środa, 22 sierpnia 2018

„Moja spowiedź” Dawida Janczyka. Recenzja przedpremierowa

To do dziś jedna z największych zagadek polskiej piłki – dlaczego niezwykle utalentowany Dawid Janczyk nie zrobił takiej kariery, jaką wróżyli mu niemal wszyscy eksperci? Fani futbolu z pewnością słyszeli o jego problemach z alkoholem, ale dopiero autobiografia piłkarza pokazuje, w jak poważne popadł tarapaty. „Moja spowiedź” na półki w księgarniach trafi 19 września i z miejsca powinna stać się pozycją obowiązkową dla młodych zawodników, ich rodziców, trenerów, kibiców i całego piłkarskiego środowiska.

Śmiem twierdzić, że od czasu premiery „Spalonego”, czyli znakomitych wspomnień Andrzeja Iwana, nie było tak mocnej książki polskiego piłkarza. Różnica jest taka, że podczas gdy wieloletni piłkarz Wisły Kraków ma za sobą całkiem udaną karierę, a najpoważniejsze problemy z nałogami pojawiły się u niego dopiero po jej zakończeniu, Dawidowi Janczykowi alkohol przeszkodził w osiągnięciu czegokolwiek wielkiego. Przecież to facet, który we wrześniu skończy dopiero 31 lat, a ledwie 11 wiosen temu, gdy strzelał gole na młodzieżowych mistrzostwach świata w Kanadzie, wszyscy uważali go za największy talent w polskiej piłce. „Moja spowiedź” przynosi odpowiedź na pytanie, jak to możliwe, że w tak krótkim czasie Janczyk przeszedł drogę z nieba do piekła. Od pierwszego miliona, który zarobił, gdy miał mniej niż 21 lat, po sprzedawanie w lombardzie wszystkiego co popadnie, by mieć za co pić. Od porównań do Sergio Agüero po granie ogonów w I-ligowej Sandecji Nowy Sącz. Wreszcie – od momentu, który miał go zaprowadzić na piłkarskie salony, do walki o to, by salon w mieszkaniu na Wilanowie – jednej rzeczy materialnej, która została mu po przygodzie z futbolem – opuścić o własnych siłach. Książka napisana wraz z dziennikarzem „Super Expressu” Piotrem Dobrowolskim poraża i szokuje, a zarazem doskonale pokazuje, na jaką drogę mogą sprowadzić młodych piłkarzy łatwe pieniądze i niewłaściwe towarzystwo.

Młodzieżowy mundial i Legia
Na młodzieżowych mistrzostwach świata w Kanadzie Dawid Janczyk zdobył trzy gole. Żaden z nich nie dał zwycięstwa reprezentacji Polski, ale te trzy trafienia wystarczyły, by polskim napastnikiem zainteresował się cały piłkarski świat. „Moja spowiedź” nie mogła zacząć się inaczej niż właśnie od wspomnień dotyczących turnieju życia głównego bohatera. Janczyk ciekawie opowiada, jak trener Globisz motywował swoich podopiecznych (m.in. puszczając im muzykę… Michała Bajora), charakteryzuje kolegów (m.in. 17-letnich wówczas Krychowiaka i dowcipnisia Szczęsnego), a także przyznaje wprost, że Brazylijczycy zlekceważyli biało-czerwonych w pierwszym spotkaniu i stąd wzięło się historyczne już zwycięstwo 1:0 uzyskane w osłabieniu. Poznawanie kulis meczów na mundialu jest niezwykle wartościowe, tym bardziej, że już na pierwszych stronach można poznać imprezowy charakter Janczyka. Jak zdradza piłkarz, po wygranej z Canarinhos wraz ze swoim najlepszym kompanem Krzysztofem Królem postanowili dłużej zabawić się poza hotelem, co nie umknęło uwadze szkoleniowca. Mało brakowało, a obaj zostaliby odesłani do domów, ale ostatecznie Globisz uzależnił ujawnienie afery od awansu drużyny z grupy. Ta cała sytuacja dziś nabiera drugiego znaczenia. Czy gdyby trener młodzieżówki był bardziej surowy i odstawił od składu Janczyka, ten zdążyłby błysnąć na mundialu i trafił do CSKA Moskwa? Dziś można tylko gdybać, ale jedno można powiedzieć z pełną stanowczością – rozdział zatytułowany „Moskwa” to najciekawsza część książki. Niestety to właśnie tam rozpoczęły się problemy Janczyka…

Zanim piłkarz przechodzi jednak do okoliczności transferu do Rosji i swojego pobytu w tym kraju, mamy bardzo wdzięczny i pełny anegdot rozdział poświęcony Legii. Janczyk grał w stołecznym zespole dwa sezony i zdążył dobrze poznać szatnię, w której brylowali wtedy Vuković, Radović, Saganowski, Włodarczyk czy Magiera. Ponownie nie brakuje ciekawych historii, jak chociażby ta z wzięciem młokosa pod skrzydła przez Vuko, który prostował go, gdy ten postanowił na przykład zrobić sobie ekstrawaganckiego irokeza. Te fragmenty na pewno spodobają się fanom Legii, bo mają okazję do poznania mistrzowskiej drużyny z sezonu 2005/2006 od środka. Prawdziwa jazda bez trzymanki zaczyna się jednak potem, gdy Janczyk trafia w oko cyklonu. Po dobrym występie na młodzieżowych mistrzostwach świata bije się o niego pół Europy: zainteresowane są Inter czy Atletico, ale piłkarz za 4,2 miliona euro trafia do CSKA Moskwa. Jak twierdzi, nie był to jego wymarzony kierunek, ale wdzięczny za szansę otrzymaną od Legii, zdaje się na klub. Ten – co oczywiste – wybiera najlepszą dla siebie finansowo ofertę. Janczyk w dniu podpisania kontraktu z moskiewskim klubem ma niespełna 20 lat, a w książce zdradza, ile miał zarabiać: w pierwszym roku 580 tysięcy euro, a potem stopniowo coraz więcej. W czwartym roku gry jego roczna pensja miała wynosić równy milion euro. Do tego oczywiście premie: mistrzostwo Rosji – 100 tys. dolarów „na głowę”, Puchar Rosji – 10 tys. dolarów, czyli tyle samo co za zwycięstwo ze słabym rywalem w lidze. Za wygranie z drużynami pokroju Lokomotivu Moskwa, właściciel CSKA płacił hojniej – od 20 do 40 tys. „zielonych”.

„Początek mojego upadku nastąpił w Moskwie”
Moskwa jako miasto, CSKA jako klub (bardzo ciekawe charakterystyki trenera Gazzajewa, wiceprezesa Gagajewa czy właściciela Jewgienija Ginera), koledzy z drużyny – nielubiani Brazylijczycy Jo i Wagner Love czy trzymający się razem Rosjanie – wszystko, co opisuje na kartkach swoich wspomnień Janczyk jest intrygujące, ale najciekawsze jest bez wątpienia jego życie poza szatnią. Polski napastnik trzyma się na uboczu, kumpluje z Turkiem Canerem Erkinem, ale w stolicy Rosji mieszka sam. To pierwsza rzecz, która szokuje, bo w końcu chodzi o ledwie 20-letniego chłopaka w wielkiej europejskich metropolii. Nic dziwnego, że gdy Janczyk nie dostaje szans na grę, mając pełne konto bankowe (i pudełka po butach, bo właśnie w nich trzymał setki tysięcy dolarów otrzymywane od klubu w gotówce jako premie!) zaczyna pozwalać sobie na coraz więcej. Kiedy odwiedza go kumpel Janusz (zwany przez Janczyka również „pijawką”), ruszają w miasto. Nie wybierają jednak Moskwy, ale najczęściej Londyn lub Warszawę. Lot pierwszą klasą, najlepsze hotele, balangi. Za wszystko płaci oczywiście piłkarz, który w „Mojej spowiedzi” szczerze przyznaje, że po prostu mu odbiło: „Mając takie pieniądze i żadnych wielkich potrzeb, czujesz się jak pan świata. Możesz wszystko. Każdy nocny klub szeroko otwiera przed tobą drzwi. Pojawiali się coraz to nowi znajomi, potem koledzy kolegów i jeszcze inni koledzy kolegów, dziewczyny. A wszyscy tylko patrzyli aż zaczniesz, jak Zorro szpadą, machać kartą kredytową”.



Fragmenty poświęcone przygodom w stolicach Wielkiej Brytanii i Polski doskonale pokazują, jak łatwe pieniądze niszczą młodych piłkarzy. Czy jednak każdy z nas, mają do dyspozycji wywrotkę pieniędzy i perspektywę jeszcze większej kasy do zarobienia w najbliższych latach, a do tego 20 lat na karku, myślałby w pierwszej kolejności o inwestycjach? „Moja spowiedź” to idealna odpowiedź na pytanie, dlaczego tak wielu młodym zawodnikom odbija. To proste – nie zdążyli jeszcze niczego osiągnąć, a już zaczynają zarabiać krocie. Janczyk w książce nie jawi się jako człowiek zły, próżny, ale nie potrafił oprzeć się pokusie kupowania ciuchów marki Louis Vuitton, tak jak jego koledzy. Nie wystawny styl życia zgubił jednak piłkarza. Gdyby tak było, dziś byłby tylko człowiekiem, który przepuścił niemałą fortunę. Jednym z wielu. W Moskwie, kiedy Janczyk nie łapał się do składu, zaczął jednak regularnie popijać. Jak sam przyznaje, kiedy wracał z bazy o 16.00-17.00, sączył kilka drinków, ale początkowo potrafił równo o 19.00 odstawić butelkę. Zaczęło się to zmieniać dopiero z czasem. Wtedy młody zawodnik jeszcze nie wiedział, że tak właśnie zaczyna się nałóg. I to kolejna cenna lekcja płynąca z „Mojej spowiedzi”. Jak słusznie zauważa jej autor: „Nie trzeba się uchlać, zarzygać czy stracić świadomości, żeby być alkoholikiem. Uzależnionym można się stać, wypijając dwa drinki czy dwa piwa co wieczór”. Wkrótce Janczyk miał się o tym boleśnie przekonać…

Anatomia upadku
Kolejne rozdziały książki to już długa druga w dół. Kiedy w końcu Janczykowi udaje się wyprosić u władz CSKA wypożyczenie, trafia do Lokeren. Tam na krótko odbudowuje formę – regularnie gra, strzela gole, dostał nawet powołanie do reprezentacji Polski, ale w końcu znowu przegrywa z nałogiem. W dodatku daje się omamić dwóm agentom, którzy zachęcają go do zmiany zespołu na Germinal Beerschot. Wkrótce klub bankrutuje. Co było dalej, wszyscy pamiętają – kolejne wypożyczenia (PFK Oleksandria i Korona Kielce), a potem już tylko próby powrotu do profesjonalnego futbolu w Piaście Gliwice, Legii Warszawa i Sandecji Nowy Sącz, będące bardziej wyciągnięciem ręki przez ludzi dobrej woli: Zdzisława Kręcinę, Jacka Magierę i Bogusława Leśnodorskiego (muszę przyznać, że po tym, co przeczytałem w książce, zmieniłem mój nieco stosunek do byłego prezesa Legii). Jednocześnie „Moja spowiedź” świetnie pokazuje, co w tym czasie działo się w życiu prywatnym Janczyka – a działo się nie za dobrze. Alkohol zdecydowanie okazywał się silniejszy, bezradna była rodzina (Janczyk chował butelki przed żoną, potrafił wymknąć się pilnującej go matce), lekarze (przepił dwie wszywki; był o krok od śmierci). Czytanie relacji z upadku piłkarza było momentami bardzo trudne, wiele fragmentów jest dramatycznych, a samoświadomość i szczerość zawodnika wręcz porażają – w książce Dawid Janczyk postanowił się całkowicie obnażyć, nie ukrywając niewygodnych faktów i nazywając rzeczy po imieniu, nawet jeśli stawiają go w bardzo złym świetle. Właśnie dzięki temu „Moja spowiedź” wydaje się książką do bólu prawdziwą. Chyba nikt, kto sięgnie po tę autobiografię, nie spodziewa się, z jak wielkimi problemami mierzył się i mierzy do dziś główny bohater.

Podsumowując, „Moja spowiedź” to jedna z najmocniejszych i najlepszych książek polskich piłkarzy, jakie kiedykolwiek się u nas ukazały. Janczyk utrzymuje, że motywacją do jej napisania była chęć przestrzeżenia młodszych kolegów. Nawet jeśli tak nie jest i do tego kroku popchnęła autora chęć zarobku, autobiografia jest znakomitą przestrogą. To zdecydowanie coś więcej niż kolejna „alkobiografia”. Oprócz narracji Janczyka, można w niej znaleźć również wywiady z trenerami i piłkarzami, którzy na swojej drodze spotkali głównego bohatera. Kilkukrotnie powtarzają się w tych rozmowach podobne zdania: „Nie miałem pojęcia, że dzieje się coś złego” czy „Nigdy bym nie pomyślał, że Dawid może mieć taki problem”. Być może to zwykłe asekuranctwo, ale te słowa dają do myślenia, jak bardzo współczesna szatnia pozostaje nieczuła na ludzkie problemy. Owszem, Janczyk sam przyznaje, że nigdy nie szukał towarzystwa innych zawodników i raczej trzymał się na uboczu, ale jednak spotykał niemal codziennie tych samych ludzi. Czy aż tak dobrze ukrywał swoje uzależnienie, że nikt nic nie podejrzewał? To następne pytanie i cenna lekcja płynące z lektury „Mojej spowiedzi”. Ta książka powinna stać się pozycją obowiązkową trenerów, piłkarzy, rodziców i przyszłych gwiazd futbolu, a dla kibiców historią z gatunku „must read”. Nawet jeśli życzylibyśmy sobie, by takie autobiografie już więcej się nie ukazywały.


CZYTAJ TAKŻE:

12 komentarzy:

  1. Szkoda chłopaka,miał szansę na duza kariere ale i tak wiele osiagnal.z wielka chęcią przeczytam książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy tak wiele? Moim zdaniem mógł zarządzać karierą znacznie lepiej i dziś być ustawiony do końca życia. Co poszło nie tak? O tym jest właśnie ta książka. W mojej ocenie gdyby Janczyk urodził się dekadę później, być może wyglądałoby to inaczej, teraz świadomość tego, że o obcokrajowców w klubach trzeba dbać, jest większa. Kiedyś byli pozostawieni sami sobie.

      Usuń
  2. Po pierwsze to żaden Janusz nie istniał w towarzystwie Dawida. Owszem był ale Janek i Dawid nie mógł nazwać Janka pijawką, ponieważ Janek był jego jedynym przyjacielem, który był przy nim na każde zawołanie. Ponieważ książki nie pisał sam Janczyk, więc autor pisał co mu przyszło do głowy po opowiadaniu Dawida. Wiem coś o tym, bo też znam Dawida. Szkoda Dawida że tak się stoczył, ale gdzie byli ci co teraz tak ubolewają łącznie z jego trenerami a kończąc na autorze książki. Marek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może imię był specjalnie zmienione, by uniknąć ew. pozwów sądowych? Ci, którzy dzisiaj ubolewają, być może nie mieli świadomości, jak trudna jest sytuacja Dawida... Autor poznał się z nim chyba całkiem niedawno i, z tego co wiem, dziś jest jedną z nielicznych osób, która pomaga Janczykowi.

      Usuń
  3. Facet miał zadatki na dobrego piłkarza, ale od kariery wolał imprezy. Nie jest mi go szkoda, tak jak każdego menela żebrzącego o parę groszy na "chleb". Każdy jest kowalem własnego losu! Jedni wybierają ciężką pracę, inni "lajtowo" mają to głęboko w czterech literach. Szkoda tylko rodzin! Książkę oczywiście przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to nie do końca tak, że Janczyk wybierał imprezy. On raczej pił w samotności, to był największy problem. Zaszywał się w domu i pił. Może gdyby prowadził taki styl życia, że bawi się na salonach, łatwiej byłoby znaleźć kogoś, kto zawczasu by go spacyfikował? Z książki wynika, że koledzy z drużyny nie bardzo wiedzieli, że dzieje się z nim coś złego (albo nie chcieli wiedzieć...).

      Usuń
  4. Idealnie w punkt!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kilka razy sie z nim przywitalem jak przychodzil na basen w Nowym Saczu. Po jego chodzie i zachowaniu pewny siebie chlopak. zaden cwaniak.widac bylo pewnosc siebie ale ta sportowa mimo ze juz nie gral wysoko Jak dla mnie jeszcze stanie na nogi tylko musi uwierzyc.mozna mu pozazdriscic bo nie jeden by chcial chociaz spasc z tamtad z kad Dawid spadl.
    Ksiazka sie fajnie czyta polecam chociaz jeszcze nie skonczylem
    Dawid powodzonka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostaje trzymać kciuki za Dawida, żeby z tego wyszedł!

      Usuń