarealu i Deportivo La Coruna, a właściwie o konkretnych zespołach, które osiągały sukcesy na krajowym podwórku i w Europie. Dobrze pamiętamy Valencię z Canizaresem czy Mendietą, która dwukrotnie dotarła do finału Ligi Mistrzów, a po odejściu tego drugiego sięgała po mistrzostwa Hiszpanii. Mniej więcej w tym samym czasie El Depor triumfowało w lidze, a później grało swoje słynne mecze w Europie, odrabiając chociażby trzybramkową stratę w meczu z Milanem. Młodsi kibice mogą z kolei pamiętać marsz Villarealu do półfinału Ligi Mistrzów, którzy zakończył się po tym, jak Juan Roman Riquelme nie wykorzystał rzutu karnego w ostatnich minutach rywalizacji z Arsenalem. 20 października, czyli dzień premiery książki, będzie więc świętem wszystkich tych, którzy z sentymentem wspominają dawne czasy, gdy Kanonierzy grali jeszcze na Highbury, a Diego Forlan występował w ataku z numerem 5. Najnowsza publikacja Leszka Orłowskiego liczy 392 strony, a jej okładkowa cena to 39,99 zł. Wydana zostanie przez Wydawnictwo SQN w serii SQN Originals, a oznacza to, że będzie dostępna wyłącznie na LaBotiga.pl w okładkowej cenie. Nie ma co liczyć na obniżki, ale można otrzymać gratis zakładkę do książki i wersję elektroniczną „Hiszpańskich drużyn”.
czwartek, 30 września 2021
„Lucjan Trela. Pancernik kieszonkowy ze Stalowej Woli”. Recenzja książki
Janusz Stabno to były pięściarz, a obecnie bokserski sędzia międzynarodowy, który w wolnych chwilach zajmuje się pisaniem książek o tej dyscyplinie sportu. Po biografiach Mariana Kasprzyka i Tadeusza Grzelaka oraz po dwutomowej książce o kaliskim boksie przyszedł czas na postać Lucjana Treli, jednego z najbardziej znanych polskich zawodników wagi ciężkiej w boksie olimpijskim.
Opis walk zamiast prawdziwej biografii
Tytuł i okładka publikacji mogą sugerować, że jest to biografia tego znakomitego zawodnika, a ponieważ statystyczny współczesny kibic niewiele wie o życiu pana Lucjana, nastawiałem się na bardzo ciekawą lekturę i zacierałem ręce z radości, że dowiem się wielu nowych informacji. Niestety niczego o prywatnym życiu pana Lucjana się nie dowiedziałem. Gdyby tytuł brzmiał: „Pozbawiony emocji spis wszystkich walk Lucjana Treli”, to nie miałbym zbyt wielu krytycznych uwag, ale spodziewałem się, że poczytam trochę o pięciokrotnym mistrzu Polski, a nie tylko o jego walkach. Żeby jeszcze opis tych pojedynków był ciekawy, gdyby były one sportretowane z dużo większą precyzją, można by to przełknąć, ale niestety czytelnik otrzymuje coś w stylu fragmentów: „w tej walce Lucjan Trela przegrał, a w tamtej wygrał, a w następnej znowu wygrał, mimo że w pierwszej rundzie był liczony”. I tak, niestety, cały czas. Miałem wrażenie, że autor przeglądał starą prasę i przepisywał z niej wyniki poszczególnych zawodów. Nie tego oczekiwałem po tej książce, ale może po prostu mam za duże wymagania.
