niedziela, 23 lutego 2014

O sporcie, Wrocławiu i PRL-u

Choć książka „Wrocław, sport, PRL” swoją tematyka ograniczona została wyłącznie do jednego miasta, jest to pozycja skierowana do każdego kibica, także nie mającego nic wspólnego ze stolicą Dolnego Śląska. Dzieło Sławomira Szymańskiego to zbiór świetnych reportaży o życiu i osiągnięciach wrocławskich sportowców w okresie PRL-u, a także pasjonująca i pełna anegdot opowieść o jakże specyficznych czasach.

„Ta książka pomyślana jest jako reportaż z przeszłości”. Kiedy przeczytałem pierwsze słowa zapowiedzi pozycji „Wrocław, sport, PRL”, wiedziałem, że to coś, co koniecznie muszę sprawdzić. Sportowy reportaż w polskiej literaturze trafia się niezwykle rzadko, nad czym ubolewam, gdyż napisane w ten sposób książki czyta się świetnie. Dowodem tego publikacje „Wielki Widzew” czy „Srebrni chłopcy Zagórskiego” – zdecydowanie najlepsze sportowe pozycje ubiegłego roku. Gdybym wcześniej zapoznał się z dziełem Sławomira Szymańskiego, na pewno umieściłbym je w jednym szeregu z książkami Marka Wawrzynowskiego oraz Łukasza i Marka Ceglińskich. Pozycja, która ukazała się w grudniu nakładem Wydawnictwa Via Nova, dołączyła bowiem do grona tych lektur, które polecał będę każdemu, kto chciałby sięgnąć po wartościową książkę o tematyce sportowej.

„Wrocław, sport, PRL” jest jak dobry film. Rozkręca się powoli, ale kiedy już wciągnie, to trudno się od niej oderwać. Czytając wstęp, będący właściwie streszczeniem sportowych osiągnięć Wrocławia w okresie PRL-u, myślałem sobie: „No dobrze, czyta się nieźle, ale jak na razie książka bez rewelacji”. Byłem przekonany, że moje oczekiwania były zbyt duże. Moje postrzeganie publikacji Szymańskiego dosyć szybko diametralnie zmienił jednak rozdział zatytułowany „Inwestycje”. Nie boję się tego napisać – absolutnie genialny, który z powodzeniem mógłby znaleźć się w jakiejś gazecie traktującej o absurdach PRL-u. Dawno nie uśmiałem się tak, jak podczas czytania tej części książki. Mimo że rozdział liczy zaledwie kilkanaście stron, zabawnych sytuacji zostało przedstawionych tam aż nadto. Autor pisze na przykład, że we Wrocławiu po wielu latach i trudnościach zbudowano w końcu basen. Wybudowano go koło elektrociepłowni, żeby ta podgrzewała w nim wodę. Okazało się jednak, że obiekt nie nadawał się do użytku, gdyż… sadza z kominów elektrociepłowni zasypywała basen! Oczywiście poradzono sobie z tym problemem, zimą tworząc nad basenem kopułę, która chroniła wodę przez zanieczyszczeniami, ale wtedy pojawił się inny kłopot – było za ciemno, żeby grać w piłkę wodną! Esencja PRL-u, Bareja wiecznie żywy.

Rozdział poświęcony wrocławskim inwestycjom sportowym jest świetny, ale kończy się szybko. Później też jest jednak ciekawie. Może jeszcze nie w przypadku części książki spożytkowanej na opis piłki nożnej w stolicy Dolnego Śląska, gdyż akurat tego rozdziału nie czytałem z tak dużym zainteresowaniem. Bez wątpienia wpływ na to miał fakt, że po lekturze pozycji takich jak „W cieniu Śląska” Michała Wyrwy, „Spalony” Andrzeja Iwana i Krzysztofa Stanowskiego czy „Wielki Widzew”, opisywana tematyka była mi już dobrze znana. Nie byłem więc zaskoczony, kiedy Szymański pisał o drodze Śląska Wrocław do mistrzostwa Polski w 1977 roku, a także wspominał o głośnych sprawach związanych z ustawianiem meczów i „transferami” zawodników, które dobrze znałem z lektury wcześniejszych książek. Dla kogoś, kto wcześniej nie miał okazji zapoznać się na przykład z kontrowersyjnymi okolicznościami rozstrzygnięcia sezonu 1982/1983, publikacja „Wrocław, sport, PRL” na pewno będzie ciekawą lekturą. Zwłaszcza, że wydarzenia komentują piłkarze, do których dotarł autor – Tadeusz Pawłowski, Józef Kwiatkowski czy Waldemar Prusik. Podobnie jest zresztą w pozostałych rozdziałach, co jest największą siłą książki.

Sportowcy opowiadają ciekawie i bez ich udziału pozycji Szymańskiego na pewno nie czytałoby się tak dobrze. Nie znaczy to jednak, że autor pisze nudnawo. Wręcz przeciwnie – nawet tam, gdzie nie ma cytatów, tekst czyta się z zaciekawieniem. Mój niedawny rozmówca (wywiad możecie znaleźć tutaj) ma niewątpliwie dar opowiadania, dzięki czemu w publikacji „Wrocław, sport, PRL” nie ma w zasadzie nudnych fragmentów. Często błędem autorów piszących o historii sportu jest zbytnie skupianie się na szczegółach, liczbach czy rzeczach mało istotnych. Szymański nie wpada w tę pułapkę. Jego narracja wciąga, książka nie jest przegadana i traktuje o najważniejszych kwestiach, które zarazem są najbardziej atrakcyjne dla czytelnika. Mimo że publikacja liczy ponad 540 stron, trudno nudzić się podczas jej czytania. Zagłębiając się w kolejne rozdziały można przenieść się do Wrocławia lat 60., 70. lub 80. i wręcz poczuć atmosferę towarzyszącą rozgrywanym wtedy zawodom sportowym.

A czego ciekawego można dowiedzieć się z książki „Wrocław, sport, PRL”? Jest wiele historii godnych zapamiętania. W jednym miejscu czytelnik zapoznaje się z tym, jak wyglądały treningi koszykarek Ślęzy Wrocław w Hali Ludowej. Nie było tam ogrzewania, więc koszykarki trenowały… w strojach, ortalionach, czapkach i rękawiczkach. Przynajmniej do momentu, w którym odpowiednio się nie rozgrzały. W innym miejscu czytający dzięki wspomnieniom Ryszarda Szurkowskiego może z kolei dowiedzieć się, że zwycięstwo w jednym z międzynarodowych wyścigów odebrali naszemu kolarzowi… polski sędzia i Michaił Gorbaczow! Późniejszy przywódca ZSRR był bowiem w młodości opiekunem kolarskiej drużyny radzieckiej, która po jednym z wyścigów zgłosiła protest. Przychylił się do niego polski arbiter i Szurkowski został zdyskwalifikowany. Podobnych „smaczków” jest w książce całe mnóstwo, co niesamowicie ubarwia opisywane historie, a jednocześnie ujawnia prawdę o tym, jak wyglądał sport w czasach PRL-u.

Oprócz poruszania tych kwestii, Szymański w swoim dziele kreśli także sylwetki kilku sportowców związanych z Wrocławiem, dziś już zapomnianych, których losy potoczyły się niesamowicie. O ile kibice kojarzą nazwiska takie jak Mieczysław Łopatka, Lech Łasko, Stanisław Szozda czy Artur Olech, niekoniecznie znają i pamiętają Włodzimierza Stępińskiego czy Marka Petrusewicza. Z oboma sportowcami wiążą się ciekawe historie. Pierwszy został pięściarzem… z głodu, a kiedy po pierwszej walce zaproszono go na bankiet, nie mógł zjeść serwowanego tam kotleta schabowego z powodu złamanej w ringu szczęki. Drugi z tych panów został natomiast rekordzistą świata na 100 metrów żabką i miał szansę stać się prawdziwym bohaterem Polski Ludowej, ale w 1958 roku życie zrujnowało mu oskarżenie o gwałt na 17-letniej pływaczce z NRD. Bez żadnych dowodów i wyjaśnień pływak został dożywotnio zdyskwalifikowany, o czym nikt nie raczył go nawet poinformować. Podobnych, często tragicznych, innym razem zabawnych, a najczęściej absurdalnych historii w książce „Wrocław, sport, PRL” jest znacznie więcej.

Pozycja napisana przez Sławomira Szymańskiego to idealny przykład na to, że o historii sportu można pisać barwnie i interesująco. Oprócz wysokiej wartości merytorycznej dzieła wrocławskiego historyka i publicysty, warto zwrócić uwagę na atrakcyjną formę książki. Wzbogacają ją liczne zdjęcia pochodzące z prywatnych archiwów sportowców czy muzeów, a także afisze i plakaty zapowiadające opisywane wydarzenia oraz skany archiwalnych artykułów prasowych. Wszystko to składa się na sukces publikacji „Wrocław, sport, PRL” i sprawia, że dzieło Szymańskiego to jedna z najlepszych sportowych książek, które ukazały się w Polsce w ostatnim czasie. Stawianie jej w jednym rzędzie z publikacjami takimi jak „Wielki Widzew” i „Srebrni chłopcy Zagórskiego” na pewno nie jest wyróżnieniem przyznanym na wyrost, o czym przekona się każdy, kto sięgnie po tę lekturę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz