czwartek, 27 czerwca 2019

„Złote” czy „zapomniane”? Dziewczyny Herkta, o których trzeba pamiętać

Mimo że był to największy sukces w historii polskiej koszykówki, kibice nie mogli zobaczyć triumfu reprezentacji w telewizji. Ówczesna ignorancja mediów ma w sobie coś symptomatycznego, bo o mistrzostwie Europy zdobytym przez Polki w Katowicach w 1999 roku wspomina się dziś rzadko. Bardzo dobrze więc, że Marek Cegliński w 20. rocznicę zdobycia złotego medalu postanowił odświeżyć pamięć o „Złotych dziewczynach”. Zasłużyły na taką właśnie książkę.

Są autorzy-koniunkturaliści, którzy wykorzystują falę sportowych sukcesów, pisząc o wielkich triumfatorach. Są też tacy, którzy podejmują tematy ważne lub upamiętniają drużyny oraz sportowców zasługujących na zachowanie w pamięci kibica. Marek Cegliński zdecydowanie zalicza się do tego drugiego grona. Najpierw byli „Srebrni chłopcy Zagórskiego”, w której to książce dziennikarz wraz z synem Łukaszem opisywał wicemistrzowską drużynę Witolda Zagórskiego z europejskiego czempionatu w 1963 roku. Ta znakomita reporterska pozycja ukazała się w 2013 roku i dla mnie do dziś pozostaje jedną z najbardziej niedocenionych książek sportowych ostatnich lat. Później był temat równie ciekawy, choć chyba jeszcze bardziej niszowy – historia sekcji koszykarskiej Legii Warszawa zatytułowana „Zieloni kanonierzy”. Ponownie współautorem był Łukasz Cegliński, a swoje trzy grosze dołożył również były zawodnik Wojskowych, Dariusz Pawłowski. Teraz Marek Cegliński wreszcie zadebiutował jako solista. W „Złotych dziewczynach” przybliża sylwetki koszykarek, które w 1999 roku dosyć niespodziewanie sięgnęły po mistrzostwo Europy. Być może książce brakuje nieco błysku, jaki charakteryzował dwie poprzednie pozycje, ale ponownie jest to kawał znakomitej lektury, która powinna stać się pozycją obowiązkową każdego kibica. Nie tylko tego, który interesuje się koszykówką.

Małgorzata Dydek i spółka
Gdyby zapytać przeciętnego kibica o nazwisko jakiejś polskiej koszykarki, pewnie większość wymieniłaby jedną osobę: Małgorzatę Dydek. Nic dziwnego – to w zasadzie jedyna zawodniczka, która przebiła się do powszechnej świadomości Polaków. Po części stało się to dzięki jej grze, po części dzięki rekordowemu wzrostowi 218 cm. Zawodniczka zwana „Ptysiem” była najważniejszą członkinią złotej drużyny, czego dowodem jest również książka Ceglińskiego. Nie, autor wcale nie zaczyna opowieści od opisu sylwetki Dydek. Wręcz przeciwnie – zostawia jej życiorys na sam koniec, dodatkowy rozdział poświęcając także smutnym okolicznościom jej przedwczesnej śmierci. To, co jest zdecydowanie godne pochwalenia, to fakt, że autor wszystkim najważniejszym zawodniczkom drużyny (poza rezerwowymi) poświęca tyle samo miejsca. To duża zaleta zwłaszcza dla koszykarskich laików (takich jak ja), bo z książki dowiedzą się podstawowych rzeczy o takich sportsmenkach jak Joanna Cupryś, Krystyna Szymańska-Lara, Patrycja Czepiec czy Ilona Mądra. Przyznam szczerze – o sukcesie polskich koszykarek słyszałem, ale z tamtej ekipy znałem wyłącznie Małgorzatę Dydek. Ba, nie wiedziałem nawet, który trener poprowadził Polki do triumfu. Dzięki książce Marka Ceglińskiego poznałem wszystkie osoby tworzące ekipę „Złotych dziewczyn”. Jak zwykle w życiu to bywa – ich życiorysy zawierają wiele ciekawostek, smaczków, ale też smutnych momentów.

Marek Cegliński przeplata krótkie biografie poszczególnych zawodniczek z opisem drogi Polek po złoto. Czyni to dosyć sprawnie, choć mam wrażenie, ze całość płynniej prezentowała się w „Srebrnych chłopcach Zagórskiego”. W „Złotych dziewczynach” fragmenty biograficzne są wyraźnie oddzielone od opisu turnieju, co nieco załamuje spójność książki. Są także rozdziały, w których autor opisuje na raz więcej niż jedną zawodniczkę, przez co do opisu wkrada się chaos. Momentami trudno się połapać, o której koszykarce akurat jest mowa (wpływ na to ma również używanie obok aktualnych nazwisk również tych panieńskich), ale to tak naprawdę nieliczne fragmenty. Całość ponownie jawi się jako świetna reporterska praca, dzięki której poznajemy od kulis złotą drużynę z 1999 roku. Możemy się dowiedzieć, która zawodniczka była nazywana „Dodą”, a która „białym Jordanem”. Przeczytamy również, życie której członkini naznaczone było chorobą męża, a która Polka trafiła do WNBA wyłącznie dzięki… kasecie ze skrótami zagranych przez nią meczów. Nie brakuje tutaj nawet wątków związanych z NBA – jest anegdota o Philu Jacksonie i siostrach Dydek, jest historia pewnej imprezy w posiadłości samego Charlesa Barkleya. Autor porozmawiał z niemal wszystkimi zawodniczkami oraz trenerem Herktem, dzięki czemu nie tylko stworzył kilkanaście ciekawych życiorysów, ale wiernie odtworzył również kulisy turnieju. Te dalekie były od ideału…

Szkoda, że Państwo tego nie widzą!
Mocną stroną książek Ceglińskiego była zawsze dobrze zbudowana narracja. „Złote dziewczyny” są kolejnym dowodem dużego talentu i nosa autora. Książkę rozpoczynają okoliczności przyznania Polsce organizacji mistrzostw Europy, co pozwoliło w spokoju przygotować się naszym zawodniczkom do turnieju. Te pierwsze fragmenty świetnie wprowadzają w lekturę i wciągają. Czytamy o prezentacji przygotowanej w trakcie starań o przyznanie organizacji mistrzostw świata, która bardzo się spodobała, ale nie pozwoliła na wygraną. Dzięki niej jednak Kajetan Hądzelek miał poważny argument, występując z propozycją zorganizowania w Polsce mistrzostw Europy. Ten wniosek spotkał się z akceptacją FIBA, ale nie oznaczało to wcale końca kłopotów organizatorów. Musieli zmienić miejsce rozgrywania spotkań, gdyż warszawski Torwar mimo zapewnień ministra sportu Jacka Dębskiego nie został wyremontowany. Z pomocą przyszły Poznań, Pruszków i Katowice, ale problemy były również w trakcie mistrzostw. Przed jednym ze spotkań sprzątaczka tak wyczyściła parkiet, że zawodniczki… nie mogły utrzymać na nim równowagi. Konieczne było przetarcie powierzchni roztworem wody z cukrem, co zapewniło w końcu dobrą przyczepność. Ciekawie dzieło się też w Spodku, gdzie po przejściu ulewy zaczął przeciekać dach (po raz pierwszy w historii obiektu!). Ot, szara polska rzeczywistość końca lat 90. Te wszystkie anegdoty Marek Cegliński jak zwykle opisuje z dużą swadą i dozą humoru, cały rozdział poświęcając największemu skandalowi – braku transmisji z najważniejszych spotkań w Telewizji Polskiej.

Dziś to nie do pomyślenia, ale kibice nie mogli śledzić na żywo w telewizji najważniejszych spotkań organizowanych w Polsce mistrzostw! Telewizja Polska po prostu nie wykupiła praw, nawet wtedy, gdy reprezentantki awansowały najpierw do półfinału, a później do finału. Cegliński tłumaczy okoliczności tej decyzji, informując jednocześnie, że jedyną możliwością śledzenia decydującego spotkania była relacja radiowa. Ciekawostką jest fakt, że po tej kompromitacji decyzję o odejściu z TVP podjął Marian Kmita, dziś szef sportu w konkurencyjnym Polsacie. Nie tylko telewizja mistrzostwa potraktowała jednak po macoszemu. Jak pisze Cegliński, duże redakcje nie wysłały korespondentów na turniej, bo nie wierzyły, że Polki mogą osiągnąć coś znaczącego. Czarę goryczy przelał fakt, że tuż po finałowym meczu koszykarki zostały zaproszone do Sportowej Niedzieli, ale ostatecznie nie pojawiły się na wizji. Program miał być nagrany na żywo w Katowicach. Małgorzata Dydek z koleżankami musiały się zerwać z pomeczowego bankietu, ale gdy dotarły na miejsce, wszyscy pracownicy poszli już do domu. W końcu udało im się wejść do studia, ale z niewiadomych przyczyn, mimo zaplanowanego wywiadu na żywo, nie doszło do niego. Zniesmaczone koszykarki opuściły studio… Tak wyglądały kulisy największego triumfu w historii polskiej koszykówki. Dobrze, że Marek Cegliński zdecydował się to wszystko opisać, gdyż rzuca to wiele światła również na to, dlaczego dziś o tamtym wielkim triumfie pamięta tak niewielu.

Sukces nieskonsumowany
Podsumowując, „Złote dziewczyny” to świetna reporterska pozycja nie tylko dla fanów koszykówki. Marek Cegliński po raz kolejny wykonał znakomitą robotę, rozmawiając z uczestnikami tamtych wydarzeń i sprawnie spisując ich wspomnienia. Ciekawe są nie tylko biogramy koszykarek, ale też kulisy turnieju. Całość ma jednak dosyć smutny wydźwięk – nie dość, że przez decyzję szefostwa TVP sukces Polek nie odbił się tak szerokim echem, jak powinien, to później nie został odpowiednio skonsumowany. Nie przyniósł pokolenia kolejnych wielkich koszykarek, nie dał awansu na mistrzostwa świata czy sukcesu podczas Igrzysk Olimpijskich w Sydney. Tajemnicza śmierć Małgorzaty Dydek też była ciosem dla drużyny i zwiastunem chudych lat w kobiecym baskecie. Na zakończenie warto kilka słów poświęcić sposobowi wydania publikacji. Twarda oprawa, kredowy papier, duża liczba archiwalnych zdjęć – to wszystko uatrakcyjnia lekturę, sprawiając, że staje się ona kolejną pozycją obowiązkową nie tylko dla fanów koszykówki. Dobrze, że Marek Cegliński upamiętnił w ten sposób największy sukces w historii naszego basketu i drużynę, która ten sukces, na przekór wszystkiemu i wszystkim, osiągnęła. „Złote dziewczyny” po prostu na to zasłużyły, nawet po 20 latach od swojego życiowego triumfu.

CZYTAJ TAKŻE:

11 komentarzy:

  1. Przeczytałem "Złote dziewczyny", przeczytałem też "Srebrnych chłopców Zagórskiego" oraz "Zielonych kanonierów". Bardzo podoba mi się taki styl pisania i tematyka. Mam nadzieję, że będą jeszcze jakieś książki panów Ceglińskich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodzę się w 100%. A jak nie dwóch, to książka jednego z nich też wystarczy! :)
      PS.
      Łukasz Cegliński właśnie pracuje nad książką dotyczącą dwóch MŚ z udziałem Polaków, więc chyba będzie kontynuacja. ;)

      Usuń
  2. Cytat:

    „Mimo że był to największy sukces w historii polskiej koszykówki, kibice nie mogli zobaczyć triumfu reprezentacji w telewizji.”

    Triumfu nie, ale kilka meczów Polek z Poznania było w tv. Hala puściutka jak na stypie i dość słaba gra naszych reprezentantek. Niestety nie jest pewien gdzie widziałem niezwykle wyrównany mecz z Czeszkami. Możliwe że to była telewizja regionalna ale ciężko stwierdzić. W każdym razie jakieś mecze z pierwszej fazy rozgrywek były na bank w telewizji, do tego regularne reportaże na tvp z fragmentami wszystkich meczów Polek. Ze Spodka transmisji faktycznie nie kojarzę..., ale wszystkie mecze w Katowicach były obstawione kamerami więc z całą pewnością gdzieś transmisje były, niestety nie w Polsce.

    Cytat:
    „Po części stało się to dzięki jej grze, po części dzięki rekordowemu wzrostowi 218 cm”

    W butach;)

    Zawsze mi się łezka w oku kręci jak przypomnę sobie tamte ME:) To se ne vrati...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy w regionalnej TV były, ale wg informacji z książki, Polska jako jedyna (obok jeszcze jednego kraju) nie wykupiła praw do pokazywania turnieju. Oczywiście mam na myśli kraje-uczestników mistrzostw.

      Transmisję w finału pokazali dopiero kilka dni później... To było naprawdę dziwne. Kamery były, bo w innych krajach normalnie transmitowano zawody, tylko u nas jakoś tak dziwniej...

      Wg Wikipedii Małgorzata Dydek mierzyła 218 cm, ale oczywiście nie jest to źródło-wyrocznia. Tak, zdecydowanie tamte ME były wyjątkowe, dziś o taki sukces naprawdę będzie niezwykle trudno...

      Usuń
    2. Były, były:)

      Może napisze tę informację autorowi bo jestem tego bardziej niż pewny:) Z Litwinkami też chyba pokazywali ale raczej nie na żywo. W tamtych czasach w polskiej telewizji sportu było jak na lekarstwo. Każdą transmisję czy retransmisję przyjmowano jak błogosławieństwo. Jak cokolwiek puścili, to było wielkie święto.

      To nie było dziwne Piotrze. Wątpię żeby wtedy ktokolwiek liczył na to że zobaczy jakiś inny sport niż piłka nożna w telewizji publicznej, chyba że odbywały się IO. Wyjątkiem były ME koszykarzy i z odtworzenia co najmniej jeden konkurs Turnieju Czterech Skoczni. To tyle. Na telewizji regionalnej można było za to z jednej (!) kamery śledzić z odtworzenia w każdą niedzielę rano mecze ligowe z parkietów siatkarskich, koszykarskich, piłki ręcznej. Co tydzień było co innego i nigdy człowiek nie wiedział co tym razem puszczą:P Ale na tamte czasy i to było dobre;)

      Dydek wielokrotnie powtarzała w wywiadach (pytanie o wzrost zadawano jej niemal zawsze), że 218 to pomiar z WNBA. W Stanach zawodniczki i zawodników mierzą zawsze w butach. To daje jakieś 5 cm więcej.

      Usuń
    3. W kwestii wzrostu Małgorzaty Dydek to wiele wyjaśnia. :)

      Jeśli chodzi o transmisje, to nie upieram się, bo wtedy nie śledziłem jeszcze sportowych zmagań, żyłem w błogiej nieświadomości ośmiolatka, dopiero zaczynałem się interesować futbolem. Przejrzałem jednak rozdział o telewizji raz jeszcze i jest tam napisane, że żadna telewizja - czy to prywatna, czy publiczna - nie wykupiła praw. Były nawet teksty w prasie na ten temat, że to skandal, itd. Wydaje się więc, że także w regionalnych telewizjach nie mogło być transmisji, chyba że jakaś nielegalna? Ale to raczej mało możliwe w tamtych czasach... Jedynie finał puszczono kilka dni później z odtworzenia w kanale Twoja Wizja.

      Usuń
    4. Jest to kwestia ewidentnie do wyjaśnienia:)

      Transmisje były (z meczu z Czeszkami na 100%), a z Litwinkami chyba z odtworzenia, ale też nie mam pewności że nie na żywo. Chodziłem wtedy drugiej klasy szkoły średniej i była już późna wiosna. Wiem że po meczu z Czeszkami komentator już pogrzebał szanse awansu Polek z grupy:P
      Dodatkowo były jeszcze skróty z Poznania. Tyle moja głowa zapamiętała. Po wyjściu z grupy faktycznie transmisji w tv nie było, ale wszystkie mecze oglądałem na żywo w Spodku:)

      Książki jeszcze nie mam ale bezwzględnie ja zakupię i pochłonę pewnie w dwa dni:)

      Usuń
    5. Przekazałem autorowi. :) Książka super, szybko się czyta! Jedyny minus, że jest za krótka...

      Usuń
  3. Świetny wpis, naprawdę dobrze się to czytało.

    OdpowiedzUsuń
  4. Już jakiś czas temu przeczytałem "Złote dziewczyny":) Aż się łezka w oku kręciła:)

    Niestety informacja o transmisjach w tv nie jest prawdziwa. Co najmniej dwa mecze fazy grupowej zostały wyemitowane na antenach tvp (tylko nie wiem na jakim programie, ale raczej nie na tvp 1 ani na tvp 2). Inna sprawa że nie zostało to zrobione w sposób legalny:P

    Sama książka rewelacyjna:) Cieszę się że jestem w gronie zaledwie kilkudziesięciu tysięcy ludzi, którzy mogli fazę pucharową oglądać na żywo:)

    Książkę gorąco polecam!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temat transmisji już był tutaj poruszany w komentarzach. ;) Cieszę się, że się zgadzamy co do oceny książki!

      Usuń