wtorek, 14 września 2021
Wrześniowe premiery (cz. 2)
Zaczynamy od książki, która ukaże się 15 września. Każdy z kibiców piłkarskich doskonale zna Michaela Owena. Anglik nigdy nie był postacią specjalnie kontrowersyjną i nie brylował w mediach. Przylgnęła do niego raczej łatka grzecznego chłopca, choć niektóre decyzje, jak przejście do Manchesteru United, narobiły mu wrogów wśród kibiców jednego z poprzednich klubów, a mianowicie Liverpoolu. Dokładnie w połowie miesiąca nakładem Wydawnictwa SQN ukaże się u nas autobiografia napastnika zatytułowana „Michael Owen. Reset”. Piłkarz ma w niej po raz pierwszy zabrać głos na wiele ważnych tematów i, jak widać po recenzjach w Wielkiej Brytanii, udało mu się wywołać poruszenie niektórymi fragmentami. Chodzi chociażby o krytykę legendy Newcastle, Alana Scheara, i kibiców tego klubu. Nie są to jedyne mocne wątki w biografii, bowiem Owen ma się w niej odnieść do wszystkich nietrafionych decyzji (przejście do United, Realu Madryt), opowiedzieć o swoich problemach ze zdrowiem oraz innych przyczynach, które sprawiły, że złote dziecko angielskiej piłki nie spełniło pokładanych w nim nadziei. Wspomnienia zawodnika liczą 392 strony, a ich okładkowa cena to 42,99 zł. Tak już pozostanie, gdyż książka ukazuje się w serii SQN Originals, czyli będzie dostępna wyłącznie na LaBotiga.pl i to w okładkowej cenie. Zamawiając biografię, możemy jednak liczyć na specjalny gratis – podstawkę pod piwo nawiązującą do reprezentacji Anglii. Tłumaczeniem książki zajął się Radosław Chmiel, który wcześniej przełożył już kilka publikacji skierowanych do fanów Liverpoolu, m.in. autobiografię Stevena Gerrarda.
wtorek, 7 września 2021
„Mistrz. Tadeusz «Teddy» Pietrzykowski”. Recenzja książki
O Tadeuszu „Teddym”
Pietrzykowskim słyszało wielu kibiców i fanów boksu. W 2012 roku ukazała się
nawet książka „Bokser z Auschwitz”, w której Marta Bogacka przybliżyła krótko
postać przedwojennego pięściarza, który w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu
walczył na pięści z Niemcami, by przeżyć. Nigdy jednak nie poznaliśmy tej
opowieści z pierwszej ręki (poza nielicznymi publikacjami prasowymi, np. serią
tekstów w „Sportowcu” autorstwa Andrzeja Gowarzewskiego), mimo że Pietrzykowski
zabiegał o to, by opublikować swoje wspomnienia. Pierwsze spisał tuż po wojnie,
ale przekazane w ręce nieodpowiedniej osoby przepadły, o czym pisałem więcej w tym tekście. Bokser przelał swoje przeżycia na papier po raz kolejny, ale znów
natrafił na niewłaściwą osobą i do wydania książki nie doszło. Dopiero po
latach historię ojca postanowiła przedstawić szerszej publice Eleonora Szafran,
a wraz z biografią „Mistrz” na ekrany kin trafił film o tym samym tytule, w
którym w rolę głównego bohatera wciela się Piotr Głowacki. Książka, poza
wstępem i zakończeniem, ma formę pierwszoosobową, co nadaje jej bardzo osobistego
charakteru. Mimo że zamieszczone w książce zapiski mistrza poczynione zostały
wiele lat po zakończeniu II wojny światowej, opisane są tak żywo, że łatwo się domyślić,
iż wydarzenia lat 1939-1945 siedziały mocno w Pietrzykowskim aż do jego
śmierci.
KL Auschwitz, Neuengamme i Bergen-Belsen
Paradoksem książki jest fakt, że czyta się ją szybko, a jednocześnie wolno. Szybko, gdyż napisana jest bardzo sprawnie, wciąga i zaciekawia. Wolno, ponieważ opisywane w niej wydarzenia są tak drastyczne, przerażające i przygnębiające, że niemal po zakończeniu każdego rozdziału trzeba robić przerwę na przemyślenia. Ostatni raz z literaturą obozową miałem styczność w liceum i od tamtej pory, prowadząc sielskie życie w czasach pokoju, nie wracałem zbyt często pamięcią do dramatycznych wspomnień więźniów niemieckich obozów śmierci. Podczas lektury „Mistrza” obrazy z dzieł chociażby Hanny Krall powróciły. To dobrze, gdyż jednym z celów Tadeusza Pietrzykowskiego było sprawienie, by pamięć o wydarzeniach II wojny światowej nigdy nie wyblakła. Tylko w ten sposób możemy mieć pewność, że podobne bestialstwo nie wydarzy się już nigdy w dziejach ludzkości i „Mistrz” zdecydowanie podtrzymuje pamięć o nazistowskich zbrodniach. Przy tym nie jest lekturą jednostronną, gdyż autor nie boi się przyznać, że na swojej drodze w obozach Auschwitz, Neuengamme i Bergen-Belsen poznał też kilku Niemców, którzy znacząco mu pomogli.
piątek, 3 września 2021
Bohater Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski. Pięć niezwykłych historii z książki „Mistrz”
1. Ta pierwsza walka w obozie
Tadeusz Pietrzykowski trafił do KL Auschwitz 14 czerwca 1940 roku. Pierwsze miesiące były najgorsze. Sytuacja „Teddy’ego” zaczęła się poprawić po pierwszej walce w obozie, która miała miejsce w marcu 1941 roku. Przeciwnikiem Polaka był Walter Dünning, niemiecki kryminalista, pełniący w Oświęcimiu funkcję kapo. Był zdecydowanie lepiej odżywiony od Pietrzykowskiego, gdyż ważył ok. 70 kilogramów, podczas gdy jego rywal ledwo dobijał do 50 kilogramów. Ale to właśnie głód był głównym motywatorem „Teddy’ego” do tego, by stanąć do walki. „Towarzyszyła mi jedna natrętna myśl: za walkę dają chleb. Byłem głodny. Głodni byli również moi koledzy”, wspominał pięściarz. Polak podjął rękawicę, choć wszyscy wokół pukali się w czoło, nie dając mu najmniejszych szans. Gdyby poległ, prawdopodobieństwa śmierci w obozie dramatycznie rosło. „Wygrana walka dawała szansę zdobycia w obozowej społeczności pozycji ułatwiającej przeżycie”, wyjaśniał Pietrzykowski. Już pierwsza runda spowodowała, że na Polaka wszyscy zaczęli patrzeć inaczej – ktoś, kto jak poprzedni przeciwnicy Dünninga był z góry skazany na porażkę, zaprezentował znakomitą technikę, umiejętnie się broniąc i trafiając rywala. W drugiej rundzie „Teddy” rozkwasił rywalowi nos. „Uderzyłem jak zwykle kilka razy lewym prostym, potem poszedłem prawym prostym, następnie lewym sierpem. I o dziwo cios doszedł, Walter nie zdołał go uniknąć”, czytamy w „Mistrzu”. Niemiecki przedwojenny pięściarz uznał porażkę i był pod wrażeniem umiejętności Tadeusza. Zaprosił go do swojego bloku i dał pół bochenka chleba oraz kawałek mięsa. Niemcy poklepywali polskiego pięściarza po plecach, a inny kapo, Otto Küsel, nazajutrz załatwił przeniesienie do komanda, gdzie praca była dużo lżejsza. Pietrzykowski podzielił się chlebem ze współwięźniami i odtąd jego los w obozie był nieco lepszy – mógł liczyć na lepsze wyżywienie, a nawet odbywał treningi, pracując w stadninie i ćwicząc uderzenia na… krowich zadkach. W Auschwitz odbył łącznie ponad czterdzieści walk, wykorzystując swoją pozycję, by pomagać innym. Po latach pisał: „Widzę tę walkę we wspomnieniach, każdy szczegół, gest, ruch. Czuję atmosferę, słyszę wszystkie dźwięki. Nie można jej wykreślić z pamięci, tak jak się pozbywa balastu dziesiątków innych pojedynków”. Po zakończeniu II wojny światowej napisał nawet list do swojego pierwszego rywala, którego odnalazł w Niemczech, ale ten niestety pozostał bez odpowiedzi…
2. Uratowanie ojca Maksymiliana Kolbe
niedziela, 29 sierpnia 2021
Wrześniowe premiery (cz. 1)
Zaczynamy od mocnego uderzenia – dosłownie i w przenośni. W miniony piątek do kin trafił film „Mistrz” inspirowany historią Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego, więźnia obozu koncentracyjnego w Auschwitz. 1 września ukaże się książka o tym samym tytule „Mistrz. Tadeusz 'Teddy' Pietrzykowski” przygotowana przez Eleonorę Szafran, córkę Pietrzykowskiego. Fani sportu jego historię mogą poznać nie po raz pierwszy. W 2012 roku ukazała się książka Marty Bogackiej „Bokser z Auschwitz: losy Tadeusza Pietrzykowskiego”. Tym razem niesamowitą historię przedwojennego boksera, który w obozie stoczył kilkadziesiąt zwycięskich walk, również z obozowymi kapo, poznamy z pierwszej ręki. Autorka w swojej książce cytuje bowiem odkryte zapiski ojca, dzięki czemu publikacja nabiera absolutnie unikatowego charakteru. Dotychczas historię Pietrzykowskiego znaliśmy głównie z relacji osób trzecich, a on sam stał się inspiracją do powstania dziesiątek dzieł literatury czy kinematografii. Teraz wreszcie będziemy mieli szansę poznać punkt widzenia głównego bohatera, co będzie niezwykle cennym doświadczeniem. Książka będzie liczyć 304 strony, a jej okładkowa cena to 39,99 zł. W przedsprzedaży na LaBotiga.pl można ją jednak znaleźć już za niecałe 30 zł. Publikację wydaje Ringier Axel Springer Polska.
niedziela, 22 sierpnia 2021
"Pod prąd. Prawdziwa historia Martina Lewandowskiego i federacji KSW". Recenzja książki
środa, 18 sierpnia 2021
„Kama”, czyli Kamila Skolimowska. Recenzja książki o mistrzyni olimpijskiej z Sydney
Pisanie książek o postaciach takich jak Skolimowska czy wcześniej Arkadiusz Gołaś („Przerwana podróż” Piotra Bąka) wymaga dużego wyczucia. Łatwo stworzyć laurkę, bo w końcu przyjęło się, że o zmarłych mówi się w naszym kraju dobrze albo wcale. Zwłaszcza o ludziach, którzy odeszli młodo w dramatycznych okolicznościach, jak właśnie utalentowany siatkarz czy pierwsza mistrzyni olimpijska w rzucie młotem. Dziennikarze „Gazety Wyborczej” – Beata Żurek i Tomasz Czoik – uniknęli jednak stworzenia hagiografii. W biografii „Kama” ustami swoich rozmówców nie przedstawiają Kamili Skolimowskiej jako wielkiej sportsmenki pozbawionej wad. Piszą o jej sportowym talencie, ale jednocześnie młodzieńczej bezczelności, którą cechowała się na początku swojej kariery. Choć książka nie jest szczególnie obszerna (da się ją przeczytać w 2-3 godziny), warto po nią sięgnąć. Dobra reporterska robota autorów sprawiła, że poznajemy różne oblicza „Kamy” i jej charakter, który objawiał się nie tylko w kole, ale również w życiu prywatnym.
Rodzice wyznaczyli sportową
drogę
Mocną stroną wszystkich biografii wypuszczanych przez Wydawnictwo Agora jest odpowiednie rozłożenie akcentów między życiem prywatnym a sukcesami zawodowymi: sportowymi czy górskimi. Tak było m.in. z książką o Antonim Piechniczku czy portretami polskich himalaistów: Krzysztofa Wielickiego, Jerzego Kukuczki czy Macieja Berbeki. Tak jest również z „Kamą”, w której to publikacji na początku poznajmy historię rodziców Kamili (poznali się, a jakże, na zgrupowaniu). Jest ona niezwykle istotna dla losów głównej bohaterki, bo fakt, że matka Teresa trenowała rzut dyskiem, a ojciec Robert był sztangistą, uwarunkował jej życiową drogę. Rodzice Kamili są zresztą jedyni z ważniejszych narratorów tej opowieści, prowadząc czytelnika przez wszystkie etapy kariery późniejszej mistrzyni olimpijskiej. Ale nie jedynymi.
