Książka wymykająca się wszelkim ramom
Trudno jednoznacznie
skategoryzować tę książkę. Nie jest to zdecydowanie trzymająca w napięciu
lektura, w której dominują emocje i ludzkie dramaty. Widać, że Krzysztof
Wielicki nabrał już dużego dystansu do swoich wypraw i nawet o sytuacjach
skrajnie ekstremalnych, takich jak noc w szczelinie na dużej wysokości czy
śmierć partnera, pisze, nomen omen, na chłodno („Ci, którzy odeszli, też
zapewne dalej by się wspinali, gdybym to ja nie wrócił z wyprawy”). Owszem,
czytamy o odmrożeniach, nocnych omamach, bólu pleców czy ekstremalnie niskiej
temperaturze, ale autor traktuje je jak coś normalnego, co jest wpisane w jego
zawód. Nie jest to też lektura filozoficzna i pełna przemyśleń jak książka
Reinholda Messnera „O życiu” czy publikacje Rafała Froni „Anatomia góry” i
„Rozmowa z górą”. Poznajemy wprawdzie kilka ciekawych przemyśleń Wielickiego (mój
ulubiony cytat: „wszystkim samotnikom najtrudniej decydować, gdy nie są sami.
Wszyscy obok to magnesy zakłócające przestrzeń. Trzeba przywdziać grubą skórę,
by odeprzeć siłę przyciągania”), ale nie są one dominujące, raczej stanowią
dodatek. Czym jest więc „Solo. Moje samotne wspinaczki”? To, jak sam tytuł
wskazuje, wspomnienie siedmiu solowych prób zdobycia szczytów: Broad Peak,
Lhotse, Dhaulagiri, Makalu, Annapurna, Sziszapangma i Nanga Parbat. Ale nie
tylko. Znalazło się tutaj miejsce na wspomnienie akcji ratunkowej, gdy ekipa
spod K2 wyruszyła na pomoc Elisabeth Revol i Tomkowi Mackiewiczowi czy egzekucji
w Dolinie Diamir, kiedy terroryści zamordowali jedenastu członków wyprawy na
Nanga Parbat.
O(d)puszczone szczyty
|
Krzysztof Wielicki na Nanga Parbat, 1996 rok |
Motywem przewodnim książki jest
wyprawa na ten właśnie ośmiotysięcznik z 1996 roku. To właśnie jej autor
poświęca zdecydowanie najwięcej miejsca, chyba nawet więcej niż połowę
wspomnień. Przyczyna jest prosta – wejściem na Nanga Parbat Krzysztof Wielicki
zwieńczył zdobycie Korony Himalajów i Karakorum. Nic dziwnego, że ten wyczyn
wieńczy publikację, w której autor udziela odpowiedzi na pytanie, jakie
znaczenie miał dla niego fakt, że zdobył wszystkie czternaście
ośmiotysięczników jako piąty człowiek w historii (podpowiem: niewielkie).
Rozdziały poświęcone wyprawie sprzed ponad 25 lat przedzielone są innymi
opowieściami dotyczącymi solowych wejść: błyskawicznego zdobycia Broad Peaku z
1984 roku czy wejścia na Lhotse cztery lata później (chyba najbardziej
ekstremalna z opisywanych wypraw). Jest też opowieść o tym, jak w 1993 roku
Zbigniew Terlikowski odwiódł Wielickiego od pomysłu samotnego zdobywania Czo
Oju (w prostych słowach zaczynających się filozoficznym pytaniem: „Po chuj ci
ten projekt?”), co po latach główny bohater wspomina jako decyzję, za którą
może być wdzięczny. To wszystko okraszone zostało kilkoma przemyśleniami
Krzysztofa Wielickiego, głównie na temat samotności w górach i wspinania się
solo. Dowiadujemy się, że decyzję o solowych wejściach autor zawsze podejmował
już na miejscu, nigdy ich nie planował. Czytamy również, że samotne zdobywanie
ma różny charakter i stopień trudności w zależności od tego, czy himalaiście
towarzyszą na wyprawie koledzy, dając chociaż psychiczne wsparcie, czy też jak
pod Nanga Parbat zdobywający jest zdany praktycznie sam na siebie, a w bazie
czeka na niego jedynie opłacony przewodnik.
Uzupełnienie biblioteczki fana górskiej tematyki
|
Autor na szczycie Gaszerbrum I, 1995 rok |
Podsumowując, „Solo. Moje samotne
wspinaczki” to sprawnie napisana lektura, którą czyta się błyskawicznie. Nie
jest szczególnie obszerna – książkę można spokojnie pochłonąć w jeden wieczór.
Nie jest to raczej pozycja, która, zwłaszcza dla znawców tematu, stanie się
publikacją pierwszego wyboru, ale dla osób interesujących się karierą Krzysztofa
Wielickiego i mających mniejszą wiedzę o himalaizmie będzie cennym
uzupełnieniem biografii
„Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało” i
wywiadu-rzeki „Mój wybór” przeprowadzonego przez Piotra Drożdża. Trudno
wprawdzie oprzeć się wrażeniu, że wydawcy książek górskich trochę zabrnęli już
w ślepą uliczkę i rozpoczął się czas gimnastyki w wyborze kolejnych spraw do
opisania, ale z drugiej strony, jeśli Reinhold Messner napisał kilkanaście
książek, a Denis Urubko ma ich kilka na swoim koncie, dlaczego Krzysztof
Wielicki miałby być gorszy? Najnowsza pozycja nie stanie się raczej publikacją
wymienianą wśród najlepszych książek o tematyce górskiej (sporo miejsca zajmują
sprawy dość dobrze już czytelnikom znane i opisane na wiele sposobów), ale
traktować należy ją jako uzupełnienie biblioteczki fana himalaizmu. Nie da
się jednak ukryć, że bardziej niż tematyka, przemawia postać autora, jego
osiągnięcia i możliwość poznania kilku przemyśleń. Ta sama książka napisana
przez kogoś mniej znanego miałaby zdecydowanie mniej argumentów za tym, by po
nią sięgnąć.
CZYTAJ TAKŻE:
Zawsze mnie ciekawi czy ludzie, którzy tak ryzykują swoje życie mają też rodziny?
OdpowiedzUsuńWow, niesamowite wyczyny! Mam nadzieję, że wspinanie pozwoliło Ci na odkrycie w sobie jeszcze większej siły i odwagi. Czy rozważałeś kiedykolwiek wspinaczkę z innymi ludźmi? Może kiedyś uda nam się zorganizować wyprawę!
OdpowiedzUsuńTo brzmi jak fascynująca lektura! Krzysztof Wielicki ma niesamowity styl, który sprawia, że nawet ekstremalne sytuacje wydają się naturalne. Ciekawe, jak opisuje te samotne wspinaczki i jakie wnioski wyciąga z takich doświadczeń. Na pewno dodam tę książkę do mojej listy! Jakie inne tytuły polecacie w tym temacie?
OdpowiedzUsuń