„Straszliwie sam. Mój dziennik” to jedna z najbardziej wyczekiwanych
przez kibiców książek tego roku. Dzieło Raymonda Domenecha we Francji zostało
bestsellerem, sprzedając się w nakładzie ponad 100 tys. egzemplarzy. Jednak nie
tylko to przemawia za tym, żeby sięgnąć po lekturę pozycji napisanej przez
francuskiego szkoleniowca.
Na wstępie warto odnotować, że
książka nie jest po prostu kopią dziennika Domenecha w takiej formie, w jakiej
prowadził go podczas swojej przygody z reprezentacją Francji w latach 2004-2010.
Jak zaznacza sam autor, zawierał w nim różne przemyślenia, dotyczące nawet
ostatnio przeczytanej książki, co nie byłoby zbyt ciekawe dla czytelnika, dlatego
zdecydował się na inny zabieg. „Straszliwie sam. Mój dziennik” jest pozycją
napisaną już po Mistrzostwach Świata w RPA na podstawie notatek szkoleniowca.
Owszem, fragmenty dziennika są w niej cytowane w oryginalnej wersji (usunięte
zostały ewentualnie jedynie wulgaryzmy), jednak w porównaniu z resztą treści
jest ich tak naprawdę niewiele. To nie oznacza, że książka traci na wartości.
Wręcz przeciwnie. Dzięki takiej formie autor prezentuje kolejne wydarzenia w
kontekście tego, co stało się później, na bieżąco komentuje także swoje dawne
zapiski. Dzięki temu widać wyraźnie, że z biegiem czasu zupełnie inaczej patrzy
na atmosferę wokół niego i drużyny.
A ta od początku jego pracy w
roli selekcjonera reprezentacji Francji nie była najlepsza. Domenech nie był
ulubieńcem rodzimych mediów. Częsta krytyka była spowodowana odważnymi
decyzjami szkoleniowca, a także tym, że nie starał się być dostępny dla każdego
dziennikarza, jak zwykł to czynić wcześniej, będąc trenerem reprezentacji
młodzieżowej. To na pewno nie pomogło prowadzonej przez niego drużynie w
oczyszczeniu atmosfery panującej wokół niej. A ta też daleka była od ideału.
Domenech trafił na trudny okres w historii narodowego zespołu. Następowała
bowiem zmiana pokoleniowa – starsi zawodnicy, którzy na koncie mieli
mistrzostwo świata i Europy odchodzili powoli na emeryturę, a w ich miejsce
pojawiali się młodzi gracze. Podczas pierwszego wielkiego turnieju Domenecha –
mistrzostw świata w Niemczech w 2006 r. udało mu się jeszcze pogodzić rutynę z
młodością. Powrót do reprezentacji piłkarzy takich jak Zidane, Thuram i Makelele pozwolił Francuzom na pierwszy od 6 lat sukces – wicemistrzostwo.
Później było już jednak tylko gorzej. Definitywnie karierę zakończył Zidane,
który był naturalnym liderem i bez niego drużyna narodowa poniosła klęskę w
EURO 2008 i na Mistrzostwach Świata w RPA dwa lata później. Podczas tego
ostatniego turnieju zła atmosfera wokół francuskiego zespołu osiągnęła swoje
apogeum. Piłkarze odmówili bowiem wyjścia na trening po tym, jak Domenech
odesłał do domu przed ostatnim meczem w fazie grupowej Nicolasa Anelkę.
Napastnik w przerwie spotkania z Meksykiem obraził słownie selekcjonera i nie
chciał publicznie przeprosić za swoje zachowanie, a pikanterii całej sprawie
dodał fakt, że wyciekła ona do mediów.
Właśnie od tych wydarzeń, które
stały się początkiem prawdziwej francuskiej katastrofy, rozpoczyna swoją
opowieść autor. W dziewięciu kolejnych rozdziałach przedstawia kolejne etapy
swojej selekcjonerskiej przygody. Nie szczędzi przy tym cierpkich słów
piłkarzom, dziennikarzom i działaczom. Francka Ribery’ego nazywa divą
zatruwającą atmosferę w kadrze, kilkukrotnie powtarza, że Yoann Gourcuff jest
zbyt bojaźliwy, żeby stać się liderem, a dostaje się także Florentowi
Maloudzie, który nie potrafi pogodzić się z nową rolą na boisku. Domenech nie
boi się krytykować w książce swoich podopiecznych. Właściwie na palcach jednej
ręki policzyć można zawodników, którzy częściej są przez niego chwaleni, niż
ganieni (Thuram, Zidane). Nic jednak dziwnego. Według tego, co opisuje autor,
francuscy piłkarze zachowywali się bowiem jak oderwani od rzeczywistości
egoiści. Niewielu z nich obchodziło dobro drużyny – każdy starał się przede wszystkim
zadbać o własne interesy. Ciągłe narzekania w przypadku wystawiania na innej
pozycji, pretensje po pominięciu w składzie, rozmowy w szatni na temat tego, że
Carrefour jako sponsor reprezentacji powinien zapewnić piłkarzom darmowe zakupy
czy utyskiwanie na wczesną porę śniadań, to tylko niektóre z przykładów takiego
zachowania. Czytając książkę aż dziw bierze, że zawodnicy zarabiający tak
wielkie pieniądze, postępują tak mało profesjonalnie. Niewątpliwie ukazanie tej
strony piłkarskiej rzeczywistości jest wielką wartością, jaką niesie lektura
pozycji „Straszliwie sam. Mój dziennik”. Tylko szkoleniowiec niemający nic do
stracenia może pozwolić sobie na wywleczenie wszystkich brudów szatni i
przedstawienie ich opinii publicznej. Podobnych rzeczy nie znajdziemy w
grzecznych zazwyczaj biografiach piłkarzy, którzy nie chcą narobić sobie wrogów
wśród kolegów po fachu.
Domenech zupełnie nie przejmuje
się tym, że jego słowa nie spodobają się wielu osobom. Trudno zresztą mu się
dziwić. Po tym, co przeszedł z reprezentacją Francji, po krytyce, która
spotkała go ze strony mediów i po decyzji Związku, który chciał uczynić go
głównym i jedynym winowajcą klęski na mundialu, nie sposób wyobrazić sobie jego
rozgoryczenie. Oczywiście trzeba pamiętać, że szkoleniowiec pisze z punktu
widzenia własnej osoby i może być subiektywny, jednak wiarygodności jego słowom
nadaje fakt, że potrafi przyznać się do błędów. Prowadząc narrację, Domenech na
bieżąco komentuje podejmowane przez siebie decyzje, niejednokrotnie oceniając
je z perspektywy czasu jako błędne. Tak pisze chociażby o swoich oświadczynach
w programie telewizyjnym tuż po odpadnięciu Francji z EURO 2008, o zabraniu na
mundial w 2010 r. Thierry’ego Henry’ego czy o meczu z Holandią na wymienionym
wyżej turnieju, który uznaje za swoją porażkę taktyczną. To, że nie szuka winy
wyłącznie wśród osób ze swojego otoczenia, sprawia, że zyskuje sympatię
czytelnika. Daje mu to także podstawy do krytykowania innych. Domenech nie
oszczędza nikogo, w książce jest bezkompromisowy. Nie wypowiada się zbyt
pochlebnie o mediach i dziennikarzach, którzy szukają przede wszystkim sensacji
i psują często atmosferę wokół drużyny, a skrytykować potrafi także zachowanie
prezesa Związku – Jean’a-Pierre’a Escalettesa. Przedstawia go jako osobę
fałszywą i słabą, mającą problemy z podejmowaniem decyzji w kluczowych
momentach.
Wszystko to sprawia, że książka „Straszliwie
sam. Mój dziennik” to ciekawa pozycja, która bez wątpienia
zainteresuje kibiców piłkarskich. Przede wszystkim pozwala poznać prawdziwe
oblicze współczesnych zawodników. Nie profesjonalistów dbających o dobro
drużyny, dla których występy w reprezentacji kraju są spełnieniem marzeń, ale
egoistów troszczących się wyłącznie o własną pozycję. Dzieło Domenecha to też
świetna opowieść o doli selekcjonera. Pozwala się przekonać, że praca trenera
drużyny narodowej to nie tylko zgrupowania i mecze rozgrywane raz na jakiś
czas. To przede wszystkim konieczność podejmowania trudnych wyborów (świetnie
opisane dylematy przy wyborze kadry na mistrzostwa), wspieranie podopiecznych w
trudnych momentach i bycie z nimi w stałym kontakcie, namawianie zawodników do
powrotu do drużyny (Zidane, Thuram, Makelele), ciągłe znajdowanie się pod
ostrzałem mediów, branie na siebie odpowiedzialności za wynik i postawę
drużyny, nawet wtedy, kiedy ma się już dość zachowania zawodników. Dzieło
Domenecha powinno stać się obowiązkową lekturą wszystkich, którym tak łatwo
przychodzi krytykowanie szkoleniowców. Znakomicie bowiem ukazuje, że nie
wszystko jest tak oczywiste, jak się często wydaje kibicom czy dziennikarzom. „Straszliwie
sam. Mój dziennik” to w końcu dobrze napisana książka piłkarska, tym cenniejsza
dla kibiców, że przedstawia wiele zakulisowych wydarzeń i ukazuje
funkcjonowanie reprezentacji Francji „od szatni”. To bez wątpienia pozycja wyróżniająca się na
tle poprawnych politycznie wspomnień piłkarzy czy innych szkoleniowców, a to
powinno być najlepszą rekomendacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz