poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Erhard Loretan. Ten trzeci

Wszyscy wiedzą, kim byli dwaj pierwsi ludzie, którzy zdobyli Koronę Himalajów i Karakorum – wszystkie czternaście ośmiotysięczników na Ziemi. Postaci Reinholda Messnera i Jerzego Kukuczki nikomu przedstawiać nie trzeba. Mało kto pamięta jednak o tym, kto jako następny dokonał tego wyjątkowego wyczynu. Warto więc sięgnąć po „Ryczące ośmiotysięczniki”, by poznać ciekawą historię Erharda Loretana.

Nie tylko fakt, że Szwajcar „dopiero” jako trzeci człowiek zdobył wszystkie czternaście ośmiotysięczników wpływa na to, że jego postać jest mało znana przeciętnym zjadaczom chleba. Loretan nigdy nie należał do ludzi brylujących w mediach, a jego osiągnięcia w Himalajach były mało znane aż do 1995 roku. To właśnie wtedy, mając już wiele górskich sukcesów na koncie, wyruszył na podbój ostatniego niezdobytego przez siebie szczytu: Kanczendzongi. Szczególne zainteresowanie mediów całego świata tamtą wyprawą miało jedną przyczynę – rywalizację. W tym samym czasie tę samą górę próbował zdobyć Francuz Benoit Chamoux, również mogący pochwalić się trzynastoma szczytami o wysokości ponad osiem tysięcy metrów. Jak opisuje w książce Loretan, wyścig o Koronę Himalajów i Karakorum nigdy go nie interesował, ale wtedy dał się wciągnąć w grę i faktycznie chciał wyprzedzić drugiego himalaistę. Udało mu się to, ale cała historia miała swój dramatyczny finał – Chamoux zawrócił 50 metrów przed szczytem i nie zdołał wrócić do bazy. Zginął, bo – jak twierdzi Szwajcar – był poddany presji mediów i rodaków (Radio France transmitowało ekspedycję na żywo) i nie posłuchał własnego ciała. Rozdział poświęcony tamtej wyprawie wieńczy „Ryczące ośmiotysięczniki”, a dokładnie część książki, w której udział miał główny bohater (później jest jeszcze rozdział poświęcony jego śmierci, dopisany przez dziennikarza Jeana Ammanna, będącego współautorem). Te końcowe, niezwykle ciekawe fragmenty książki po raz kolejny potwierdzają smutną prawdę dotyczącą himalaizmu, a w zasadzie ludzkości – zyskuje on ogromną popularność w momentach wielkich tragedii. Najlepszy tego dowód mieliśmy w ubiegłym roku, kiedy zginął Tomasz Mackiewicz. W dużej mierze jego śmierć wpłynęła na tak ogromne zainteresowanie Polaków wyprawą na K2. „Ryczące ośmiotysięczniki” zdaję się potwierdzać tę zasadę.

Nie tylko Himalaje
Zanim jednak autorzy przechodzą do najsłynniejszej medialnie wyprawy Loretana, serwują czytelnikom chronologiczny zapis drogi Szwajcara do wielkich wyczynów w górach wysokich. Poznajemy jego początki i pierwszy szczyt, który zdobył jako 11-latek, oszukując matkę (przekazał jej, że idzie na grzybobranie). Później przeczytać możemy o tym, jak zainteresowanie górami przerodziło się w pasję, objawiającą się m.in. ukończeniem kursu na przewodnika górskiego. Następnie autorzy przechodzą do wyczynów większego kalibru – ekspedycji w Andy z 1980 roku, a dwa lata później mamy już pierwszy ośmiotysięcznik Loretana: Nangę Parbat. W książce opisane zostały jednak nie tylko próby zdobycia szczytów zaliczanych do Korony Himalajów i Karakorum. Himalaista sporo miejsca poświęca innym ze swoich wyczynów: zdobyciu 30 czterotysięczników w ciągu 19 dni, łańcuchówkę obejmującą 13 ścian północnych Oberlandu Berneńskiego czy dotarcie na szczyt Mount Epperly na Antarktydzie jako pierwszy człowiek na świecie. Co ciekawe to nie w Himalajach Loretana spotykają najgroźniejsze sytuacje. Atakując północną ścianę Monch (szwajcarski szczyt liczący 4107 m n.p.m.) uszkadza dwa kręgi, a urazu dwóch kolejnych doznaje niedługo potem, skacząc z paralotnią. W Himalajach wspinacz traci jednak znajomych, jak chociażby Pierre’a-Alaina Steinera na Czo Oju, który ginie na jego oczach. Wspomnienia dotyczące tamtej wyprawy Szwajcar opisuje krótko: trauma. Jego kolega przeżył długi upadek, ale umierał długo, gdyż nie było szans na żadną pomoc. Właśnie ta bezradność, doskonale opisana w książce, pokazuje, z jakim trudnymi sytuacjami spotykają się w górach himalaiści.

Ale „Ryczące ośmiotysięczniki” to nie tylko opisy górskich dramatów. Loretan ma dosyć osobliwe podejście do swoich wyczynów – nie uważa ich za heroiczne, niektóre nawet bagatelizuje lub czuje się źle z tym, że jego sukces był wynikiem pracy innych. Szwajcar jest wyraźnym zaprzeczeniem człowieka, który idzie w góry po to, by zyskać sławę. Pewnie właśnie dlatego przez długi czas Loretan jej nie miał – nie zabiegał o eksponowanie swoich wyczynów, a najlepiej czuł się w samotności. To właśnie dlatego, kiedy po zdobyciu Korony Himalajów i Karakorum stał się sławny, równowagi szukał na Antarktydzie, wspinając się solo i pozostając przez kilkanaście dni zdanym sam na siebie. Widać wyraźnie, że w wielu fragmentach główny bohater książki jest bardzo podobny do Reinholda Messnera – krytykuje zbytni tłok w bazach i oddaje szacunek górom czy Szerpom. Dodatkowo w tym wszystkim zachowuje duże pokłady humoru, opowiadając o swoich wyprawach ze swadą i dystansem, często żartując. Być może to wynik dobrego pióra współautora, Jeana Ammanna, który spisywał wspomnienia Loretana, ale efekt końcowy jest świetny – książkę bardzo dobrze się czyta i nie sposób po jej lekturze nie polubić himalaisty.

Wojtek Kurtyka i nieznośna przewrotność losu
W tym miejscu warto kilka słów więcej poświęcić budowie książki. Składa się ona z rozdziałów poświęconych kolejnych wyczynom Loretana, ale na końcu każdej części znajduje się fragment podsumowania autorstwa Ammanna. Dziennikarz dopowiada wiele kwestii, buduje szersze tło relacji głównego bohatera, przytaczając chociażby słowa lekarza na temat choroby wysokościowej, opisując Erharda ze swojego punktu widzenia czy wreszcie nakreślając okoliczności jego śmierci (zginął na wyprawie ze swoją partnerką, gdy ta poślizgnęła się i pociągnęła go w dół) i innego dramatu: spowodowania przez Loretana nieumyślnego spowodowania śmierci swojego siedmiomiesięcznego synka. Opis dwóch ostatnich wydarzeń znaleźć można w dodatkowym, ostatnim rozdziale dopisanym po latach. Pokazuje on przewrotność losu – człowiek, który zmagał się z największymi trudnościami, jakie mogą spotkać człowieka, potrząsa dzieckiem, które umiera, a kilka lat później sam ginie na górze pozornie nie mogącej złamać tak doświadczonego wspinacza. To pokazuje, jak niesprawiedliwe potrafi być życie i że nieuchronność śmierci dotyczy wszystkich bez wyjątku – nawet tych, którzy mogą wydawać się nie do złamania.

Oprócz gorzkiej prawdy na temat życia „Ryczące ośmiotysięczniki” niosą również wiele ciekawych informacji na temat jednego z polskich himalaistów – Wojciecha Kurtyki. Polak kilkukrotnie wspinał się z Loretanem, potrafili znaleźć wspólny język. Szwajcar opisuje w książce bardzo ciekawie chociażby wyprawę na Trango Nameless Tower (blisko 700 metrów pionowej ściany!) czy Czo Oju, gdzie Kurtyka ledwo uszedł z życiem. W książce znaleźć można również opisy innych prób podejmowanych przez obu panów, jak na przykład zdobycie południowo-zachodniej ściana Sziszapangmy. Tym, co łączyło Loretana i Kurtyką była nie tylko umiejętność rozumienia się bez słów. Obaj byli też zwolennikami wspinania się w stylu alpejskim, co połączyło ich na wiele lat. Innych wątków poświęconych Polakom nie ma w książce zbyt wiele. Kilkukrotnie wspomniane zostaje nazwisko Jerzego Kukuczki, ale dla tych, którzy szukają rodzimych wątków, zdecydowanie najobszerniejszym tematem jest współpraca z Kurtyką. „Ryczące ośmiotysięczniki” stanowią ciekawe podsumowanie biografii Polaka „Sztuka wolności” napisanej przez Bernadette McDonald.

Kolejna z lektur obowiązkowych
Podsumowując, książka Erharda Loretana to kolejna ciekawa propozycja dla fanów himalaizmu. Ważna z tego względu, że przedstawia postać, o której nie mówiło się i nie mówi zbyt wiele. Jak wspominałem, wynikało to z podejścia Szwajcara do swoich osiągnięć, które każdy szanujący się fan himalaizmu poznać powinien. Tym bardziej, że autor pisze ze swadą, unika martyrologii, mitologizowania wyczynów himalaistów. Ma za to wiele ciekawych przemyśleń na temat zmian zachodzących we wspinaczce czy po prostu życia. Być może „Ryczące ośmiotysięczniki” ze względu na brak wielu fragmentów dotyczących górskich dramatów nie są lekturą najbardziej trzymającą w napięciu, ale na pewno nie jest to pozycja tuzinkowa. Można dzięki niej poznać życie i wyczyny niezwykłego człowieka gór, który do końca dni pozostał wierny swoim przekonaniom i nie dał się wmanewrować w medialną grę. A może po prostu skończył górską karierę w odpowiednim momencie – jeszcze przed nadejściem ery Internetu, który zwiększył możliwości przekazu szybkich informacji z wypraw, ale też spowodował pojawienie się wielu ekspertów oceniających zmagania himalaistów? Jedno jest pewne: niezależnie od czasów, Erhard Loretan zawsze największą radość czerpał z osobistego obcowania z górami. To dowód na to, że był prawdziwy w tym, co robił. I taka jest też jego książka – do bólu szczera i prawdziwa.

6 komentarzy:

  1. Jeśli ktoś naprawdę chciałby skorzystać z bardzo dobrej firmy to polecam Myszy .Mój przyjaciel od bardzo dawna z tej firmy korzysta i naprawdę jest bardzo zadowolony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wejdz też tutaj https://prusator.pl/pluskwy-domowe-sposoby-zwalczania/

    OdpowiedzUsuń
  3. [url=https://prusator.pl/pluskwy-domowe-sposoby-zwalczania/]

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jestem bardzo zadowolony że na ten blog wszedłem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też jestem bardzo zadowolony ,że na tym blogu jestem. Ten blog jest bardzo ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
  6. To jest po prostu rewelacyjny blog. Kumplowi o tym blogu powiem bardzo szybko.

    OdpowiedzUsuń