Jest bez wątpienia jedną z najbarwniejszych postaci polskiej piłki.
Mimo blisko 80 lat na karku Jacek Gmoch nie traci rezonu, a w wydanej właśnie
autobiografii „Najlepszy trener na świecie” opowiada anegdotę za anegdotą. Dziś
pięć niezwykłych historii z udziałem byłego selekcjonera reprezentacji Polski,
które opisał w swoich wspomnieniach stworzonych przy udziale "Wywiadowców": Arkadiusza Bartosiaka i Łukasza Klinke.
1. Jak miał rozkręcić wspólny
biznes z Rolling Stonesami
Dziś brzmi to trochę jak opowieść
rodem z filmów science fiction, ale ta historia pokazuje, że w Stanach
Zjednoczonych może się zdarzyć absolutnie wszystko. Szczególnie, jeśli poznaje
się wpływowego biznesmena, jakim w latach 70. był Edward Piszek. To amerykański przemysłowiec
o polskim pochodzeniu, który za czasów komuny stał się polonijnym filantropem.
„W Polsce działał trochę jak łowce głów. Wyszukiwał artystów, naukowców i
sportowców i dawał im stypendia w Stanach. Zawsze miał pomysł, jak na tych
konkretnych ludziach można zarobić…”, wspomina w książce Jacek Gmoch, który
spotkał go podczas mundialu w Niemczech. Piszek przyleciał z USA do Murrhardt,
by wręczyć prezenty biało-czerwonym. „Każdy z ekipy dostał po zegarku z białego
złota. Mam ten zegarek do dziś”, opowiada ówczesny asystent trenera Kazimierza
Górskiego.
Na zegarku się jednak nie
skończyło. Podczas spotkania Gmoch zaproponował Piszkowi stworzenie drużyny
piłkarskiej Philadelphia Fury złożonej z Amerykanów i byłych reprezentantów
Polski. Pomysł bardzo spodobał się biznesmenowi, a jego sekretarz Stanley
Moszuk, który miał szerokie kontakty w show-biznesie, zaproponował nietypowych
partnerów tego przedsięwzięcia. „Wymyślił, że współudziałowcami będą chłopaki z
Rolling Stonesów”, relacjonuje w swojej książce Gmoch. Jak się okazało, nie
były to tylko szumne zapowiedzi i wkrótce doszło do spotkania. „Razem z
Moszukiem spotkaliśmy się z jednym z nich w Nowym Jorku (…) Porozmawialiśmy z
nim i z jego prawnikami w biurze przy Fifth Avenue w 1975 albo 1976 roku”. Choć
większość osób dałaby się pokroić za możliwość osobistego spotkania z Mickiem
Jaggerem lub Keithem Richardsem, Jacek Gmoch nie zarejestrował nawet, który z
członków zespołu był obecny na spotkaniu. „A bo ja pamiętam, jak ci krzykacze
się nazywali?”, w swoim stylu relacjonuje w książce szkoleniowiec. „Stonesi nie
robili na mnie wrażenia, bo muzyką, którą kocham, jest street jazz”, dodaje trener.