„Opowiedzieć o swoim życiu – wspaniała rzecz! Kogo to jednak może
zainteresować?”. Takimi słowami rozpoczyna swoją autobiografię Sebastien Loeb –
dziewięciokrotny mistrz świata w rajdach samochodowych. Po lekturze książki
„Mój styl jazdy” okazuje się, że Francuz ma całkiem sporo do przekazania, a
jego wspomnienia czyta się naprawdę dobrze.
Na polskie wydanie autobiografii
Loeba zdecydowało się w tym roku krakowskie Wydawnictwo Sine Qua Non,
udowadniając po raz kolejny, że potrafi wypełnić rynkową niszę. Dotychczas
kibice sportów motorowych, poza opracowaniami dotyczącymi Formuły 1, nie mieli
zbyt dużego wyboru w książkach o rajdowcach. Oprócz pozycji o Kuligu,
Hołowczycu i Sobiesławie Zasadzie, próżno było szukać w księgarniach innych
wydawnictw opisujących zmagania kierowców, zwłaszcza tych spoza Polski.
Premiera autobiografii Sebastiena Loeba jest więc być może
światłem w tunelu dla wszystkich fanów motoryzacji.
Mimo iż „Mój styl jazdy” w swojej
formie nie jest niczym wyjątkowym (chronologiczne przedstawienie wydarzeń z
życia bohatera po krótkiej retrospekcji na wstępie), książkę czyta się dobrze.
Początkowe obawy autora co do tego, czy jego wspomnienia mogą zaciekawić czytelników,
znikają już po lekturze pierwszych kilkunastu stron. Pozycja napisana jest
bowiem bardzo sprawnie i zwyczajnie wciąga odbiorcę, który chce dowiedzieć się,
jak niesfornemu dzieciakowi udało się zostać najwybitniejszym kierowcą w
historii rajdów samochodowych.
Dużą zaletą pozycji napisanej
przez Francuza jest fakt, że ujął on w książce wyłącznie najważniejsze
wydarzenia ze swojego życia. W zasadzie brak jest fragmentów, w których autor
rozwleka się nad poszczególnymi kwestiami, dzięki czemu „Mój styl jazdy” czyta
się bardzo szybko. Loeb po krótce przedstawia historię swojej rodziny. Czyni to
w taki sposób, że czytelnik dowiaduje się o niej wystarczająco dużo, nie czując
się jednocześnie zanudzony informacjami na jej temat. Francuz podobnie czyni
również w przypadku innych wątków, ściśle trzymając się wydarzeń związanych z
rajdami. Niewiele jest w książce fragmentów dotyczących jego życia prywatnego.
Jeśli już autor czyni podobny wywód, zawsze opowiada jakąś historię w
kontekście swojej kariery – jak wtedy, gdy wspomina o pierwszych rajdowych doświadczeniach
przeżywanych wspólnie z kolegami czy licznych zatrzymaniach przez policję za
szybką jazdę. Sebastien Loeb wspomina zresztą, że nigdy nie chciał być
celebrytą, czego potwierdzeniem jest jego biografia. Dzięki takiej formie
czytelnik może mieć pewność, że ma do czynienia ze wspomnieniami sportowca,
czego nie można było powiedzieć chociażby w przypadku pozycji „Powinienem być
już martwy” Dennisa Rodmana.
Lektura autobiografii
francuskiego kierowcy rajdowego pozwala dobrze poznać, jakim jest człowiekiem.
Autor wydaje się być całkowicie szczery z czytelnikiem, prezentując się jako
osoba niepotrafiąca usiedzieć w miejscu, pełna pasji i absolutnie zakochana we
wszystkich rzeczach, które poruszają się ze znaczną prędkością. Obok tych cech,
Loeb ukazuje jednak również swoje drugie oblicze. Jest to oblicze osoby
nieśmiałej i skrytej, która wysoko ceni życie rodzinne. Trudno jednak oprzeć
się wrażeniu, że Francuz to po prostu wielki pasjonat, który w życiu miał
bardzo dużo szczęścia. Motoryzacja, którą interesował się od najmłodszych lat,
dała mu wymarzony zawód, który przyniósł sławę i pieniądze. Loeb nie byłby
jednak najlepszym kierowcom rajdowym wszech czasów, gdyby nie ogromne szczęście
i ludzie, którzy uwierzyli w jego talent. Loeb nie ukrywa zresztą, że jest
życiowym szczęściarzem. Z każdym kłopotów, a tych szczególnie w młodym wieku miał dużo, wychodził bez szwanku, a później spotkał osoby, które pomogły mu
zaistnieć w wyścigach rajdowych. Bez ich pomocy historia Francuza byłaby jedną
z kolejnych opowieści o zmarnowanym talencie. „Mój styl jazdy” przypomina, jak
ważny jest w życiu upór, ale także zwykły fart.
Sebastien Loeb ciekawie opowiada
zresztą nie tylko o sobie, ale także o ważnych osobach, które spotkał w swoim
życiu. Bardzo dobrze, że znacznie więcej miejsca poświęcił swojemu
wieloletniemu pilotowi – Danielowi Elenie, niż żonie. To potwierdza po raz
kolejny, że „Mój styl jazdy” to przede wszystkim wspomnienia sportowca, a nie
celebryty. Fragmenty dotyczące pilota są zresztą najciekawsze w całej książce,
być może z tego względu, że jest on osobą przesądną, co często rodziło zabawne
sytuacje, które opisuje Loeb. Podobnie jest z historią krótkiej przygody
Dominique’a Heintza w roli pilota. Opowieść o jego przerażeniu po pierwszym
wspólnym rajdzie z przyszłym mistrzem świata jest bardzo zabawna. W biografii
znaleźć można jeszcze kilka innych momentów, przy których można się uśmiechnąć,
choć nie jest ich wiele. Widać wyraźnie, że celem Loeba nie było było wyłącznie rozbawienie odbiorców.
Francuz, będący na co dzień
człowiekiem małomównym, w swojej biografii absolutnie się otworzył, dzieląc się
z czytelnikami nie tylko swoim życiem, ale także przemyśleniami i życiowymi
priorytetami. Można odnieść wrażenie, że Loeb potrzebował tej książki, aby podzielić się w końcu tym, co przeżył. Autor zaprasza czytelnika na fotel
pasażera, aby zabrać go na rajd po swoim życiu. Wyścig przebiega bardzo sprawnie,
brak w nim przestojów, dzięki czemu jest bardzo dynamiczny. Ostatecznie czytelnik wychodzi
z rajdowego samochodu bez poczucia zmarnowanego czasu, za to z pewnością, że dobrze
poznał kierowcę i jego styl jazdy. Polecam wszystkim taką przejażdżkę.
Bardzo dobra recenzja. Mam tę książkę w domu i byłem bardzo zaskoczony jak dobrze się ją czytało. Ale ja jestem maniakiem rajdowym, więc łykam wszystko co ma "rally" w nazwie ;-) Dobrze wiedzieć, że książka podoba się nie tylko fanom rajdów :-)
OdpowiedzUsuńPrzede mną jeszcze autobiografia Colina McRae, a kiedyś udało mi się kupić absolutny unikat - wspomnienia Ari Vatanena "Liczy się każda sekunda" z lat 90.
UsuńBycie rajdowcem to fajna sprawa, ale tutaj trzeba się wykazać umiejętnościami i pewnymi sukcesami, żeby być zauważonym. Aż przypomniał mi się nasz Kubica i jego pech z wypadkami w trakcie konkursów...
OdpowiedzUsuńPech ogromny, tym bardziej, że kontrakt z Ferrari podobno czekał tylko na podpis... Aż żal myśleć, gdzie dziś mógłby być Robert Kubica. Ale taki sport - nie ryzykujesz, nie wygrywasz, jak w skokach narciarskich...
Usuń