piątek, 29 listopada 2013

"Szamo"

„Wszystko, co wiedziałbyś o piłce nożnej, gdyby cię nie oszukiwano”. Taki podtytuł nosi książka Grzegorza Szamotulskiego, którą były bramkarz napisał z pomocą Krzysztofa Stanowskiego. Trzeba przyznać, że powyższe zdanie idealnie oddaje charakter tego dzieła. „Szamo” to publikacja zdecydowanie wyróżniająca się na tle pozostałych pozycji sportowych – nie tylko swoją formą, ale przede wszystkim barwnością.

Kto czytał dwie poprzednie książki, w pisaniu których pomagał piłkarzom Stanowski, wie mniej więcej, czego może się spodziewać po najnowszej propozycji Wydawnictwa Buchmann. „Szamo” to, podobnie jak „Kowal. Prawdziwa historia” Wojciecha Kowalczyka i „Spalony” Andrzeja Iwana, pozycja bezkompromisowa i pełna anegdot. Porównując ją jednak do dwóch poprzedniczek, można zauważyć istotną zmianę – dzieło Szamotulskiego nie jest autobiografią. Autor nie starał się chronologicznie przedstawiać wydarzeń ze swojego życia i jedynie od czasu do czasu wtrącić w narrację jakąś zabawną historię. Ma to swoje uzasadnienie. Spośród grona tych trzech sportowców, Szamotulski był zawodnikiem, który osiągnął znacznie mniej niż Kowalczyk czy Iwan, dlatego też szczegółowy opis jego przygody z piłką nie byłby zapewne dla czytelników aż tak interesujący. W przypadku pozycji „Szamo” świetnym posunięciem było więc zebranie i przedstawienie odbiorcom właściwie samych anegdot dotyczących piłkarskiej kariery Szamotulskiego.

Książkę rozpoczyna krótki wstęp, w którym autor przedstawia się czytelnikom: Mam nierówno pod sufitem, mówiąc po ludzku – uchodzę za lekko pierdolniętego. Już pierwsze słowa pozwalają stwierdzić, że lektura pozycji „Szamo” na pewno nie będzie nudna. Rzeczywiście tak się dzieje. Choć może kariera bramkarza Legii Warszawa, Amiki Wronki, Strumu Graz czy Dundee United nie była pasmem samych sukcesów, to trudno zaprzeczyć, że Szamotulski „swoje przeżył”. Występował w kilkunastu klubach oraz w reprezentacji Polski, był podopiecznym kilkudziesięciu szkoleniowców, a także miał okazję trenować i grać z wieloma niezłymi zawodnikami. „Szamo” postanowił więc podzielić się z czytelnikami tym wszystkim, co podczas jego przygody z piłką działo się poza boiskiem. Zabawne wydarzenia prosto z szatni warszawskiej Legii, Śląska Wrocław czy narodowej kadry, charakterystyka całej plejady rodzimych trenerów i piłkarzy, a także inne wydarzenia, o których nikt inny zapewne nie odważyłby się wspomnieć. To w swojej książce zawarł Szamotulski, sprawiając, że czyta się ją z ogromnym zainteresowaniem.

Autor podzielił swoje dzieło na pięć głównych części. Pierwszy rozdział poświęcił szkoleniowcom, przytaczając zabawne anegdoty związane z Januszem Wójcikiem, Pawłem Janasem, Mirosławem Jabłońskim czy Józefem Młynarczykiem. Kolejny zatytułował „Pseudotrenerzy”, choć równie dobrze mógłby nazwać go „Stefan Majewski”. To właśnie temu trenerowi Szamotulski poświęca w tej części najwięcej miejsca, uznając Majewskiego za najgorszego szkoleniowca, z jakim przyszło mu pracować. Kto chciałby dowiedzieć się, dlaczego ostatni z trenerów nazywany był przez piłkarzy „Armstrongiem”, jak Janas załatwił kwestię palenia w pokoju trenerów Korony Kielce, a także w jaki sposób bramkarzy wykańczał na treningu Młynarczyk, koniecznie powinien sięgnąć po lekturę książki Szamotulskiego i Stanowskiego. Można z niej dowiedzieć się wielu nowych rzeczy o ludziach ze środowiska piłkarskiego, dobrze się przy tym bawiąc.

Kolejny rozdział autor postanowił spożytkować na opis piłkarzy, z którymi bądź przeciwko którym grał. Szczególnie ciekawe są fragmenty poświęcone Adamowi Ledwoniowi – zawodnikowi, który przez lata występował w Austrii, a w 2008 roku popełnił samobójstwo. Dotychczas nie miałem pojęcia, jak specyficznym był człowiekiem. Dobrze, że napisał o tym Szamotulski, gdyż pewnie nikt inny nie zdecydowałby się po śmierci Ledwonia na podobny krok. Bohaterami pozycji „Szamo” są także inni znani piłkarze – Tomasz Iwan, Mariusz Piekarski, Jacek Zieliński, Tomasz Hajto czy Kazimierz Sidorczuk. Historie z nimi związane, które przytacza były bramkarz, są tak niesamowite, że często aż trudno uwierzyć, że coś takiego mogło wydarzyć się naprawdę. Ledwoń dezelujący pożyczony od Tomasza Iwana samochód, Piotr Świerczewski spuszczający łomot jednemu z kibiców Pogoni Szczecin czy Mariusz Śrutwa gubiący swoją sztuczną szczękę w muszli klozetowej. To tylko niektóre z anegdot, które bardzo ubarwiają pozycję napisaną przez Szamotulskiego i Stanowskiego, a także pozwalają poznać czytelnikowi „who is who” (w książce znalazło się dobre przetłumaczenie tego wyrażenia) w polskim światku piłkarskim.

Zabawnych anegdot jest zresztą w pozycji „Szamo” cała masa. Nie brakuje ich także w dwóch ostatnich częściach książki, w których autor pisze o pieniądzach i krótko o najważniejszych bądź najdziwniejszych meczach, jakie rozegrał. O samym futbolu w publikacji byłego bramkarza jest tak naprawdę niewiele. Wszystko kręci się wokół szatni, a także barów, restauracji czy pokoi hotelowych, w których przebywają piłkarze, a z którymi wiążą się kolejne intrygujące historie. Ktoś może podnieść zarzut, że nie ma to nic wspólnego z publikacją o sporcie. Trudno temu zaprzeczyć, jednak uważam, że pozycje takie jak „Szamo” są potrzebne. Choć nie zapewniają one czytelnikom w zasadzie niczego innego poza czystą rozrywką, pozwalają kibicom poznać prawdziwy obraz futbolu, ujrzeć piłkarzy i trenerów nie w świetle, w którym oni chcą się widzieć, a w świetle obnażającym ich rzeczywiste oblicze. Oczywiście wszystkie opowiedziane w książce historie trzeba traktować z lekkim dystansem, gdyż czasem autor przytacza anegdoty, które gdzieś usłyszał, więc ich prawdziwość jest trudna do zweryfikowania. Inne opowieści mogły z kolei zostać nieco podrasowane na potrzeby publikacji. Nawet jednak lekka doza ostrożności nie przeszkadza w tym, żeby z lektury „Szamo” czerpać przyjemność. Nie jest to zresztą zbyt trudne, gdyż książka została napisana sprawnym językiem, odpowiadającym temu, którym posługują się piłkarze (widać rękę Stanowskiego i doświadczenie wyniesione z dwóch poprzednich pozycji). Jej mocną stroną jest też tradycyjnie duża doza humoru, dzięki której kolejne strony pochłania się bardzo szybko.

Mówiąc o dwóch ostatnich częściach pozycji „Szamo”, warto nieco więcej miejsca poświęcić rozdziałowi „Pieniądze”. Jak słusznie zauważa Szamotulski, zwykle jest to temat pomijany przez piłkarzy. Autor książki nie należy jednak do osób, które nie mówią o czymś, bo nie wypada czy nie leży to w dobrym guście. Dlatego też bez skrupułów ujawnia swoje zarobki w kolejnych klubach, co daje kibicom pogląd na to, ile kiedyś mogli dostać za swoją grę zawodnicy oraz na jakie stawki mogą liczyć obecnie. Różnica rzeczywiście jest diametralna – pierwszy kontrakt Szamotulskiego w Legii opiewał na 100 tys. złotych rocznie, co dzisiaj wydaje się być kwotą niską. Trudno jednak przyznać rację byłemu bramkarzowi, który stwierdził, że jest to kwota na poziomie zwykłych, ale w miarę dobrze zarabiających ludzi. To jednak zarobki dla większości polskiego społeczeństwa niedostępne (ponad 8 tys. złotych miesięcznie). Wracając jednak do samego rozdziału, tutaj ponownie dobrze czyta się o stosunku niektórych piłkarzy do pieniędzy. Na jednym biegunie są opowieści o Grzegorzu Królu, który przetrwonił majątek w kasynach i Mariuszu Piekarskim, który nigdy nie liczył się z pieniędzmi i samochody zmieniał jak rękawiczki. Na drugim froncie znalazły się z kolei anegdoty związane z „dusigroszami” – Mirosławem Trzeciakiem i Grzegorzem Wędzyńskim. Pierwszy z nich według Szamotulskiego woził ze sobą do Szwajcarii bagażnik pełny mięsa, gdyż w Polsce było ono tańsze, a drugi w izraelskiej restauracji potrafił poprosić kelnera o telefon, a następnie na jego koszt zadzwonić do rodziny w kraju.

Podsumowując, „Szamo” to bezkompromisowa pozycja, w której autor ujawnia wszystko to, o czym zazwyczaj rzadko mogą przeczytać kibice. Lektura książki Grzegorza Szamotulskiego przypomina spotkanie przy piwie, podczas którego były bramkarz opowiada o wszystkich zabawnych historiach związanych ze swoją piłkarską karierą. Kto chciałby na chwilę stać się znajomym „Szama” i posłuchać, co ciekawego i przede wszystkim zabawnego ma do przekazania, koniecznie powinien sięgnąć po jego dzieło. Może nie oferuje ono niczego innego poza rozrywką, ale trzeba przyznać uczciwie, że czytanie książki jest dobrą zabawą. Sprawne pióro Krzysztofa Stanowskiego sprawiło, że nie mam wątpliwości, iż „Szamo” stanie się jedną z tych pozycji, po którą z chęcią sięgną kibice piłkarscy. Nawet tacy, którzy na co dzień nie przepadają za literaturą sportową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz