sobota, 15 lutego 2014

„Książka o historii żużla w Zielonej Górze byłaby wielkim hitem” – wywiad z Maciejem Noskowiczem

Maciej Noskowicz bardzo dobrze zadbał
o właściwą promocję swojej książki
W grudniu ubiegłego roku swoja premierą miała książka „Droga do złota. Zielonogórska koszykówka w ekstraklasie”. O pozycji napisanej przez Macieja Noskowicza dowiedziałem się niedawno, więc nie trafiła ona do raportu podsumowującego to, co działo się na rynku literatury sportowej w minionych dwunastu miesiącach. Teraz jednak nadrabiam zaległości i zapraszam na wywiad, w którym autor monografii opowiada m.in. o tym, jak własnymi siłami właściwie wypromować książkę, kiedy już się ją napisze.

- Mówi się, że nic tak nie sprzyja sprzedaży książki jak sukces sportowca czy klubu, którego ta pozycja dotyczy. Zgodzi się Pan z tym stwierdzeniem w kontekście "Drogi do złota" i zdobycia przez Stelmet Zielona Góra tytułu mistrza Polski w czerwcu 2013 roku?

Myślę, że w dużej mierze sukces sportowy przyczynił się do popularyzacji książki. Mogę taki wniosek wyciągnąć po dwóch miesiącach od premiery, która nastąpiła w grudniu ubiegłego roku. Z drugiej strony - wydaje mi się, że nawet przy braku sukcesu szczególnie starsi kibice i tak sięgnęliby po tę pozycję. Przede wszystkim z uwagi na sentyment do "starych czasów".

- W wywiadzie dla TVP Gorzów Wielkopolski powiedział Pan, jeśli dobrze zrozumiałem, że zaczął prace nad książką rok przed jej wydaniem. To stosunkowo krótki czas jak na napisanie klubowej monografii. Praca szła bardzo sprawnie?

Rzeczywiście. Pomysł narodził się pod koniec 2012 roku. Prace rozpocząłem w kwietniu 2013, a w październiku pozycja już przekazana była korekcie wydawniczej. Pół roku to - o czym wspominają właściwie wszyscy moi znajomi - czas błyskawiczny i chyba muszę się z tym zgodzić. W dużej mierze decydowała o tym presja związana z czasem. Chciałem, aby książka - z marketingowego punktu widzenia - ukazała się przed świętami. Poza tym... hmm... chyba jestem trochę pracoholikiem, więc jak już zacząłem, to tempo musiało być szybkie.

- Przy pisaniu pozycji "Droga do złota" pomagał fakt, że jest Pan dziennikarzem sportowym? Korzystał Pan z wcześniej przygotowywanych materiałów czy zbierał informacje od zera?

Wiedza o koszykówce, wspomnienia jeszcze z dzieciństwa - owszem pomogły. Same materiały musiałem jednak zbierać od zera. A czy przy pisaniu pomógł fakt, że jestem dziennikarzem sportowym? Chyba trochę tak. Może uwiarygadniałem swoją pracę tym, że zajmuje się na co dzień sportem. O to należy jednak zapytać moich rozmówców.

- TVP Gorzów, RTV Lubuska, gazeta.pl czy Radio Zielona Góra. Promował Pan książkę w wielu regionalnych mediach. Jak duże znaczenie w przypadku takiej promocji ma fakt, że jest Pan osobą związaną z środowiskiem dziennikarskim? To chyba bardzo ułatwia sprawę?

Owszem ułatwia, ale nie przeceniałbym tego faktu. Koledzy z branży zainteresowali się moją pracą i nie było problemu z promocją na antenach telewizyjnych lub radiowych czy na łamach gazet. Wydaje mi się jednak, że gdyby "Drogę do złota" napisała osoba, która nie jest związana z dziennikarstwem sportowym, też byłaby w podobny sposób promowana w lokalnych mediach.

- Na stronie internetowej www.drogadozlota.pl wymienieni są sponsorzy książki. Jest ich naprawdę sporo. Trudno było ich przekonać do udzielenia wsparcia?

To trudna i zupełnie nowa - przynajmniej dla mnie - praca. Wszystkim zajmowałem się sam. To spotkania, które nie zawsze kończyły się sukcesem. Ale chyba udało mi się przekonać do tego pomysłu, bo sponsorów - tak jak Pan mówi - jest sporo, a cały budżet był dość wysoki.

- Na czym polega współpraca z np. Urzędem Miasta Zielona Góra czy Urzędem Marszałkowskim?

Podmioty publiczne traktowane są jako jedne z partnerów, więc trudno mówić o jakiejś wyjątkowej współpracy. Zarówno z urzędami jak i z większymi sponsorami umawiałem się w ten sposób, że za pomoc przekazywałem określoną liczbę egzemplarzy.

- Co ciekawe, wśród sponsorów znaleźli się również posłowie. Jak wyglądała pomoc z ich strony?

Podobnie jak w przypadku innych podmiotów. Wysłałem zaproszenie do wszystkich lubuskich parlamentarzystów. Zareagowało trzech wspierając mnie finansowo.

- Pytam o sponsorów, bo mam wrażenie, że w przypadku większości książek o regionalnym i lokalnym sporcie największym problemem jest właśnie znalezienie osób czy przedsiębiorstw, które chciałby wesprzeć taką inicjatywę. Przez to tego typu publikacje najczęściej nie mają szansy dotarcia do większego grona odbiorców. Ma Pan jakąś poradę dla wszystkich, którzy decydują się wydać książkę własnymi siłami i chcieliby zadbać o jej jak najlepszą promocję?

Myślę, ze trudno o jakąś złotą radę lub receptę. Może dar przekonywania (śmiech)? Trudno powiedzieć - ja od razu grałem w otwarte karty i określałem, gdzie i w jaki sposób wyglądać będzie promocja. Przekonywałem także, że produkt będzie na wysokim poziomie zarówno pod względem wydawniczym – twarda oprawa, kredowy papier, kolorowe zdjęcia, jak i merytorycznym. Chyba trzeba być wiarygodnym i "nie ściemniać".

- W Pana wypowiedziach wielokrotnie powtarzają się słowa, że najgorszą częścią wydania książki wcale nie było jej pisanie, ale dystrybucja, promocja i szukanie sponsorów. Nie zastanawiał się Pan nad zgłoszeniem się do jakiegoś wydawnictwa, które zadbałoby o wszystkie te kwestie?

Wolę o wszystko zadbać sam, choć nie było tak, że kompletnie nikt mi nie pomagał. Kwestie formalne związane z finansami przejęła Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Zielonej Górze z dyrektorem Andrzejem Buckiem na czele. Wielki ukłon także dla Pań Ewy Mielczarek i Joanny Wawryk, które świetnie zredagowały książkę i znosiły moje nerwy. Pomogła mi również Fabryka Reklamy IBI. Większość spraw jednak załatwiałem sam. Taki mam charakter, ale może na przyszłość trzeba zaufać innym? Wiąże się to jednak z większymi nakładami finansowymi.

- W opisie "Drogi do złota" można znaleźć informację, że książka zawiera "nieznane historie i fakty". Było coś, o czym wcześniej Pan nie słyszał, co Pana zupełnie zaskoczyło?

Myślę, że sporo było takich historii. Przykłady? Nie sądziłem, że ówczesna gwiazda Zastalu lat 80. - Mariusz Kaczmarek - ma taki konflikt z trenerem Tadeuszem Aleksandrowiczem. Polecam też rozmowy z Jarosławem Jechorkiem, Draganem Visnjevacem lub Tomaszem Krzyżyńskim. Tam również jest sporo spraw, o których nie słyszałem. Poza tym ciekawostki i anegdoty, które ubarwiają historie - to również mocna strona książki.

- Pana książka skierowana jest wyłącznie do kibiców z Zielonej Góry i okolic czy także czytelnik zupełnie niezwiązany z tym regionem znajdzie w niej coś, co go zainteresuje?

Myślę, że książka zainteresuje nie tylko ludzi związanych z Zieloną Górą szczególnie, że bohaterami są także ludzie, którzy grali w innych klubach. Dostrzegam to również po zamówieniach z całego kraju.

- Czyli pojawiły się zamówienia od osób z innych stron Polski?

Dokładnie. Wysyłałem książki w różne miejsca Polski.

- W wywiadzie dla TVP Gorzów powiedział Pan, że kibice życzyliby sobie podobnej pozycji traktującej o żużlu w Zielonej Górze, ale to środowisko raczej nie będzie chętne na tak otwarte dzielenie się wspomnieniami. Co jest przyczyną takiej specyfiki żużlowego środowiska?

Temat rzeka. Nie twierdzę, ze tego nie można zrobić. Na bazie swoich doświadczeń wydaje mi się, że środowisko żużlowe nie jest tak otwarte jak koszykarskie. Nie wiem, czy sami żużlowcy chcieliby być tak otwarci i szczerzy - nawet ci, którzy już nie startują. Może kiedyś się o tym przekonam? Bo książka o historii żużla w Zielonej Górze byłaby niewątpliwie wielkim hitem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz