Strony

środa, 26 stycznia 2022

Oddychaj. Życie w stanie flow. Recenzja książki

Biografia jednego z największych wojowników współczesnych czasów - Ricksona Gracie - pojawiła się na naszym rynku trochę niespodziewanie, ale z całą pewnością fakt ten ucieszył wielu kibiców sportów walki, a zwłaszcza tych, którzy pamiętają początki federacji UFC oraz Pride. Pokolenie dzisiejszych 40-latków, którzy w latach 90. interesowali się sportem, doskonale kojarzy to nazwisko, które zresztą do dziś można spotkać u zawodników walczących w dyscyplinach związanych ze sztukami walki. Książka może nie jest wybitna i raczej nie będzie to pozycja obowiązkowa dla współczesnych kibiców MMA, ale z całą pewnością sięgnięcie po nią nie będzie czasem straconym. Jest średnio, ale za to oryginalnie.

Dzieje rodu Gracie

Większość biografii rozpoczyna się od wspomnień z czasów młodości, a nawet z lat dziecięcych. Czasami wspomina się o rodzicach, a nawet dziadkach. Rickson Gracie wraz ze współautorem książki Peterem Maguir’em postanowili pójść kilka kroków dalej i przedstawili dzieje rodu od czasów... starożytnej Szkocji! Autorzy brną przez wieki, opowiadając czytelnikowi zawiłe rodzinne losy i przechodząc przez kolejne pokolenia. Nie jest trudno w tym wszystkim się pogubić. Koligacje rodzinne z każdą kolejną stroną stają się coraz bardziej zawiłe. Apogeum następuje w momencie, gdy dowiadujemy się, że ojciec Ricksona (Helio), wraz ze swoim bratem Carlosem spłodzili w sumie trzydzieścioro dzieci, w tym aż dwudziestu jeden synów z ośmioma kobietami! Od tego momentu sztuką jest się połapać, kto jest czyim bratem, a kto kuzynem.

Ile znaczyła kobieta w rodzinie Gracie?

Patrząc na rodzinę Gracie z naszej polskiej perspektywy, można dojść do wniosku że była to rodzina mocno patologiczna. Kobieta kompletnie nic nie znaczyła dla ojca Ricksona. Jej rolą było tylko siedzenie w domu i rodzenie dzieci, a że niestety matka Ricksona tych dzieci z powodów biologicznych mieć nie mogła, to była tylko kurą domową. Pani Gracie musiała znosić to, że jej mąż płodzi dzieci z innymi kobietami, by mieć jak najwięcej synów, po to by zrobić z nich prawdziwych wojowników. Narodziny każdej z córek były dla ojca porażką i karą od losu. To całe przedszkole dzieci wychowywała oczywiście żona Helio i robiła to bez mrugnięcia okiem. Na wszystko się zgadzała, bo nie miała nic do gadania. Wszyscy chłopcy mieli obowiązek szkolić się w sztukach walki w akademii Carlosa i Helio. Z naszego punktu widzenia brzmi to dość dziwacznie, ale dla dzieci wywodzących się z rodu Gracie było to całkowicie normalne.

Władysław Cyganiewicz

W książce pojawia się też delikatny polski wątek, gdyż ojciec głównego bohatera „Oddychaj” walczył z naszym rodakiem Władysławem Cyganiewiczem, bratem słynnego Stanisława. Niestety temat ten nagle się urywa i autorzy w dalszej części książki już do niego nie wracają, a myślę, że sama walka tych dwóch panów zasługuje na bardziej szczegółowy opis. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że nazwisko Gracie polskim kibicom mogło być znane już przed drugą wojną światową. Oczywiście mam na myśli głównie rodaków mieszkających na co dzień za oceanem, bo w naszym kraju chyba niewiele o tym pojedynku się pisało.

Duchowość ponad wszystko

Oprócz dość rzetelnie napisanych faktów biograficznych książka jest pełna duchowości, rozmyślań nad sensem świata, technikach medytacji, oddychania i wielu innych dla mnie ciężkostrawnych wynurzeń podanych w zbyt dużej dawce i przepełnionych patosem. Żeby zobrazować czytelnikowi, o co dokładnie mi chodzi, przytoczę krótki cytat przedstawiający zawodnika tuż przed pojedynkiem: „Kiedy się obudziłem, podziękowałem Bogu za swoje życie, a następnie zrozumiałem, że to idealny dzień na śmierć, ponieważ moja życiowa misja została ukończona. (…) Walka nie była dla mnie sportem – to była moja świętość. (…) Moim celem było coś więcej niż ograniczenie docierających do mnie bodźców, chciałem poczuć pustkę, spokój i akceptację swojego losu, dzięki czemu nic nie mogło mnie zaskoczyć ani zakłócić osiągniętej harmonii. (…) Na koniec na chwile oddałem się medytacji i skupiłem się na oddychaniu, aby obniżyć tętno do 60 uderzeń na minutę”. Mniej więcej w takim klimacie jest cała książka.

Walki uliczne

Raziło mnie również podchodzenie do wszystkich, nawet najbardziej banalnych rzeczy, w sposób maksymalnie poważny, branie wszystkiego do siebie i całkowity brak dystansu do świata. Najbardziej zawiódł mnie fragment, w którym Rickson Gracie opisał konflikt z innym wojownikiem. Ośmielił się on wejść do sali treningowej bez zapowiedzi i wyzwał Ricksona na pojedynek. Główny bohater uznał to za obrazę i zaczął bić się z tym człowiekiem tu i teraz. Opisane zostały także jakieś walki uliczne, gdzie dorosłe chłopy tłukły się osiedle na osiedle, ulica na ulicę. Dziecinada całkowita. Niby wielka duchowość, medytacja, zdrowe odżywianie, regularny trening, a później 30-latkowie tłukący się na schodach i innych miejscach na ulicy. Myślę, że tak zachowują się chłopcy w szkole podstawowej walczący o gumę do żucia, a nie dorośli ludzie.

Narkotyki

Dość przykre jest to, że na kartach tej książki często i gęsto pojawiają się narkotyki. Niestety po raz kolejny okazuje się, że ten syf potrafi zniszczyć każdego, bez względu na wykonywany zawód, pochodzenie czy rolę jaką pełni w społeczeństwie. W Brazylii jest to duży problem, bo jak twierdzi autor, jako młody człowiek spróbował wszystkich dostępnych na czarnym rynku narkotyków, gdyż w tym kraju nawet dzieci mają do nich łatwy dostęp. O ile Rickson nie dał się wciągnąć w nałóg, to niestety jego syn Rockson był poważnie uzależniony i poniósł śmierć w młodym wieku. W książce ten ogromny kontrast razi w oczy. Z jednej strony mamy do znudzenia powtarzane pogadanki o zdrowym odżywianiu, całkowitej rezygnacji z alkoholu, dbaniu o własne ciało, a z drugiej strony narkotyki przyjmowane w ogromnych ilościach.

Wrestling czy zapasy?

Denerwujące jest także mylenie wrestlingu z zapasami. Tłumacz, Piotr Pazdej, używa terminu zapasy, myśląc o wrestlingu, czyli udawanych walkach, które są bardzo popularne w USA i Japonii. Ze słowem wrestling jest podobnie jak ze słowem "football". Na całym świecie nazwa ta oznacza piłkę możną, ale w USA i Irlandii piłka nożna to "soccer". Football w USA to futbol amerykański, a w Irlandii ten termin oznacza futbol gaelicki. Tłumacząc słowo wrestling, pan Pazdej mocno namieszał, bo raz pisze o trenowaniu zapasów do MMA i vale tudo, a raz o zapasach, mając na myśli wrestling.

Jeśli chodzi o pozytywy, to oczywiście nie brakuje ich trochę na kartach tej książki. Przede wszystkim opisane zostały początki zawodowego MMA, organizacji Prime czy UFC, która dziś jest przede wszystkim kojarzona z Danem Whitem, a warto wiedzieć, że jednym z założycieli był człowiek noszący nazwisko Gracie, a niestety obecnie się o tym zapomina. Według mnie książkę warto jednak przeczytać, bo opisuje kawał historii związanej ze sztukami walki. Szkoda tylko, że trzeba ją wyławiać z wszystkich technik oddychania, medytacji i innych przeżyć duchowych. Mimo to „Oddychaj. Życie w stanie flow” polecam jako odskocznię od wielu bardzo podobnych do siebie książek biograficznych.

CZYTAJ TAKŻE:

2 komentarze:

  1. Sportowe książki są specyficzne. W sumie ciekawa jestem, czy różnicujesz sobie podgatunków, np. nie czytasz dwóch pod rząd książek o piłce nożnej, tylko np. jedną o piłce nożnej, a drugą o tenisie ziemnym?

    OdpowiedzUsuń
  2. Książek o piłce nożnej czytam bardzo niewiele. Jak przeczytam jedna na rok to jest dla mnie dużo. Wolę inne dyscypliny sportu.

    OdpowiedzUsuń