Strony

środa, 5 stycznia 2022

Solo. Moje samotne wspinaczki. Krzysztof Wielicki i jego najnowsza książka

Ta książka jest jak wejście Krzysztofa Wielickiego na Broad Peak w 1984 roku: błyskawiczna i konkretna. „Solo. Moje samotne wspinaczki” czyta się dobrze, choć wytrawni znawcy tematu, którzy dokładnie śledzili karierę polskiego himalaisty, raczej nie dowiedzą się wielu nowych rzeczy. To raczej lektura uzupełniająca do biografii „Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało” i wywiadu-rzeki „Mój wybór” przeprowadzonego przez Piotra Drożdża.

Książka wymykająca się wszelkim ramom

Trudno jednoznacznie skategoryzować tę książkę. Nie jest to zdecydowanie trzymająca w napięciu lektura, w której dominują emocje i ludzkie dramaty. Widać, że Krzysztof Wielicki nabrał już dużego dystansu do swoich wypraw i nawet o sytuacjach skrajnie ekstremalnych, takich jak noc w szczelinie na dużej wysokości czy śmierć partnera, pisze, nomen omen, na chłodno („Ci, którzy odeszli, też zapewne dalej by się wspinali, gdybym to ja nie wrócił z wyprawy”). Owszem, czytamy o odmrożeniach, nocnych omamach, bólu pleców czy ekstremalnie niskiej temperaturze, ale autor traktuje je jak coś normalnego, co jest wpisane w jego zawód. Nie jest to też lektura filozoficzna i pełna przemyśleń jak książka Reinholda Messnera „O życiu” czy publikacje Rafała Froni „Anatomia góry” i „Rozmowa z górą”. Poznajemy wprawdzie kilka ciekawych przemyśleń Wielickiego (mój ulubiony cytat: „wszystkim samotnikom najtrudniej decydować, gdy nie są sami. Wszyscy obok to magnesy zakłócające przestrzeń. Trzeba przywdziać grubą skórę, by odeprzeć siłę przyciągania”), ale nie są one dominujące, raczej stanowią dodatek. Czym jest więc „Solo. Moje samotne wspinaczki”? To, jak sam tytuł wskazuje, wspomnienie siedmiu solowych prób zdobycia szczytów: Broad Peak, Lhotse, Dhaulagiri, Makalu, Annapurna, Sziszapangma i Nanga Parbat. Ale nie tylko. Znalazło się tutaj miejsce na wspomnienie akcji ratunkowej, gdy ekipa spod K2 wyruszyła na pomoc Elisabeth Revol i Tomkowi Mackiewiczowi czy egzekucji w Dolinie Diamir, kiedy terroryści zamordowali jedenastu członków wyprawy na Nanga Parbat.

O(d)puszczone szczyty

Krzysztof Wielicki na Nanga Parbat, 1996 rok

Motywem przewodnim książki jest wyprawa na ten właśnie ośmiotysięcznik z 1996 roku. To właśnie jej autor poświęca zdecydowanie najwięcej miejsca, chyba nawet więcej niż połowę wspomnień. Przyczyna jest prosta – wejściem na Nanga Parbat Krzysztof Wielicki zwieńczył zdobycie Korony Himalajów i Karakorum. Nic dziwnego, że ten wyczyn wieńczy publikację, w której autor udziela odpowiedzi na pytanie, jakie znaczenie miał dla niego fakt, że zdobył wszystkie czternaście ośmiotysięczników jako piąty człowiek w historii (podpowiem: niewielkie). Rozdziały poświęcone wyprawie sprzed ponad 25 lat przedzielone są innymi opowieściami dotyczącymi solowych wejść: błyskawicznego zdobycia Broad Peaku z 1984 roku czy wejścia na Lhotse cztery lata później (chyba najbardziej ekstremalna z opisywanych wypraw). Jest też opowieść o tym, jak w 1993 roku Zbigniew Terlikowski odwiódł Wielickiego od pomysłu samotnego zdobywania Czo Oju (w prostych słowach zaczynających się filozoficznym pytaniem: „Po chuj ci ten projekt?”), co po latach główny bohater wspomina jako decyzję, za którą może być wdzięczny. To wszystko okraszone zostało kilkoma przemyśleniami Krzysztofa Wielickiego, głównie na temat samotności w górach i wspinania się solo. Dowiadujemy się, że decyzję o solowych wejściach autor zawsze podejmował już na miejscu, nigdy ich nie planował. Czytamy również, że samotne zdobywanie ma różny charakter i stopień trudności w zależności od tego, czy himalaiście towarzyszą na wyprawie koledzy, dając chociaż psychiczne wsparcie, czy też jak pod Nanga Parbat zdobywający jest zdany praktycznie sam na siebie, a w bazie czeka na niego jedynie opłacony przewodnik.

Uzupełnienie biblioteczki fana górskiej tematyki

Autor na szczycie Gaszerbrum I, 1995 rok

Podsumowując, „Solo. Moje samotne wspinaczki” to sprawnie napisana lektura, którą czyta się błyskawicznie. Nie jest szczególnie obszerna – książkę można spokojnie pochłonąć w jeden wieczór. Nie jest to raczej pozycja, która, zwłaszcza dla znawców tematu, stanie się publikacją pierwszego wyboru, ale dla osób interesujących się karierą Krzysztofa Wielickiego i mających mniejszą wiedzę o himalaizmie będzie cennym uzupełnieniem biografii „Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało” i wywiadu-rzeki „Mój wybór” przeprowadzonego przez Piotra Drożdża. Trudno wprawdzie oprzeć się wrażeniu, że wydawcy książek górskich trochę zabrnęli już w ślepą uliczkę i rozpoczął się czas gimnastyki w wyborze kolejnych spraw do opisania, ale z drugiej strony, jeśli Reinhold Messner napisał kilkanaście książek, a Denis Urubko ma ich kilka na swoim koncie, dlaczego Krzysztof Wielicki miałby być gorszy? Najnowsza pozycja nie stanie się raczej publikacją wymienianą wśród najlepszych książek o tematyce górskiej (sporo miejsca zajmują sprawy dość dobrze już czytelnikom znane i opisane na wiele sposobów), ale traktować należy ją jako uzupełnienie biblioteczki fana himalaizmu. Nie da się jednak ukryć, że bardziej niż tematyka, przemawia postać autora, jego osiągnięcia i możliwość poznania kilku przemyśleń. Ta sama książka napisana przez kogoś mniej znanego miałaby zdecydowanie mniej argumentów za tym, by po nią sięgnąć.

CZYTAJ TAKŻE:

3 komentarze:

  1. Zawsze mnie ciekawi czy ludzie, którzy tak ryzykują swoje życie mają też rodziny?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, niesamowite wyczyny! Mam nadzieję, że wspinanie pozwoliło Ci na odkrycie w sobie jeszcze większej siły i odwagi. Czy rozważałeś kiedykolwiek wspinaczkę z innymi ludźmi? Może kiedyś uda nam się zorganizować wyprawę!

    OdpowiedzUsuń
  3. To brzmi jak fascynująca lektura! Krzysztof Wielicki ma niesamowity styl, który sprawia, że nawet ekstremalne sytuacje wydają się naturalne. Ciekawe, jak opisuje te samotne wspinaczki i jakie wnioski wyciąga z takich doświadczeń. Na pewno dodam tę książkę do mojej listy! Jakie inne tytuły polecacie w tym temacie?

    OdpowiedzUsuń