Trzy części
Książka jest podzielona na trzy
części składające się z podrozdziałów, które zostały ponumerowane w rzymskim
systemie liczbowym. Można się troszkę pogubić, gdyż w jednej z części jest ich
ponad 70, co z jednej strony pozwalało przypomnieć sobie zapis liczb rzymskich,
a z drugiej zmuszało czytelnika do rozmyślań, skąd pomysł na te X, V oraz I zamiast
zwykłych liczb. Pierwsza cześć jest najbardziej obszerna i dotyczy losów
głównego bohatera od czasów młodzieńczych aż do otrzymania powołania na igrzyska
olimpijskie w Tokio. Druga część opisuje szczegółowo turniej Ligi Światowej w Rimini
z 2021 roku, a trzecia to już tylko opis dwóch turniejów siatkarskich podczas
letnich igrzysk olimpijskich w Tokio. Narracja jest prowadzona bardzo poprawnie
i pomimo że nie pada w książce zbyt wiele nazwisk, zwłaszcza jeśli chodzi o
anegdoty lub krytykę, to nieźle się to czyta. Jeśli jest już mowa o anegdotach,
to wielka szkoda, że jest ich tak mało. Jestem przekonany, że pan Maroszek
mógłby opowiedzieć znacznie więcej ciekawych historii, ale z racji tego, że
nadal jest czynnym sędzią, możliwe, że mogłoby mu to zaszkodzić.
Od chodu sportowego do siatkówki
Autor rozpoczął swoją opowieść od czasów, gdy sam był jeszcze sportowcem i startował w zawodach chodu sportowego. Będąc nieźle zapowiadającym się zawodnikiem, wiązał przyszłość z tą konkurencją lekkoatletyczną, a trzeba zaznaczyć, że w tamtych czasach była ona dużo popularniejsza w naszym kraju niż teraz. Po przebrnięciu przez rozdziały dotyczące sukcesów w chodzie, rozpoczyna się tematyka siatkarska, która ciągnie się już aż do ostatniej strony. Czytelnik (zwłaszcza ten z młodszego pokolenia) dowiaduje się, w jakiej rzeczywistości były rozgrywane mecze w latach 90. Nieogrzewane hale, bieda na każdym kroku, bardzo małe zainteresowanie kibiców siatkówką, co wiązało się z pustymi trybunami na większości meczów, podróżowanie na zawody pociągami po całym kraju, biesiadowanie przy alkoholu z zawodnikami, działaczami i sędziami po meczach. Krótko mówiąc: inny świat. Dla osoby wychowanej w czasach, w których Polska pod względem organizacyjnym i sportowym jest światową potęgą w siatkówce, może wydawać się to nieprawdopodobne, ale niestety tak właśnie było. Siatkówka gościła w telewizji tylko z okazji igrzysk olimpijskich a z naszej najwyższej klasy rozgrywkowej, czyli z pierwszej ligi, nie było żadnych transmisji. Zaczęło się to zmieniać po IO w Atlancie w 1996 roku i śmiało można powiedzieć, że z roku na rok poziom organizacyjny naszej siatkówki nadal rośnie.