Jaka była Kamila Skolimowska?
niedziela, 8 sierpnia 2021
Prawdziwe życie w zawodowym peletonie. Recenzja książki anonimowego kolarza
Kim jest anonimowy kolarz?
Na samym początku pragnę
zaznaczyć, że pomimo, iż książka krąży po świecie już od 2019 roku, nadal
nie znamy nazwiska zawodnika, który postanowił przedstawić kibicom swoją
opowieść, ani nawet dziennikarza, który prawdopodobnie pomógł mu ją napisać.
Nie wiemy, czy pochodzą oni z Holandii, Francji, Włoch, Niemiec, Wielkiej
Brytanii czy może z jeszcze innego kraju. Ta aura tajemnicy towarzyszy nam od
samego początku aż do końca. Czytamy o kimś, kogo nie możemy przypisać do
żadnej znanej nam postaci. Niby poznajemy życiorys, czytamy wypowiedzi żony,
dowiadujemy się trochę o jego dzieciach, ale zawodnik ten pozostaje całkowicie
anonimowy. Aż dziwne, że przez dwa lata czytelnikom nie udało się dociec, kto
stoi za pomysłem obnażenia kolarstwa z niemal wszystkich jego tajemnic. Od startu
do mety jesteśmy bombardowani szczegółowymi informacjami płynącymi prosto z
peletonu. Żeby czytać tę książkę z przyjemnością, trzeba jednak dobrze czuć
kolarstwo. W przeciwnym wypadku może wiać nudą.
Czy kolarze są źle traktowani przez swoich szefów?
Podczas oddawania się lekturze naszła mnie taka myśl, że być może każdy z nas mógłby napisać coś podobnego, oczywiście większość z pomocą ludzi, którzy potrafiliby te nasze wypociny ubrać w słowa. Każdy, kto pracuje w jakimkolwiek zakładzie pracy, mógłby usiąść przed komputerem i zacząć spisywać wszystko to, co dzieje się w firmie. Nadać tytuł „Anonimowy górnik” albo „Przygody nieznanego taksówkarza”, następnie odpowiednio wszystko podkoloryzować, dodać coś ekstra i mamy hit! Im gorzej o firmie będziemy pisać, tym lepiej. Tylko na ile będzie to prawdziwe? Czy jesteśmy w stanie sprawdzić, że to, co zostało zapisane na kartach książki, jest zgodne z prawdą? Trudno będzie czytelnikowi to zweryfikować. Zastanawiam się, czy jak ten anonimowy kolarz skończy już karierę, to kolejne wydania publikacji będą podpisane jego imiennie i nazwiskiem? Mocno w to wątpię. Druga myśl, która pojawiła mi się w głowie, to czy wszystko, co zostało spisane na kartach „Anonimowego kolarza”, jest aż tak bardzo zaskakujące? Ja uważam, że nie. W żadnym zakładzie pracy nie toleruje się publicznego krytykowania tego zakładu, notorycznego spóźniania się, niewykonywania swoich obowiązków, częstego kłócenia się z własnym szefem, przychodzenia do pracy pod wpływem alkoholu lub po zażyciu niedozwolonych pigułek (a nie, przepraszam…, na to akurat szefostwo w kolarstwie daje zielone światło, co często wykazują testy antydopingowe;). Już tak całkiem serio: pan kolarz anonim przedstawia to jako coś niezwykłego, jako wielki rygor, któremu zawodnicy są poddawani i muszą bardzo się pilnować, aby nie wylecieć z pracy. Tymczasem tak jest przecież wszędzie. Każdy może stracić pracę po tego typu wykroczeniach, chyba że sam jest swoim szefem. Z pewnością książka może się jednak spodobać, zwłaszcza ludziom, którzy są maniakalnymi fanami zawodowego kolarstwa i im bardziej szczegółowo o tym sporcie będzie napisane, tym dla nich lepiej.