piątek, 19 grudnia 2014

„(Sz)koła życia”

Zapewne znacie powiedzenie: „O wszystkim, czyli o niczym”. Maja Włoszczowska we wspomnieniach zatytułowanych „(Sz)koła życia” poruszyła praktycznie każdy aspekt swojej kariery, ale zrobiła to na tyle umiejętnie, że nie można jej zarzucić nudziarstwa. Autobiografia polskiej sportsmenki to bardzo dobra lektura, przede wszystkim dlatego, że to, co opisuje autorka, jest jej wielką pasją.

Przed sięgnięciem po wspomnienia mistrzyni kolarstwa górskiego miałem duże oczekiwania. O książce Włoszczowskiej słyszałem wiele dobrego, więc zasiadałem do niej z nadzieją na pasjonującą podróż przez życie niezłomnej sportsmenki, której historii nie znałem zbyt dobrze. To już samo w sobie było fascynujące, gdyż czytanie książki napisanej przez kogoś, kto bardzo często staje się bohaterem relacji prasowych, nigdy nie będzie szansą na odkrycie wielu ciekawych rzeczy. W przypadku polskiej sportsmenki było dokładnie odwrotnie – słyszałem wprawdzie o jej największym sukcesach i pechowej kontuzji przed igrzyskami olimpijskimi w Londynie, ale o jej drodze do sławy i dyscyplinie, którą uprawia, nie wiedziałem zbyt wiele. Jeżeli chodzi o te kwestie, pozycja „(Sz)koła życia” okazała się bardzo pożyteczna, choć uczciwie trzeba przyznać, że nie wszystkie jej fragmenty zainteresują kolarskiego laika.

Makabryczny prolog
Zaczyna się mało przyjemnie. Pierwszy rozdział książki to bowiem opis okoliczności wypadku, któremu Maja Włoszczowska uległa w 2012 roku we włoskim Livigno. To właśnie tam, przygotowując się do igrzysk olimpijskim w Londynie, doznała paskudnego złamania nogi, które pogrzebało jej szanse na udział w najważniejszej imprezie czterolecia. Autorka bardzo dokładnie opisuje, jak doszło do wypadku i jak wielki ból towarzyszył jej w tamtym momencie. Słownemu opisowi towarzyszą zdjęcia złamanej niemal pod kątem dziewięćdziesięciu stopni nogi, co pozwala czytelnikowi uzmysłowić sobie, co Polka musiała odczuwać. Zdecydowanie nie są to fotografie dla ludzi o słabych nerwach, a i samą narrację autorki czyta się z grymasem bólu na twarzy. Już od pierwszych stron przekonujemy się, że książka nie będzie lekką opowieścią o sielankowym życiu, ale prawdziwą lekturą, którą można scharakteryzować za pomocą trzech słów: krew, pot i łzy.

Trzeba przyznać, że prolog, będący tak naprawdę pierwszym rozdziałem, świetnie wprowadza do tego, co czytelnik może znaleźć na kolejnych stronach. Włoszczowska przedstawia w swoich wspomnieniach blaski i cienie bycia zawodowym sportowcem, ale jednocześnie wszystko opisuje z prawdziwą pasją i wręcz kronikarską dokładnością. Najlepiej świadczy o tym fakt, że jedną z pierwszych rzeczy, które Polka zrobiła po wypadku, jeszcze w lesie, kiedy wyła z bólu i czekała na pomoc, była prośba o telefon, którym… mogłaby zrobić zdjęcie złamanej nogi! Niektórych może to szokować, ale kto przeczyta pozycję „(Sz)koła życia” przekona się, że polska kolarka taka właśnie jest. Każde wydarzenie w swoim życiu traktuje wyjątkowo, każde doświadczenie staje się dla niej źródłem nauki na przyszłość. Tak jak wypadek i żmudna rehabilitacja opisywane w pierwszym rozdziale, które sprawiły, że Włoszczowska wróciła jeszcze silniejsza i już w premierowym sezonie po kontuzji odniosła wielkie sukcesy, z wicemistrzostwem świata na czele.

Błyskawiczna kariera
Na kolejnych stronach autobiografii autorka cofa się do swojego dzieciństwa, przedstawiają czytelnikowi najmłodsze lata spędzone w rodzinnej Jeleniej Górze. Pisze o tym, że była niezdarnym dzieckiem, które ciągle się przewracało albo nabijało sobie guza, puentując to żartobliwie stwierdzeniem: „gdy już zaczęłam jeździć profesjonalnie na rowerze, upadki miałem przerobione”. Włoszczowska podkreśla także rolę matki, która zaszczepiła w niej sportowego bakcyla, od najmłodszych lat zabierając ją wraz z bratem w góry, na narty czy w innym sposób spędzając aktywnie czas ze swoimi dziećmi. Tak właśnie zaczęła się też przygoda z kolarstwem górskim, która bardzo szybko przerodziła się w poważną karierę i przyniosła pierwsze sukcesy.

Na przedstawienie swojego sportowego rozwoju autorka poświęca kolejne strony i rozdziały. Opis drogi od pierwszych zawodów do brązowego medalu ubiegłorocznych mistrzostw Europy kończy się na 150. stronie. Trzeba przyznać, że do tego momentu książka jest ciekawa, aczkolwiek z czasem przebieg kolejnych wyścigów zaczyna trochę nużyć. Kiedy autorka opisuje coś wyjątkowego, jak zdobycie brązowego medalu szosowych mistrzostw świata w 2001 roku czy zwycięstwo w pierwszym maratonie kolarstwa górskiego, uwaga czytelnika jest mocno skupiona. Kiedy jednak w zawodach nie dzieje się nic szczególnego i autorka po prostu przybliża ich przebieg, wyścigi zaczynają się mieszać i przez lekturę brnie się z mniejszym zainteresowaniem. W przypadku odbioru tych fragmentów sporo zależeć będzie pewnie od czytelnika – jeśli ktoś interesuje się kolarstwem górskim, opisy zawodów czytał będzie z wypiekami na twarzy. Jeśli nie – niekoniecznie będzie nimi zafascynowany.

Trening, dieta, podróże…
Mimo że przebieg swojej kariery Maja Włoszczowska zmieściła na 150 stronach, jej autobiografia jest znacznie obszerniejsza, gdyż liczy dokładnie 400 stron. Co takiego autorka zawarła więc w kolejnych rozdziałach? Postanowiła opowiedzieć o właściwie każdym aspekcie swojego życia i dyscypliny, którą uprawia. Pierwsze tematyczne rozdziały, czyli części poświęcone doborowi odpowiedniego roweru i treningu, przeznaczone są raczej dla tych, którzy swoją przyszłość wiążą z kolarstwem. Zawierają wiele praktycznych porad, szczegółów technicznych dotyczących sprzętu oraz wytyczne, jak trenować powinien zawodowy sportowiec. Przyznam szczerze, że dla mnie, czyli osoby, która na rowerze jeździ tylko rekreacyjnie, było to najsłabsze rozdziały. Nie wątpię jednak, że przyszłym kolarzom górskim informacje w nich zawarte na pewno się przydadzą. Po lekturze tych fragmentów trochę obawiałem się, czy uda mi się dotrzeć do końca książki, ale zupełnie niepotrzebnie.

Dalej jest bowiem tylko ciekawiej. Włoszczowska opowiada o technice jazdy na rowerze, co nawet dla amatora lubiącego od czasu do czasu leśne wycieczki jest bardzo ciekawe. Później opisuje, jak wygląda życie zawodowego sportowca, charakteryzuje swoją dietę (kapitalna porada: „mniej żreć, więcej ćwiczyć” – zapamiętam!), pisze o istocie psychiki w sporcie, wpływie stresu i presji, swoich życiowych wyborach (chociażby ukończeniu trudnych studiów dziennych na Politechnice Wrocławskiej), podróżach po świecie, badaniach dopingowych czy nawet znaczeniu marketingu w karierze sportowca (sic!), co jawi się jako zupełne novum, jeśli chodzi o biografie sportowców. Spektrum tematów poruszonych w pozycji „(Sz)koła życia” jest więc bardzo szerokie i wskazuje na coś, co do czego nikt nie powinien mieć po lekturze książki wątpliwości – Maja Włoszczowska to bardzo mądra kobieta, zrywająca ze stereotypem sportowca niegrzeszącego inteligencją. Jej wspomnienia są tego najlepszym dowodem.

Autorka w stu procentach
Podsumowując, trzeba przyznać, że „(Sz)koła życia” to niezwykle wartościowa lektura, która zainteresuje każdego, nawet osoby nieszczególnie interesujące się sportem. Choć niektóre fragmenty pisane były z myślą o osobach wiążących swoją karierę zawodową z kolarstwem i zawierają bardzo wiele szczegółów dotyczących tej dyscypliny, w ostatecznym rozrachunku jest ich niewiele, więc przeciętny czytelnik, jak ja, nie powinien się długo nudzić. Plusem wspomnień polskiej sportsmenki jest niewątpliwie autentyczność – czytając tę pozycją ma się pewność, że srebrna medalistka z Pekinu faktycznie siadła przy komputerze i samodzielnie coś napisała, a współautor, w tym wypadku dziennikarz Julian Obrocki, nie odwalił za nią całej roboty. Nie jest to biografia skandaliczna, ale nie jest też zbyt grzeczna. To po prostu ciekawie przedstawiona historia wielkiej pasjonatki kolarstwa, która swoją pasją potrafi zarażać innych. Aż chce się wyjść i wsiąść na rower!

CZYTAJ TAKŻE:

  • Historia najtwardszej kobiety na świecie [Recenzja autobiografii Chrissie Wellington "Bez ograniczeń"]
  • Pokonując bariery [Recenzja autobiografii Kiliana Jorneta "Biec albo umrzeć"]
  • Wszystkie kłamstwa Lance'a Armstronga [Recenzja książki Juliet Macur "Wyścig kłamstw. Upadek Lance'a Armstronga"]
  • 1 komentarz:

    1. Słyszałam o tej książce, będę ją musiała kiedyś w końcu przeczytać

      OdpowiedzUsuń