Takie książki nie powstają
często. Nie dlatego, że himalaiści nie chcą ich pisać, ale dlatego, że rzadko
kiedy wychodzą z takich sytuacji cało. Elisabeth Revol spędziła dwie noce na
wysokości powyżej 6800 metrów, bez jedzenia i picia, z odmrożeniami, wcześniej
będąc zmuszona zostawić partnera Tomasza Mackiewicza, który zapadł na chorobę
wysokościową. To, co wtedy czuła, opisała w niezwykle dramatycznej książce
„Przeżyć. Moja tragedia na Nanga Parbat”, którą czyta się jak trzymający w
napięciu górski thriller.
Rok temu czytelnicy mieli okazję
poznać historię wspinaczkowego partnera Revol, Tomasza Mackiewicza, w książce
Dominika Szczepańskiego „Czapkins”. Nie mogło tam oczywiście zabraknąć wątku
tragedii na Nanga Parbat, a umieszczony pod koniec lektury zapis kolejnych
godzin akcji ratunkowej i komunikatów wymienianych pomiędzy osobami próbującymi
zorganizować pomoc a Elisabeth Ravol, dał dobre wyobrażenie, co wtedy działo
się na ośmiotysięczniku. Dopiero jednak pierwszoosobowa relacja Francuzki
pokazuje, jak wielki był to dramat i jak heroiczną postawą wykazała się
himalaistka, sprowadzając Mackiewicza kilkaset metrów w dół do szczeliny, a
potem podejmując decyzję o samotnym schodzeniu bez jakiegokolwiek niemal
sprzętu. Te wyczyny docenia się tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę skromne
warunki Revol – licząca 156 centymetrów wzrostu i ważąca w trakcie wyprawy
nieco ponad 40 kg himalaistka pomogła zejść dwukrotnie cięższemu koledze, który
stracił wzrok i z każdym metrem słabnął. W tym kontekście już samo zejście na
poziom 7300 metrów uznać należy za cud i absolutnie nie można zarzucać
Francuzce, że zostawiła partnera. Dość powiedzieć, że do tego przekonały ją
tylko zapewnienia ekipy ratunkowej, że po Tomka przylecą helikoptery. Gdyby nie
to, Revol zapewne zostałaby w szczelinie wraz z Mackiewiczem i podzieliła jego
los, a książka „Przeżyć” nigdy by nie powstała. Ale po kolei.
„Éli, co się dzieje z moimi
oczami?”
Mówi się, że życie pisze
najlepsze scenariusze. W przypadku wyprawy Revol i Mackiewicza napisało najdramatyczniejszy
z możliwych. Wspomniałem na początku, że książkę czyta się niczym górski
thriller i to niezaprzeczalny fakt. Zaczyna się bowiem niewinnie – para
wspinaczy po raz trzeci wspólnie atakuje Nangę Parbat. Revol czyni to po raz
czwarty w swoim życiu, a Mackiewicz już siódmy – ten ośmiotysięcznik stał się
jego obsesją, ale jednocześnie górą, z która „załapał” wyjątkową więź. Tak
przynajmniej mu się wydaje. Po raz pierwszy oboje nie muszą brać udziału w
wyścigu z czasem, gdyż Simone Moro dwa lata wcześniej jako pionier zdobył Nangę
zimą. Mimo tego wejście na szczyt jest marzeniem i celem Revol oraz
Mackiewicza, gdyż wcześniej za każdym razem plany krzyżowała im pogada. Tym
razem jest inaczej – góra dzięki oknu pogodowemu otwiera się przed wspinaczami.
Mocno wieje, ale para jest zdeterminowana, by dotrzeć na wysokość 8126 m. n. p.
m. Nie jest łatwo, ale idą. W pewnym momencie wiedzą już, że jest zbyt późno i
jeśli będą kontynuować atak szczytowy, powrót będzie musiał nastąpić w
ciemnościach. Wymieniają komunikaty – czują się dobrze i idą dalej. Revol
prowadzi, Mackiewicz idzie wolniej. Kiedy Francuzka dociera na szczyt, czuje
wielką euforię. Wszystko się zmienia, gdy dociera tam jej partner. Jego słowa:
„Éli, co się dzieje z moimi oczami? Éli, nie widzę twojej czołówki, twój obraz
jest rozmyty!” są punktem zwrotnym tej historii – zapoczątkowują dramat, który
będzie trwał przez najbliższe trzy doby.