Kim jest anonimowy kolarz?
Na samym początku pragnę
zaznaczyć, że pomimo, iż książka krąży po świecie już od 2019 roku, nadal
nie znamy nazwiska zawodnika, który postanowił przedstawić kibicom swoją
opowieść, ani nawet dziennikarza, który prawdopodobnie pomógł mu ją napisać.
Nie wiemy, czy pochodzą oni z Holandii, Francji, Włoch, Niemiec, Wielkiej
Brytanii czy może z jeszcze innego kraju. Ta aura tajemnicy towarzyszy nam od
samego początku aż do końca. Czytamy o kimś, kogo nie możemy przypisać do
żadnej znanej nam postaci. Niby poznajemy życiorys, czytamy wypowiedzi żony,
dowiadujemy się trochę o jego dzieciach, ale zawodnik ten pozostaje całkowicie
anonimowy. Aż dziwne, że przez dwa lata czytelnikom nie udało się dociec, kto
stoi za pomysłem obnażenia kolarstwa z niemal wszystkich jego tajemnic. Od startu
do mety jesteśmy bombardowani szczegółowymi informacjami płynącymi prosto z
peletonu. Żeby czytać tę książkę z przyjemnością, trzeba jednak dobrze czuć
kolarstwo. W przeciwnym wypadku może wiać nudą.
Czy kolarze są źle traktowani przez swoich szefów?
Podczas oddawania się lekturze naszła mnie taka myśl, że być może każdy z nas mógłby napisać coś podobnego, oczywiście większość z pomocą ludzi, którzy potrafiliby te nasze wypociny ubrać w słowa. Każdy, kto pracuje w jakimkolwiek zakładzie pracy, mógłby usiąść przed komputerem i zacząć spisywać wszystko to, co dzieje się w firmie. Nadać tytuł „Anonimowy górnik” albo „Przygody nieznanego taksówkarza”, następnie odpowiednio wszystko podkoloryzować, dodać coś ekstra i mamy hit! Im gorzej o firmie będziemy pisać, tym lepiej. Tylko na ile będzie to prawdziwe? Czy jesteśmy w stanie sprawdzić, że to, co zostało zapisane na kartach książki, jest zgodne z prawdą? Trudno będzie czytelnikowi to zweryfikować. Zastanawiam się, czy jak ten anonimowy kolarz skończy już karierę, to kolejne wydania publikacji będą podpisane jego imiennie i nazwiskiem? Mocno w to wątpię. Druga myśl, która pojawiła mi się w głowie, to czy wszystko, co zostało spisane na kartach „Anonimowego kolarza”, jest aż tak bardzo zaskakujące? Ja uważam, że nie. W żadnym zakładzie pracy nie toleruje się publicznego krytykowania tego zakładu, notorycznego spóźniania się, niewykonywania swoich obowiązków, częstego kłócenia się z własnym szefem, przychodzenia do pracy pod wpływem alkoholu lub po zażyciu niedozwolonych pigułek (a nie, przepraszam…, na to akurat szefostwo w kolarstwie daje zielone światło, co często wykazują testy antydopingowe;). Już tak całkiem serio: pan kolarz anonim przedstawia to jako coś niezwykłego, jako wielki rygor, któremu zawodnicy są poddawani i muszą bardzo się pilnować, aby nie wylecieć z pracy. Tymczasem tak jest przecież wszędzie. Każdy może stracić pracę po tego typu wykroczeniach, chyba że sam jest swoim szefem. Z pewnością książka może się jednak spodobać, zwłaszcza ludziom, którzy są maniakalnymi fanami zawodowego kolarstwa i im bardziej szczegółowo o tym sporcie będzie napisane, tym dla nich lepiej.
Doping w kolarstwie
Łyse opony, Bradley Wiggins i grupa Ineos
A teraz kilka słów o momentach,
które naprawdę były mocne. Kolarz dość ostro pisze o sprzęcie kolarskim
dostarczanym przez sponsorów w niektórych grupach zawodowych. Ponoć zdarza się
tak, że z powodów oszczędnościowych kolarze muszą męczyć się cały sezon na
kiepskiej jakości oponach lub innych elementach kolarskiego ekwipunku, które okazują
się bublami. Oczywiście nie wolno nikomu przed kamerami powiedzieć, jakie były
prawdziwe powody tego, że np. kolarze jednego zespołu notorycznie się
przewracali albo że kilka rowerów rozleciało się w trakcie jazdy, gdyż mogłoby
to się wiązać z utratą sponsora, więc zawodnik zawsze musi brać całą winę na
siebie. Dość ostro było też o Bradleyu Wigginsie i aferze z 2016 roku (rozdział
warty przeczytania) oraz o grupie Sky (obecnie Ineos). Tutaj anonimowy kolarz
pojechał już po bandzie. Oj, jeśli to, co pisze w swojej książce, jest prawdą, to
na miejscu Michała Kwiatkowskiego uciekałbym, gdzie pieprz rośnie. Celowo piszę
takimi ogólnikami, aby nie zdradzać zbyt dużo, bo w książce jest o wiele, wiele
więcej ciekawych opowieści.
Czy kolarz podziwia widoki jadąc w peletonie?
Myślę że dziennikarz, który prawdopodobnie
pisał tę książkę wraz ze sportowcem, bardzo wiele tekstów napisał od siebie.
Mówiąc szczerze, nigdy nie spotkałem się z tym, żeby kolarz po jakimkolwiek wyścigu
opowiadał dziennikarzom, jak piękne były krajobrazy i jakie piękne zameczki
oglądał po drodze oraz jak cudownie szemrał strumyczek. To jakieś bzdury.
Kolarz na wyścigu widzi przede wszystkim swoje przednie koło, a nie zastanawia
się, czy zamek jest z XII czy XIII wieku. To samo dotyczy wspomnień z poszczególnych
etapów Giro. Opisy walki na trasie oraz na finiszu są szczegółowe. Kolarz
opisuje je bardzo dokładnie, ale - jak sam wspomina - jechał wtedy w grupetto. Jakim cudem mógł zatem oglądać finisz, mając 20 kilometrów do mety i się nim jednocześnie
emocjonować? Przyznam szczerze, że miałem kilka razy wątpliwości, czy tę książkę
faktycznie pisał kolarz, ale po zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że chyba za
dużo jest tam profesjonalnych opisów, o których dziennikarz mógłby nie wiedzieć.
Czy książka spodoba się polskim kibicom?
Na koniec chciałbym pomachać radośnie panu tłumaczowi, Bartoszowi Sałbutowi, gdyż dzięki niemu dowiedziałem się o istnieniu takich słów w języku polskim jak m.in. "pojeżdżawka" czy "znarowić".. Oczywiście pan Bartosz to fachowiec mający już na koncie wiele tłumaczeń, więc całość przetłumaczona jest znakomicie.
CZYTAJ TAKŻE:
Świetny post! Niezwykle ciekawe wskazówki przedstawione na Twoim blogu. Podziwiam Twą pracę w pisanie tak wartościowych artykułów. Chciałaby dodatkowo zachęcić odwiedzenie mojej strony, gdzie także znajdą ciekawe wskazówki na temat stylizacji. Serdecznie zapraszam na link mój blog. Dobrej przeglądania!
OdpowiedzUsuń