Zawsze kiedy podczas transmisji skoków narciarskich pokazują ujęcie z
samego szczytu skoczni, zastanawiam się, co dzieje się w głowie zawodnika,
który siada na belce. „Moja walka o każdy metr” Thomasa Morgensterna zaspokoiła
tę ciekawość. Mało tego, pozwoliła przekonać się, że skoki to niesamowicie
skomplikowana dyscyplina, w której ogromną rolę odgrywają detale. A to tylko
jedna z wielu zalet książki austriackiego sportowca.
O tym, że w Polsce ukazała się
książka Thomasa Morgensterna, informowałem dwukrotnie. Najpierw w tekście ze styczniowymi premierami, a następnie w podsumowaniu jego wizyty w naszym kraju.
Morgi przyleciał do Warszawy i Zakopanego, spotkał się z fanami, udzielił
kilkunastu wywiadów, wsiadł w helikopter i tyle go widziano (przynajmniej na
razie). Warto jednak trochę dokładniej przyjrzeć się jego wspomnieniom, bo to
naprawdę kawał dobrej lektury. Celowo unikam tutaj stwierdzenia „autobiografia”,
bo „Moja walka o każdy metr” nią nie jest. Gdyby była, znaleźlibyśmy w książce
chronologiczny opis kolejnych etapów życia skoczka, kulisy największych
sukcesów, podsumowanie kariery, itd. Ale tego w dziele napisanym wspólnie z
Michaelem Roscherem (dziennikarz ORF, publicznej telewizji i radia w Austrii)
nie znajdziecie. I bardzo dobrze, bo „Moja walka o każdy metr” w swojej
koncepcji jest bardzo oryginalna i to pierwsza z jej zalet. Ta oryginalność
wiąże się wprawdzie z największym minusem, czyli objętością publikacji (do
połknięcia w 3-4 godziny), ale jak ulał pasuje tutaj wyświechtany slogan: „liczy
się jakość, nie ilość”. Lepsze cztery godziny z Morgensternem, niż dziesięć z
biografią Carlosa Teveza (do dziś mam koszmary).
Filmowy początek
Dobra książka ma to do siebie, że
odtwarza nam się w głowie niczym film i tak właśnie jest z „Moją walką o każdy
metr”. Zaczynamy od wizyty w szpitalu, w którym Thomas wylądował po fatalnym upadku
na mamuciej skoczni w Kulm: „Otwieram oczy. Nawet tak mały ruch sprawia, że
moja twarz zaczyna płonąć”, zaczyna Morgi i już wiemy, że pracując nad książką,
musiał na nowo wrócić do wspomnień ze stycznia 2014 roku. Choć rozpoczęcie od
tamtych właśnie wydarzeń nie jest specjalnie zaskakujące (uczyniła tak
chociażby Maja Włoszczowska, zaczynając autobiografię od fatalnej kontuzji
sprzed Igrzysk Olimpijskich w Londynie), jest coś, co sprawia, że lektura
wciąga nas od pierwszej strony. To narracja w czasie teraźniejszym, dzięki której
mamy szansę „wejść” do głowy Morgensterna, poznać jego myśli, odczucia, a
jednocześnie poczuć się, jakbyśmy siedzieli obok jego łóżka. Skoczek próbuje
uświadomić sobie, dlaczego znajduje się w szpitalu i zaczyna swoją opowieść.
Nie odnosi się jednak tylko do
niedalekiej przyszłości, ale zaczyna przywoływać w pamięci inne upadki: Kuusamo
(pierwszy fatalnie wyglądający wypadek), Kuopio (narta, która wypięła się w
trakcie treningowego lotu), Titisee-Neustadt (upadek po lądowaniu). Morgi
dokładnie opisuje, jak do nich doszło – pisze, że w Kuusamo poniosła go
młodzieńcza fantazja i chęć zwycięstwa za wszelką cenę, mimo fatalnych
warunków. Porównuje wypięcie się narty w trakcie lotu do upadku z hamaka
zawieszonego pięć metrów nad ziemią i przyznaje, że pozornie niegroźny upadek w
Titisee-Neustadt miał na jego psychikę bardzo zły wpływ. Już w tym momencie
dowiadujemy się, że „Moja walka o każdy metr” będzie książka niezwykle
osobistą, a co za tym idzie, trudną dla autora. Na tym polega jednak jej
wielkość, bo dzięki tej szczerości Thomasa, mamy szanse wniknąć w jego umysł i
spojrzeć na wszystkie upadki (i zwycięstwa) z jego perspektywy.
Więcej porażek niż zwycięstw
No właśnie, zwycięstwa. Mimo że
Morgi ma ich na swoim koncie bardzo dużo, w książce poświęca im niewiele
miejsca. W zasadzie jest opis jednego idealnego skoku, który oddał podczas
igrzysk olimpijskich w Turynie, kiedy to wygrał z Andreasem Koflerem o 0,1 pkt.
Thomas przytacza tę próbę, przekonując, że skoczek, aby wygrywać, za każdym
razem musi dać z siebie 110%. Gdyby tak nie zrobił w 2006 roku, nie
zostałby mistrzem olimpijskim. Ale częściej niż o zwycięstwach, Morgi pisze w
książce o porażkach lub nieudanych skokach. Jak podczas mistrzostw świata w
Oslo, gdy zaczął kombinować, skoczył zachowawczo i nie wygrał, czy podczas
mistrzostw świata w Libercu, gdy „pójście na całość” przypłacił upadkiem przy
lądowaniu. To pokazuje, jak niebezpieczną i niewybaczającą błędu dyscypliną są
skoki – jeśli chcesz wygrywać, musisz za każdym razem dawać z siebie wszystko,
zachowując jednocześnie perfekcjonizm. Inaczej ktoś może wyprzedzić cię o jedną
dziesiątą punktu, czy, jak to było w Libercu, o trzy dziesiąte.
Pod tym względem książka wypada
niezwykle ciekawie – ludziom, którzy nigdy nie mieli okazji oddać skoku (a
podejrzewam, że to 99% czytelników) daje wyobrażenie, z czym wiąże się
uprawianie tego sportu. Ale i dla fana zimowej dyscypliny znajdzie się we
wspomnieniach Morgiego wiele smaczków. Wydawać by się mogło, że skoczkowie to
grzeczni chłopcy (zwłaszcza Thomas), a z „Mojej walki o każdy metr” dowiadujemy
się, że w kadrze Austrii wielokrotnie iskrzyło. Że Morgenstern nie potrafił zaakceptować
stylu bycia Gregora Schlierenzauera, że była między nimi ostra rywalizacja, która
wprawdzie ich napędzała, ale nie sprawiała, że za sobą przepadali (coś jak
relacje na linii Lewandowski-Błaszczykowski). Różnili się charakterem, tak jak
Morgi różnił się pod względem podejścia do treningu od Alexandra Pointnera. Na
początku ich relacje układały się bardzo dobrze, ale kiedy szkoleniowiec
największy nacisk położył na neurocoaching, Thomas wolał przygotowywać się do
zawodów pod okiem Heinza Kuttina, którego w książce bardzo chwali.
Dwutorowa narracja
Thomas Morgenstern narrację w
swojej książce prowadzi bardzo ciekawie, sprawiając, że mimo niewielkiej
objętości wspomnień, z „Mojej walki o każdy metr” dowiadujemy się wielu
interesujących rzeczy. W zasadzie od samego początku Morgi opowiada dwutorowo –
mamy historię upadku i walki o powrót na skocznię (czyli start w igrzyskach
olimpijskich w Soczi), która to droga wiedzie przez rehabilitację i
przełamywanie strachu, a z drugiej strony skoczek raczy nas opowieściami na inne
tematy. Pisze o wybranych skokach, relacjach w kadrze, ale także o cenie sławy,
związku z Kristiną czy idolu z dzieciństwa. Nie szczędzi przy tym samokrytyki,
przyznając na przykład: „W środowisku zawodowych sportowców nie uczysz się
podejmowania decyzji”. To sprawia, że Thomas Morgenstern jawi się jako dojrzały
skoczek, który potrafi z dystansem i rozsądkiem spojrzeć na swoją karierę.
Pewnie właśnie to sprawiło, że podjął decyzję o zakończeniu przygody ze
skokami.
„Moja walka o każdy metr” daje
bowiem odpowiedź na pytanie, dlaczego Morgi zrezygnował. Ta odpowiedź jest
bardzo jasno sprecyzowana i jestem przekonany, że każdy, kto sięgnie po
książkę, przekona się, iż był to słuszny wybór. Jest jedna bardzo symboliczna
scena, która wyjaśnia, dlaczego Austriak powiedział w pewnym momencie: „Dość,
wystarczy”. Nie będę zdradzał szczegółów, bo jeśli chcecie się tego dowiedzieć,
po prostu sięgnijcie po ten tytuł. Obiecuję, że nie będziecie zawiedzeni, jeśli
chodzi o zawartość. Możecie tylko czuć niedosyt, że to wszystko się tak szybko
skończyło. Zupełnie jak kariera Thomasa Morgensterna, który jednak, jestem
przekonany, dzięki tej decyzji ciągle jest wśród nas cały i zdrowy. Po tej
lekturze mogę napisać tylko jedno: panowie skoczkowie, chapeau bas! Od dziś
jesteście dla mnie najodważniejszymi sportowcami!
CZYTAJ TAKŻE:
- Minuta warta 10 euro, 'Ana' Lewandowska i cygaro w Le Scandale. Kulisy wizyty Thomasa Morgensterna w Polsce [Relacja z wizyty Thomasa Morgensterna w Polsce]
- Wspomniena Hannawalda [Recenzja autobiografii Svena Hannawalda "Triumf. Upadek. Powrót do życia"]
- Wojciech Fortuny "Skok do piekła" [Recenzja biografii Wojciecha Fortuny autorstwa Leszka Błażyńskiego]
Fajny blog, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKsiążka z pewnością opowiada bardzo ciekawą historię, której bardziej "medialne" fragmenty były mi, jako fance skoków, znane.
OdpowiedzUsuńCiekawie było zobaczyć tę opowieść od strony Thomasa. Łatwo i przyjemnie się ją czytało, moim zdaniem, ale wydawało mi się, że chyba tłumaczenie nie było najlepsze - czasami miałam poczucie językowych zgrzytów.
Z pewnością można jednak nabrać szacunku, a nawet podziwu do skoczków narciarskich po tej lekturze!
W wolnej chwili zapraszam do siebie: latamlatami.blogspot.com