sobota, 29 maja 2021

Mowa trawa 2:0. Marcin Rosłoń i nowe wydanie jego książki

Książek na temat terminologii piłkarskiej ukazało się w Polsce niewiele. „Mowa trawa” Marcina Rosłonia jest jedną z nielicznych pozycji tego typu, dlatego bardzo dobrze, że po dekadzie do księgarni trafiło jej nowe, zaktualizowane wydanie. Nie jest to wprawdzie odkrywcza lektura dla kibiców interesujących się futbolem od lat, ale początkującym fanom kopanej na pewno zapewni niezłą rozrywkę i przyniesie sporą wiedzę.

Czym nowe wydanie, za które odpowiada Ringier Axel Springer, różni się od poprzedniego? Przede wszystkim formą. Wydana w 2011 roku książka miała twardą oprawę i kwadratowy format, wyglądała bardziej na encyklopedię. Nowsza publikacja jest stworzona typowo do czytania od deski do deski, ale wydawca nie zrezygnował z urozmaiconej oprawy graficznej: każda kolejna litera alfabetu przedstawiona jest w formie rysunku nawiązującego do piłki nożnej (np. „c” to odpowiedni wygięta noga piłkarza, a „e” tworzą ręka golkipera i bramka). W „Mowie trawie” autor – niegdyś piłkarz m.in. Legii Warszawa, a obecnie komentator CANAL+ Sport – przedstawił i wyjaśnił alfabetycznie 231 futbolowych zwrotów funkcjonujących w Polsce, całość uzupełniając słownikiem blisko 90 „starych piłkarskich prawd i powiedzeń”. Marcin Rosłoń z pewnością był idealnym kandydatem do napisania takiej książki, gdyż w trakcie kariery dobrze poznał klimat szatni piłkarskich i funkcjonujący tam język, a jako komentator dołożył do swojego arsenału wiele zwrotów, które stosują dziennikarze sportowi. Choć „Mowę trawę” czyta się nieźle, trudno oprzeć się wrażeniu, że oczywistych haseł jest w niej zbyt wiele, przez co dla kibica interesującego się futbolem od lat lektura długimi fragmentami może okazać się nużąca.

Więcej anegdot!

Tym, co mogło uratować tę książkę dla bardziej doświadczonych fanów piłki nożnej, są anegdoty. W końcu wielu kibiców właśnie po to sięga po publikacje byłych piłkarzy: by dowiedzieć się czegoś, czego nie mogli zaobserwować w telewizji lub usłyszeć w oficjalnych wywiadach. Marcin Rosłoń w „Mowie trawie” co kilka lub kilkanaście haseł przytacza jakąś smaczną anegdotkę (np. o Dariuszu Wdowczyku, który lubił żartować z piłkarzy Legii, morderczych treningach biegowych Dragomira Okuki czy celnych strzałach w okienko Lucjana Brychczego), ale jest ich niestety zbyt mało, by utrzymać uwagę doświadczonego czytelnika przez dłuższy czas na wysokim poziomie. Oczywiście nie jest tak, że wszystkie hasła w książce są oczywiste i dobrze znane. Sam dowiedziałem się kilku nowych rzeczy, o których wcześniej nie miałem pojęcia (np. agrafka czy flądra), a przy kilkunastu hasłach nie miałem pojęcia, że właśnie tak określa się w piłkarskiej szatni dany przedmiot, osobę czy zdarzenie. Zaletą publikacji jest też jej kompleksowość, gdyż autor bardzo często przytacza nie jedno, lecz kilka zwrotów o tym samym znaczeniu, co pozwala wyłapać regionalizmy. Przykład pierwszy z brzegu? U nas na Śląsku na poprzeczkę zawsze mówiło się „lata” (od niemieckiego „latte”), natomiast z książki dowiedziałem się, że w języku szatni funkcjonują określenia „lada” lub „sztanga”. Gdyby podobnych ciekawostek, niuansów lub anegdot było więcej, z pewnością ocena w oczach kibiców z wieloletnim stażem byłaby wyższa. Nie oznacza to jednak, że po „Mowę trawę” nie warto sięgnąć.

Coś dla mniej zaawansowanych

Książkę odbieram przede wszystkim jako coś dla początkujących  fanów futbolu. Język jest dosyć prosty, nie ma tutaj wulgaryzmów czy nieobyczajowych historii, przez co „Mowę trawę” śmiało można polecić młodszym czytelnikom. Na to, że książka kierowana jest do małych fanów futbolu, wskazuje też wprowadzenie do każdego z haseł, gdzie autor tłumaczy, co w języku polskim oznacza dane słowo, a dopiero potem wyjaśnia jego piłkarskie znaczenie. Narracja prowadzona jest w żartobliwej formie, ale częściej podczas lektury uśmiechną się dzieci lub nastolatkowie niż dorośli (wiadomo, jednych i drugich bawi co innego). Dobór haseł, w których też dominują te dosyć dobrze znane ludziom od lat śledzących piłkarskie zmagania („centrostrzał”, „obieg”, „afera” czy „pan piłkarz”), również wskazuje, że więcej pożytku z książki będą mieli ci, którzy o futbolu nie mają jeszcze wielkiego pojęcia.

Idealna pozycja dla młodych kibiców

Jak więc ocenić „Mowę trawę”? Przede wszystkim pod uwagę należy wziąć czytelnika. Dla młodszych, początkujących kibiców, będzie to z pewnością kawał dobrej zabawy i lektura, z której dowiedzą się wielu nowych informacji. Jednak ci, którzy z terminologią piłkarską mają do czynienia od lat, raczej nie poszerzą bardzo swojej wiedzy. Książka ma formę słownika i właśnie tak traktowana nieco zyskuje w odbiorze, gdyż czytana od deski do deski może znużyć doświadczonego kibica. Pomysł zebrani wszystkich piłkarskich zwrotów w jednej publikacji zdecydowanie warty jest pochwalenia, gdyż próżno szukać drugiej takiej książki na polskim rynku (wydane w tym samym czasie „Języki futbolu” Tima Williamsa to coś zupełnie innego – zbiór pojęć, które stosuje się na całym świecie, a nie tylko w Polsce), ale zastanawiając się nad tym, czy warto sięgnąć po lekturę, trzeba rozważyć poziom swojej wiedzy. Jeśli graliście w piłkę (choćby amatorsko), jesteście za pan brat z językiem dziennikarzy sportowych, z pewnością znajdziecie dla siebie ciekawsze lektury. Jeśli jednak dopiero zaczynacie przygodę z futbolem lub szukacie prezentu dla małego kibica, „Mowa trawa” będzie dobrym wyborem.

CZYTAJ TAKŻE:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz