Choć Liroy w młodości ze sportem miał wiele wspólnego, jego autobiografię
trudno zaliczyć do literatury sportowej. Nie będę więc na siłę starał się
przekonać, że ta książka jest zgodna z tematyką bloga. Każdy kibic, poza
sportem, interesuje się jednak wieloma innymi rzeczami, dlatego też uznałem, że
nic nie stoi na przeszkodzie, aby napisać o „AutobiogrRAPii vol. 1”. Zwłaszcza,
że pierwsza biografia polskiego rapera to jedna z lepszych pozycji, które
przeczytałem w ostatnim czasie.
Kiedy usłyszałem o tym, że Liroy
przymierza się do wydania wspomnień, wiedziałem jedno – muszę sięgnąć po jego
książkę. Polskiego rapu słucham od ponad 10 lat i choć trudno powiedzieć, że
wychowałem się na muzyce akurat tego artysty, zawsze ceniłem go za charakter i osobowość.
Twórczość Liroya odbierałem pozytywnie, głównie dlatego, że mam wielki
sentyment do pionierów kultury hip-hop, którzy kładli jej podwaliny w naszym
kraju. Gdyby nie oni, jej dzisiejszy poziom i zasięg z pewnością nie byłby tak
duży. Nigdy nie zgadzałem się z głosami wyśmiewającymi dawną twórczość raperów
czy osobami, które porównywały ją z tym, co nagrywa się obecnie. Zawsze byłem
też innego zdania niż ci, którzy Liroya traktowali nie jako rapera, ale swego
rodzaju ciekawostkę muzyczną. Lektura jego biografii przekonała mnie
ostatecznie, że to nie tylko osoba od najmłodszych lat poświęcająca wszystko
dla muzyki, ale także ciekawy człowiek, który wiele przeżył i ma czym dzielić
się z czytelnikami.
Moje odczucia po pierwszych
stronach „AutobiogRAPii vol. 1” były jednak mieszane. „Przez równo dwadzieścia
cztery dni odcięty od świata pisałem o wszystkim tym, co mi się przytrafiło” –
takie zdanie w słowie wstępnym serwuje odbiorcy Liroy. Znane są przypadki,
kiedy autor kończy książkę nawet w osiem dni (patrz: „Lewy. Sylwetka piłkarza”), jednak prawie zawsze pod znakiem zapytania stawia to jakość takiego
dzieła. Choć raper tłumaczy, że jego biografia miała pierwotnie powstać w innej
formie – wspomnienia miał spisać znany kabareciarz Grzegorz Halama, na co
ostatecznie nie starczyło czasu – to nie nastawiło mnie to pozytywnie do
lektury. Pierwsze strony zdawały się potwierdzać tezę mówiącą o tym, że w
krótkim czasie nie da się napisać dobrej biografii. Początkowo opis wydawał mi
się nieco chaotyczny i mało interesujący. Z każdą kolejną stroną przekonywałem
się jednak, że „AutobiogRAPia vol. 1” to niesamowicie ciekawa książka, która
wciąga tak mocno, że trudno się od niej oderwać. To, co początkowo wydawało mi
się wadą, nagle zaczęło być największym atutem.
Liroy w swojej autobiografii jest
do bólu szczery. Wydaje mi się, że udało mu się to osiągnąć również dzięki
temu, że na napisanie książki miał niewiele czasu. Nie było miejsca na
poprawki, rozmyślanie nad tym, czy o czymś pisać, czy może jednak akurat tę
historię pominąć. To sprawiło, że autor dzieli się z czytelnikiem wszystkim, co
przeżył: ojciec, który terroryzował rodzinę, trudne dzieciństwo na Pocieszki –
kradzieże, regularne bijatyki, ucieczki z domu, problemy w szkole czy wreszcie
pierwsze próby zarobienia niezłych pieniędzy – przemycanie towaru z Berlina i
Czechosłowacji. Gdzieś między opisem tego wszystkiego przewijają się w książce wielkie
pasje Liroya, najpierw sport (raper trenował piłkę nożną, sztuki walki,
lekkoatletykę), a później muzyka, która towarzyszyła mu właściwie przez całe
życie. Z lektury biografii wyłania się więc dosyć klarowny obraz autora –
człowieka mającego zawsze pod górkę, ale jednocześnie dążącego z wielką
determinacją do osiągnięcia w życiu czegoś wielkiego. Dzięki takiemu opisowi
trudno nie nabrać sympatii do narratora, trudno nie utożsamić się z chłopcem,
który wychowywał się w biedzie i przemocy, ale był na tyle silny, żeby zmienić
swoje życie. Emocjonalne zaangażowanie czytelnika to duża wartość autobiografii
Liroya.
To, co podobało mi się w
„AutobiogRAPii vol. 1” to także fakt, że Liroy darował sobie czynienie
moralizatorskich przemów. Często w tego typu wspomnieniach można spotkać fragmenty,
w których autorzy zaczynają górnolotnie pisać o życiu, wartościach, starają się
przekonać czytelnika, co jest w życiu najważniejsze. Bardzo często przybiera to
formę pseudofilozoficznych wynurzeń, przez które ciężko przebrnąć. Choć zapewne
Liroy też mógłby napisać coś na ten temat (choćby banalne: „mężowie, nie bijcie
swoich żon”), nie robi tego. W książce w ogóle ciężko znaleźć jakieś
wartościowanie, jasne określenie, co jest dobre, a co złe. Oczywiście terror,
który stosuje wobec rodziny jego ojciec, jest opisywany przez autora jako coś negatywnego,
ale Liroy nie dorabia do tego filozofii, nie poświęca pięciu stron na jakiś
naukowy kontekst takiego zachowania ojca, nie szuka w tym łatwego
usprawiedliwienia swoich niewłaściwych postaw. Raper przedstawia po prostu
swoje życie, ocenie czytelnika pozostawiając to, jaki przyjmie do tego stosunek.
Wiele rzeczy, o których pisze, jak kradzieże, pobicia, przemyt towaru, są złe,
ale Liroy nie stara się z nich tłumaczyć. Nie narzuca czytelnikowi własnego
systemu wartości, daje mu swobodę oceny opisywanych zdarzeń. Autor pisze też o
swoim życiu bezpośrednio. Nie stosuje półśrodków, wręcz przeciwnie – nazywa rzeczy
po imieniu. Tam, gdzie opisuje swoje relacje z dziewczynami czy kobietami,
pisze wprost o seksie, nie siląc się na wymyślanie subtelności. Nie unika także
przekleństw, jednak w jego przypadku to wszystko ma uzasadnienie. Język, który
stosuje, jak najbardziej odpowiada kulturze, do której należy i jest zgodny z
obrazem człowieka, który wyłania się z lektury. Raper, który wychował się w
biednej dzielnicy, na której rządzi przemoc, pisząc jak prawdziwy erudyta, nie brzmiałby
wiarygodnie. Dobrze więc, ze Liroy nie silił się na żadne upiększenia, co tylko
dodało jego biografii prawdziwości.
Krótko o ramach czasowych
książki. Opowiada ona o życiu rapera od najmłodszych lat do momentu wydania pierwszej
płyty zatytułowanej „Alboom”, co miało miejsce w 1995 roku. Jest to pierwsza
część wspomnień autora (pewnie do 1995 roku udało mu się dobrnąć przez
wspomniane 24 dni, podczas których pisał książkę), na kolejną, bardziej
związaną z samą karierą muzyczną Liroya, zapewne przyjdzie jeszcze czas. W
„AutobiogRAPii vol. 1” nie ma więc zbyt wielu wątków stricte rapowych. Jest
trochę o początkach współpracy z Wzgórzem Ya-Pa 3, kiedy członkowie tego składu
jeździli z Liroyem na wspólne koncerty, jest trochę o amerykańskich
wykonawcach, takich jak Beastie Boys, Run DMC czy Ice T, z którym autor spotkał
się podczas Sopot Rock Festivalu, co zaowocowało późniejszą współpracą, pada
też ksywka DJ 600V. Wątki te nie są jednak szeroko rozwijane, Liroy przytacza je
w kontekście swoich przeżyć i w zasadzie na tym poprzestaje. Fani rapu mogą
więc czuć się lekko zawiedzeni, ale wynika to z tego, że autor przerywa
narrację w momencie wydania pierwszej płyty. Najciekawsze wątki związane z rap
sceną – beef z Nagłym Atakiem Spawacza i Peją czy konflikt z Wzgórzem – pojawią
się zapewne w drugiej część jego wspomnień.
Zamiast tego, w pierwszej części
czytelnik może znaleźć fragmenty dotyczące rozwoju muzyki w naszym kraju –
informacje o pierwszych rozgłośniach próbujących prezentować twórczość
alternatywnych wykonawców (Rozgłośnia Harcerska, Lista Przebojów „Trójki”), technologiach,
które z biegiem lat bardzo mocno się zmieniały (od taśm i winyli, przez
dyskietki i kasety, a na płytach kompaktowych kończąc) czy wreszcie sprzęcie,
na którym można było tworzyć muzykę (Commodore, Atari, MPC). Widać, że Liroy
zna się na tych dziedzinach, dzięki czemu pisze o nich ciekawie, prezentując na
przykładzie własnego życia zmiany w nich zachodzące. To dodatkowy atut
biografii rapera, podobnie jak zamieszczone na marginesie kody QR (widoczne na zdjęciu powyżej), dzięki
którym czytelnik może posłuchać sobie w trakcie czytania utworu, o którym pisze
właśnie autor. Duży plus dla Wydawnictwa Anakonda za wprowadzenie tego
nowatorskiego rozwiązania, które uprzyjemnia lekturę. Idąc ich śladem, mała przerwa na przypomnienie sobie twórczości Liroya:
Choć „AutbiogRAPia vol. 1” to
książka pisana przez muzyka, jest to przede wszystkim pasjonująca opowieść o
życiu, w której świetnie przedstawione zostało tło historyczne. Liroy urodził
się w 1971 roku, więc w momencie, kiedy wkraczał w dorosłe życie, w Polsce
następowała zmiana ustroju. Całe dzieciństwo i młodość rapera upłynęły jednak
jeszcze w okresie PRL-u. Autor, opisując swoje życie, mimowolnie kreśli także
obraz szarej rzeczywistości Polski lat 70., 80. i 90. Opisuje między innymi
wprowadzenie stanu wojennego, a także pałowanie w Kielcach, podczas którego
ZOMO pobiło i aresztowało ludzi wychodzących z kościoła. Wspomina o kolejkach
po różnego rodzaju produkty, pewexach, przemycaniu towaru przez granice, itd. W
dodatku jego wspomnienia bardzo dobrze oddają charakter tamtych czasów, w których
każdy działał w myśl zasady: „kto kombinuje, ten żyje”. Można odnieść wrażenie,
że Liroy dobrze dostosował się do tych reguł, przez co, mimo że nie wywodził
się ze zbyt zamożnej rodziny, zawsze w jakiś sposób zdobywał pieniądze. Dzięki
temu przeżył wiele fascynujących przygód, które opisał w książce – jako dziecko
uciekał z domu i podróżował na gapę do Zakopanego, Krakowa czy Warszawy, jechał
wraz z członkami zespołu Lady Pank ich autobusem, czy wreszcie, w późniejszym
okresie, wyjeżdżał do Niemiec, Rosji czy Francji, gdzie zawsze działo się coś
ciekawego. Właśnie te wszystkie opowieści to największa zaleta autobiografii
rapera z Kielc. Autor nie pozwala nudzić się czytelnikowi choćby na moment,
serwując mu z każdym kolejnym rozdziałem następną niesamowitą historię.
Podsumowując, autobiografię
Liroya oceniłbym bardzo pozytywnie. Książka zwyczajnie mnie wciągnęła, gdyż to
pasjonująca opowieść o człowieku, który w swoim życiu wiele przeszedł. Jej
dużym atutem jest szczerość i bezpośredniość autora, a także fakt, że raper
kreśli szerszy obraz rzeczywistości, w której przyszło mu żyć. „AutobiogRAPię
vol. 1” rozpatrywać można na kilku płaszczyznach – muzycznej, historycznej, a
nawet społecznej. To książka, która bawi, przeraża, smuci i fascynuje, ale
przede wszystkim bardzo mocno angażuje emocjonalnie czytelnika. Cokolwiek by o
niej nie napisać, na pewno nie można uznać jej za nudną lekturę. Burzliwe życie
Liroya, które okazało się świetnym materiałem na książkę, to połowa sukcesu.
Drugą połową jest interesujący sposób opisu, dzięki któremu autorowi udało się zaintrygować
swoją historią. Pierwszą autobiografię polskiego rapera poleciłbym każdemu,
niezależnie od tego, czy słucha rapu, czy nie, czy interesuje się w ogóle
muzyką, czy preferuje inne formy rozrywki. To wszystko nie ma większego
znaczenia, gdyż „AutobiogRAPia vol. 1” to po prostu dobrze napisana biografia,
która czyta się z zapartym tchem. Jestem przekonany, że fani sportu, którzy
zdecydują się po nią sięgnąć, będą jej lekturą mile zaskoczeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz