Przed lekturą pozycji „Biec albo umrzeć” o skyrunningu nie wiedziałem
właściwie nic. Po przeczytaniu książki Kiliana Jorneta jestem bogatszy nie
tylko w wiedzę dotyczącą tego ekstremalnego sportu, ale przede wszystkim wiele
dowiedziałem się o granicach ludzkiego organizmu. Granicach, które dla autora - hiszpańskiego biegacza - właściwie nie istnieją.
Wbiec na Kilimandżaro, a
następnie zbiec z tego masywu w czasie nieco ponad 7 godzin? Żaden problem.
Zwyciężyć trzykrotnie w Skyrunner World Series, cyklu jednych z najtrudniejszych
wyścigów na świecie? Proszę bardzo. Lista sukcesów Killiana Jorneta jest bardzo
długa. Hiszpański sportowiec, specjalizujący się w biegach długodystansowych,
kolarstwie górskim, skalpiniźmie i dwuboju (kolarstwo górskie i bieg po
górach), nie należy jednak do ludzi z pierwszych stron gazet. Przede wszystkim
dlatego, że, pomimo wielu osiągnięć, uprawiane przez niego dyscypliny nie są
najpopularniejszymi sportami. Szczególnie w Polsce niewiele osób słyszało o
skyrunningu, a większość z nich, dowiadując się o konkurencji polegającej na
bieganiu po górach położonych nawet powyżej 2 tys. metrów n.p.m. i nachyleniu
momentami większym niż 30%, popukałaby się pewnie w czoło. Tym bardziej warto
sięgnąć po książkę kogoś, kto z powodzeniem startuje w tej dyscyplinie, ba,
kilkukrotnie okazywał się w niej najlepszy na świecie.
Kilian Jornet swoją książkę
rozpoczyna od opisu jednej z szkolnych lekcji. Nauczycielka pytała na niej
dzieci, co chciałyby robić, kiedy dorosną. Pięcioletni Kilian, kiedy przyszła
jego kolej, odpowiedział, że chciałby liczyć jeziora. Można zastanowić się nad
sensem przytaczania tej historii. Pozornie jej obecność na początku pozycji
„Biec albo umrzeć” jest nieuzasadniona, jednak w kontekście całego życia Jorneta,
opowiedziana przez niego anegdota jest jak najbardziej na miejscu. Stanowi ona
bowiem dowód na to, że Hiszpan już od najmłodszych lat miał jasno określony cel
w życiu – chciał liczyć jeziora, chodząc po górach, a więc obcować z przyrodą.
Uprawianie skyrunningu było więc najlepszym sposobem na realizację dziecięcych
marzeń. Jornet w dzieciństwie mieszkał wraz z rodziną w górskim schronisku, w
którym pracował jego ojciec. Jego ulubionymi zajęciami po szkole było wspinanie
się na skały i drzewa, a w zimie jeżdżenie na nartach. Nie mogło być zresztą
inaczej, gdyż schronisko, w którym mieszkał, położone było „na wysokości dwóch
tysięcy metrów na północnym zboczu Cerdanyi, między granicznymi szczytami
Francji i Andory”, jak przeczytać można w książce. Czy więc chłopak, od
najmłodszych lat przyzwyczajony do górskich zabaw i obcowania z przyrodą, mógł
wybrać inną drogę? Wydaje się, że nie.
Opisowi dzieciństwa, które
zdeterminowało jego przyszłość, autor poświęca pierwszy rozdział. Pisze w nim o
wielu górskich wyprawach, przedstawiając niewiarygodne dokonania. Kilian Jornet
pierwszy czterotysięcznik zdobył bowiem w wieku… sześciu lat, a kiedy miał już
za sobą dziesięć wiosen, w ciągu 42 dni przemierzył Pireneje. Oczywiście
wszystkie te wyprawy zaliczył z siostrą przy asyście rodziców, ale i tak robi
to ogromne wrażenie. Już na wstępie autor przekonuje więc czytelnika, że ma on
do czynienia z niezwykłą osobą, która od najmłodszych lat pokonywała górskie
trasy i w której rodzice zaszczepili miłość do gór. Jornet nie traktuje jednak
tych osiągnięć jakoś wyjątkowo, nie chełpi się nimi, pisze o nich, jakby były
to zwyczajne spacery, które każde dziecko odbywało kiedyś z rodziną. To
sprawia, że wzbudza u czytelnika sympatię, a z drugiej strony szacunek, który
zwiększa się z każdą kolejną stroną, kiedy dowiadujemy się o kolejnych
wyczynach Hiszpana.
„Biec albo umrzeć” nie jest
typową autobiografią. Owszem, autor rozpoczyna książkę od opisu dzieciństwa,
jednak robi to bardzo skrótowo. Wydaje się, że przywołuje je tylko dlatego, że
znajduje się tam uzasadnienie wyboru życiowej drogi. W większości tego typu
książek dzieciństwo i młodość autorzy opisują dosyć szeroko. Jornet postępuje
inaczej. Po zaledwie kilkunastu stronach przechodzi już do opisu kariery
sportowej. Jeszcze w pierwszym rozdziale opowiada o kontuzji, której nabawił
się w 2006 r. (złamana rzepka w kolanie), a także o udziale w pierwszym poważnym
juniorskim wyścigu – Pierra Menta. Na następnych stronach pisze przede
wszystkim o przebiegu kolejnych zawodów, właściwie nie zdradzając czytelnikom
zbyt wiele ze swojego życia prywatnego. Jedynie
raz Jornet zrywa z tą zasadą, opisując okoliczności poznania dziewczyny o imieniu
Alba. Przedstawia w kilku fragmentach miłosną historię, która jednak nie kończy
się happy endem – sportowiec po pewnym czasie przestaje się widywać z dziewczyną
i ich związek się rozpada. Właściwie tylko ta opowieść jest tak oczywistą
wycieczką do życia prywatnego. Pozostała treść książki ściśle związana jest ze
sportami, które uprawia Kilian Jornet. To jej niewątpliwy atut, gdyż, po
pierwsze, opis wyścigów jest niezwykle ciekawy, a po drugie, właśnie o
sportowej stronie życia biegacza czytelnik chciałby dowiedzieć się jak
najwięcej. Tym bardziej, że, tak jak pisałem, o Hiszpanie nie dowiemy się wiele
z prasy czy nawet internetu, więc w jego przypadku skupianie się tylko na
sportowych wyczynach jest bardzo dobrym pomysłem.
Tym, co odróżnia pozycję „Biec
albo umrzeć” od innych biografii jest fakt, że kolejne rozdziały nie mają
ciągłości. Jornet nie stara się tworzyć z książki jednej opowieści, której
części się zazębiają. Każdy rozdział jest opisem innego wyczynu – w jednym
pisze o pobiciu rekordu wbiegnięcia i zbiegnięcia z Kilimandżaro, w kolejnym o
przemierzeniu biegiem Pirenejów, w jeszcze innym o wyścigu Ultra-Trial du
Mont-Blanc. Autor wykazuje się przy tym dbałością o szczegóły – przybliża
czytelnikowi dokładny czas pobudki, przebieg poszczególnych dni podczas
dłuższych prób, zaznacza, co jadł na śniadanie przed biegiem, co na siebie
włożył, czy wreszcie, jak przebiegały same zawody. Opisując swoje starty, Jornet
posługuje się bardzo plastycznymi słowami. Pisze w najdrobniejszych szczegółach
o tym, co przeżywał jego organizm. Robi to tak sugestywnie, że czytelnik może
wręcz odczuć ból, który towarzyszy biegaczowi. Bardzo dokładne opisy tego, co
podczas ogromnego wysiłku dzieje się z jego ciałem, powinny spodobać się
szczególnie osobom trenującym konkurencje wytrzymałościowe. Każdy, kto brał
kiedyś udział w biegu długodystansowym, powinien wiedzieć, o czym pisze autor. Rywalizacja na trasie z równie wycieńczonymi zawodnikami, pokonywanie słabości własnego organizmu, przezwyciężanie kryzysów, szukanie właściwiej drogi, kiedy nie tylko ciało, ale także umysł są już na skraju wyczerpania. To wszystko znaleźć można w pozycji "Biec albo umrzeć". Jedynym,
co irytuje, są momentami zbyt długie przemyślenia autora na tematy związane z
bieganiem. Nieszczególnie podobał mi się rozdział 9. zatytułowany „O czym
myślę, kiedy myślę o bieganiu?”. Moim zdaniem dzieło nic nie straciłoby na
swojej atrakcyjności, gdyby tej części w ogóle w książce nie było. Autor wystarczająco dzieli się już swoją życiową filozofią we wcześniejszych rozdziałach.
„Biec albo umrzeć” bez wątpienia
przypadnie jednak do gustu tym, którzy kochają przyrodę. Jornet opisuje w
książce wiele krajobrazów, które towarzyszą mu podczas wypraw. Pisze o
roślinności terenów, po których biega, sprawiając, że przenosi czytelnika w
Pireneje, na szczyt Kilimandżaro czy w jeszcze inne miejsce, o którym aktualnie
wspomina. Dzięki lekturze czytający ma więc możliwość towarzyszenia autorowi
podczas wypraw i przeżywania razem z nim tego wszystkiego, co Hiszpan przeszedł.
Duża obrazowość opisu to chyba największa zaleta pozycji „Biec albo umrzeć”,
która szczególnie spodoba się osobom o usposobieniu podobnym do autora. Jeśli
ktoś jest miłośnikiem górskich wypraw, lubi sporty wytrzymałościowe albo zwyczajnie
chciałby poczytać o wybitnym sportowcu, powinien sięgnąć po książkę Kiliana
Jorneta. To kolejna godna polecenia lektura o pokonywaniu ludzkich barier oraz o
sportowej filozofii życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz