czwartek, 15 września 2022

Yoichi Takahashi „Kapitan Tsubasa”. Tom 1 i 2. Recenzja mangi

Wreszcie jest! Po 30 latach od polskiej premiery japońskiego serialu animowanego (pojęcie anime nie było jeszcze wtedy w Polsce znane), w marcu tego roku do naszych księgarń trafił pierwszy, a na początku sierpnia drugi tom mangi „Kapitan Tsubasa”. Jest to wspaniała wiadomość dla pokolenia obecnych czterdziestolatków, którzy w dzieciństwie na kineskopowych telewizorach (często jeszcze czarno-białych) oglądali na kanale Polonia 1 przygody najlepszego piłkarza świata. Bez wahania nabyłem więc mangę o losach drużyny Nankatsu i przeniosłem się do czasów dzieciństwa.

Tsubasa Ozora

Troszkę pół żartem, pół serio postanowiłem napisać recenzję „Kapitana Tsubasy” ale na upartego jest to publikacja spełniająca wymagania książki sportowej. Co prawda mamy do czynienia z fikcyjnymi bohaterami, a także wymyślonym przez Takahashiego klubem z nieistniejącego w rzeczywistości miasta Nankatsu, ale niewątpliwie stykamy się ze sportem. Bohaterem serii jest młody, zaledwie jedenastoletni chłopiec z Japonii: Tsubasa Ozora. Wraz z mamą przeprowadził się do Nankatsu w prowincji Shizuoka. Jest on wielkim fanem piłki nożnej i w przyszłości sam chce zostać zawodowym piłkarzem. Jego ojciec jest marynarzem i rzadko bywa w domu, ale regularnie wysyła listy, pozostając w kontakcie z rodziną. Chłopak zostaje uczniem szkoły podstawowej i od pierwszego dnia pobytu nawiązuje znajomości z rówieśnikami, którzy również interesują się futbolem.

Roberto Hongo

Tsubasa szybko dołącza do drużyny Nankatsu, mobilizuje kolegów do treningów i wlewa w ich serca zapał i wiarę w sukcesy. Trenerem zespołu zostaje były reprezentant Brazylii Roberto Hongo, w którym płynie japońska krew. Niestety ma on spore problemy z alkoholem. Jego kariera piłkarska została brutalnie przerwana przez pogarszające się problemy ze wzrokiem, prowadzące powoli do ślepoty. Przyjechał do Nantakstu na zaproszenie swojego kolegi (którym okazuje się ojciec Tsubasy), aby japońscy specjaliści pomogli mu uratować wzrok. Zespół Nankatsu przed jego przybyciem przegrywał mecz za meczem, ale pod wodzą nowego szkoleniowca czyni coraz większe postępy. Tak mniej więcej wygląda początek pierwszego tomu, a co jest dalej oczywiście jak zawsze przemilczę.

Odświeżone dialogi

Wizualnie jest bardzo dobrze. Mimo, że rysunki są w odcieniach czerni, bieli i szarości, to miłośnik serialu bez problemu rozpozna swoich bohaterów z dzieciństwa, takich jak Genzo Wakabayashi, Taro Misaki, Ryo Ishizaki, Shingo Takasugi czy Mamoru Izawa. Dialogi i nazewnictwo zostały dostosowane do dzisiejszych czasów i niestety dla takiego dziada jak ja, jest to mało przystępne. Do Anego mówią Szefowo, zwroty Nankatsówka, Szótestsówka do mnie nie przemawiają. Na gole zawodnicy mówią punkty. Zwłaszcza to ostatnie powinno być zmienione w następnych tomach, bo punkty zdobywa się raczej w siatkówce czy koszykówce. W przypadku futbolu mało kto mówi: „Leo Messi zdobył punkt, ale punktem odpowiedział też Ronaldo”. Młodzieżowy język niestety do mnie nie przemawia. Jestem po prostu za stary na słownictwo nastolatków. Ale nie ma się co czepiać na siłę. Jest klimacik i to najważniejsze.

Czy anime spodoba się współczesnej młodzieży?

Starsi czytelnicy znajdą tutaj namiastkę dzieciństwa, bo każdy, kto oglądał serial, ma mniejszy lub większy sentyment do tamtych postaci i drużyn, którym się kibicowało. W pierwszej połowie lat 90. to było naprawdę coś dużego dla dzieciaka. Każdy miał swoją ukochaną drużynę i ulubionego piłkarza. Miłośnicy Kojiro podwijali rękawki i starali się grać tak ostro jak on. Inni ćwiczyli strzał z przewrotki Tsubasy lub starali się odwzorowywać różne zagrania z serialu. Te czasy już nie wrócą i jestem ciekaw, jak mangę sprzed czterdziestu lat odbiorą młodsi czytelnicy. Czy w dzisiejszych czasach taki komiks może się jeszcze podobać obecnym 10-latkom? Tego nie wiem, ale jeśli ktoś sprawdzał to na swoich pociechach, niech napisze w komentarzu.

Od prawej do lewej

Dla osób, które nigdy wcześniej nie miały w ręce mangi, może być nieco kłopotliwe czytanie od prawej do lewej strony, lecz bardzo szybko można się do tego przyzwyczaić. Nawet fakt, że wiedziałem, co będzie dalej, nie przeszkodził mi dobrze się bawić. Dwa pierwsze tomy to blisko 700 stron, na których nie ma nudy. Rywalizacja sportowa stanowi bowiem zdecydowaną większość fabuły. Turniej kwalifikacyjny do mistrzostw Japonii w różnych prefekturach jest nie mniej emocjonujący niż współczesny mecz Ligi Mistrzów. Zdaje sobie sprawę, że nie jestem w temacie Tsubasy obiektywny, dlatego warto wyrobić sobie swoje zdanie na ten temat. Ja polecam dla ludzi w wieku od 3 do 103 lat!

 CZYTAJ TAKŻE:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz