Książek na temat terminologii
piłkarskiej ukazało się w Polsce niewiele. „Mowa trawa” Marcina Rosłonia jest
jedną z nielicznych pozycji tego typu, dlatego bardzo dobrze, że po dekadzie do
księgarni trafiło jej nowe, zaktualizowane wydanie. Nie jest to wprawdzie odkrywcza
lektura dla kibiców interesujących się futbolem od lat, ale początkującym fanom
kopanej na pewno zapewni niezłą rozrywkę i przyniesie sporą wiedzę.
Czym nowe wydanie, za które
odpowiada Ringier Axel Springer, różni się od poprzedniego? Przede wszystkim
formą. Wydana w 2011 roku książka miała twardą oprawę i kwadratowy format, wyglądała
bardziej na encyklopedię. Nowsza publikacja jest stworzona typowo do czytania
od deski do deski, ale wydawca nie zrezygnował z urozmaiconej oprawy graficznej:
każda kolejna litera alfabetu przedstawiona jest w formie rysunku nawiązującego
do piłki nożnej (np. „c” to odpowiedni wygięta noga piłkarza, a „e” tworzą ręka
golkipera i bramka). W „Mowie trawie” autor – niegdyś piłkarz m.in. Legii
Warszawa, a obecnie komentator CANAL+ Sport – przedstawił i wyjaśnił
alfabetycznie 231 futbolowych zwrotów funkcjonujących w Polsce, całość uzupełniając
słownikiem blisko 90 „starych piłkarskich prawd i powiedzeń”. Marcin Rosłoń z
pewnością był idealnym kandydatem do napisania takiej książki, gdyż w trakcie
kariery dobrze poznał klimat szatni piłkarskich i funkcjonujący tam język, a
jako komentator dołożył do swojego arsenału wiele zwrotów, które stosują
dziennikarze sportowi. Choć „Mowę trawę” czyta się nieźle, trudno oprzeć się
wrażeniu, że oczywistych haseł jest w niej zbyt wiele, przez co dla kibica
interesującego się futbolem od lat lektura długimi fragmentami może okazać się
nużąca.
Więcej anegdot!
Tym, co mogło uratować tę książkę
dla bardziej doświadczonych fanów piłki nożnej, są anegdoty. W końcu wielu
kibiców właśnie po to sięga po publikacje byłych piłkarzy: by dowiedzieć się
czegoś, czego nie mogli zaobserwować w telewizji lub usłyszeć w oficjalnych
wywiadach. Marcin Rosłoń w „Mowie trawie” co kilka lub kilkanaście haseł
przytacza jakąś smaczną anegdotkę (np. o Dariuszu Wdowczyku, który lubił żartować
z piłkarzy Legii, morderczych treningach biegowych Dragomira Okuki czy celnych
strzałach w okienko Lucjana Brychczego), ale jest ich niestety zbyt mało, by
utrzymać uwagę doświadczonego czytelnika przez dłuższy czas na wysokim poziomie.
Oczywiście nie jest tak, że wszystkie hasła w książce są oczywiste i dobrze
znane. Sam dowiedziałem się kilku nowych rzeczy, o których wcześniej nie miałem
pojęcia (np. agrafka czy flądra), a przy kilkunastu hasłach nie miałem pojęcia,
że właśnie tak określa się w piłkarskiej szatni dany przedmiot, osobę czy
zdarzenie. Zaletą publikacji jest też jej kompleksowość, gdyż autor bardzo często
przytacza nie jedno, lecz kilka zwrotów o tym samym znaczeniu, co pozwala
wyłapać regionalizmy. Przykład pierwszy z brzegu? U nas na Śląsku na poprzeczkę
zawsze mówiło się „lata” (od niemieckiego „latte”), natomiast z książki
dowiedziałem się, że w języku szatni funkcjonują określenia „lada” lub „sztanga”.
Gdyby podobnych ciekawostek, niuansów lub anegdot było więcej, z pewnością ocena
w oczach kibiców z wieloletnim stażem byłaby wyższa. Nie oznacza to jednak, że po
„Mowę trawę” nie warto sięgnąć.