poniedziałek, 20 czerwca 2016

Diabelska biografia! Andrzej Szarmach i jego wspomnienia

W ostatnich latach nie było o nim zbyt głośno. Podczas gdy inne „Orły Górskiego” brylowały w mediach, on zaszył się we Francji i tam wiódł spokojne życie z dala od futbolu. Ale kiedy przemówił, wydając przed kilkoma dniami swoje wspomnienia, spuścił prawdziwą bombę. Autobiografia Andrzeja Szarmacha „Diabeł nie anioł” napisana wspólnie z dziennikarzem TVP, Jackiem Kurowskim, to kopalnia anegdot na temat ludzi polskiej (i nie tylko!) piłki. Żaden kibic nie powinien jej przeoczyć!

W dyskusjach na temat książek sportowych bardzo często pojawia się zarzut, że wciąż aktywni piłkarze spisują swoje wspomnienia. Zdaniem niektórych wydawanie takich książek nie ma sensu, gdyż „prawdziwą biografię” powinno się pisać po zawieszeniu butów na kołku. Dla wszystkich, którzy tak twierdzą, mam zatem idealną lekturę, którą muszą przeczytać: „Andrzej Szarmach. Diabeł nie anioł”. Byłem bardzo ciekaw, co po latach powie o sobie i swoich kolegach ten właśnie zawodnik. Inni nie dali kibicom o sobie zapomnieć: Grzegorz Lato został prezesem PZPN, Jan Tomaszewski stał się ulubieńcem mediów, który zawsze powie coś ciekawego, Kazimierzom: Deynie i Górskiemu stawiano pomniki, a Andrzej Strejlau z Jackiem Gmochem często gościli w telewizji w roli komentatorów lub piłkarskich ekspertów. O Szarmachu, zapewne z tego względu, że mieszka we Francji, nie było tak głośno. Był wprawdzie twarzą Euro 2012, pojawił się na losowaniu, od czasu do czasu udzielił jakiegoś wywiadu, ale gdyby zapytać młodszych kibiców, kto kojarzy im się z „Orłami Górskiego”, wskazaliby pewnie na Latę, Tomaszewskiego lub Deynę. Być może dzięki tej książce w końcu dowiedzą się, kim był pan z wąsem, który zwykł głowę wsadzać tam, gdzie inni bali się włożyć nogę…

Jeden z dziesięciu
Na początek kilka słów o formie autobiografii „Andrzej Szarmach. Diabeł nie anioł”. Jest to w zasadzie wywiad-rzeka, który przeprowadza Jacek Kurowski, ale nie w stylu chociażby książki „Kici”. Tam autorzy zadawali Lucjanowi Brychczemu wiele pytań, zachowując chronologię, a ten po prostu krótko na nie odpowiadał. We wspomnieniach Szarmacha zostało to rozwiązane znacznie lepiej – pytań jest zdecydowanie mniej, dzięki czemu książkę czyta się de facto jak tradycyjną autobiografię, w której główny bohater opowiada w pierwszej osobie. Trudno nawet nazwać te wspomnienia wywiadem, bo Jacek Kurowski usuwa się w cień. Nie próbuje robić z siebie pierwszoplanowej postaci, opowiadając czytelnikom część historii „Diabła”, tylko od czasu do czasu nadaje ton narracji, poddając pod dyskusję jakiś temat lub dopytując o szczegóły. Jest jak dobry sędzia piłkarski – nie widać go podczas czytania, a świetnie wykonuje swoją robotę. To duża zaleta książki, bo wywiad-rzeka zazwyczaj wypada blado. Zdecydowanie wolę, gdy dziennikarz spisuje i układa w całość wypowiedzi piłkarza, tworząc z nich spójną opowieść. Kurowskiemu tę spójność udało się zachować, za co należą mu się duże brawa. Książkę czyta się świetnie, z dużą uwagą. Trudno powiedzieć, żeby miała słabsze momenty.

Już sam początek jest niezwykle ciekawy. Zaczyna się, co oczywiste, od opisu dzieciństwa Szarmacha. Te przyszły reprezentant Polski spędził w Gdańsku, gdzie się urodził i wychował. W jego rodzinnym domu się nie przelewało, bo też „Diabeł” miał aż… siedmiu braci! Razem w malutkim mieszkaniu, na które składała się kuchnia i dwa pokoje, musiało się więc pomieścić aż dziesięć osób, licząc mamę i tatę. Szarmachowie byli zaradni – ojciec pracował głównie nocami jako kierowca w Stoczni Gdańskiej i wracał nad ranem. Wtedy dzieci wychodziły już do szkoły, więc on kładł się do łóżka. Różnica wieku między braćmi była znaczna, więc kiedy urodził się ostatni, pierwszy opuścił już rodzinny dom. Poza tym jeden z braci zawsze był… w wojsku. Kiedy pierwszy wrócił, w koszary brano następnego, więc w mieszkaniu było trochę luźniej. Ale i tak matka śniadanie do szkoły szykowała chłopcom niemal pół dnia, krojąc cierpliwie osiem bochenków chleba… Rodzice nie mieli z nimi łatwo, bo też ósemka braci była gromadką trudną do opanowania. Jak opowiada piłkarz, a to nawrzucali sąsiadowi kamieni do ogródka, a to uciekali na motocyklu przed milicją, a to bawili się na pełnym niewybuchów poligonie, a to znowu skonstruowali katapultę, wyrzucając z niej Andrzeja, co skończyło się złamanym nosem (później stał się jego znakiem rozpoznawczym). Dzieciństwo upłynęło więc „Diabłu” pod znakiem beztroskiej zabawy, aż do momentu, gdy w jego życiu pojawiła się piłka.

Skandalista
Już początek przygody z futbolem naznaczony był dla Szarmacha skandalem. Zaczynał w Polonii Gdańsk, pracując jednocześnie w tamtejszej stoczni. Szybko zrozumiał jednak, że aby się rozwijać, musi iść dalej. Tak trafił do Arki Gdynia, w swoim pierwszym sezonie zostając królem strzelców drugiej ligi. O napastniku zrobiło się głośno. Na tyle, że na Wybrzeże wybrał się jeden z działaczy zabrzańskiego Górnika, by zaproponować Szarmachowi grę w najlepszej polskiej drużynie. Pech chciał, że panowie rozmawiali o transferze w taksówce, którą prowadził kibic Arki. Po zakończeniu kursu udał się prosto do redakcji  „Głosu Wybrzeża”. W mediach zrobiła się afera – Górnik chce podkraść zawodnika klubowi z Gdyni (nie było wtedy normalnych transferów, kluby musiały się „dogadać”). Dziennikarze wpadli do kawiarni, gdzie Szarmach rozmawiał z działaczem i go spłoszyli. W Arce zaproponowano mu nowy kontrakt, ale oto do gry wkroczyła Legia. Kiedy przyszły reprezentant był na zgrupowaniu, do domu Szarmachów przyjechało dwóch wojskowych, chcąc wręczyć mu wezwanie do służby w Warszawie. Jeden z braci, widząc co się święci, czekał na przystanku dwa dni (!) na powrót Andrzeja. Gdy ten w końcu się zjawił, zabrał go prosto na dworzec i wręcz zmusił do podróży do Zabrza. Działacze Górnika wszystkim się zajęli i tak oto 22-letni Andrzej Szarmach stał się piłkarzem najlepszej wtedy drużyny w Polsce.

Powyższy opis – dzieciństwo i początki piłkarskiej kariery – to w książce zaledwie 40 stron. Przystawka przed głównym daniem, gdy Szarmach wkracza do świata wielkiej piłki. Odtąd robi się już tylko ciekawiej, gdyż piłkarz opowiada o latach spędzonych w Zabrzu, Mielcu, grze w reprezentacji Polski oraz karierze we Francji. Sypie przy tym anegdotami i niesamowitymi historiami, które ubarwiają lekturę. Przypomina, jak to, gdy czekał w hotelu na załatwienie kwestii jego przejścia do Górnika, chcieli go „przejąć” działacze Ruchu Chorzów, rzucając w hotelowe okno kamieniami. Opisuje swoje początki w Zabrzu, gdy musiał zorganizować wkupne do drużyny, z którego został wyproszony, przytacza okoliczności, w których poznał swoją przyszłą żonę, Małgorzatę, a także mówi o swoim ślubie i meczu z Wisłą Kraków nazajutrz, w którym wystawił go trener Teodor Wieczorek. Szarmach, mimo że balował do rana, zagrał i… strzelił zwycięskiego gola, ku rozpaczy Antoniego Szymanowskiego. Później jego kariera potoczyła się bardzo szybko, gdyż trafił do młodzieżowej reprezentacji prowadzonej przez Andrzeja Strejlaua, a stamtąd prosto do kadry Kazimierza Górskiego i na mistrzostwa świata do Niemiec, których został gwiazdą. Szarmach opowiada, jak ten najważniejszy turniej wyglądał „od środka”, ale najciekawiej robi się, gdy mówi o relacjach z kolejnymi selekcjonerami: Jackiem Gmochem i Antonim Piechniczkiem.

 „Nie lubię, jak węże pierdzą”
Za oboma trenerami Andrzej Szarmach bowiem nie przepadał, ale miał ku temu powody. Jacka Gmocha przedstawia w książce jako kogoś, kto miał kompleks Kazimierza Górskiego i wymyślał nowatorskie metody treningowe, które miały doprowadzić biało-czerwonych do mistrzostwa świata w Argentynie. Ta wersja wydarzeń wydaje się znana, ale piłkarz ponownie sypie anegdotami i ubarwia opowieść. A to przedstawia prześmieszną historię, gdy palący tabun papierosów dziennie Zygmunt Kukla podczas badania dmuchnął tak mocno, że zniszczył spirometr, a to znowu przytacza anegdotę, gdy siedząc w barze wraz z Latą i Deyną ten ostatni odprawił próbującego rozgonić towarzystwo Gmocha krótkim: „Jacek, nie lubię, jak węże pierdzą”. Jest też sporo o Zbigniewie Bońku i widać, że Szarmach nie przepada za obecnym prezesem PZPN. W książce przedstawia go jako bardzo ambitnego zawodnika, który jednak nie miał pokory i poszanowania dla starszych, co skończyło się ostrym laniem podczas chrztu nowych piłkarzy. W przypadku Piechniczka i mundialu w 1982 roku były reprezentant Polski zdradza, że jeszcze przed rozpoczęciem gier selekcjoner przyszedł do jego pokoju i zakomunikował mu, że do Hiszpanii przyjechał, ale w mistrzostwach nie zagra… To może tłumaczyć, dlaczego wystawił go tylko w ostatnim meczu o trzecie miejsce, wysyłając na trybuny nawet w półfinale z Włochami, gdy Boniek musiał pauzować za kartki. Szarmach przyznaje, że do dziś ma żal do Piechniczka za tamtą decyzję…

Ktoś powie, że oceny Szarmacha są złośliwe – Piechniczek na niego nie stawiał, więc dostało mu się w książce. Po części pewnie jest w tym trochę prawdy, ale „Diabeł” ma jeden niewątpliwy atut: nie jest związany ze środowiskiem piłkarskim i nie ma powodów, żeby kłamać lub coś ukrywać. Wydaje się więc wiarygodny, ale przede wszystkim szczery, nie szczędząc cierpkich słów także innym, choćby Hubertowi Kostce (który stał się przyczyną jego odejścia do Stali Mielec), czy nawet swojemu serdecznemu przyjacielowi Grzegorzowi Lacie (który nie wstawił się za nim u Piechniczka, gdy ten go ignorował podczas mundialu). Na zachętę dodam jeszcze, że gdy Szarmach opowiada o karierze we Francji, przewija się niezwykle ciekawy wątek Erica Cantony oraz legendarnego trenera Auxerre, Guya Rouxa, a gdy opisuje pierwsze próby w branży menadżerskiej, pojawia się temat Grzegorza Krychowiaka, rzucający na obecnego kadrowicza nowe światło. A to tylko niewielka część tego, co w swoich wspomnieniach zawarł „Diabeł”. Autobiografia Andrzeja Szarmacha to niesamowicie interesująca lektura, która wciąga od pierwszej do ostatniej strony. Żaden fan futbolu nie powinien jej przegapić, bo to absolutny „must read’ spośród premier tego miesiąca! Gwarantuję, że po jej przeczytaniu nie będziecie żałowali.

CZYTAJ TAKŻE:

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. ze teraz to widzę a tak tacie na dzien ojca by kupiłą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto kupić nawet bez okazji, ojciec na pewno się ucieszy! ;)

      Usuń
  3. Ostatnio w księgarni przeglądając półkę "Sport" wpadła mi ręce ta książka i zastanawiałam się czy aby nie posilić się tą lekturą. Potem jednak zawahałam się - czy aby nie będzie to książka pewna "suchych faktów". Recenzja chyba przekonała mnie do przeczytania jej :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pożałujesz, bo świetnie się czyta. Polecam! ;)

      Usuń
  4. Wspaniały człowiek i piłkarz.

    OdpowiedzUsuń