Maciej Noskowicz bardzo dobrze zadbał o właściwą promocję swojej książki |
W grudniu ubiegłego roku swoja premierą miała książka „Droga do złota.
Zielonogórska koszykówka w ekstraklasie”. O pozycji napisanej przez Macieja
Noskowicza dowiedziałem się niedawno, więc nie trafiła ona do raportu
podsumowującego to, co działo się na rynku literatury sportowej w minionych dwunastu
miesiącach. Teraz jednak nadrabiam zaległości i zapraszam na wywiad, w którym
autor monografii opowiada m.in. o tym, jak własnymi siłami właściwie wypromować książkę, kiedy
już się ją napisze.
- Mówi się, że nic tak nie sprzyja sprzedaży książki jak sukces
sportowca czy klubu, którego ta pozycja dotyczy. Zgodzi się Pan z tym
stwierdzeniem w kontekście "Drogi do złota" i zdobycia przez Stelmet
Zielona Góra tytułu mistrza Polski w czerwcu 2013 roku?
Myślę, że w dużej mierze sukces
sportowy przyczynił się do popularyzacji książki. Mogę taki wniosek wyciągnąć
po dwóch miesiącach od premiery, która nastąpiła w grudniu ubiegłego roku. Z
drugiej strony - wydaje mi się, że nawet przy braku sukcesu szczególnie starsi
kibice i tak sięgnęliby po tę pozycję. Przede wszystkim z uwagi na sentyment do
"starych czasów".
- W wywiadzie dla TVP Gorzów Wielkopolski powiedział Pan, jeśli dobrze
zrozumiałem, że zaczął prace nad książką rok przed jej wydaniem. To stosunkowo
krótki czas jak na napisanie klubowej monografii. Praca szła bardzo sprawnie?
Rzeczywiście. Pomysł narodził się
pod koniec 2012 roku. Prace rozpocząłem w kwietniu 2013, a w październiku
pozycja już przekazana była korekcie wydawniczej. Pół roku to - o czym
wspominają właściwie wszyscy moi znajomi - czas błyskawiczny i chyba muszę się
z tym zgodzić. W dużej mierze decydowała o tym presja związana z czasem.
Chciałem, aby książka - z marketingowego punktu widzenia - ukazała się przed
świętami. Poza tym... hmm... chyba jestem trochę pracoholikiem, więc jak już
zacząłem, to tempo musiało być szybkie.
- Przy pisaniu pozycji "Droga do złota" pomagał fakt, że jest
Pan dziennikarzem sportowym? Korzystał Pan z wcześniej przygotowywanych
materiałów czy zbierał informacje od zera?
Wiedza o koszykówce, wspomnienia
jeszcze z dzieciństwa - owszem pomogły. Same materiały musiałem jednak zbierać
od zera. A czy przy pisaniu pomógł fakt, że jestem dziennikarzem sportowym?
Chyba trochę tak. Może uwiarygadniałem swoją pracę tym, że zajmuje się na co dzień
sportem. O to należy jednak zapytać moich rozmówców.
- TVP Gorzów, RTV Lubuska, gazeta.pl czy Radio Zielona Góra. Promował
Pan książkę w wielu regionalnych mediach. Jak duże znaczenie w przypadku takiej
promocji ma fakt, że jest Pan osobą związaną z środowiskiem dziennikarskim? To
chyba bardzo ułatwia sprawę?
Owszem ułatwia, ale nie
przeceniałbym tego faktu. Koledzy z branży zainteresowali się moją pracą i nie
było problemu z promocją na antenach telewizyjnych lub radiowych czy na łamach
gazet. Wydaje mi się jednak, że gdyby "Drogę do złota" napisała
osoba, która nie jest związana z dziennikarstwem sportowym, też byłaby w
podobny sposób promowana w lokalnych mediach.
- Na stronie internetowej www.drogadozlota.pl wymienieni są sponsorzy
książki. Jest ich naprawdę sporo. Trudno było ich przekonać do udzielenia
wsparcia?
To trudna i zupełnie nowa -
przynajmniej dla mnie - praca. Wszystkim zajmowałem się sam. To spotkania,
które nie zawsze kończyły się sukcesem. Ale chyba udało mi się przekonać do
tego pomysłu, bo sponsorów - tak jak Pan mówi - jest sporo, a cały budżet był
dość wysoki.
Podmioty publiczne traktowane są
jako jedne z partnerów, więc trudno mówić o jakiejś wyjątkowej współpracy.
Zarówno z urzędami jak i z większymi sponsorami umawiałem się w ten sposób, że
za pomoc przekazywałem określoną liczbę egzemplarzy.
- Co ciekawe, wśród sponsorów znaleźli się również posłowie. Jak
wyglądała pomoc z ich strony?
Podobnie jak w przypadku innych
podmiotów. Wysłałem zaproszenie do wszystkich lubuskich parlamentarzystów.
Zareagowało trzech wspierając mnie finansowo.
- Pytam o sponsorów, bo mam wrażenie, że w przypadku większości książek
o regionalnym i lokalnym sporcie największym problemem jest właśnie znalezienie
osób czy przedsiębiorstw, które chciałby wesprzeć taką inicjatywę. Przez to
tego typu publikacje najczęściej nie mają szansy dotarcia do większego grona
odbiorców. Ma Pan jakąś poradę dla wszystkich, którzy decydują się wydać
książkę własnymi siłami i chcieliby zadbać o jej jak najlepszą promocję?
Myślę, ze trudno o jakąś złotą
radę lub receptę. Może dar przekonywania (śmiech)? Trudno powiedzieć - ja od
razu grałem w otwarte karty i określałem, gdzie i w jaki sposób wyglądać będzie
promocja. Przekonywałem także, że produkt będzie na wysokim poziomie zarówno
pod względem wydawniczym – twarda oprawa, kredowy papier, kolorowe zdjęcia, jak
i merytorycznym. Chyba trzeba być wiarygodnym i "nie ściemniać".
- W Pana wypowiedziach wielokrotnie powtarzają się słowa, że najgorszą
częścią wydania książki wcale nie było jej pisanie, ale dystrybucja, promocja i
szukanie sponsorów. Nie zastanawiał się Pan nad zgłoszeniem się do jakiegoś
wydawnictwa, które zadbałoby o wszystkie te kwestie?
Wolę o wszystko zadbać sam, choć
nie było tak, że kompletnie nikt mi nie pomagał. Kwestie formalne związane z
finansami przejęła Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Zielonej Górze z
dyrektorem Andrzejem Buckiem na czele. Wielki ukłon także dla Pań Ewy
Mielczarek i Joanny Wawryk, które świetnie zredagowały książkę i znosiły moje
nerwy. Pomogła mi również Fabryka Reklamy IBI. Większość spraw jednak
załatwiałem sam. Taki mam charakter, ale może na przyszłość trzeba zaufać
innym? Wiąże się to jednak z większymi nakładami finansowymi.
- W opisie "Drogi do złota" można znaleźć informację, że
książka zawiera "nieznane historie i fakty". Było coś, o czym
wcześniej Pan nie słyszał, co Pana zupełnie zaskoczyło?
Myślę, że sporo było takich
historii. Przykłady? Nie sądziłem, że
ówczesna gwiazda Zastalu lat 80. - Mariusz Kaczmarek - ma taki konflikt z
trenerem Tadeuszem Aleksandrowiczem. Polecam też rozmowy z Jarosławem Jechorkiem,
Draganem Visnjevacem lub Tomaszem Krzyżyńskim. Tam również jest sporo spraw, o
których nie słyszałem. Poza tym ciekawostki i anegdoty, które ubarwiają
historie - to również mocna strona książki.
- Pana książka skierowana jest wyłącznie do kibiców z Zielonej Góry i
okolic czy także czytelnik zupełnie niezwiązany z tym regionem znajdzie w niej
coś, co go zainteresuje?
Myślę, że książka zainteresuje
nie tylko ludzi związanych z Zieloną Górą szczególnie, że bohaterami są także
ludzie, którzy grali w innych klubach. Dostrzegam to również po zamówieniach z
całego kraju.
Dokładnie. Wysyłałem książki w
różne miejsca Polski.
- W wywiadzie dla TVP Gorzów powiedział Pan, że kibice życzyliby sobie
podobnej pozycji traktującej o żużlu w Zielonej Górze, ale to środowisko raczej
nie będzie chętne na tak otwarte dzielenie się wspomnieniami. Co jest przyczyną
takiej specyfiki żużlowego środowiska?
Temat rzeka. Nie twierdzę, ze
tego nie można zrobić. Na bazie swoich doświadczeń wydaje mi się, że środowisko
żużlowe nie jest tak otwarte jak koszykarskie. Nie wiem, czy sami żużlowcy
chcieliby być tak otwarci i szczerzy - nawet ci, którzy już nie startują. Może
kiedyś się o tym przekonam? Bo książka o historii żużla w Zielonej Górze byłaby
niewątpliwie wielkim hitem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz