„Wszystko, co wiedziałbyś o piłce nożnej, gdyby cię nie oszukiwano”.
Taki podtytuł nosi książka Grzegorza Szamotulskiego, którą były bramkarz
napisał z pomocą Krzysztofa Stanowskiego. Trzeba przyznać, że powyższe zdanie
idealnie oddaje charakter tego dzieła. „Szamo” to publikacja zdecydowanie
wyróżniająca się na tle pozostałych pozycji sportowych – nie tylko swoją formą,
ale przede wszystkim barwnością.
Kto czytał dwie poprzednie
książki, w pisaniu których pomagał piłkarzom Stanowski, wie mniej więcej, czego
może się spodziewać po najnowszej propozycji Wydawnictwa Buchmann. „Szamo” to,
podobnie jak „Kowal. Prawdziwa historia” Wojciecha Kowalczyka i „Spalony” Andrzeja Iwana, pozycja bezkompromisowa i pełna anegdot. Porównując ją jednak
do dwóch poprzedniczek, można zauważyć istotną zmianę – dzieło Szamotulskiego
nie jest autobiografią. Autor nie starał się chronologicznie przedstawiać wydarzeń
ze swojego życia i jedynie od czasu do czasu wtrącić w narrację jakąś zabawną
historię. Ma to swoje uzasadnienie. Spośród grona tych trzech sportowców,
Szamotulski był zawodnikiem, który osiągnął znacznie mniej niż Kowalczyk czy
Iwan, dlatego też szczegółowy opis jego przygody z piłką nie byłby zapewne dla
czytelników aż tak interesujący. W przypadku pozycji „Szamo” świetnym
posunięciem było więc zebranie i przedstawienie odbiorcom właściwie samych
anegdot dotyczących piłkarskiej kariery Szamotulskiego.
Książkę rozpoczyna krótki wstęp,
w którym autor przedstawia się czytelnikom: Mam nierówno pod sufitem, mówiąc po
ludzku – uchodzę za lekko pierdolniętego. Już pierwsze słowa pozwalają
stwierdzić, że lektura pozycji „Szamo” na pewno nie będzie nudna. Rzeczywiście
tak się dzieje. Choć może kariera bramkarza Legii Warszawa, Amiki Wronki, Strumu
Graz czy Dundee United nie była pasmem samych sukcesów, to trudno zaprzeczyć,
że Szamotulski „swoje przeżył”. Występował w kilkunastu klubach oraz w
reprezentacji Polski, był podopiecznym kilkudziesięciu szkoleniowców, a także
miał okazję trenować i grać z wieloma niezłymi zawodnikami. „Szamo” postanowił więc
podzielić się z czytelnikami tym wszystkim, co podczas jego przygody z piłką działo się poza boiskiem.
Zabawne wydarzenia prosto z szatni warszawskiej Legii, Śląska Wrocław czy
narodowej kadry, charakterystyka całej plejady rodzimych trenerów i piłkarzy, a
także inne wydarzenia, o których nikt inny zapewne nie odważyłby się wspomnieć.
To w swojej książce zawarł Szamotulski, sprawiając, że czyta się ją z ogromnym
zainteresowaniem.
Autor podzielił swoje dzieło na
pięć głównych części. Pierwszy rozdział poświęcił szkoleniowcom, przytaczając
zabawne anegdoty związane z Januszem Wójcikiem, Pawłem Janasem, Mirosławem
Jabłońskim czy Józefem Młynarczykiem. Kolejny zatytułował „Pseudotrenerzy”,
choć równie dobrze mógłby nazwać go „Stefan Majewski”. To właśnie temu
trenerowi Szamotulski poświęca w tej części najwięcej miejsca, uznając Majewskiego
za najgorszego szkoleniowca, z jakim przyszło mu pracować. Kto chciałby
dowiedzieć się, dlaczego ostatni z trenerów nazywany był przez piłkarzy
„Armstrongiem”, jak Janas załatwił kwestię palenia w pokoju trenerów Korony
Kielce, a także w jaki sposób bramkarzy wykańczał na treningu Młynarczyk,
koniecznie powinien sięgnąć po lekturę książki Szamotulskiego i Stanowskiego.
Można z niej dowiedzieć się wielu nowych rzeczy o ludziach ze środowiska
piłkarskiego, dobrze się przy tym bawiąc.
Kolejny rozdział autor postanowił
spożytkować na opis piłkarzy, z którymi bądź przeciwko którym grał. Szczególnie
ciekawe są fragmenty poświęcone Adamowi Ledwoniowi – zawodnikowi, który przez
lata występował w Austrii, a w 2008 roku popełnił samobójstwo. Dotychczas nie
miałem pojęcia, jak specyficznym był człowiekiem. Dobrze, że napisał o tym
Szamotulski, gdyż pewnie nikt inny nie zdecydowałby się po śmierci Ledwonia na
podobny krok. Bohaterami pozycji „Szamo” są także inni znani piłkarze – Tomasz
Iwan, Mariusz Piekarski, Jacek Zieliński, Tomasz Hajto czy Kazimierz Sidorczuk.
Historie z nimi związane, które przytacza były bramkarz, są tak niesamowite, że
często aż trudno uwierzyć, że coś takiego mogło wydarzyć się naprawdę. Ledwoń
dezelujący pożyczony od Tomasza Iwana samochód, Piotr Świerczewski spuszczający
łomot jednemu z kibiców Pogoni Szczecin czy Mariusz Śrutwa gubiący swoją
sztuczną szczękę w muszli klozetowej. To tylko niektóre z anegdot, które bardzo
ubarwiają pozycję napisaną przez Szamotulskiego i Stanowskiego, a także
pozwalają poznać czytelnikowi „who is who” (w książce znalazło się dobre przetłumaczenie
tego wyrażenia) w polskim światku piłkarskim.
Zabawnych anegdot jest zresztą w
pozycji „Szamo” cała masa. Nie brakuje ich także w dwóch ostatnich częściach
książki, w których autor pisze o pieniądzach i krótko o najważniejszych bądź
najdziwniejszych meczach, jakie rozegrał. O samym futbolu w publikacji byłego
bramkarza jest tak naprawdę niewiele. Wszystko kręci się wokół szatni, a także
barów, restauracji czy pokoi hotelowych, w których przebywają piłkarze, a z
którymi wiążą się kolejne intrygujące historie. Ktoś może podnieść zarzut, że
nie ma to nic wspólnego z publikacją o sporcie. Trudno temu zaprzeczyć, jednak
uważam, że pozycje takie jak „Szamo” są potrzebne. Choć nie zapewniają one
czytelnikom w zasadzie niczego innego poza czystą rozrywką, pozwalają kibicom
poznać prawdziwy obraz futbolu, ujrzeć piłkarzy i trenerów nie w świetle, w
którym oni chcą się widzieć, a w świetle obnażającym ich rzeczywiste oblicze. Oczywiście
wszystkie opowiedziane w książce historie trzeba traktować z lekkim dystansem,
gdyż czasem autor przytacza anegdoty, które gdzieś usłyszał, więc ich prawdziwość
jest trudna do zweryfikowania. Inne opowieści mogły z kolei zostać nieco podrasowane
na potrzeby publikacji. Nawet jednak lekka doza ostrożności nie przeszkadza w
tym, żeby z lektury „Szamo” czerpać przyjemność. Nie jest to zresztą zbyt
trudne, gdyż książka została napisana sprawnym językiem, odpowiadającym temu,
którym posługują się piłkarze (widać rękę Stanowskiego i doświadczenie
wyniesione z dwóch poprzednich pozycji). Jej mocną stroną jest też tradycyjnie
duża doza humoru, dzięki której kolejne strony pochłania się bardzo szybko.
Mówiąc o dwóch ostatnich
częściach pozycji „Szamo”, warto nieco więcej miejsca poświęcić rozdziałowi
„Pieniądze”. Jak słusznie zauważa Szamotulski, zwykle jest to temat pomijany
przez piłkarzy. Autor książki nie należy jednak do osób, które nie mówią o
czymś, bo nie wypada czy nie leży to w dobrym guście. Dlatego też bez skrupułów
ujawnia swoje zarobki w kolejnych klubach, co daje kibicom pogląd na to, ile
kiedyś mogli dostać za swoją grę zawodnicy oraz na jakie stawki mogą liczyć
obecnie. Różnica rzeczywiście jest diametralna – pierwszy kontrakt
Szamotulskiego w Legii opiewał na 100 tys. złotych rocznie, co dzisiaj wydaje
się być kwotą niską. Trudno jednak przyznać rację byłemu bramkarzowi, który
stwierdził, że jest to kwota na poziomie zwykłych, ale w miarę dobrze
zarabiających ludzi. To jednak zarobki dla większości polskiego społeczeństwa
niedostępne (ponad 8 tys. złotych miesięcznie). Wracając jednak do samego
rozdziału, tutaj ponownie dobrze czyta się o stosunku niektórych piłkarzy do
pieniędzy. Na jednym biegunie są opowieści o Grzegorzu Królu, który przetrwonił
majątek w kasynach i Mariuszu Piekarskim, który nigdy nie liczył się z
pieniędzmi i samochody zmieniał jak rękawiczki. Na drugim froncie znalazły się z kolei
anegdoty związane z „dusigroszami” – Mirosławem Trzeciakiem i Grzegorzem
Wędzyńskim. Pierwszy z nich według Szamotulskiego woził ze sobą do Szwajcarii
bagażnik pełny mięsa, gdyż w Polsce było ono tańsze, a drugi w izraelskiej
restauracji potrafił poprosić kelnera o telefon, a następnie na jego koszt
zadzwonić do rodziny w kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz