Są tacy piłkarze, którzy cieszą się powszechnym szacunkiem, niezależnie
od tego, w jakich klubów występowali. Przedstawicielem tego wymierającego
powoli gatunku jest na pewno Pavel Nedvěd, którego autobiografia „Piłkarze
odchodzą, mężczyźni zostają” trafia właśnie do polskich księgarni. Nie jest to
wybitna lektura, ale pokolenie kibiców urodzonych na przełomie lat 80. i 90.
przeczyta ją z przyjemnością.
Skandale, kontrowersje, ostre
słowa na temat rywali lub kolegów z drużyny. Zazwyczaj tego szukamy, sięgając
po piłkarskie biografie. Nie ma co ukrywać, że to w znacznej mierze decyduje o
tym, jak książka zostanie przez nas odebrana. Wspomina się przecież i uznaje za
najlepsze te tytuły, w których autorzy rzucili co najmniej kilka mocnych
tekstów, powiedzieli coś niepopularnego albo poruszyli temat tabu. Pod tym
względem wspomnienia Pavla Nedvěda na pewno się nie wyróżniają. Nie jest to
lektura na miarę błyskotliwego „Myślę, więc gram” Andrei Pirlo, bezpardonowego „Ja, Ibra” Zlatana czy mocno kontrowersyjnej „Drugiej połowy” Roya Keane’a. Jeśli
ktoś szuka sensacji, w „Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają” jej nie znajdzie.
Nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek, kto choć trochę zna czeskiego piłkarza, mógł
spodziewać się, że jego książka zatrzęsie środowiskiem. Nedvěd zawsze był
skromny, wycofany i pełen pokory. Taki też jest w swojej biografii. Ta spójność
w połączeniu z szacunkiem, który zyskał swoją niezmordowaną postawą na boisku,
sprawiają jednak, że przez jego wspomnienia brnie się z przyjemnością. Nawet
jeśli to lektura na jeden, góra dwa jesienne wieczory.
Od Cheba do Turynu
Swoje wspomnienia czeski zawodnik
rozpoczyna 31 maja 2009 roku. To właśnie wtedy rozgrał ostatni mecz w profesjonalnej
karierze i od opisu tego, jak przyszło żegnać mu się z zieloną murawą, zaczyna
swoją opowieść. Już we wstępie padają symptomatyczne słowa: „Wiecie, co
przychodzi mi do głowy na myśl o meczu Juventus – Lazio? Prady Carizzo. Wynik
końcowy. Zwycięstwo. Bo piłka nożna, którą znam ja, którą kocham, w którą przestałem grać 31 maja 2009 roku, ale która na zawsze będzie w moim sercu, to
właśnie gra, wyniki, walka i zwycięstwa”. To, o czym Pavel pisze, potwierdza
się na kolejnych stronach. Jego autobiografia to bowiem klasyczny opis drogi od
małej miejscowości do świata wielkiej piłki. Od dziecięcych marzeń o byciu piłkarzem
do tytułu najlepszego zawodnika globu. A w tle tego wszystkiego pojawia się
nieustannie jedno przesłanie – pracuj ciężko, a osiągniesz to, co sobie
założyłeś.
Nie znaczy to oczywiście, że „Piłkarze
odchodzą, mężczyźni zostają” to lektura motywacyjna. Staje się taką, ale nie ze
względu na zawarte w niej złote myśli czy górnolotne sentencje (których jest
jak na lekarstwo), a sam przykład kariery Nedvěda. Czech wychował się w
Skalnej, miejscowości liczącej niespełna dwa tysiące mieszkańców, ale nie
przeszkodziło mu to w szybkim wybiciu się i trafieniu do najlepszego czeskiego
klubu - Sparty Praga - w wieku zaledwie 19 lat. Właśnie na opis drogi do tego
zespołu piłkarz pożytkuje pierwsze strony biografii. Wspomina rodziców – ojca,
który był górnikiem, oraz matkę, która pracowała w domu handlowym, zaznaczając,
że sporo czasu spędzał z dziadkami, którzy nauczyli go najważniejszych rzeczy.
To niezwykle mu się przydało, bo już w wieku 14 lat Pavel przeniósł się do
internatu w Pilznie – zainteresowała się nim tamtejsza TJ Škoda, dzisiejsza Viktoria.
Po półtora roku Nedvěd mieszkał już tam we własnym mieszkaniu i miał dziewczynę,
która po kilku latach została jego żoną. Związek z Ivaną również stanowi sporą część
książki, bo też przynosi ona cenną informację na temat Czecha – to niezwykle
rodzinny człowiek, dla którego bliscy są bardzo ważni. Tak ważni, że dla ich
dobra potrafił odrzucić lukratywną ofertę z Japonii…
(Niedoszła) jazda po pijaku
No właśnie, Ivana. Pavel w
autobiografii wiele miejsca poświęca małżonce, przedstawiając niezbyt
obiecujący początek ich znajomości, a następnie wspólne wchodzenie w dorosłe
życie. Co ciekawe, Nedvěd sprowadził swoją ówczesną dziewczynę do mieszkania w
Pradze dzięki… oszustwu! Nie chciał, żeby została w Chebie, więc skłamał, że ma
dla niej pracę w stolicy. Ivana przeprowadziła się do jego małego apartamentu i
tak zaczęło się ich wspólne życie. Początki nie były łatwe, co wspomina piłkarz
w swojej książce. W zasadzie najbardziej kontrowersyjne fragmenty dotyczą
właśnie relacji z przyszłą żoną, choć trzeba brać poprawkę na to, że w
przypadku Pavla do najmocniejszych historii trzeba zaliczyć tę, w której
pewnego razu… wybrał się na przebieżkę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby
nie fakt, że zrobił to w Wigilię, więc świąteczną wieczerzę para spędziła przy
świecach i suszących się ubraniach.
W książce, oprócz tak „kontrowersyjnej”
historii, pojawiają się jeszcze dwie inne „pikantne” anegdoty. Tłem dla obu
jest alkohol, ale już uspakajam – nawet tutaj Pavel się asekuruje, dając jasne
oświadczenie w kwestii picia: „zdarza mi się to rzadko i oczywiście się nie
upijam”. No ale czasem i Nedvědowi zdarzyło się coś wypić. Raz po suto zakrapianej
kolacji chciał wracać do domu samochodem. Mimo próśb i gróźb Ivany, wsiadł za
kierownicę, ale… zasnął, zanim zdążył przekręcić kluczyk. Innym razem
przesadził z alkoholem i wstawiony położył się do łóżka. Sprytna dziewczyna zabrała
mu kołdrę i otworzyła okna, więc biedaczek zmarznął. Puentując tę historię, wyznał w książce: „Od tamtego czasu jestem dużo bardziej rozważny i piję mniej…
Albo przynajmniej robię to w taki sposób, żeby Ivana się nie zorientowała”. Przyznacie
sami, że żaden z Nedvěda skandalista…
„To koszmar, z którym żyję do dziś”
Z powyższego opisu wynika, że sporo
w książce prywatnej strony życia Pavla i faktycznie tak jest. Zwłaszcza
pierwsze rozdziały biografii, te dotyczące początków kariery w Czechosłowacji,
zawierają sporo informacji na temat pozaboiskowych spraw. Został nawet
poruszony wątek społeczno-historyczny, czyli Aksamitna Rewolucja, w której Nedvěd
również brał udział. Trudno go wprawdzie nazwać czeskim Wałęsą, bo też jego
udział w obalaniu komunistycznego ustroju był raczej skromny (brał udział w
manifestacjach w Pilznie), ale wątków pozasportowych znajdziemy w biografii
całkiem sporo. Mniej więcej od 70 strony zaczyna się już jednak robić mocno
futbolowo i do ostatniej kartki Czech pisze właściwie wyłącznie o piłce. Nic
dziwnego, gdyż od Mistrzostw Europy w Anglii w 1996 roku rozpoczyna się
najciekawszy okres jego gry. Zawodnik opisuje tak udane dla Czechów EURO
(przegrali dopiero w finale z Niemcami), zainteresowanie zagranicznych klubów i
transfer do pierwszego z włoskich klubów – Lazio.
Tutaj robi się dla piłkarskiego
kibica bardzo ciekawie, bowiem Nedvěd był częścią dwóch wielkich włoskich
drużyn ostatnich lat – Lazio pod wodzą Svena-Görana Erikssona i Juventusu początku
XXI wieku. Czech przytacza anegdoty związane z piłkarzami, z którymi grał lub
przeciwko którym występował. Pisze o Diego Simeone, Sinišie Mihajloviciu, Fernando
Couto, Roberto Mancinim, Zlatanie Ibrahimoviciu, Janie Kollerze, Ronaldo,
Zinedinie Zidanie czy Cafu. Wspomina momenty triumfów, takie jak zwycięstwo z
Lazio w lidze, burzliwe rozstanie z rzymskim klubem i transfer do Juventusu.
Nie pomija też największym porażek, z żółtą kartką otrzymaną w pamiętnym półfinale
z Realem Madryt na czele. Na opis tego wydarzenia, które uniemożliwiło mu
występ w upragnionym finale Ligi Mistrzów, poświęca cały rozdział. „To koszmar,
z którym żyję do dziś” – kwituje tę sytuację, co chyba najlepiej oddaje
kontekst, w jakim ją przedstawia.
Nedvěd waleczne serce
Ale marzenie o wygraniu Champions
League wcale nie sprawiło, że Nedvěd zapomniał o wyznawanych przez całą karierę
wartościach. Wręcz przeciwnie. W książce piłkarz tłumaczy oczywiście tytułowe
słowa: „Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają”, za pomocą których ogłosił
decyzję o pozostaniu w Turynie po degradacji Juve, ale na mnie wrażenie zrobiło
coś innego. Fragment, w którym pisze, że odrzucił kuszącą ofertę José Mourinho.
Portugalczyk w 2009 roku, kiedy Pavel kończył karierę, zaproponował mu transfer
do Interu Mediolan. Obiecał, że razem wygrają Ligę Mistrzów. Czech odmówił,
twierdząc, że nie mógłby tego zrobić kibicom Starej Damy. Nie muszę chyba
przypominać, że Mourinho nie rzucał słów na wiatr – jego Inter w sezonie
2009/2010 triumfował w najważniejszych klubowych rozgrywkach. Pavel Nedvěd nie
spełnił swojego snu, ale zyskał coś o wiele cenniejszego – dozgonny szacunek fanów,
nie tylko tych, którzy ściskają kciuki za Juventus. Właśnie dlatego po książkę
Czecha warto sięgnąć. Takich jak on w dzisiejszym futbolu niestety coraz mniej…
CZYTAJ TAKŻE:
CZYTAJ TAKŻE:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz