Jest dziennikarzem "Gazety Wrocławskiej" i choć na co dzień nie pisze w niej o sporcie, jakiś czas temu postanowił stworzyć biografię jednego z najlepszych polskich koszykarzy - Adama Wójcika. Owoc jego pracy, czyli książka "Adam Wójcik. Rzut bardzo osobisty" ukazał się na rynku 11 września tego roku. Pozycja wydana przez Sine Qua Non to kompleksowa biografia, z której czytelnik o opisywanym bohaterze dowie się właściwie wszystkiego. Zapraszam na wywiad z autorem książki - Jackiem Antczakiem.
- Siadając do pisania biografii zakładał Pan, że powstanie obszerne dzieło liczące blisko 400 stron?
Nie miałem pojęcia, jaka będzie
objętość biografii Adama, trochę się nawet przestraszyłem tej objętości. Moim
założeniem było stworzenie prawdziwej, ciekawej opowieści o wielkim - dosłownie
i w przenośni – sportowcu. Reportażu, który zainteresuje, a może nawet spodoba
się czytelnikom. Objętość nie ma znaczenia, treść ma - ważne, żeby nie zanudzić
czytelnika. Mam nadzieję, że to się udało.
- Kiedy w ogóle zrodził się
pomysł na to, żeby taką biografię napisać?
Kilka lat temu. Lubię koszykówkę,
w ogóle jestem kibicem sportowym, zawsze byłem – trochę tajnym, prywatnym, bo
jako dziennikarz rzadko pisałem o sporcie, choć zdarzało się. Kibicowałem
drużynie Śląska Wrocław w latach jej największej świetności – czyli 1997-2001.
To nie było zresztą oryginalne, wszyscy we Wrocławiu kibicowali, to było coś na
kształt lokalnej małyszomani. Z tym, że u nas największymi bohaterami masowej
wyobraźni byli Maciek Zieliński i Adam Wójcik. Przeprowadziłem z nim kilka
wywiadów, trochę się zakolegowaliśmy, zacząłem śledzić jego losy i w pewnym
momencie pomyślałem, że warto je opisać. Od czasu do czasu mu o tym
wspominałem, zawsze się śmiał, pewnie myślał, że żartuję. Poważniej zaczęliśmy
rozmawiać w ostatnich dniach sierpnia 2009 roku, gdy tuż przed Mistrzostwami
Europy, codziennie około 8 rano spotykaliśmy się na salach centrum
rehabilitacji Andrzeja Czamary. Ja przychodziłem tam z mamą, Adam z… łydką, która
nie chciała z nim grać. Było zabawnie, bo przychodził też Mariusz Wlazły ze
swoimi skurczami i… Władysław Frasyniuk z kolanem. I tak sobie gadaliśmy o
życiu, sporcie i polityce przy tych prądach, masażach i krioterapiach. A
wieczorem chodziliśmy na mecze -
niestety Adam, jako kapitan, pomagał kolegom z ławki rezerwowych. Po kilku
latach, i kolejnym wielkim come backu Adama w grudniu 2011 stwierdziliśmy –
dobra, dość gadania, bierzemy się do roboty. To znaczy ja do pisania, a on do
rzucania 10 000 punktów – żeby zapewnić naszej książce dobrą puentę.
- Wielu dziennikarzy pomaga
sportowcom spisywać wspomnienia, które później ukazują się jako autobiografia.
W przypadku Adama Wójcika tak jednak nie było. Dlaczego?
Ja nie przepadam za tego typu
autobiografiami. Często wbrew pozorom są nieszczere, wybiórcze, nie zawsze
oddają styl myślenia bohaterów. A przez biografie, zwłaszcza w formie reportażu,
można opowiedzieć więcej, prawdziwiej, spojrzeć na taka postać oczami innych
ludzi, przyjaciół, bliskich, w tym przypadku trenerów, kolegów z parkietów, dziennikarzy.
Jestem reporterem ciekawym życia, ludzi, historii – to dla mnie była interesująca
praca i kolejna zawodowa przygoda.
- Jak wyglądało wymyślanie
konceptu książki - przedstawienia życia Adama Wójcika za pomocą wielu
retrospekcji i w formie meczu. Starał się Pan podpatrzeć coś w biografiach
innych autorów, zaczerpnąć stamtąd jakieś pomysły?
Czytałem i przeglądałem bardzo
wiele biografii, nie tylko sportowców. Ale postanowiłem zaryzykować i wymyślić
coś innego, zupełnie własnego, mam nadzieję oryginalnego. Długo myślałem nad
formą, prostą, niewydumaną, ale intrygującą. Taką, która pasowałaby do
opowieści o Adamie Wójciku. No i wymyśliłem mecz. A retrospekcje i inne
„sztuczki” reporterskie i zabawy z formą? Chciałem, by to była chronologiczna
opowieść, ale uznałem, że książka w formie urodził się i umarł… pardon, i
skończył karierę, mogłaby trochę znudzić czytelnika. Chciałem, by to była
dynamiczna opowieść, dziejąca się tu i teraz, a potem wracająca do powiedzmy…
1970 roku i szpitala w Oławie, a następnie przenosząca się na mecz Peristeri z
Barceloną. Wiem, wiem, u mnie Adam rzuca te 10 tysięcy punktów już pewnie na
jakiejś 16 stronie książki, ale cóż… reportaż rządzi się innymi prawami.
Martwiłem się tylko trochę, czy czytelnicy się nie pogubią, ale zrobiłem
wszystko, by szybko złapali konwencję i płynęli razem z Adamem przez jego życie
i karierę.
- Jak długo pracował Pan nad
książką?
Półtora roku, z dwoma
kilkumiesięcznymi przerwami, gdyż miałem poważne problemy rodzinne. W sumie
uzbierałby się rok pracy z różną intensywnością, choć przydałoby się jeszcze z
pół roku na jej dopracowanie, ale nie było już zmiłuj. Ostatnie dwa miesiące
pracowałem nocami i w każdej wolnej chwili – założyliśmy z wydawcą, że książka ukaże
się przed Mistrzostwami Europy w koszykówce. I się ukazała. Sam nie wiem, jakim
cudem.
- Pisze Pan we wstępie, że,
siadając do pisania, nie orientował się zbyt dobrze w terminologii
koszykarskiej i zasadach tego sportu. Nie było obaw, że może odbić się to na
poziomie książki?
Trochę się jednak orientowałem, a
reguły gry znam chyba całkiem nieźle. Chodziło bardziej o to, że nie jestem
jakimś super specjalistą od pivotów, alley oopów i tym podobnych pick and
rolli. Jakieś obawy były - że pomylę na przykład silnego skrzydłowego ze
„słabym centrem”. Ale myślę, że czytelnicy dość szybko zorientowali się, że to
nie będzie to podręcznik dla trenerów, tylko biografia, reportaż, czyli
opowieść o życiu. A jeśli o życiu, to i o baskecie, bo przecież Adam zawsze podkreślał,
że „moje życie to koszykówka”.
- Przy pisaniu książki pomagał Paweł
Kucharski z "Gazety Wrocławskiej". Były inne osoby, które udzieliły
wsparcia podczas pracy nad biografią?
Przy pracy nad książką – z
wyjątkiem mojego bohatera, jego żony Krystyny czy bliskich, co było naturalne -
pomagał mi tylko Paweł, dziennikarz sportowy, specjalista od kosza. Bardzo mi
pomógł praktycznie na wszystkich etapach zbierania materiałów i pisania.
Chodziliśmy razem na mecze Adama przez ostatni sezon, przeprowadziliśmy
wspólnie kilka wywiadów, napisaliśmy razem fragmenty ostatnich rozdziałów,
kiedy miałem wątpliwości zadawałem mu mnóstwo pytań – właśnie tych
specjalistycznych. To w większości on opracował rozdział, który ostatecznie nie
wszedł do książki, bo był…. gigantyczny. „Wójcik wypunktowany” to szczegółowe
zestawienie (z datą, miejscem, rodzajem rozgrywek itd.) i zsumowanie absolutnie
wszystkich meczów i punktów Adama. Jest – jako dodatek do książki – na stronie
wydawnictwa SQN (link: http://wsqn.pl/wojcik_wypunktowany.pdf), prawdopodobnie wejdzie do e-booka.
- W książce znajduje się kilka
dygresyjnych rozdziałów zatytułowanych "Time Out". Pisze tam Pan o
wielu ciekawostkach związanych z życiem Adama Wójcika, jak chociażby o jego
filmowej przygodzie. Te części miały stanowić dla czytelnika przyjemny
przerywnik głównej narracji, stanowić swoisty "oddech" w czytaniu?
Tak, tak, choć w trakcie meczu
time-out nie zawsze są przyjemne do zawodników, choć dla kibiców i owszem, bo
pojawiają się cheerleaderki. Powiem po cichu, że to troszkę takie autorskie
puszczenie oka do czytelnika, bo tak naprawdę te time outy to równie ważna
część książki. Tam są przecież opisane kapitalne historie, czasem zabawne,
czasem wzruszające lub dramatyczne – samo życie. To czasem takie reportaże w
reportażu, jak część filmowa czy opowieść o fanach, a zwłaszcza fankach, które
rzucały się pod autobus z Adamem.
- W biografii opisuje Pan nie
tylko życie Adama Wójcika, ale też przedstawia Pan szersze tło polskiej
koszykówki lat 80., 90. i początku XXI w., przytaczając wiele anegdot. To Pana
zdaniem temat, który wart jest jeszcze szerszego opracowania?
Szczerze mówiąc nie wiem, trzeba
by spytać kibiców. Ale mam nadzieję, że opisy niecodziennych sytuacji z
udziałem Adama – na przykład strata palca przez Tomasza Jankowskiego, awantury
na meczach z Anwilem, tournee reprezentacji PRL-u po Stanach Zjednoczonych i
zdjęcie z kartonowym Jordanem i wiele innych spodobają się czytelnikom tej
opowieści.
- Wspomina Pan w książce, że
nie udało się dotrzeć do niektórych protokołów meczów z udziałem Wójcika. Jak
duża była skala tego problemu? Dotyczyło to tylko pierwszych lat gry tego
koszykarza w reprezentacji?
Tak, lat 80 i 90. - bardzo mnie
to zdziwiło i zasmuciło. Wiele z tych materiałów, historycznych przecież i
bezcennych, bezpowrotnie zaginęło. Szukaliśmy meczów i punktów Adama dosłownie
na całym świecie. Niestety, gdzie indziej nie jest lepiej.
- Książka "Adam Wójcik.
Rzut bardzo osobisty" ukazała się nakładem Sine Qua Non. Do tej pory to
wydawnictwo słynęło raczej z przekładów wspomnień zagranicznych sportowców. Jak
doszło do współpracy z SQN?
Szefowie SQN dowiedzieli się o
moim pomyśle na książkę o Adamie, spodobał się im i zaproponowali, bym książkę
wydał u nich. Ciężko było, bo wszystko opóźniałem, ponieważ długo dopracowywałem
książkę. Chętnie bym jeszcze z pół roku nad nią popracował, ale SQN by tego
psychicznie nie wytrzymało (śmiech).
- Z jakimi opiniami na temat
książki spotkał się Pan do tej pory?
Głupio mi to mówić, ale ma bardzo
dobre recenzje, czasem nawet entuzjastyczne. Na szczęście znalazł się
recenzent, który stwierdził, że to „ziew”, nuda i udowadniam przez 380 stron,
że się nie znam na koszykówce (śmiech). Niech mu będzie – poszedł pod prąd,
tylko szkoda, że w tej recenzji narobił mnóstwo błędów merytorycznych,
stylistycznych, na dodatek obraził rodzinę Adama.
- Dobra znajomość z bohaterem,
którego się opisuje, stanowi przeszkodę w przypadku pisania jego biografii?
Wielu autorów wpada w tę pułapkę i pisze o sportowcach, których zna, tylko
pozytywnie, usprawiedliwiając nawet ich błędy. W pozycji "Adam Wójcik.
Rzut bardzo osobisty" też trudno znaleźć gorzkie słowa pod adresem
polskiego koszykarza.
Ależ ja ich bardzo szukałem! Cóż
mogę poradzić na to, że nikt nie mówił o Adamie nic specjalnie złego? Nie wiem,
miałem to zmyślić? Grał czasem słabiej i to opisywałem, palił papierosy – też
napisałem. To nie jest kwestia znajomości i przyjaźni, tylko faktów. A fakty są
takie, że to po prostu fajny facet, którego nie da się nie lubić. Próbowałem –
nie potrafię.
- Pisząc tę książkę, nie mógł
Pan korzystać z wielu opracowań dotyczących polskiej koszykówki, gdyż
zwyczajnie jest ich w Polsce bardzo mało. To stanowiło jakiś problem podczas
pracy nad książką?
Raczej nie. To przede wszystkim
reportaż, opowieść o życiu, oparty na opowieściach ludzi. A przy opisach
niektórych meczy czy sezonów korzystałem z relacji prasowych – czasem świetnych.
Myślę, że ubarwiają one tą opowieść. Wiem też, że wielu dziennikarzy, którzy
opisywali przez lata polską koszykówkę, ma satysfakcję, że trafili do książki o
Adamie. Niektórzy nawet maja żal, że ich roboty nie odnotowałem.
- Jak Pan myśli, z czego wynika
fakt, że w Polsce ukazuje się niewiele książek dotyczących koszykówki?
"Adam Wójcik. Rzut bardzo osobisty" to pierwsza biografia polskiego
koszykarza.
Ponieważ piłka nożna – w polskim
wydaniu często niesprawiedliwie – zawłaszcza dusze kibiców sportowych. A przecież
królową sportu jest... lekkoatletyka. A tak na poważnie, pisząc książkę nawet
nie wiedziałem, że to pierwsza opowieść o polskim koszykarzu. Kto wie, może
teraz pojawią się kolejne.
- Zamierza Pan napisać jeszcze
jakąś książkę o sporcie? Być może tym razem związaną z Pana pasją, czyli
maratonami. W przypadku biegania, które staje się u nas bardzo popularne,
najczęściej tłumaczy się w Polsce pozycje zagranicznych autorów.
Dobry pomysł, dziękuję. Pobiegam
trochę i to przemyślę.
Jacek Antczak oraz Adam Wójcik podczas spotkania autorskiego na 17. Targach Książki w Krakowie. |
- Jest jeszcze jakiś rodzimy
sportowiec, który, Pana zdaniem, w pełni zasługuje na to, żeby przedstawić jego
historię w postaci książki?
Myślę, że jest kilku, a nawet
kilkunastu... niepiłkarzy, o których chętnie bym poczytał. Tylko chodzi o to,
żeby to były opowieści pisane z pomysłem, pasją, z których czytelnik czegoś się
naprawdę dowie, a nie albumy ze zdjęciami lub skandalizujące opisy libacji
alkoholowych czy wyczynów łóżkowych. To jest nudne i nastawione na mało
wybrednego czytelnika, kibica sportowego. Żeby to zilustrować: książka o Rodmanie
należy do tej drugiej kategorii („Powinienem być już martwy” amerykańskiego koszykarza
- Dennisa Rodmana – przyp. red.), a pozycja o karierze Shaqa („Shaq bez cenzury”
Shaquille’a O'Neal’a i Jackie MacMullan – przyp. red.) jest świetnym czytadłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz